Sprawił, że rockabilly stało się znowu modne i zrewitalizował big band w epoce grunge. Niedawno wydał album „The Devil Always Collects” i korzystając z wolnej chwili pokazuje nam swój sprzęt, kryjący się za muzyką, od lat wywołującą na naszej twarzy uśmiech i mówi jak radzić sobie z opiniami w Internecie.
Przez ostatnie prawie 50 lat – głównie z zespołem Stray Cats, ale i solo – Setzer zaskakiwał i dezorientował słuchaczy. Był mistrzem w robieniu tego, czego najmniej się spodziewaliśmy. Samo noszenie pompadour i granie rockabilly w zdominowanych przez AOR i punka późnych latach 70. byłoby wystarczającym nonkonformizmem, ale Brian zrobił karierę na tym, że pozwalał nam zgadywać, co zagra – i znacznie częściej niż nie, podobało nam się to co słyszeliśmy.
Urodzony w Massapequa na Long Island, Setzer zaczynał od gry na eufonium w szkolnych zespołach jazzowych. Można go było znaleźć, gdy jeszcze był nieletni, w Village Vanguard w nowojorskiej Greenwich Village, gdzie szybko zaczął łączyć szeroką gamę jazzu, który kochał, ze współczesnym rockiem. Szczególnie pociągał go rockabilly, pompadourom i duże, otwarte brzmienie Gretscha 6120. On i jego brat Gary założyli więc zespół o nazwie Tomcats, który po dodaniu Lee Rockera na kontrabasie i Slima Jima Phantoma na perkusji stał się przeobraził się w Stray Cats.
Brian ze swoim Gretsch Hot Rod w kolorze Candy Magenta
Long Island – a co za tym idzie Ameryka – nie była szczególnie zachęcającym inkubatorem dla kotów, które wracały do muzycznej przeszłości, więc Setzer, Rocker i Phantom znaleźli więcej szczęścia w Londynie, gdzie było większe zainteresowanie tym stylem zarówno fanów, jak i innych muzyków. Dave Edmunds wyciągnął Stray Cats z jednego z klubów i wyprodukował debiutancki album grupy w 1981 roku – płyta zajęła 6. miejsce na brytyjskich listach przebojów. Wypuścił także 10 najlepszych singli, takich jak „Runaway Boys” i „Rock This Town”. Po wydaniu „Gonna Ball” pod koniec tego samego roku, grupa skompilowała oba sety w „Built for Speed” i wróciła za ocean, gdzie MTV pomogło rozpromować ich wizję i sprawić, że Stray Cats stało się sensacją ze złotym certyfikatem także w ojczyźnie. Potem sprawy stały się naprawdę interesujące dla Briana. Pierwsze rozstanie The Stray Cats w 1984 r. wysłało go w świat w roli solowego artysty. Setzer grał z zespołem Roberta Planta, Honeydrippers, a następnie zaskoczył świat swoim solowym debiutem z 1986 roku, opartym na rockowym pulsie: „The Knife Feels Like Justice”. Cztery lata później przedstawił nam Brian Setzer Orchestra, 18-osobowy big band grający jump bluesa (wersja utworu „Jump, Jive an' Wail” Louisa Primy ze ścieżką dźwiękową do reklamy Gap zdobyła dwie nagrody Grammy i rozpoczęła coroczną bożonarodzeniową trasę koncertową). Przez ostatnie cztery dekady miksował BSO ze zjazdami Stray Cats i solowymi albumami – jeden z nich, Big Night Out Wolfganga z 2007 roku, był wypełniony sześciostrunowymi interpretacjami klasycznych kompozycji i zdobył nominację do nagrody Grammy w kategorii Best Classical Crossover. Jego set z 2011 roku – Setzer Goes Instru-Mental! kolejny nominowany do nagrody Grammy, łączył oryginały z trio coverami, między innymi „Blue Moon of Kentucky” Billa Monroe i „Cherokee” Raya Noble’a.
Tej jesieni Setzer wydał płytę „The Devil Always Collects”, kontynuację „Gotta Have the Rumble” z 2021 roku i jego drugą z rzędu współpracę z producentem Julianem Raymondem. Podobnie jak jego poprzednik, zestaw składający się z 11 utworów został nagrany zdalnie, a Brian wraz z inżynierem Jasonem Orrisem pracowali w Terrarium w Minneapolis (gdzie mieszka obecnie gitarzysta) i przesyłali pliki tam i z powrotem do Raymonda w Nashville. Setzer i Mike Himelstein (stały autor tekstów) współpracowali przy pięciu utworach, a jego żona Julie była współautorką jednego („Psycho Suzie”). Nagrał także covery „Girl on the Billboard” Dela Reevesa i „Play That Fast Thing (One More Time)” Nicka Lowe’a. Ci, którzy zwracają uwagę – a jest ich wielu – zauważą, że tym razem główną gitarą jest „Frankenstein” Gretsch Duo Jet z lat 1957/1958, który nadaje The Devil Always Collects solidne brzmienie. A co być może najlepsze, Setzer ponownie wyrusza w trasę po raz pierwszy od wakacyjnej trasy BSO w 2018 roku – wypoczęty i (jak mówi) gotowy, by znów dać czadu.
Nagrałeś Gotta Have the Rumble i The Devil Always Collects w ten sam sposób – zdalnie. Co przemawia do Ciebie w tej metodzie?
Z pewnością miło jest po prostu przejść się ulicą, jakbyś szedł do pracy, a potem wrócić do domu pod koniec dnia. Jest w tym coś dobrego. Ale wiesz, stara szkoła myślenia jest taka, że zapraszasz wszystkich na salę i nagrywacie płytę razem. Tak to było robione i zawsze uważałem, że tak powinno się to robić. Ale sprawy ewoluują i zrozumiałem teraz coś jeszcze: jeśli się nad tym zastanowić, nawet jeśli wszyscy jesteśmy razem, to i tak każdy z nas jest w swoim własnym pokoju.
Nawet gdy nagrywam płyty ze Stray Cats lub z trzyosobowym zespołem, basista jest akustyczny i jest dużo przecieków, więc umieszczamy go w małym pomieszczeniu wokalnym. Nazywamy to akwarium, bo widać go tylko przez szybę. Więc tak naprawdę nie jest w tym samym pokoju. A potem perkusista, także jest oddzielony, ponieważ jest tak głośny, że bębny przenikają do mikrofonów innych członków zespołu. Kiedy więc jesteście w różnych miejscach, jakie to naprawdę ma znaczenie, czy wszyscy jesteście w jednym miejscu, czy w innych częściach kraju? Te płyty naprawdę brzmiały dobrze, mimo że nie byliśmy „razem” dosłownie. Więc i teraz, nagrywając zdalnie można to osiągnąć.
Brian występuje ze swoim Gretschem 6120 1959 Relic wykończonym w kolorze Tropical Coral
Skąd więc wiedziałeś, jak chcesz, żeby brzmiała ta płyta?
Zawsze pozwalam muzykom być, kim chcą. Zaczyna się od pisania, niezależnie od tego, co z tego wyniknie. To jak odkręcenie kranu, lubię to tak porównywać. Odkręcam i patrzę co wychodzi. Ta płyta brzmi według mnie trochę bardziej (z braku lepszego słowa) „popabilly” czy „psychobilly”. Jest ostrzejsza. Z pewnością są sposoby na muzykę rockabilly. Można na przykład zastosować podejście bardziej country. Ten krążek zaczynał brzmieć nieco bardziej intensywnie i po prostu za tym poszedłem.
Czy pojawił się jakiś pierwszy utwór lub dwa, które ustawiły album na odpowiednich torach?
Myślę, że pierwszą piosenką, którą napisałem była „Rock Boys Rock”. Z modelu 6120 nie udało mi się uzyskać brzmienia, jakiego oczekiwałem. To po prostu nie pasowało do tego, jak szalona stała się ta piosenka. Podłączyłem więc Duo Jeta, którego mam – Frankensteina, który ma korpus Duo Jeta z z 1957 r. oraz gryf z roku 1958. Po prostu podkręciłem go trochę głośniej niż zwykle. Jason i ja spojrzeliśmy na siebie i pomyśleliśmy: „O Boże, to jest to!” Takie małe rzeczy inspirują cię do dalszego pisania, do podążania w określonym kierunku. Na poprzedniej płycie do pisania piosenek skłonił mnie stary pogłos. Na tej płycie takim zapalnikiem był Duo Jet.
Jaka jest historia tego Duo Jeta?
Mam go już prawie całe życie. Myślę, że pierwotnie pochodził z Kanady i dużo nad nim pracowano; Naprawdę nie jestem pewien, ile z Duo Jeta zostało w tej gitarze. Użyłem go na moim pierwszym albumie Rockabilly Riot [2005], kiedy zrobiłem wszystkie covery sesji Sun Records i brzmiał świetnie, ponieważ wtedy chciałem starego brzmienia single-coil. Ale kiedy tym razem podkręciłem go trochę bardziej, niż powinienem, stał się prawdziwym potworem. Cóż za wspaniale brzmiąca gitara! Nie wiem o co w tym chodzi. Jest prawie jak Telecaster, ale nie jest tak łagodny. Jest w tym więcej dźwięczności i drapieżności. Użyłem go więc na większości płyty i to jest moja pierwsza płyta, na której nie grałem zbyt często na 6120.
Można usłyszeć tę inspirację Duo Jetem w „Black Leather Jacket”, który jest czymś odbiegającym od normy – bo prawie metalowym – na tej płycie.
Tak. [śpiewa piosenkę] Jest mroczniejsza niż zwykłe wesołe piosenki rockabilly. Może było to spowodowane tak długim przebywaniem w domu – zaczynałem się trochę denerwować, jak wszyscy inni. To stało się frustrujące, więc może [piosenka] wyszła w tym kierunku. Te piosenki po prostu się same rozwijają, wiesz? Nie kontroluję ich. Myślę, że to one mnie kontrolują. „The Devil Always Collects” był jak mały potwór. Ten riff mnie po prostu rozszarpał.
Jak zostałeś maniakiem Gretscha i co Cię z nim dzisiaj trzyma?
Te gitary wciąż sprawiają mi najwięcej frajdy ze wszystkich rzeczy jakie mam. Ze starych motocykli, starych samochodów najbardziej lubię gitary Gretsch. Kupiłem tego pomarańczowego 6120 z 1959 r. pod koniec lat 70., bo chciałem wyglądać jak Eddie Cochran. Nie wiedziałem nawet, czy brzmi dobrze. Wtedy nikt nie wiedział, kim był Eddie Cochran, więc znalazłem to w ogłoszeniu w lokalnej gazecie za 100 dolców. A to takie wyjątkowe brzmienie. U osób grających na gitarach typu solid-body coś takiego się nie zdarza, ale tutaj dźwięk wychodzi ze wzmacniacza i wraca do gitary, dzięki czemu możesz kontrolować, ile chcesz sustainu, ile chcesz sprzężenia zwrotnego i całość się po prostu trzęsie. Czujesz to całym ciałem. Dla mnie to najlepsza rzecz na świecie.
A Twój idealny wzmacniacz?
To była tylko kwestia szczęścia. Kupiłem Fendera Bassmana z 1963 roku, bo chciałem pokonać Slim Jima na perkusji. To głośny wzmacniacz. Kiedy zarobiłem trochę pieniędzy i wróciłem z Anglii, pomyślałem: teraz zdobędę to, na czym grają wszyscy inni – i kupiłem Fendera Stratocastera plus duży wzmacniacz Marshalla. Ale nigdy nie byłem w stanie pokonać Gretscha wpiętego do Bassmana.
Lampowy wzmacniacz Gretsch 6169 Western Cowboy z 1960 roku
Wzmacniacz Fender Bassman z 1963 roku i legendarny Roland Space Echo
Echo Fix EF-X3 Chorus Echo
Kiedy ukazało się Ready to Rumble, mówiliście, że nadal istnieją piosenki, które napisałeś z Joe Strummerem. Czy w ogóle brałeś je pod uwagę przy tworzeniu tego albumu?
Nie. To było w innym stylu. Mam trzy lub cztery [piosenki], ale lubię myśleć, że opiekuję się Joe. Nie mówię o nim zbyt wiele. Byliśmy bliskimi przyjaciółmi. Chcę zachować jego pamięć tak, jak myślę, żeby tego chciał. Gdyby te piosenki kiedykolwiek ujrzały światło dzienne, prawdopodobnie puściłbym je Lucindzie, wdowie po nim: „Czy wszystko byłoby w porządku, gdybym to zrobił?” Postąpiłbym tak tylko dlatego, że darzę go wielkim szacunkiem.
Jak wyglądała praca z nim?
Joe i ja byliśmy tak naprawdę przyjaciółmi na wspólne rodzinne wakacje. Kiedyś Joe i jego rodzina przyjeżdżali do Kalifornii, gdzie wtedy mieszkałam, i spędzaliśmy razem całe lato, po prostu jako przyjaciele. Często wyglądało to tak: „Hej Joe, masz jakieś teksty, które piszesz z zespołem, który masz, The Clash?” [śmiech] On siadał i pisał teksty, a ja pisałem dla nich piosenki. Z kilku z nich skorzystałem i teraz mam trzy lub cztery, które odłożyłem i o których zapomniałem. Więc robiliśmy to dla zabawy, ale nigdy nie rozmawialiśmy o naszych zespołach. Rozmawialiśmy o wszystkim innym. Jechaliśmy do granicy z Meksykiem. Fascynowała go kultura amerykańska i zawsze chciał zobaczyć, jak ona wygląda. Pamiętam, zatrzymaliśmy się raz, bo na polu grali w pokera kowboje i on chciał z nimi porozmawiać. Powiedziałem mu: „Joe, nie chcesz się zatrzymywać i rozmawiać z tymi facetami!”, ale i tak to zrobił [śmiech]. Myślę, że dali mu fory, bo zobaczyli, że pochodzi z innego miejsca i ma zabawny akcent. Uwielbiał tego typu rzeczy – szalone amerykańskie rzeczy. Świetnie się razem bawiliśmy. Był taki jak ja.
Czy któryś z utworów z nowego albumu siedział w szufladzie i czekał na swój czas?
Nie. Zwykle zagłębiam się w to, co mam aktualnie pod ręką. Potem zaczynam od nowa. Czasami szperam w moich starych kasetach i coś mi wypadnie zagrywka na gitarze lub tytuł piosenki. Ale nie tak często. A nawet jeśli, to tylko jako punkt wyjścia i buduję muzykę w nowym kierunku.
Ogłaszając The Devil Always Collects, skomentowałeś, że na tegorocznych koncertach będziesz grać „na gitarze solo i małe rzeczach, które sam opracowałeś”. Czy to oznacza naprawdę solo, tzn. bez dodatkowego akompaniamentu?
Tak, chcę grać solo na gitarze, to znaczy sam. To coś, czego nigdy wcześniej nie robiłem. Właśnie zagrałem kilka lokalnych koncertów w małym pubie niedaleko, żeby zobaczyć, jak wszystko się potoczy i jak wszystko zabrzmi. Nie grałem od dłuższego czasu, więc chciałem zobaczyć, jak działają moje uszy i jak działa mój mózg po przerwie. Chciałem też zagrać kilka solowych utworów na instrumentach. Na przykład mam wersję „Georgia on My Mind”, którą zawsze chciałem nagrać. Zrobiłem od razu „Cherokee”, prawie jazz. Zrobiłem coś bluegrassowego, co zainspirowało mnie z przeszłości. Po prostu grałem i wszystko poszło naprawdę dobrze. Ludzie byli bardzo uważni, więc będę to robić dalej, włączając to w środku normalnego programu czy coś.
Nikt nie gra tak jak Ty – to jest tutaj sedno sprawy. Skąd pochodzi spektrum muzyczne, które eksplorowałeś przez te wszystkie lata?
Ja po prostu lubiłem każdy rodzaj muzyki i czułem, że ograniczenie się do jednego stylu jest jak używanie trzech palców, gdy masz pięć. Pierwszą muzyką, jaką pamiętam, była muzyka rockabilly w domu, Elvis oraz muzyka do programów telewizyjnych i kreskówek. Czy kiedykolwiek słyszałeś, jak dobry jest motyw przewodni Mannixa lub motyw Rocky'ego i Bullwinkle'a? To niesamowite! Naprawdę wywarła na mnie wpływ cała ta muzyka, którą można było usłyszeć w codziennej telewizji. Może to zabrzmi głupio, ale ta muzyka została napisana naprawdę dobrze. Myślę, że goście, którzy to napisali, wywodzili się z epoki komponowania dla big-bandów i tych wszystkich wspaniałych filmów z partyturą. Więc to był mój pierwszy kontakt z muzyką, kiedy któregoś dnia wracasz do domu po szkole i oglądasz stare kreskówki, i myślisz: „Wow, co to za muza?” i chłonąc każdy jej rodzaj. Wciąż mogę nucić te stare piosenki z pamięci. Myślę, że wiele osób może. Zostały napisane naprawdę dobrze i zainspirowały mnie.
Co pociągało Cię w rockabilly i dlaczego, twoim zdaniem, ten styl zachował swój urok przez prawie 70 lat?
Ma najlepszą energię. To jest czyste. To był oryginalny duch rock and rolla. Wiesz, co Jimmy Page powiedział Slimowi Jimowi? „Wiesz, druga solówka w [Gene Vincent and the Blue Caps] „Double Talkin’ Baby”, którą nagrał Cliff Gallup? Nadal to gram. To najbardziej niesamowita rzecz.” Rockabilly ma w sobie pewną czystość i energię. Dlaczego tak było? Myślę, że wielu chłopaków było młodych, wróciło z wojny i nie miało nic do roboty. A może zajęli się czymś i nagle zaczęli majstrować przy elektronice, co doprowadziło do powstania gitar. Nie wiem. To jednak fascynujące: oryginalni rockabillies, chłopaki z Wirginii, grali inaczej niż chłopaki z Kansas City. Mieli radio. Nie mieli komputerów. Nie mieli tych nowych sposobów słuchania muzyki. To, co było grane w regionalnym radio było tym, co miało na nich wpływ. W tamtych czasach był James Burton z Luizjany, który grał zupełnie inaczej niż Cliff Gallup z Wirginii. A Cliff Gallup podchwycił trochę jazzu pochodzącego z Nowego Jorku. W ich grze słychać było ten region.
‘57/’58 Blue Sparkle Duo Jet
The Rolling Stones wspierali Stray Cats i nawet grałeś dla nich support. Jak było?
Kiedy przyszli do nas po raz pierwszy, znałem może trzy piosenki Rolling Stonesów. Nie wiedziałem o nich zbyt wiele. Znam „Honky Tonk Women” i tego rodzaju hity. Bardziej podobały mi się Carl Perkins i Jerry Lee Lewis. Wiem, że to brzmi trochę szalenie, ale odkryłem Stonesów po tym, jak oni odkryli nas.
W dużej mierze uzyskałeś potwierdzenie od swoich bohaterów, że robisz to dobrze. To musiało Ci sprawić przyjemność.
Wszyscy starzy muzycy rockabilly, których spotkałem, byli dla nas mili. Byli po prostu szczęśliwi, słysząc z powrotem tę prawdziwą muzykę. To było dla mnie niezwykle ekscytujące, kiedy poznałem tych gości: „To ty nagrałeś„ Red Hot! ”. To znaczyło dla mnie bardzo wiele.
Masz karierę, która generalnie poszła pod prąd – grałeś rockabilly, gdy popularny był punk i nowa fala, a także big band, gdy królował grunge. Jesteś urodzonym nonkonformistą?
[śmiech] To moja mama i jej upór. Myślę, że odziedziczyłem po niej charakter. Jestem pewien, że często sam utrudniałem tym sobie życie. Ale miałem też szczęście, że mogłem robić to, co zawsze chciałem robić. Grać na gitarze i sprawiać, by ludzie zwracali na to uwagę. W końcu zajmowałem się graniem muzyki, która była popularna przez kilka lat w latach 50. Dziwię się, że wyszło to w ogóle z mojego garażu, stary. Miałem szczęście, że spodobało się to innym. To nigdy nie będzie coś tak wielkiego, jak muzyka country czy hard rock, ale przynajmniej jest to moja własna sprawa.
Czy jest coś, co może zrobiłeś, a co zaskoczyłoby ludzi, którzy po prostu znają Stray Cats?
Miałem taki zespół nowofalowy o nazwie Bloodless Pharaohs. To był pierwszy zespół, dzięki któremu zacząłem grać w punkrockowych klubach w Nowym Jorku: CBGB, Max’s. Nie śpiewałem. To było jak połączenie Roxy Music z rock and rollem. Musiałbyś to usłyszeć. To była naprawdę interesująca rzecz. Po prostu szedłem i cisnąłem. Jednego wieczoru grałem z The Pharaohs, innego wieczoru grałem z jakimś „kocim zespołem” – Bobcats, czy Stray Cats… Ciągle zmienialiśmy nazwę. Ale tak… Bezkrwawi Faraonowie. Nagraliśmy nawet płytę, ale nie jestem pewien, czy można ją gdziekolwiek znaleźć.
Gretsch White Penguin z 1956 roku oraz White Falcon z 1958 roku
Biorąc pod uwagę twoją obecną pozycję starszego męża stanu [Setzer się śmieje], jaka jest Twoja rada, by rozwinąć charakterystyczny styl?
Cóż, to dobre pytanie. Kiedy zaczynałem, słyszałem ludzi w radio i bardzo podobało mi się to, że mieli swoje własne, wyraziste brzmienie. Pierwszą rzeczą, o której pomyślałem, prawdopodobnie najważniejszą, było: „Chcę uzyskać własne brzmienie”! I jakimś cudem natknąłem się na kombinację Gretscha i Bassmana. Wielu ludzi miało na mnie wpływ, ale stworzyłem własne brzmienie. Jakoś musisz to znaleźć. Musisz znaleźć ten głos, za pomocą kombinacji gitary i wzmacniacza lub czegokolwiek innego. Nie potrzebujesz typowego Les Paula podpiętego do Marshalla. Zamiast tego możesz zdobyć coś wyjątkowego. Ważne jest to, aby nie ograniczać się – łączyć różne rodzaje muzyki. Tu nie ma zasad. Żyjąc i pracując, przestrzegasz zasad przez cały dzień. Więc gra na gitarze to jedyna szansa, by nie musieć przestrzegać zasad. W większości przypadków po prostu próbuj dalej, aż w końcu odnajdziesz swoje własne brzmienie. To się naprawdę da zrobić.
Co doradziłbyś jako najlepszy sposób na dalszy rozwój i ciągłe doskonalenie?
Myślę, że trzeba zachować pozytywne nastawienie do życia. Bardzo łatwo jest zejść w dół ciemnymi uliczkami. Ale potem ciężko wdrapać się z powrotem w górę. Myślę, że utrzymywanie pozytywnego nastawienia impregnuje cię na negatywną energię, której pełno, zwłaszcza obecnie w Internecie. Widzisz, ja nie dorastałem z Internetem. Kiedy więc zacząłem czytać w necie te opinie, pisane anonimowo bez ponoszenia za to żadnej odpowiedzialności, na początku bardzo mnie to szokowało. Naprawdę tak było. Myślę, że zwłaszcza młoda osoba w dzisiejszych czasach, musi wznieść się ponad to i nie zwracać na to uwagi. Po prostu bądź sobą, staraj się zachować pozytywne nastawienie. Jeśli ludzie mówią ci, co masz robić, nie słuchaj ich. Po prostu rób dalej to co robisz. To najlepsza rada, jaką mogę dać.
Czy jest coś, czego jeszcze nie zrobiłeś, a chciałbyś to zrobić?
Chcę po prostu wrócić na scenę i znowu pograć, bo minęło już trochę czasu. Chciałbym zająć się trochę moim trio, a następnym razem chcę zagrać z Stray Cats, bo to najlepszy zespół rockabilly świata. Najlepszy! Więc prawdopodobnie zrobię to latem przyszłego roku. Mam dwa albumy z własnymi piosenkami, które chcę zagrać na żywo, więc kiedy to skończę, wrócę i nagram Stray Cats. Ten zespół ma tę chemię. Ma w sobie magię, której nie da się opisać słowami. To właśnie sprawia, że do niego wracasz. Chcesz uchwycić ten skrawek magii, nie wiesz, dlaczego tak się dzieje, ale chcesz to rozgryźć.