Wywiady
Scott Henderson

Amerykański gitarzysta jazzowy i bluesowy, ukończył studia na kierunku aranżacja i kompozycja na Florida Atlantic University. Jest wykładowcą w Guitar Institute of Technology. Od ponad 40 lat uważany jest za jednego z najważniejszych gitarzystów w historii współczesnego jazzu i bluesa. Właśnie powrócił z albumem „Karnevell”, którego nie znać… to zbrodnia!

Victor Czura
2025-01-27

W swoim CV ma udokumentowaną współpracę z takimi gigantami jak: Chick Corea Elektric Band, Jean-Luc Ponty, a także Weather Report, Joe Zawinula. Jednak to stworzona wspólnie z basistą Garym Willisem w 1984 roku formacja Tribal Tech stała się wielką sensacją w świecie muzyki fusion aż do dnia rozpadu grupy, co wydarzyło się tuż po wydaniu albumu „Rocket Science” w 2000 roku. Nr 1 Jazz Guitarist (1991) wg Guitar World. W 1992 roku został uznany za najlepszego gitarzystę jazzowego w plebiscycie „Guitar Player Magazine”. Pod szyldem wytwórni Shrapnel Records, wydał album HBC z udziałem basisty Jeffa Berlina i perkusisty Dennisa Chambersa.

W fusionbluesie ustanowił niedościgniony kanon wraz z ukazaniem się albumu „Dog Party” (1994) i trzy lata później „Tore Down House”. Nagrał też wysoko oceniany album „Well To The Bone” (2003) z basistą Johnem Humphreyem i perkusistą Kirkiem Covingtonem. Był współtwórcą genialnej super grupy Vital Tech Tones z Victorem Wootenem i Stevem Smithem, co dokumentują dwie doskonałe płyty VTT (1998, 2000). Jego mistrzowie to Jimy Hendrix, Jimmy Page, Richie Blackmore oraz John Coltrane i Miles Davis.

Najnowszy dzieło Scotta to album „Karnevell” (2024) nagrany z francuską sekcją rytmiczną: Romain Labye i Archibald Ligonniere – no i o tym sobie również porozmawiamy z Mozartem gitary, tuż przed jego wiosenną trasą po Europie.

Po raz pierwszy zobaczyłem Cię w Polsce w 2000 roku w Świdniku pod Lublinem, gdzie grałeś z zespołem Tribal Tech, i od tego pamiętnego koncertu nieprzerwanie dręczy mnie to samo pytanie: jak to robisz, że każdy z Twoich kolejnych albumów jest rozwinięciem tego gatunku muzycznego. W mojej subiektywnej i nie odosobnionej opinii wskrzeszacie muzykę, która zdaniem sceptyków i teoretyków nie ewoluowała od śmierci Coltrane'a i Milesa Davisa. Jak mówią nihiliści, w muzyce powiedziano już wszystko, a jednak po Twoich osiągnięciach od czasu wydania albumu „Spears” (1985) nadzieja powraca z każdą zagraną nutą.

Dziękuję Victorze, to dla mnie ogromny komplement i doceniam go. Muszę przyznać, że jako muzyk, który każdego dnia stara się być lepszy w tym, co robi, nie jestem w stanie patrzeć na siebie tak, jak widzą mnie inni. Czasami doświadczam uczucia, że nie jestem w stanie osiągnąć celów, które sobie na co dzień sobie stawiam. Jako improwizator czuję, że mam przed sobą jeszcze długą drogę, by osiągnąć te cele, ale jako kompozytor jestem dumny z tego nowego albumu. Komponowanie to coś, co można dokończyć, wykonać od A do Z, w przeciwieństwie do ćwiczenia, które trwa całe życie i nigdy się nie kończy, aż do śmierci.

Kolejne pytanie, które pojawia się mniej więcej raz na dekadę, brzmi: jak postrzegasz obecny stan muzyki w przestrzeni zdominowanej przez nanotechnologię, chipy, aplikacje, sztuczną inteligencję (AI) itp. Czy jest jeszcze w tym cyber natłoku miejsce na romantyzm jazzowy w stylu Wesa Montgomery’ego?

Absolutnie! Aktorzy świetnie prosperują i wykonują swoją robotę w realiach współczesnego kina, w którym wykorzystuje się zaawansowane technologie. Pracują z tym samym duchem, z którym grali by w spektaklu teatralnym na żywo. Dla mnie technologia jest bardzo przydatnym narzędziem. Nagrywanie cyfrowe oferuje mi możliwości, jakich nigdy wcześniej nie miałem, na przykład możliwość dodawania wielu warstw do mojej muzyki po ukończeniu podstawowych ścieżek. Uwielbiam te wszystkie niesamowite wtyczki, które w zasadzie są tylko cyfrową wersją fizycznych efektów, ale wiele z nich brzmi równie dobrze. Używam teraz w moim studio IR-ów, które są cyfrowymi próbkami mojej rzeczywistej kolumny głośnikowej, dzięki czemu mogę odtwarzać mojego Marshalla tak głośno, jak tylko chcę, nie martwiąc się o to, że sąsiedzi wezwą policję. Lubię wszystkie pozytywne aspekty technologii i nie powstrzymuje mnie to od grania z takim samym duchem, jak na scenie.

Czy nie obawiasz się, że w najbliższej rzeczywistości piwo stanie się wirtualne i będziemy je konsumować przez ekran iPhona? (śmiech)

Nie mam nic przeciwko, pod warunkiem, że upijemy się nim tak samo, jak tym prawdziwym. (śmiech)

Od globalizacji przejdźmy do muzyki, bo to znacznie bardziej interesująca sfera budująca wrażliwość człowieka. Twój poprzedni album „People Mover”, został uznany przez magazyn Jazz Times za najlepszy album fusion 2019 r, pacyfikując po drodze wszystkie najbardziej prestiżowe kategorie. Natomiast najnowszy album „Karnevel!”, który dopiero co się ukazał (oficjalna premiera odbyła się 2 lutego 2024 r.), notabene nagrany w tym samym sprawdzonym składzie co poprzedni, zawiera równie ogromny potencjał sprawczy. Więc jeszcze raz zapytam: jak to robisz, że Twoje kiloherce uderzają zawsze prosto w słuchacza serce?

Szkoda, że nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale robię wszystko, co w mojej mocy, i mam nadzieję, że ludziom spodoba się rezultat. Kiedy piszę, nie myślę zbytnio o tym, jak muzyka będzie odbierana przez publiczność, ponieważ piszę dla siebie. Jeśli pod koniec procesu pisania uznam, że to dobra piosenka, mogę mieć tylko nadzieję, że inni ludzie też ją polubią.

Album „Karnevel!” zawiera 11 niezwykłych kompozycji i potwierdza, że fuzja jazzu, rocka, funku i bluesa jest absolutnie możliwa pod warunkiem, że przywódcą rewolucji jest Scott Henderson. W siedmiominutowym bluesie „Haunted Ballroom” następuje prawdziwy gitarowy armagedon gdzieś w 4 minucie. Jeszcze więcej doznań otrzymujemy w najdłuższym kawałku na płycie „Sky Coaster”, zarówno w sferze gitarowej narracji, kompozycji jak i fenomenalnej improwizacji. To musi budzić podziw. Huraganowe zmiany tempa, punktujący bas, to wszystko nie pozostawia złudzeń kto tu jest królem! Wygląda na to, że tym albumem znowu przekroczyłeś niemożliwą granicę, nie oglądając się przy tym wstecz, więc konkurencja raczej cię nie polubi za taką bezkompromisową odwagę. (śmiech) Dziękuję Wiktorze, to bardzo miłe słowa i doceniam je. Myślę, że mogę sobie przypisać jedną rzecz: mam duże doświadczenie w graniu tradycyjnych wersji rocka, straight-ahead jazzu, bluesa i funku. Kocham całą tę muzykę jednakowo, więc wszystko to będzie jakoś widoczne w tym, co robię. Ten miks, to jest coś, co uwielbiam w każdej odmianie muzyki „fusion”. Z przyjemnością słuchałem wielu artystów przede mną, jak Yes i Gentle Giant, będący fuzją rocka i muzyki klasycznej, czy Mahavishnu Orchestra, która jest połączeniem rocka, jazzu i muzyki indyjskiej. Jest zbyt wiele innych przykładów, żeby je wymienić, ale bardzo pociąga mnie muzyka, która łączy różne style i gatunki.

Podążając dalej tym analityczno-innowacyjnym tropem to nie dość, że mamy tu potężny groove, genialne harmonie i kąsającą niczym wkur***ny grzechotnik gitarę to finalnie jest epicko. Obawiam się że młodzi adepci gitary po wysłuchaniu komozycji „Sky Coaster”, mogą dojść do przełomowego wniosku, że jednak bezpieczniej będzie zostać raperem, bo Scotta nikt nie pokona.

Mam nadzieję, że tak się nie czują, bo chcę, żeby się zainspirowali i pisali muzykę lepszą od mojej! Jest wielu młodych muzyków, którzy, miejmy nadzieję, będą pracować nad doskonaleniem swoich umiejętności komponowania, a także improwizacji.

Jeśli chodzi o tytuł albumu i jego radosną grafikę, nawiązującą do czasów dziecięcej beztroski gdy karuzela w mieście była największym wydarzeniem, to czy ta nieskrępowana konwenansami gloryfikacja dziecięcej szczerości, wolności i radości jaką pamiętamy z jarmarków, festynów gdzie nie obowiązują smokingi, religijne nakazy i można bez pytania wskoczyć do największej kałuży stanowi behawioralną esencję twojej muzyki na albumie „Karnevel”? Jak Ty sobie wizualizujesz czas przeszły. Czy bardziej tęsknisz za przeszłością czy przyszłością, a może pół na pół?

Uwielbiam karnawały, na które chodziłem jako dziecko, ale jeszcze bardziej jako tata. Zawsze chodziliśmy na targi w Los Angeles i chociaż Disneyland jest świetną zabawą, targi są o wiele bardziej zakręcone, dziwne, tajemnicze, a nawet trochę przerażające. Zdecydowanie jest to miejsce, w którym rządzi wolność słowa, w przeciwieństwie do większości świata, który chce nas uwięzić w swoich zasadach. Nawet nie wspominaj o religii, bo nienawidzę jej wszelkich form. Myślę, że to najgorsza rzecz, jaka kiedykolwiek przydarzyła się naszej planecie.

Każdy z nas idealizuje sferę własnego dzieciństwa i ja wsłuchując się w kompozycję „Sky Caster” natychmiast zatęskniłem za „beczką śmierci”, cyrkową atrakcją z dawnych lat gdzie motocyklista jeździł po pionowej ścianie na wysokości kilku metrów nad ziemią. Taki gladiator z tatuażami dosiadający motocykla bez tłumika był bogiem i wszystkie dziewczyny się za nim oglądały. Dlaczego zatem wielu współczesnych twórców wybiera drogę na skróty pozbawiając się treści przeżycia na każdym etapie swojego rozwoju. Czyżby zapomnieli jak byli dzieciakami?

Niektórzy ludzie wolą grać ostrożnie, ale ja kocham wyzwania i uwielbiam podejmować ryzyko. Ta piosenka jest dla mnie zdecydowanie za szybka i ledwo mam siłę, żeby grać w tym tempie, ale fajnie jest próbować, a jeśli popełnię błędy, staram się postrzegać to jako komedię. Nie podoba mi się trend, w którym technika jest ważniejsza od muzykalności, ponieważ słyszę wielu młodych gitarzystów, którzy wydają się interesować bardziej „wymiataniem” niż czymkolwiek innym, ale biorąc to pod uwagę, fajnie jest mieć przynajmniej jeden kawałek, który jest naprawdę szybki i ma dużo energii – pod warunkiem, że istnieje kontrast między takimi piosenkami a innymi na płycie, które są z natury bardziej melodyjne.

W międzyczasie odebrałem na czacie pytanie od znakomitego polskiego gitarzysty jazzowo-bluesowego Grzegorza Kapołki, który pyta dlaczego zamieniłeś Ibaneza na Suhra?

les i chociaż Disneyland jest świetną zabawą, targi są o wiele bardziej zakręcone, dziwne, tajemnicze, a nawet trochę przerażające. Zdecydowanie jest to miejsce, w którym rządzi wolność słowa, w przeciwieństwie do większości świata, który chce nas uwięzić w swoich zasadach. Nawet nie wspominaj o religii, bo nienawidzę jej wszelkich form. Myślę, że to najgorsza rzecz, jaka

Szczerze? Nigdy nie grałem na gitarach Ibaneza. Moja gitara „Ibanez” nie została wykonana przez firmę Ibanez, ale przez prywatnego lutnika, który postępował zgodnie z moimi instrukcjami i używał mojego ulubionego osprzętu i przetworników. Jedyną rzeczą z tej marki było logo na główce. Kiedy chcieli wypuścić „model sygnowany przez Scotta Hendersona” uparli się, żeby użyć mostka Floyd Rose, który był wówczas jedynym mostkiem, jakiego używali w swoich gitarach. Odmówiłem i dlatego odszedłem z firmy. Chyba nie muszę nic mówić o gitarach Suhr, ponieważ wszyscy wiedzą, że są to najlepsze gitary typu solid-body, jakie obecnie powstają.

Chciałbym zapytać o utwór pt. „Greene Mansion”, zagrany bez udziału sekcji rytmicznej. Chyba po raz pierwszy zdecydowałeś się umieścić na swojej płycie utwór w wersji sauté .

Tak, to hołd dla jednego z moich ulubionych gitarzystów, nieżyjącego już Teda Greene'a. Wziąłem od niego kilka lekcji. Jest znany w świecie gitary jako jeden z najwspanialszych gitarzystów solowych, jaki kiedykolwiek żył. Łatwo go znaleźć w Internecie, istnieje wiele filmów z jego grą, nagranych przez uczniów. Był genialny, ale nigdy nie miał ambicji bycia sławnym. O ile wiem, nagrał tylko jeden album i nigdy nie koncertował. Innym gitarzystą, który nie jest zbyt znany, ale równie niesamowity, jest Philip DeGruy – sprawdź jego album „Innuendo Out The Other”. Nie uwierzysz w to, co usłyszysz!

Pokornie dziękuję za cierpliwość i nieszablonową rozmowę – jak myślę adekwatną do różnorodności potencjału albumu „Karnevel”, który od dnia premiery uważam za dzieło wybitne, wzorcowe i ponadczasowe, bo zawarty tu poziom emocji jest ze wszech miar genialny i prawdziwy.

Jeszcze raz dziękuję Victorze, zawsze miło jest z Tobą rozmawiać! 

 

Zdjęcia: A.Ikaniewicz