Michael Schenker
Minęło już trzydzieści lat, odkąd Michael Schenker zaczął komponować swoje pierwsze riffy. Kariera tego niezwykle utalentowanego muzyka miała wiele wzlotów i upadków, jedno jest jednak pewne: Schenker to nie tylko jeden z najlepszych gitarzystów prowadzących na świecie, ale także jeden z najbardziej zdolnych gitarzystów rytmicznych.
BURZLIWA PRZESZŁOŚĆ
Są muzycy, którzy świetnie grają na gitarze. Są tacy, którzy zdobyli sławę, grając w znanych zespołach. Ale jest naprawdę niewielu, dla których gitara jest... całym życiem. Bez niej nie przetrwają, jest ona dla nich bezcennym talizmanem, który może wynieść na wyżyny, ale może też strącić w przepaść. Jednak ich geniusz pozwala im wiele osiągnąć, choć bywa też dość kapryśny. Natomiast jeszcze mniej jest gitarzystów, którzy mieli okazję współtworzyć aż trzy wielkie zespoły rockowe. Naszemu rozmówcy, Michaelowi Schenkerowi, właśnie to się udało. Jak ktoś kiedyś powiedział: "Doświadczył w swoim życiu tyle samo nieba, co piekła".
Ale nie wszyscy znają historię Michaela Schenkera. Ten niemiecki artysta stawiał swe pierwsze kroki w zespole Scorpions - był wtedy w wieku, w którym większość z nas nie wiedziała, co to jest skala. Jego ogromny talent został natychmiast dostrzeżony i wkrótce potem Schenker znalazł swoje miejsce w innym kultowym zespole - UFO. W bardzo młodym wieku stał się częścią rockowego establishmentu. Nie musiał więc długo czekać, aby współpracę zaproponowali mu Ozzy Osbourne i The Rolling Stones. Po latach muzyk wybrał karierę solową, która nie przeszkodziła mu jednak wystąpić gościnnie na albumach wielu znanych artystów.
W tym też czasie zaczęły się pierwsze problemy i nieprzemyślane decyzje: co rusz to odchodził, to znów wracał do zespołu Scorpions. Towarzyszyły temu nieustanne kłótnie, również dotyczące spraw finansowych. Ale muzyk, nie zważając na wszystko,wspinał się na szczyty gitarowego mistrzostwa. Schenker rozwijał się i dojrzewał muzycznie, co dokumentuje jego imponująca dyskografia. Wyjątkowy talent bardzo szybko pozwolił mu wybić się i trafić na sam szczyt. Kiedy musiał nauczyć się angielskiego w kilka tygodni - zrobił to. Zawsze chwytał okazje i jak trzeba było przeprowadzać się na drugi koniec świata, nawet przez chwilę się nie zawahał. O swojej karierze, w której było wiele zawirowań, mówi: "Nie było aż tak źle. Życie jest jak przejażdżka na kolejce górskiej. Nie umiem powiedzieć, czy miałem łatwiej, czy trudniej niż inni. Jestem szczęśliwy, że udało mi się sporo osiągnąć. Zwyczajnie robiłem to, co było moim zdaniem konieczne. No cóż, nie tęsknię zbytnio za przeszłością. Dobrze mi tak, jak jest teraz". O tym, że artysta ma się dobrze, może świadczyć choćby płyta "Tales Of Rock’n’Roll" (2005), którą wydał, aby uczcić dwudziestą piątą rocznicę powstania zespołu Michael Schenker Group. "Wszystko, co najważniejsze w muzyce, wydarza się pomiędzy gitarzystą i wokalistą. To właśnie ci dwaj muzycy budują piosenkę - mówi Schenker. - kawałek ’Tales Of Rock’n’Roll’ napisałem dla zespołu UFO, ale w końcu wydałem go jako krążek grupy Michael Schenker Group. Właściwie nie robiło to wielkiej różnicy, i tak śpiewał na niej Phil Mogg z UFO. Phil ma bardzo charakterystyczny głos. Ta płyta jest przede wszystkim zbudowana na niezwykłej relacji gitarzysta--wokalista. W studiu naprawdę świetnie się rozumieliśmy. Robiliśmy, co do nas należało, i wszystko złożyło się w idealną całość".
Artysta wspomina: "Jako gitarzysta próbowałem w życiu najróżniejszych rozwiązań. Byłem poniekąd eksperymentatorem, ponieważ chciałem doświadczyć wszystkiego. Do roku 1980 grałem w zespołach, później postanowiłem założyć własną kapelę. Tak powstała formacja Michael Schenker Group. Następnie w zespole pojawił się Robin McAuley i od tamtej pory zespół nazywał się McAuley Schenker Group - w takim składzie wytrwaliśmy do 1991 roku. Nie przetrwaliśmy, bo w zespole zaczęło się dziać niedobrze. Dochodziło do manipulacji i oszustw, których przez długi czas nie dostrzegałem, bo byłem zbyt skupiony na muzyce. Krótko mówiąc, byłem oszukiwany: powtarzano mi, że zespół nie zarabia. Owszem, zespół zarabiał, z tym że do mojej kieszeni nie trafiała nawet mała część zarobionych pieniędzy".
GITARY
Czarno-biała gitara marki Gibson (a później Dean) Flying V to jedna z najsłynniejszych gitar rock and rolla. Z resztą ten instrument jest dla niego stworzony, co potwierdza słowami: "Dawno temu, kiedy chodziłem jeszcze do szkoły, zaprojektowałem swoją własną gitarę w kształcie litery V. Dostaliśmy za zadanie zaprojektowanie gitary o oryginalnym kształcie i mnie właśnie coś takiego przyszło do głowy. Nie miałem pojęcia, że taka gitara już istnieje i nazywa się Gibson Flying V (śmiech). Moja wyglądem bardziej przypominała bałałajkę, ale była łudząco podobna. Myślę, że ten instrument był mi po prostu przeznaczony od samego początku. Może podświadomie wiedziałem, że będę kiedyś na niej grał? To było dla mnie bardzo dziwne doświadczenie".
Schenker słynie z prostego, nieskomplikowanego brzmienia, a jego wyczucie instrumentu jest wręcz metafizyczne. Choć jest gwiazdą,nie interesują go marki, innowacje i gadżety. Jak sam twierdzi, tego typu bajery są dla maniaków sprzętu, a nie dla mistrzów gry: "Nie lubię porównywać gitar. To zajęcie w ogóle mnie nie interesuje. Tak samo jest z przetwornikami. Jeśli mój przetwornik działa, nie ma dla mnie znaczenia, jakiej jest firmy. Mogę grać na czymkolwiek,ważne,żeby działało. Nie obchodzą mnie różnice w modelach. Przysyłano mi różne gitary i wszystkie brzmiały wspaniale. Pozostaje tylko kwestia, czy chcę firmować je moim nazwiskiem, czy nie".
Jeśli chodzi o wzmacniacze, Schenker zawsze wolał głowy 50-watowe od 100-watowych. W jego ślady poszło wielu gitarzystów, a obecnie idą także firmy produkujące sprzęt. Coraz popularniejsze jest podejście w myśl zasady "mniej znaczy więcej", dzięki której wytwórcy skupiają się na produkcji wzmacniaczy o mniejszej mocy, za to o bardziej dopracowanym, wysublimowanym brzmieniu. "Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że te głowy wrócą do łask - przyznaje Schenker. - Kiedyś miałem wspaniały 50-watowy wzmacniacz Marshalla. Dostałem go od mojego sprzętowego speca Steve’a Casey’a, gdy zacząłem grać z UFO. Sprzęt ten służył mi do roku 1985, to jest do czasu, kiedy niestety się zepsuł. Części zostały rozkradzione, powymieniane i to był... koniec. Nigdy później nie udało mi się uzyskać takiego brzmienia. Musiałem się nieźle wysilić, żeby znaleźć coś, co przypominałoby tamto brzmienie. W końcu trafiłem na 50-watowywzmacniaczMarshallJCM800. Podobno jego konstruktorzy wzorowali się na moim brzmieniu. Kiedy byłem w Nowym Jorku, ktoś mi powiedział, że to nie jest nic dziwnego, iż zdecydowałem się na ten właśnie wzmacniacz, ponieważ jego układ korekcji umożliwia uzyskanie takiego brzmienia, jakby został do niego wpięty wah--wah. Dlatego ten sound idealnie do mnie pasuje. Od tego czasu gram tylko z tym sprzętem".
Kaczka to jedyny efekt charakterystyczny dla Schenkera, a cała reszta to... wyczucie. Efekty dodawane są sporadycznie, a ich kolekcja przedstawia się nadzwyczaj skromnie - to chorus idelay. "Nie interesuje mnie, jakich efektów używają inni gitarzyści, i nie podpatruję na koncertach, by się dowiedzieć czegoś na ten temat. Staram się tego unikać, w przeciwnym razie mogłoby mnie podkusić, żeby spróbować tego samego. Skupiam się na tworzeniu własnego stylu, bo to nadaje muzyce dużo więcej kolorytu". Dalej muzyk komentuje współczesne tendencje w muzyce: "Niektórym wydaje się, że można mieć wszystko. Ludzie nadużywają sprzętu, przez co ich gra staje się rozmyta i nijaka. Trzeba się kierować własnym rozumem i gustem muzycznym. Inaczej trafimy na manowce. Poza tym jest tyle brzmień,ile ludzi, i to nadaje światu barw".
Wystarczy posłuchać próbki jego talentu, by stało się jasne, co Schenker ma na myśli. Słychać, że to on tworzy muzykę i że nie robią tego za niego efekty bądź techniczne sztuczki. Brzmienie jest wytworem pracy jego rąk. Właśnie czystość tej muzyki stanowi o jej sile i tak było od pierwszych dni artysty w zespole Scorpions. Chwilę później gitarzysta miał już naśladowców: "To było na początku lat 80. Zadzwonił do mnie brat i powiedział, żebym uważał, bo wszyscy naokoło naśladują mój styl. Zacząłem zadawać sobie pytanie, czemu tak się dzieje? Może moja wyjątkowość polegała na tym, że byłem wierny własnemu stylowi? Dlatego stałem się rozpoznawalny. To nie jest nic trudnego - wystarczy być szczerym w stosunku do siebie. Zależy też, co jest naszą motywacją". KURS
GRY NA GITARZE
"Niektórzy mają do gry niewłaściwe podejście. Zapisują się do szkoły gry w Los Angeles i chcą się nauczyć fenomenalnie grać na gitarze w trzy lata, a potem chcą być sławni. To się nazywa wyścig na szczyt. Ja po prostu dobrze się bawię, grając na gitarze, uwielbiam też komponować. Zdecydowanie nie uczestniczę w tym wyścigu. Ci, którzy biorą w nim udział, potrafią tak grać, żeby robić wrażenie. Problem jednak polega na tym, że chociaż nauczyli się odpowiednich technik gry, to zabrakło w tym wszystkim doświadczenia. Nie osiągnęli więc nic poza sukcesem, który trwał pięć minut. Natomiast jeśli się nie zrazili porażką i dalej grali, to za kolejnych kilka lat przychodził prawdziwy sukces".
Jak już wspomnieliśmy, minęło trzydzieści lat, odkąd Michael zaczął komponować pierwsze riffy. Podjęliśmy więc karkołomną próbę policzenia piosenek, jakie artysta napisał w swoim życiu, lecz ich liczba idzie w tysiące. Co muzyk robi, żeby utrzymać się w tak świetnej formie? "Trzeba mieć różne sposoby na ćwiczenie gry. Nie ma dobrych i złych ćwiczeń. Wszystko zależy od tego, na jakim etapie się właśnie znajdujemy. W wieku czternastu lat, dzięki Jeffowi Beckowi i Jimmy’emu Page’owi, odkryłem, co to jest gitara przesterowana. Gdy skończyłem siedemnaście lat, ćwiczyłem cały dzień. Kiedy miałem dwadzieścia cztery czy dwadzieścia pięć lat, zdecydowałem, że będę ćwiczył dwie godziny dziennie. Później się wszystko zmieniło i teraz mam dużo bardziej luźne podejście do tej sprawy. Lubię ćwiczyć utwory na koncert, bo to sprawia, że mam świeży umysł. Poza tym to testuje różne aspekty mojej gry. Co ważne, ja nie słucham muzyki na co dzień. Dzięki temu mogę zachować pewien dystans, a to zdecydowanie pomaga. Wolę tworzyć muzykę, za to nie lubię za dużo jej słuchać. Najprostszym sposobem na to, żeby się znudzić czekoladą, jest jedzenie jej w nadmiarze. Dlatego nie jestem konsumentem muzyki. Lubię odnajdywać dziwne akordy. Lubię sobie usiąść, zamknąć oczy i zgadywać, co to za akord. Zmiana jednej pozycji wystarczy, żeby otrzymać współbrzmienie, którego się jeszcze nie słyszało".
NA WŁASNY RACHUNEK
Wielu fanów Schenkera mogło ostatnio obejrzeć na Internecie wideo z występu artysty na Rock And Blues Custom Show, który odbył się w lipcu zeszłego roku. Niestety występ nie należał do najlepszych i przez internautów został uznany za beznadziejny. Rzeczywiście muzyk nie był w dobrej formie, był roztargniony i, co więcej, nie panował nad instrumentem. "Byłem po prostu mocno wstawiony, to wszystko. Czego się można spodziewać po pijanym facecie? Poza tym nic nie pamiętam". No cóż, trudno się dziwić, że muzyk niechętnie wraca do tamtych wydarzeń. Mamy tylko nadzieję, że ostatnio jest w lepszej formie. Artysta kontynuuje: "Rozstałem się z tak zwanym show-biznesem, kiedy dotarło do mnie, że byłem nieustannie okłamywany w sprawach finansowych. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Przejechałem około 10 tysięcy mil w autobusie linii Greyhound, jeździłem od jednej radiostacji do drugiej, mając przy sobie tylko kilka toreb i gitarę, i w ten sposób promowałem swoją płytę. Chciałem być wreszcie wolny. Uświadomiłem sobie, że jeśli wcześniej mi nie płacono, teraz sam sprzedam tyle, że zarobię chociaż na dach nad głową. Jak zacząłem jeździć, zdałem sobie ostatecznie sprawę z tego, jak bardzo mnie oszukiwano".
Michael pracuje nad nowym albumem Michael Schenker Group. Płyta ma się ukazać, jak tylko gitarzysta zakończy swoją trasę koncertową. Mówimy, że łagodniejsze albumy artysty na gitarę akustyczną bardzo nam się podobały. No cóż, muzyk się trochę niecierpliwi, bo wie, dokąd zmierza ta rozmowa, a poza tym kończy nam się czas... "Nie ma podręcznika o tym, jak zostać gwiazdą. Wiele ludzi robi muzykę, bo chce odnieść sukces - ja go odniosłem, bo od zawsze kochałem muzykę. Ponadto nie trzeba zawsze wierzyć w to, co mówią ludzie. Są wśród nich prawdziwe hieny, które tylko czekają, żebyś stracił czujność. Obserwują cię i czekają na właściwy moment, żeby cię w końcu oszukać".
Czarno-białe gitary Schenkera w pewnym sensie pasują do muzyka. Może odzwierciedlają one właśnie jego patrzenie na świat w kategoriach czarno-białych? W jednym z ostatnio udzielonych wywiadów podkreślił potrzebę znalezienia, jak to sam określił, środka, czyli znalezienia w życiu nieco więcej szarości. Czy udało mu się ją odnaleźć? "Myślę, że to przychodzi z wiekiem - stwierdza muzyk. - No, może niedokładnie z wiekiem. Zależy przede wszystkim od człowieka. Wszyscy jesteśmy indywidualnościami i wszyscy napotykamy na różnego rodzaju okoliczności, przeciwności i okazje. Nie jestem pewien, gdzie znajduje się ta szarość... Muszę przyznać, że czasem mam pecha i w swoim życiu miałem sporo problemów. Ale miałem też przecież szczęśliwe chwile. Życie to mieszanka jednego i drugiego. Cokolwiek tworzę, czuję się jak dziecko, które zbudowało zamek z piasku. Przyjdzie woda i zmyje cały zamek. Ale zaczynam znowu w innym miejscu - nie zniechęcam się. Jeśli człowiek pozwoli swojemu ego zbytnio się rozpanoszyć, dostanie mocno po głowie. Uczę się życia, jeszcze nie jestem jego mistrzem. Uczę się go z dnia na dzień".
Michael jest skromny, ale nie można zapominać, że jego kariera trwa już prawie czterdzieści lat. Na pewno warto będzie usłyszeć go na żywo, a będzie ku temu sposobność, bo jego grafik koncertów jest mocno napięty. Twierdzi, że musi się jeszcze dużo nauczyć, ale my wiemy, że to właśnie on jest prawdziwą kopalnią wiedzy i źródłem inspiracji dla wielu muzyków...
Ciarán Tracey