Wywiady
Kenny Wayne Shepherd

W poszukiwaniu świeżych inspiracji muzycznych, Kenny Wayne Shepherd opuścił Nashville i przeniósł się do FAME Studios w Alabamie. Rezultatem jest Dirt on My Diamonds, Tom 1, czyli pierwsza połowa nowego projektu, który kontynuuje jego blues-rockową ewolucję. 

2025-01-10

Dom z pewnością jest tam, gdzie jest serce Kenny’ego – i akurat teraz tam, gdzie obecnie znajduje się jego ciało, co nie zawsze ma miejsce, biorąc pod uwagę jego napięty harmonogram tras koncertowych. Dzisiaj jednak znajdujemy gitarzystę w jego mieszkaniu, na południe od Nashville, gdzie Shepherd siedząc z sześciorgiem dzieci twierdzi, że jest to jeszcze bardziej intensywny czas niż jakikolwiek dzień w jego niesamowitym harmonogramie tras koncertowych. „Jest dużo szkoły, podrzucania dzieci i prób nadążania za tym, gdzie wszyscy powinni być i co akurat robią w danym czasie” – mówi Shepherd ze śmiechem – „Remontujemy to miejsce odkąd kupiliśmy je kilka lat temu, więc pomagam przy tego typu rzeczach i cały czas coś się dzieje.” rockowemu „Blue on Black”. Kenny nagrał nawet ponownie ten set jako Trouble Is..., jego drugiego albumu z platynowym certyfikatem, który znalazł się na szczycie listy Blues Albums magazynu Billboard i dał początek hitowi rockowemu „Blue on Black”. Kenny nagrał nawet ponownie ten set jako Trouble Is..., odzwierciedlając rozwój i głębię, jaką osiągnął jako muzyk i wokalista w ciągu ostatniego ćwierćwiecza.

Tymczasem, w nasze ręce trafia Dirt on My Diamonds Vol. 1, być może najbardziej ambitny album w dotychczasowej karierze Shepherda. Zaczęło się od sesji, które prowadził z producentem Marshallem Altmanem i innymi osobami w historycznym studiu FAME w Muscle Shoals w Alabamie, gdzie artyści bluesa, soulu, rocka i korzeni od wielu lat zostawili swoje muzyczne DNA w ścianach i dywanach. Gang Shepherdów wymyślił tam partię piosenek, z których osiem zostało przydzielonych do ‘Vol.1’. I tak: będzie drugi tom.

To album, który stanowi zwieńczenie tego, czego Shepherd dokonał wcześniej i robi przysłowiowy krok naprzód – nawet dość odważnie. Jak widać, blues wciąż żyje i ma się dobrze w jego duszy – posłuchaj „Ease My Mind” –z pewnością nie usiedzisz tez w miejscu przy zapierającym dech w piersiach rytmie „Sweet & Low” – to jakby Tupac spotkał B.B. Kinga w Kalifornii. Społecznie świadomy „Best of Times” ma funkowy, dźwięczny charakter, podczas gdy „You Can’t Love Me” łączy w sobie lekkie akcenty country. Shepherd i spółka popełnili także przekonujący cover utworu „Saturday Night’s Alright for Fighting” Eltona Johna, który Kenny śpiewa nawet nieco wyraźniej niż John w oryginale. Oddajmy jednak głos Artyście i posłuchajmy co nam powie.

 

W ciągu ostatnich kilku lat spędziłeś trochę czasu, świętując 25. rocznicę wydania drugiego albumu, Trouble Is.... Czy to w ogóle miało wpływ na Dirt on My Diamonds?

Nie sądzę. To całkiem oddzielne projekty. Miałem konkretny plan działania z Trouble Is.... Cały zarys tej muzyki był już ustalony na oryginalnej płycie. Potem powrót do tych dźwięków i ponowne ich nagranie stało się naprawdę wyjątkowym, refleksyjnym rodzajem nostalgicznego doświadczenia. Ogólne wrażenie, gdy odchodzi się od tego doświadczenia, jest takie, jak dobrze ta muzyka radziła sobie przez ostatnie 25 lat. Nadal wierzę, że ta muzyka i te piosenki byłyby równie ekscytujące, gdyby zostały wydane dzisiaj jako zupełnie nowy materiał.

Tym bardziej piekielnie trudne wyzwanie stoi przed Twoim zupełnie nowym albumem.

Wiesz, nowa muzyka, pomimo wszystko ma powiązania z przeszłością, prawda? Całą moją muzykę łączy wspólny wątek, a jestem nim ja. To są moje wpływy; to jest moje podejście. Ale na przestrzeni lat nastąpiła także ewolucja. Moim celem zawsze było tworzenie albumów, które brzmią wyjątkowo, wyróżniają się, są samodzielne i nieprzewidywalne. Nie chcę, żeby ktokolwiek myślał, że wie, jak będzie brzmiał mój następny album. Myślę, że słychać to podejście na nowej płycie, która idzie w wielu nowych kierunkach. W piosenkach i produkcji tej płyty można usłyszeć wiele nowych wpływów.

Jak myślisz, jaki jest ten wspólny wątek?

Dylemat wygląda tak: czy jestem artystą bluesowym grającym rocka, czy artystą rockowym grającym bluesa? Trudno powiedzieć. Jest tak wiele różnych etykiet – gitarzysta bluesowy, gitarzysta blues-rockowy, modern-bluesowy… Dla mnie brzmi to po prostu jak świeży, nowy i energetyczny album. To jest mój cel: nadal próbować rozwijać muzykę. To jest to, co robię od pierwszego dnia. „Deja Voodoo” z Ledbetter Heights – to nie jest piosenka bluesowa; to rockowa piosenka oparta na bluesie.

Czy Twoje podejście do piosenek zmieniło się znacząco na przestrzeni lat?

Tak naprawdę 9 razy na 10 wszystkie te piosenki zaczynają się od jakiegoś pomysłu muzycznego, na który wpadłem – rytmu lub charakterystycznego riffu lub czegoś w tym rodzaju. Całość opiera się więc na gitarze jako instrumencie, który sam w sobie nadaje charakter kompozycji. A melodie po prostu naturalnie wychodzą ze mnie, kiedy próbuję coś stworzyć lub napisać. W pewnym sensie intuicyjnie wiem, gdzie najlepiej siedzą moje dźwięki, jakie tempa i jakie rytmy są dla mnie dobrą platformą do zaprezentowania tego, co robię. Następnie, gdy piosenka zaczyna się formować, musisz wziąć pod uwagę, o czym ona jest? Jakie jest tutaj przesłanie? To wpływa na podejście do solówki gitarowej. Masz coś pośrodku, coś na końcu i wszystkie te elementy utworu będą miały wpływ na to, co wyjdzie z gitary, gdy nadejdzie czas na solo. Naprawdę staram się skupiać na swoich mocnych stronach. Czuję, że to, w czym jestem najlepszy, to wkładanie emocji w każdą nutę, próbowanie wywoływania uczuć w ludziach poprzez to, co gram. Często wracałem do starych czasów i słuchałem moich idoli. Kiedy ich gra poruszyła coś w moim sercu i umyśle, zatrzymywałem muzykę i zadawałem sobie pytanie: Co się właśnie stało? Dlaczego? I zauważyłem, że za każdym razem, gdy to robiłem, było to spowodowane tym, że facet zagrał kilka wybranych nut, albo nawet jedną nutę, albo zagrał jakiś charakterystyczny lick, wyciskając go jak cytrynę. Nigdy nie chodziło o jakieś technicznie imponujące szybkie granie, odpalone tylko po to, by wywołać efekt „wow”. W ten sposób chciałbym oddziaływać na ludzi, grając na instrumencie i wyrywając z siebie każdą cząstkę uczucia, jaką tylko mogę wydobyć z instrumentu i nie za pomocą najbogatszego możliwie słownictwa zagrywek gitarowych, ale tylko kilku nut – lub nawet jednej nuty. Staram się to gdzieś zabrać i zrobić z tym coś innego na każdej płycie. Myślę, że to mi dobrze służy.

"To właśnie fakt, że nie jesteśmy doskonali, czyni nas interesującymi i wyjątkowymi. To jest brud na diamentach."

Kim byli niektórzy z tych gitarowych bohaterów, o których wspomniałeś?

Nie jest ich tak wielu, jak mogłoby się wydawać. Spójrz na gościa takiego jak Satriani. Spójrz na Steve’a Vaia, Zakka Wylde’a, czy chociażby Bonamassę. To dla mnie zaskakujące: na gitarze jest 12 nut, a ci goście brzmią, jakby mieli do dyspozycji nieskończoną paletę kolorów. Jak to zrobić? Nawet Hendrix – był całkiem płodnym gitarzystą, prawda? Ale nie miał ogromnego zestawu sztuczek, jeśli chodzi o zagrywki. Faceci tacy jak Albert King, B.B. King, wszyscy przodkowie bluesowej gitary elektrycznej... Albert miał bardzo ograniczony słownik zagrywek gitarowych, ale słuchanie go nigdy się nie nudzi ze względu na ilość uczucia, jakie w to wkładał. Nie musisz więc mieć nieskończonej liczby sztuczek pod palcami. Chodzi o sposób, w jaki wydobywasz pojedynczą nutę.

Co więc możesz teraz zrobić inaczej lub lepiej niż to, co zrobiłeś cztery lata temu w „Trouble Is...” lub „Ledbetter Heights”, czy nawet „The Traveller”?

Myślę, że mam znacznie większą kontrolę nad swoim instrumentem – to prawdopodobnie najlepsze określenie. Z pewnością wiele się nauczyłem i teraz mogę grać rzeczy, których nie mogłem zagrać wtedy. Wszystko to wiąże się z częstym graniem i corocznymi trasami koncertowymi, od czasów kiedy byłem nastolatkiem. Im częściej to robisz, tym jesteś lepszy. Ale jestem też po prostu bardziej melodyjny w mojej grze, trochę bardziej wokalny w moim podejściu i coraz lepiej mam opanowane wibrato, co zawsze było dla mnie ważne.

Dlaczego było to dla ciebie ważne?

Wielu młodych gitarzystów chce grać na gitarze solowej, więc skupiają się na technice i szybkości, a nie na wibrato, które nadaje muzyce twój indywidualny rys. Ja też taki byłem, ale wartość wibrato została mi uświadomiona już w młodym wieku. Przyjaciel rodziny pokazał mi kilka różnych sposobów wykonywania go i powiedział: „To najważniejsza rzecz, jakiej nauczysz się grając na gitarze. W ten sposób B.B. King może zagrać jedną nutę i momentalnie wiesz, że to on.” Wiedziałem o tym od najmłodszych lat, rozwijałem i teraz czuję, że naprawdę mam mocne strony, których nie miałem wtedy.

Opisz nam proces twórczy Dirt on My Diamonds, który rozpoczął się w FAME Studios w Muscle Shoals.

Większość rzeczy, jeśli nie wszystkie, które napisałem w trakcie mojej kariery, powstały w Nashville. Z wyjątkiem pierwszego albumu, na który wiele piosenek napisałem w Luizjanie. Więc teraz mój producent Marshall i ja pomyśleliśmy: zróbmy coś innego, fajnego, ale nadal w klimacie. Pomysł był taki, by z kilkoma kompozytorami piosenek udać się do FAME. Prawdopodobnie przez trzy do pięciu dni – mniej niż tydzień – dzieliliśmy się na grupy i tworzyliśmy na gorąco piosenki. Wbiegałem do jednego pokoju i mówiłem: „Oto pomysł” i puszczałem coś siedzącym tam muzykom, a potem biegłem do innego pomieszczenia z innymi ludźmi i zaczynałem coś nowego – po prostu skakałem tam i z powrotem pomiędzy tymi pokojami. To było naprawdę ciekawe doświadczenie.

I w naprawdę ciekawym miejscu.

O tak, stary! Będąc w tym miejscu, w tym mieście. Studio praktycznie bez zmian. Ma ten sam oryginalny klimat na ścianach, dywanie, konsoli i wszystkim. Po prostu weszliśmy tam, wiedząc, że sama nasza obecność będzie miała wpływ na to, co zrobimy. Ale potem pozwoliliśmy, aby projekt toczył się naturalnie. Mój cel na następny raz gdy tam pojedziemy? Chcemy nagrać album na żywo, w trakcie pisania.

Czy to będzie Dirt on My Diamonds Vol. 2?

Nie, to już jest zrobione. Poprawiamy i wykańczamy te rzeczy, ale to już jest zrobione. Teraz chcemy tam pojechać ponownie i pisać piosenki oraz nagrywać na bieżąco w trakcie pisania. Po prostu zastosujemy zupełnie inne podejście niż to, które stosowaliśmy dotychczas.

Co oznacza tytułowy „brud na moich diamentach”?

Marshall upierał się, że taki powinien być tytuł płyty i utwór tytułowy. Po prostu czuł, że ta piosenka zawiera w sobie wszystko o mnie jako o artyście. To blues. To rock. To świeżość. Kawałek jest agresywny. Marshall uważa, że to jeden z moich najmocniejszych występów wokalnych w mojej dotychczasowej historii. Zawiera wszystkie te elementy, które jego zdaniem reprezentują to, kim jestem jako artysta. A przesłanie tej piosenki jest także bardzo na czasie. Świat, w którym żyjemy, z mediami społecznościowymi i tak dalej, wszystko popycha ludzi do ukazywania fasady idealnego życia i doskonałej egzystencji, z tymi wszystkimi filtrami i efektami specjalnymi, które sprawiają, że wyglądasz w określony sposób. Jednakże prawdziwe piękno kryje się w niedoskonałościach. To właśnie fakt, że nie jesteśmy doskonali, czyni nas interesującymi i wyjątkowymi, a jednocześnie sprawia, że mamy coś, do czego możemy dążyć i się rozwijać. Więc to jest właśnie to. To brud na diamentach.

Czego użyłeś do nagrywania, jeśli chodzi o sprzęt?

Przez kilka ostatnich płyt wzmacniacze budował mi Alexander Dumble. W studiu jest to w zasadzie ten sam sprzęt, którego używam na żywo. Różni się tylko ilość wzmacniaczy. Jeśli nagrywam tracki, mam odpalone trzy. Jeśli dogrywam, prawdopodobnie mam pięć, a może więcej. Dla każdego utworu ustalamy, który wzmacniacz będzie podkreślony i następnie tworzymy miks z jeszcze jednym lub dwoma innymi wzmacniaczami. Wzmacniacze Dumble’a zrobiły mi ogromną różnicę pod względem twórczym, ponieważ niezwykle dobrze reagują na moją grę. Robią to, czego oczekuję od wzmacniacza, ale znacznie łatwiej i bez wysiłku, dzięki czemu mogę skupić się na innych rzeczach, zamiast zmuszać wzmacniacz do robienia tego, co chcę osiągnąć. Jeśli chodzi o efekty, w studiu używam prawdziwego, starego sprzętu. W trasie korzystam z reedycji. Na tej płycie zagrał oryginalny Klon Centaur i oryginalne wah Vox Clyde McCoy. Mieliśmy też Uni-Vibe, który rzekomo należał do Jimiego Hendrixa i jest to najlepiej brzmiący Uni-Vibe, jaki kiedykolwiek słyszałem. Użyłem przesterowania Analogman King of Tone, efektu TS-808 Tube Screamer, a także Analogmana Bi-Chorus.

A gitary?

Na tej płycie często pojawia się mój Strat z 1961 roku oraz moja nowa, sygnowana gitara. Mam kilka wczesnych prototypów, więc chciałem mieć pewność, że zostaną nagrane. Użyłem kilku Stratów Custom Shop: Copperboy i Crossroads. Les Paul, którego używałem, na przykład w „Saturday Night’s Alright for Fighting”, to egzemplarz Custom Shop z lat 90., który Gibson dał mi w prezencie. Niedawno kupiłem też Sunbursta z 1960 r., na którego bardzo czekałem. W „Ease My Mind” jest to właściwie nowy Gibson ES-330; Byłem w studio i zadzwoniłem do mojego kumpla z Gibsona mówiąc: „Stary, pracuję nad piosenką, która potrzebuje modelu 330, a nie mam żadnego”. Natychmiast go przysłali.

Czy zrobiłeś coś, czego nigdy wcześniej nie robiłeś na albumie?

Solówka w „Man on a Mission” ma prawdziwie otwarte brzmienie. Wzmacniacz Fender Vibroverb po prostu śpiewa w tym utworze. Próbowałem zastosować tam podejście bardziej w stylu Allman Brothers, co nie zdarza się często, gdy gram solo. Natomiast w „Bad Intentions” solo i całe brzmienie gitary są niesamowicie szorstkie. Tak, jakby miały na sobie włosy. Są tam też te szerokie, długie podciągnięcia, które uwielbiam robić. To mnie kręci.

Czy istnieje harmonogram Vol.2?

Skoro jest tom pierwszy, powiedziałbym, że tom drugi mógłby zostać wydany rok później.

Tymczasem, czy z The Rides koniec, czy…

Ja i Stephen ostatnio zrobiliśmy razem kilka rzeczy. Mówił: „Och, stary, tęsknię za tobą! Musimy to zrobić jeszcze raz.” Lubimy się i uwielbiamy razem grać. Choć teraz jest to o wiele trudniejsze, ponieważ ja jestem w Tennessee, a on w Kalifornii. O wiele łatwiej byłoby wsiąść do samochodu, pojechać do jego domu i napisać płytę. Powiedziałbym tak: intencja jest i to tylko kwestia tego, czy realistycznie uda nam się to zrealizować, biorąc pod uwagę mój harmonogram, jego harmonogram i całą logistykę. To była świetna zabawa i na pewno miło byłoby zrobić to jeszcze raz.

 

FOT. JIM ARBOGAST, STEVE JENNINGS/GETTY IMAGES, MARK SELIGER