Premiera czwartej dużej płyty prog/black metalowego Jarun, to doskonała okazja aby sprawdzić, jak dźwięki mocno kojarzące się z Enslaved brzmią w polskim wykonaniu. Grupa z powodzeniem łączy folkowe wpływy i fascynację naturą z black metalowym chłodem, nie zapominając przy tym o technice i brutalności. Na pytania dotyczące „Roku Spokojnego Słońca” odpowiadali gitarzyści: Jakub Olchawa oraz Krzysztof Stanisz.
Ostatnie dziesięć lat w historii waszego zespołu zbiegło się z prawdziwą eksplozją popularności (polskiego) black metalu. Dziś nikogo nie dziwią teksty w ojczystym języku, a po sukcesie płyt Gruzji, Odrazy, Licha, Wędrującego Wiatru i innych, ciężko w ogóle wyobrazić sobie ten odłam metalu bez zawiłości naszej mowy. Macie swój wkład w ten sukces, a swój wózek chętnie pchacie w rejony coraz mniej powiązane z ekstremalnym metalem. Dzisiejszy Jarun to zespół jakiego zawsze chciał Kuba, czy efekt pracy z właściwymi ludźmi o jasnej wizji tej muzyki?
Jakub: Trudno odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie. Jarun u samych swoich początków, gdy był jeszcze jednoosobowym projektem, miał nieco inne założenia. To miała być w gruncie rzeczy jednorazowa wycieczka w nieco folkowe rejony, klimaty które wtedy, dobre już kilkanaście lat temu, były mi dosyć bliskie. Skomponowałem parę kawałków w black/folkowych klimatach, zdecydowałem się je nagrać, a że nie chciałem tego robić sam, zwróciłem się o pomoc do paru starych kumpli. Wyszło fajnie, więc postanowiłem ciągnąć to dalej, już jako pełnoprawny zespół. Jednocześnie zacząłem zmieniać nastawienie do samej muzyki. Skoro nie miał to być już projekt, jakieś tam folkowe zabawy, stwierdziłem że muzycznie skieruję się w nieco bliższe mi klimaty, bardziej zakręcone, progresywne, a z drugiej strony bardziej black metalowe. Z każdą kolejną płytą ten folkowy pierwiastek powoli zanikał. Takie było moje założenie, ale nie ukrywam, ze pozostali członkowie kapeli, tak byli jak i aktualni, mieli na to spory wpływ, ze względu na ich indywidualne muzyczne zamiłowania, styl gry, pomysły przemycane do aranżacji itd. Co do tekstów, to pierwotny koncept w pewnym stopniu wymusił język polski. Granie mniej lub bardziej inspirowanych folkiem utworów z towarzyszeniem anglojęzycznych tekstów brzmiałoby trochę sztucznie. Jarun faktycznie stał się zespołem którego od początku chciałem, ale myślę, że najlepsze jeszcze przed nami.
Myślę, że ten „folk” sprawdza się najlepiej w naturalnym środowisku – popatrzmy choćby na to, co robią nasi krajanie z Varmia, czy zespół pokrewny dla Jarun - Negură Bunget. Folk w muzyce Jarun jest najbardziej widoczny w tekstach, ale co folk, to nie od razu pagan – a z tym nurtem często się Was utożsamia. Te łatki mają znaczenie w roli drogowskazów, czy wolicie pozostać neutralni?
Jakub: Jeśli o mnie chodzi, bardzo tych łatek nie lubię i staram się zwalczać. Folk, zgoda, ale tak naprawdę tylko na pierwszej płycie, potem już tylko sporadycznie, w roli nienadużywanej przyprawy. Zresztą ten folk u nas zawsze i tak ograniczał się do używania gitar akustycznych. Żadnych ludowych instrumentów, żadnych zawodzących wokalistek itp. Jeśli chodzi o łatkę pagan, to nigdy nie określaliśmy się w ten sposób i poza nazwą wywodząca się z mitologii, żadnych związków z tym nurtem nie mamy. Nasze teksty nie mówią o wierze przodków, dawnych bogach, historii i wszystkich tych tematach poruszanych przez kapele z tego kręgu. Piszę o człowieku, o sobie samym przez pryzmat natury. O śmierci, szaleństwie, miłości, rozpaczy, bólu... I tylko właśnie ta metaforyka, bardzo często odwołująca się do zjawisk przyrody, sprawia że niektórzy wciąż doszukują się u nas pogańskich wpływów. Ale ich tam nie ma i nigdy nie było. Nie zrozum mnie źle, znam osobiście bardzo wiele kapel i osób z tego środowiska, lubię, doceniam i szanuję, ale się z tym żadną miarą nie utożsamiam.
Krzysztof: Zdecydowanie się zgadzam. Łatki, zwłaszcza te krzywo przyszyte, uwierają. Myślę, że folk jest najbardziej zauważalny w tekstach, w których jest dużo odwołań do przyrody i zjawisk naturalnych, niż w samej muzyce. Bardzo cenię te inspiracje w tekstach Kuby.
Przyroda obecna jest na wszystkich dotychczasowych płytach Jarun. Najnowsza, zatytułowana „Rok Spokojnego Słońca” nie jest tutaj wyjątkiem, ale muzycznie to materiał cechujący się większą przestrzenią i rozrzutem brzmień od Opeth po wspominany nie raz w recenzjach Enslaved. We fragmentach w których prym wiedzie melodia i spuszczacie z tonu można Jarun pomylić z muzyką do gier fabularnych. Nie ukrywam, że dodaje to płycie charakteru i – z czym mam nadzieję się zgodzicie – gdyby „Rok Spokojnego Słońca” był filmem, to tym z kategorii kina drogi.
Jakub: Ciekawe porównanie. Nie myślałem o tym w ten sposób, ale chyba masz rację. Z tym że byłby to raczej mroczny i chłodny film, a droga wiodłaby przez zaśnieżone lasy dalekiej Północy. I raczej nie kończyłby się happy endem :)
Krzysztof: Może faktycznie jest coś w tym co mówisz. Dla mnie to po prostu kawał dobrej, szczerej muzyki, trochę innej niż to co robiłem do tej pory. To z kolei pozwoliło mi wyjść ze swojej strefy komfortu i zmienić pryncypia, którymi się kierowałem komponując.
„Rok Spokojnego Słońca” to także album przepełniony niepokojem, chłodem o którym wspomniał Kuba. „Bezimienna” zostawia duże pole do interpretacji emocji towarzyszących podmiotowi, ale chyba największą zagwozdkę stanowi sam tytuł płyty i towarzyszący mu utwór. Faktycznie nic więcej nie ma prócz śmierci?
Jakub: Najnowsza płyta już gdzieś tam na samym początku, na etapie gdy pojawiły się pierwsze riffy, zalążki pierwszych utworów zaczęła się jawić jako materiał zimny, mroczniejszy od swojego poprzednika i jednocześnie bardziej brutalny i bezpośredni. Teksty zjawiły się nieco później, towarzysząc muzyce. I jakoś tak, w naturalny sposób, skierowały się ku zimie, śmierci i mizantropii. Z jednej strony nic bardziej banalnego jeśli chodzi o black metal, z drugiej chciałem to jednak ugryźć w nieco inny, bardziej poetycki, ale też osobisty sposób. Prawdę mówiąc dosyć mocno się w tych tekstach odsłoniłem i uzewnętrzniłem, ale to w gruncie rzeczy jest czytelne chyba tylko dla bardzo wąskiej grupy najbliższych mi ludzi. Ci którzy mnie bliżej znają wiedzą, ile w tym jest moich obsesji, tęsknot, pragnień, wewnętrznych (i nie tylko) przeżyć. Dodatkowo Mateusz (nasz wokalista) znakomicie te teksty zinterpretował, dodał swoje własne emocje, nasycił je własną głębią, sprawił, że robią jeszcze większe wrażenie. Co do samego tytułu, to chciałbym od razu sprostować, że nie ma nic wspólnego z filmem Krzysztofa Zanussiego :) Wywodzi się on bezpośrednio z terminologii astronomicznej i oznacza pojawiające się co 11 lat zjawisko polegającego na okresowym spadku aktywności słonecznej. Wydało mi się to świetną metaforą opisującą chłód, wieczną zimę. Moment, w którym słońce odchodzi, poddaje się i oddaje pola śmierci. A co do sedna pytania... Są inne rzeczy oprócz śmierci, owszem. Ale nie mają znaczenia. Bo i tak wszystko zmierza do końca, do ostatecznej entropii i wypalenia. Cały wszechświat i my razem z nim...
Jak na Jarun wpłynęła Pandemia?
Krzysztof: Przede wszystkim wydłużyła proces powstawania płyty. Na przykład, banalna sprawa: Piotr (nasz realizator) miał wcześniej zaplanowane nagrania orkiestry. Nagrania te miały się odbyć na setkę, ale ze względu na zagrożenia i obostrzenia, musiały się odbywać indywidualnie. Można sobie wyobrazić ile dłużej to trwało. Wielkich koncertowych planów nie mieliśmy na 2020, gdyż chcieliśmy skupić się w 100% na realizacji nagrania. Jednak tegoroczna wiosna to już dobrych kilka niezagranych koncertów. Wszystkim nam bardzo tego brakuje, ostatni raz graliśmy półtorej roku temu. Teraz zależy nam tym bardziej, że mamy świeży, pierwszej jakości materiał i żal go nie prezentować na żywo.
Jakub: Tych obsuw związanych z nagrywaniem było trochę więcej. Z tego co pamiętam, również nagrywanie wokali przesunęło się o kilka miesięcy. Nagrywaliśmy je w ZED Studio, które przy okazji lockdownu zamknęło na jakiś czas swoje podwoje. Chwilowo zrezygnowaliśmy też wtedy z grania regularnych prób. Tak na wszelki wypadek. No i oczywiście, jak już Krzysiek wspomniał powyżej, przestaliśmy koncertować. A tego naprawdę mi brakuje.
Przesunięta sesja nagraniowa dała Wam czas na doszlifowanie materiału – pracujecie w tradycyjny sposób, można powiedzieć w tych czasach odskulowy – w sali prób, czy cały proces twórczy to digital? Biorąc pod uwagę jak brzmi choćby bas na tej płycie nie sądzę aby dało się to zaplanować z wyprzedzeniem.
Jakub: Jak przystało na weteranów, którzy swoje pierwsze kapele zakładali jeszcze w poprzednim tysiącleciu pracujemy jednak dosyć tradycyjnie. Regularne próby w pełnym składzie itd. Z reguły wyglądało to tak, że przynosiłem jakieś pomysły, szkielety utworów, nad którymi pracowaliśmy potem wspólnie na próbach, obrabiając je i aranżując. Niektóre motywy powstały w trakcie spontanicznego jammowania. Oldschool pełną gębą. Oczywiście to nie oznacza, że mamy uczulenie na współczesną technikę. Nagrywamy w domu, wysyłamy pliki, rozpisujemy taby. Ale dla mnie esencją tworzenia jest jednak komponowania a potem ogrywanie tego wspólnie na sali prób. Tworzy się wtedy to nieuchwytne coś, atmosfera, nie do odtworzenia w maszynie.
Krzysztof: W moim przypadku na próbach najczęściej powstają tylko ogólne zarysy, koncepcje. Następnie w domowym zaciszu dopracowuję partie i aranże, żeby później sprawdzić je ponownie w sali prób. Ten cykl się powtarza, dopóki nie będę zadowolony z rezultatu. Obsuwa w terminach z kolei dała mi trochę więcej czasu na same nagrania. Miałem warunki żeby na chłodno posłuchać, jak to wszystko się klei ze sobą i wprowadzić kilka mniejszych zmian już na etapie rejestracji śladów.
Jakiego sprzętu używaliście do nagrań, różni się od tego, z którego korzystacie na co dzień?
Krzysztof: Mam to wyjątkowe szczęście, że dysponuję przyzwoitymi warunkami więc wszystkie partie nagrałem u siebie. Mój ulubiony Ibanez SZ520 zaopatrzony w pickupy DiMarzio ma dokładnie takie brzmienie, jakiego oczekuję. Przed rozpoczęciem sesji zrobiłem przegląd w elektryce, powymieniałem co nieco i zmieniłem progi na stalowe. To był strzał w dziesiątkę. Brzmienie się troszkę rozjaśniło, a wygoda gry poszybowała w kosmos. Gitarę wpiąłem prosto w interfejs i położyłem DI. Technika nagraniowa poszła tak do przodu, że zdecydowanie lepiej nagrać instrument w ten sposób, żeby nie zamykać sobie możliwości ewentualnych zmian w brzmieniu na późniejszych etapach produkcji. Ostateczne brzmienia dopracowywaliśmy już w studiu podczas miksowania korzystając z TH-U Overloud. Starałem się nie odbiegać zbytnio od brzmień, jakich używam na co dzień. Mój wzmacniacz, Black Dog, to coś w rodzaju hot-rodowanej osiemsetki więc użyłem modelu tego typu. Podobnie sprawa wygląda w kwestii łańcucha efektów.
Jakub: Akurat moje partie nagrywane były w DI a potem reampowane, co dosyć drastycznie różni się od moich codziennych ustawień. Na salce prób mam klasycznego, lampowego wzmaka, jestem fanem naturalnych brzmień. Ale w studio postawiłem na wygodę. Do sesji użyłem też innych gitar. Pierwotnie nagrałem swoje partie na mojej głównej obecnie gitarze – Hagstrom Super Swede, ale nie byliśmy do końca zadowoleni z efektów i nagrałem wszystko ponownie, tym razem na ESP LTD EC-401. Potrzebowałem jednak mocniejszego, bardziej metalowego brzmienia z aktywnych pick-upów. Również partie gitary akustycznej nagrywałem na pożyczonym sprzęcie, ale już nawet nie jestem w stanie przypomnieć sobie konkretnego modelu.
Premiera zbiegła się w czasie z luzowaniem obostrzeń, a obecnie nadchodzące tygodnie dają nadzieję na to, że metal zabrzmi na deskach krajowych klubów. Podchodzicie do tego sezonu z determinacją i głodem, czy kwestie bezpieczeństwa ostudzają zapał?
Krzysztof: 10 Lipca gramy w Ironie w Krośnie. Dla nas to bardzo dobra wiadomość, móc znów wskoczyć na scenę i zostawić na niej kilka litrów potu. Co do jesieni, ciężko być pewnym jak sprawy się potoczą.
Jakub: Już się zaszczepiłem, więc aż tak bardzo się nie boję. A tak serio, to mamy ogromny głód grania. Dla mnie to jednak esencja życia zespołowego, niezwykle ważny element układanki. Póki co startujemy na wolnych obrotach. W najbliższym czasie mamy, jak już Krzysiek wspomniał zabookowaną dosłownie jedną klubową datę, tak na rozgrzewkę. A jesienią potwierdziliśmy już udział w kolejnej edycji Black Waves Fest w Jarocinie. Ale osobiście, mam szczerą nadzieję, że to tylko początek i pogramy więcej. Tęsknię za scenicznymi deskami.
Rozmawiał Grzegorz Pindor