Efektowny styl gry Kaki King - pełen dynamicznych, perkusyjnych dźwięków oraz szybkiego, polirytmicznego tappingu - zwrócił na nią uwagę wielu miłośników gitary, szczególnie z kręgu muzyki Fingerstyle.
Na jakiej muzyce się wychowałaś?
Na piosenkach Barbry Streisand! U nas w domu słuchało się muzyki bez przerwy. Mój tata interesował się różnymi gatunkami muzycznymi. Gdy kupiliśmy pierwszy odtwarzacz wideo, obejrzałam "Hello Dolly" chyba z tysiąc razy. Miałam też płytę ze ścieżką dźwiękową do tego filmu. Pamiętam, że wtedy dowiedziałam się o czymś takim, jak operacja plastyczna nosa, bo Streisand takową przeszła. Kolejnym muzycznym odkryciem był dla mnie zespół Fleetwood Mac. Miałam cztery lata, kiedy tata zabrał mnie na ich koncert. Zresztą zabierał mnie na całe mnóstwo występów różnych zespołów. Jest gitarzystą amatorem. Zawsze miał hopla na punkcie muzyki - wprost nie mógł bez niej żyć. Lekcje gry na gitarze zaczął brać mniej więcej wtedy, kiedy ja się urodziłam. W naszym domu zawsze było pełno gitar. Ja zaczęłam się uczyć grać na gitarze klasycznej już w wieku pięciu lat. Nie było mi łatwo, bo byłam bardzo mała. Ale dzięki tak wcześnie rozpoczętej edukacji muzycznej wykształciłam w sobie bardzo dobry słuch, szybko wszystko chwytałam. Słuchałam utworów takich muzyków, jak John Williams, Joaquín Rodrigo i Andrés Segovia.
Czy Michaela Hedgesa odkryłaś, kiedy byłaś już nieco starsza?
Niezupełnie. Z pewnością Hedges był bardzo utalentowanym muzykiem i pozostawił po sobie ciekawą spuściznę. Dorastałam, słuchając jego kultowego albumu "Aerial Boundaries" z 1984 roku. A tak przy okazji, to na jego koncert zabrał mnie tata, gdy miałam może ze trzy lata! Gdy zaczęłam interesować się gitarą solową oraz muzyką z wytwórni Windham Hill Records i twórczością takich artystów, jak Nick Drake czy Elliot Smith, okazało się, że Michael Hedges przestał mnie inspirować. Robił wtedy naprawdę dziwną muzykę. Przede wszystkim fascynowali mnie Alex De Grassi i Will Ackerman. Kiedy miałam mniej więcej osiemnaście lat, nie słuchałam już Hedgesa. Później poznałam Prestona Reeda, który zaraził mnie swoją muzyką...
Opowiesz nam o swojej pierwszej gitarze?
To był dobry instrument - czterostrunowa gitara Pepe produkcji japońskiej, którą kupili mi rodzice. W wieku sześciu lat dostałam od nich już porządniejszy instrument z sześcioma nylonowymi strunami. Od dłuższego czasu gram na gitarach Ovation Adamas. Mój tata miał jedną z nich, ale nie było mi wolno jej dotykać - to nie jest tani sprzęt. W końcu sprezentował mi ją, gdy jechałam do college’u. Na niej właśnie nagrałam płytę "Everybody Loves You". To była wspaniała gitara, niestety została skradziona podczas dokonanego włamania. Byłam wręcz załamana utratą tego instrumentu. Z pomocą przyszła mi firma Ovation. A było to tak: Napisałam maila do Davida Lindleya, który z kolei skontaktował się z Adrianem Leggiem grającym na gitarze marki Ovation. On zaś przekazał moją historię wspomnianej firmie, wskutek czego przeprowadzono wywiad w środowisku na mój temat i postanowiono mi pomóc. Dostałam nowy instrument Ovation! Od tamtego czasu nie rozstaję się z gitarami tej marki. W tej chwili gram na Ovation ze strunami Elixir Lite .012-.053". Ponieważ wolę niższy strój, często wymieniam dwie najcieńsze struny na .013" i .017". Jednym z powodów, dlaczego tak lubię te gitary, jest to, że niezależnie od tego, czy nastroję instrument normalnie, czy znacznie opuszczę strój, gitara brzmi rewelacyjnie. Dla mnie to prawdziwy szok.
Grasz też na gitarach elektrycznych...
Tak. Jeśli chodzi o gitary elektryczne, to głównie wykorzystuję instrumenty Hamer Newport i Newport Pro, które sobie bardzo cenię, ponieważ są to naprawdę wspaniałe instrumenty. To gitary typu semi-hollow, do których zakładam struny Elixir. Oprócz tego posiadam Guilda Freshmana i Fendera Telecastera. Gram też na Gibsonie ES-345, którego również lubię mimo jego sporej wagi. Zastanawia mnie, jak to możliwe, że PJ Harvey gra na Gibsonie Firebirdzie, a do tego w szpilkach! Nie wiem, jak ona to wytrzymuje (śmiech). Ale trzeba przyznać, że efekt jest znakomity. Jeśli chodzi o nagłośnienie, to zwykle gram na wzmacniaczu Fender Twin, a ostatnio także na Mesa Boogie Lone Star i Genz Benz Black Pearl. Szczególnie podoba mi się Black Pearl - to kawał świetnego wzmacniacza. Firma Genz Benz potrafi skonstruować combo z dwoma głośnikami, jakie tyko można sobie wymyślić.
Podobno grałaś jakiś czas na ulicach Nowego Jorku...
Tak. Było to zaraz po tragedii 11 września. Byłam wtedy świeżo upieczoną absolwentką college’u, nie miałam pracy i pojęcia, co pragnę robić w życiu. Chciałam znaleźć jakąś czasową pracę, zostać rok w Nowym Jorku, a potem pójść na uniwersytet, żeby uzyskać tytuł magistra i zrobić coś porządnego ze swoim życiem. Po 11 września Nowy Jork był jednym wielkim pogorzeliskiem. Nie mogłam rozsyłać swych podań o pracę, ponieważ liczba opcji zatrudnienia była niezmiernie ograniczona. Pewnego dnia pomyślałam sobie, że muszę po prostu wyjść z domu i zrobić coś, w czym będą uczestniczyć inni ludzie. Potrzebowałam poczucia wspólnoty z nimi, czegoś, co nadałoby mojemu życiu sens...
Czy do Nowego Jorku przeniosłaś się właśnie ze względu na muzykę?
Ależ nie, to nie był powód, aby zamieszkać w Nowym Jorku. Kiedy gra się na gitarze akustycznej do płyt z 1984 roku i ma się osiemnaście lat, to raczej nie w głowie jest robienie kariery. Muszę przyznać, że nie była to typowa droga do sławy. Pojechałam do Nowego Jorku, ponieważ fascynowało mnie to miasto i mój obraz tego miejsca był dość mocno wyidealizowany. Chciałam się wyrwać z Atlanty, jechać do atrakcyjnego miejsca ze wspaniałym otoczeniem, tętniącego życiem, w którym czuje się powiew wielkiego świata. W Nowym Jorku grałam na perkusji z różnymi zespołami i wokół tego obracało się całe moje muzyczne życie. Jako gitarzystka solowa czułam się bardzo samotna i dlatego pewnego dnia wzięłam do rąk gitarę, mały wzmacniacz (Fender Amp Can) i... poszłam grać w metrze. Nie wystawiłam nawet kapelusza na pieniądze. Ludzie wrzucali mi drobne do futerału na gitarę. Pomyślałam, że w sumie czemu nie? Robiłam to przez kolejne osiem miesięcy. Potem postanowiłam nagrać płytę, którą mogłabym sprzedawać w metrze, ale sprawy przybrały dla mnie inny, lepszy obrót...
Czy już wtedy pisałaś swoją muzykę?
Oczywiście, że tak! Dużo słuchałam zespołu Red House Painters, który powstał w latach 90. w San Francisco. Poznałam osobiście Marka Kozeleka - wokalistę tej grupy i jednocześnie autora piosenek. Słuchał, jak gram, choć dla mnie występowanie przed swoim własnym idolem nie było łatwe. On jest naprawdę bardzo w porządku. Jesteśmy w kontakcie mailowym, napisałam nawet dla niego fragment piosenki. Jestem wielką fanką jego stylu gry i stroju, jaki stosuje. Przede wszystkim jednak duże wrażenie robi na mnie sposób, w jaki stosuje uderzenia perkusyjne. Stylu perkusyjnego nauczyłam się od Prestona Reeda. Nauka przyszła mi łatwo, bo ten styl jest dla mnie całkowicie naturalny. Wszyscy, którzy grali wcześniej na perkusji czy na pianinie, wiedzą, o czym mówię. Elementy stylu perkusyjnego wplata się później do gry i komponowania. Gdy miałam osiemnaście lat, byłam na warsztatach organizowanych przez Prestona - miałam ze sobą właśnie gitarę Ovation, którą dostałam od taty. Zaczęliśmy rozmawiać i po chwili razem z nim prowadziłam zajęcia. Okazało się, że na swój własny sposób już opanowałam wiele z tych technik, które on prezentował. W sumie to właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jak wiele już umiem. Ale i tak byłam bardzo dociekliwa. Chciałam, żeby mi wszystko pokazał. Jak robił to, a jak tamto... Później nauczył mnie grać utwór "Blasting Cap". W sumie tylko ja i jeszcze jeden z uczestników warsztatów nauczyliśmy się poprawnie grać ten kawałek na gitarze. Przynajmniej tak twierdził Preston. Piosenka ma strój CGDGGD, którego zwykle nie stosuję. Na moich pierwszych dwóch płytach używałam przede wszystkim
stroju CGDGAD, a czasami stroju DADGAD.
Nie lubisz eksperymentować z nowymi strojami?
Ależ skąd, wręcz przeciwnie! Mój producent Malcolm Burn (zdobywca Grammy Award, który współpracował z Emmylou Harrisem i Peterem Gabrielem) przechowywał w studiu pewną starą gitarę. Leżała tam od lat. Była w dość kiepskim stanie i postanowiłam nie zmieniać jej stroju, tylko ją delikatnie dostroić. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że miała strój AEDC#AA. Nie spotkałam się wcześniej z czymś takim! Od razu zaczęłam na niej brzdąkać i skomponowałam piosenkę. Tak powstał utwór "Sad American", który znalazł się na mojej nowej płycie.
Wypróbujemy ten strój, jak tylko wrócimy do domu (śmiech)
Nie można wymyślać dziwacznych strojów dla samego bycia oryginalnym. To musi mieć sens. Myślę, że jest lista strojów, które mają sens, lecz niestety jest ona dość krótka...
Na nowej płycie więcej śpiewasz...
Już na poprzedniej płycie śpiewałam, ale wtedy wciąż inspirowały mnie zespoły mojej młodości, jak choćby The Cocteau Twins czy Lush. Podobał mi się delikatny, eteryczny wokal. Na nowej płycie śpiewam o faktycznych wydarzeniach z mojego życia i do tego nie pasuje już wysoki falsecik. Napisałam piosenki o swoim życiu, więc do zaśpiewania ich potrzebny mi był bardziej autentyczny, szczery głos. To zabawne, ale gdy odkładam na bok gitarę, powiedzmy na tydzień, to sięgając po nią ponownie od razu jestem w formie. Natomiast ze śpiewaniem jest już całkiem inaczej - muszę ćwiczyć nieustannie. Tym bardziej że nie gram tylko prostych akordów, ale bardziej skomplikowane partie, do których jednocześnie śpiewam.
Zaśpiewałaś na najnowszym albumie Foo Fighters "Echoes, Silence, Patience & Grace"...
Dave Grohl to największy maniak muzyczny, jakiego poznałam w życiu (śmiech). Wcale nie jest zblazowany czy znudzony, on potrafi naprawdę ekscytować się nową muzyką. Jak się zaczęła nasza współpraca? Zobaczył mnie, gdy grałam piosenkę "Pink Noise", a później widział teledysk, w którym gram na perkusji. I zwyczajnie napisał do mnie maila. Byłam w szoku! Zawsze podobała mi się muzyka Foo Fighters, ale nie miałam żadnej ich płyty. Zresztą nie potrzebowałam jej kupować, bo ich muzyka była niemal wszędzie. "Everlong" była jedną z moich ulubionych piosenek. Kiedy pojechałam z nimi w trasę, zdałam sobie sprawę, że znam praktycznie wszystkie teksty, śpiewałam do wszystkich piosenek. A więc byłam większym fanem Foo Fighters, niż mi się wydawało. W każdym razie Dave poprosił mnie, żebym otworzyła ich koncert w Australii na początku 2008 roku. Weszłam na scenę i zagrałam "Ballad Of The Beaconsfield Miners", a Dave przedstawił mnie publiczności z wielką pompą. Była bardzo fajna atmosfera. Foo Fighters od początku podchodzili do wszystkiego na luzie. Później Dave zadzwonił i powiedział, że właśnie miksują nową płytę i zapytał, czy nie chciałabym wpaść do studia.
Nie, ponieważ oni mieli tam w studiu mnóstwo różnych gitar. Gdy pojawiłam się na miejscu, Dave zaproponował, żebym posłuchała jednej piosenki. Myślałam, że mi coś puści, więc zaczęłam rozglądać się za odtwarzaczem CD. A on na to, że chce mi coś zagrać, a co więcej - razem ze mną! W ten sposób nagraliśmy wspólnie jeden utwór, a całość zajęła nam nie więcej niż jedną godzinę. Nie był to żaden przemyślany krok, który miał mi pomóc w karierze. Mój menadżer nie dzwonił do ich menadżera, nic z tych rzeczy. Wszystko odbyło się bardzo nieformalnie.
Nie stronisz od muzyki metalowej, prawda?
Cóż, w tej dziedzinie nie czuję się zbyt pewnie. W każdym razie nie jestem ekspertem od metalu. Lubię oczywiście piękne teksty i cenię sobie zdolnych kompozytorów, ale metal jest tą dziedziną muzyki, która też potrafi zaskakiwać. Żeby grać w kapeli metalowej, trzeba być muzykiem świetnym technicznie i nieustannie doskonalić szybkość swej gry. W wielu zespołach metalowych kryją się ludzie z prawdziwym talentem muzycznym, którzy są często niedostrzegani. Ci goście wyglądają groźnie, przyjmują postawę buntowników i w grę wkładają całą swą ogromną energię. Jeśli chodzi o muzykę metalową, to ja identyfikuję się właśnie z tą pełną poświęcenia postawą artysty. Gdy oglądam transmisję z igrzysk olimpijskich, dopinguję lekkoatletom właśnie dlatego, że potrafili oni poświęcić się czemuś bez reszty. Rozumiem ich, bo ja też poświęciłam się swojej pasji, czyli muzyce i gitarze.
Co oznacza dla ciebie bycie gitarzystką?
Trudno powiedzieć... Dla mnie gra na gitarze jest jak oddychanie. Gram praktycznie od zawsze. Moje życie i kariera są ściśle związane z tym instrumentem. Gitara jest bardzo ważną częścią mojej tożsamości. Gdyby ktoś wziął gumkę i wymazał ją z mojego życia, to co by mi zostało? Kim bym była? Podczas sesji zdjęciowych fotograf zawsze chce, żebym pozowała, grając na gitarze. Odmawiam i mówię, że gram na gitarze już wystarczająco długo i może lepiej by było pokazać moją prawdziwą relację z tym instrumentem. Wolę ją położyć tak, żebym mogła na nią patrzeć i powiedzieć: hej, jesteśmy razem od dwudziestu pięciu lat! Czy wciąż się kochamy? Sama nie wiem. A tak poważnie, muzyka jest dla mnie najważniejsza, ona rządzi całym moim życiem. Nie mogę sobie wyobrazić życia bez niej!
Jakie masz plany na najbliższe miesiące?
Myślę, że nadchodzi czas, aby popracować trochę nad własnym materiałem, ponieważ ostatni rok upłynął mi pod znakiem współpracy z innymi muzykami. Ostatnio nagrałam EP-kę z The Mountain Goats, którego liderem jest kultowy amerykański wokalista John Darnielle. Planujemy wspólną trasę koncertową. Tak więc czuję, że teraz powinnam popracować też trochę sama.
Kaki opowiada... o swojej przygodzie z gitarą lap steel.
Kiedy byłam w trasie z Rober tem Randolphem i Davidem Lindleyem, bardzo chciałam się nauczyć grać na gitarze pedal steel, ale stwierdziłam, że będzie to skok na zbyt głęboką wodę. Postanowiłam więc spróbować z gitarą lap steel. Okazuje się, że gra się na niej zupełnie inaczej. Nauczyłam się różnych sztuczek. W końcu kupiłam sobie pedal steel, ale wciąż bardzo ciężko przychodzi mi opanowanie tego instrumentu. Grę na pedal steel mogę porównać do gry w szachy: szybko można poznać zasady, ale doskonalenie umiejętności może zająć całe życie.
Jamie Crompton