Fanom grupy KISS, sylwetki tego muzyka przedstawiać nie trzeba. Dla formalności można jedynie wspomnieć, że grał on w tym zespole przez dwanaście lat i miał swój udział w nagraniu siedmiu albumów. Choć tak naprawdę nagrał o dwa więcej, lecz z przyczyn kontraktowych jego nazwisko nie znalazło się na okładkach…
Do dziś uważa, że granie w KISS było przygodą życia i nie spodziewał się że zagrzeje miejsce gitarzysty solowego tak długo. Zwłaszcza, iż na początku został tylko poproszony o chwilowe zastępstwo niedomagającego Mark St' Johna, którego choroba wyeliminowała z grania koncertów. Ale Bruce, to nie tylko KISS. Od 2001 roku gra w innej kultowej amerykańskiej formacji, Grand Funk Railroad. Co prawda, zespół ten od wielu lat nie nagrywa płyt, ale za to regularnie koncertuje na terenie USA.
Kulick swoją karierę rozpoczął jeszcze w latach 70. towarzysząc różnym wykonawcom, niekoniecznie z pod znaku rocka. Jednym z nich był George McCrae, piosenkarz z gatunku disco, który w połowie lat 70. wylansował jeden taneczny hit. Dzięki temu Bruce załapał się na trasę koncertową, która objęła także Europę. Kolejnym epizodem w na jego muzycznej ścieżce była współpraca z panną ukrywającą się pod pseudonimem Andrea True. Andrea była bardziej znana z filmów dla dorosłych, niż ze swoich umiejętności wokalnych. Ten epizod na szczęście trwał bardzo krótko.
Za sprawą starszego o prawie cztery lata brata Boba, który od początku pilotował karierę Kulicka juniora, Bruce dostał się do koncertowego składu artysty znanego jako Meat Loaf. Panowie wspólnie udali się w światowe tournée, trwające kilka miesięcy. Warto dodać, że Bob Kulick miał też spore koneksje w obozie muzyków KISS i niejako przetarł szlak dla swojego brata. Ale zanim Bruce ostatecznie wylądował w KISS, nagrał jeszcze u schyłku lat siedemdziesiątych dwa znakomite albumy z grupą BLACK JACK, gdzie honory wokalisty pełnił Michael Bolton. Mimo świetnych kompozycji i dosyć dobrej promocji, zespół nie zaistniał na światowych rynkach muzycznych. Ostatecznie kapela się rozpadła a Bruce trafił do kolejnej nowojorskiej formacji GOOD RATS. Ze „Szczurami" udało mu się nagrać jeden album, który niewiele zmienił w jego życiu.
Zmiany, nastąpiły po dołączeniu do KISS w 1984 r. Idylla zapewne trwałaby do dziś, lecz w 1996 grupa zaczęła grać w swoim oryginalnym składzie i powróciła do występów w charakterystycznym makijażu. Kulick, niestety musiał opuścić KISS. W tym czasie w podobnej sytuacji znalazł się John Corabi wokalista MOTLEY CRUE, który na skutek powrotu do składu Vince Neila, także musiał rozstać się z zespołem. Obaj muzycy niewiele się zastanawiając powołali do życia kolejny projekt noszący nazwę UNION. Mimo początkowo dosyć sporemu jak na debiutantów zainteresowaniu, zespół powoli tracił na popularności, co w efekcie przyczyniło się do rozpadu grupy. W kolejnych latach muzyk nagrywał albumy solowe, udzielał się gościnnie w produkcjach innych artystów oraz zaprojektował kilka modeli gitar dla firmy ESP.
Bruce miał okazję grać w Polsce kilkakrotnie. Odwiedził nasz kraj przy okazji akustycznej trasy UNION, czy coverowego projektu obecnego perkusisty KISS Erica Singera. Podczas jednego koncertu w naszym kraju w myśl zasad staropolskiej gościnności muzycy zostali obsypani podarkami. Jednym z prezentów był ‘zestaw chopinowski’. Czyli komplet składający się z butelki wódki noszącej imię najwybitniejszego polskiego pianisty, oraz płyty CD z interpretacjami jego kompozycji. Gorzała wzbudziła niekłamany entuzjazm u Johna Corabiego, natomiast Bruce zainteresował się nośnikiem cyfrowym. Oglądając go stwierdził: „Chopin, przerabiałem jego twórczość na lekcjach muzyki”. Przypomniałem mu tę historię jednocześnie pytając go o jego doświadczenia ze szkoły muzycznej...
Bruce Kulick: Jeśli mam być szczery, to nie miałem typowej klasycznej edukacji muzycznej, jako dzieciak. Ale zacząłem brać prywatne lekcje gry na gitarze, gdy byłem bardzo młody, w lokalnym sklepie muzycznym. W rzeczywistości był to sklep, który sprzedawał głównie płyty. Pamiętam, że bardzo się wtedy starałem. Ale tak naprawdę to rozwinąłem swoją technikę, po prostu jammując z muzykami z sąsiedztwa i uważnie ich obserwując. Dopiero później dostałem się na wydział muzyczny w Queens College, w dzielnicy w której mieszkałem. Gitara nie była dla nich istotnym instrumentem, więc zacząłem brać lekcje gry na fortepianie. Dostałem pianino, abym mógł ćwiczyć i zrozumieć sposób, w jaki konstruowana jest muzyka klasyczna.
Oczywiście nauczyciele skupiali się głównie na muzyce poważnej, ale nie przeszkadzało mi to. Istotne było dla mnie to, że poznałem twórczość wielu artystów z klasycznego świata. W Queens College nauczono mnie wielu przydatnych rzeczy takich jak kształcenie słuchu, podstaw harmonii i ogólnej teorii kompozycji. Później zacząłem brać lekcje gry jazzu na gitarze od miejscowego gościa z Queens. Ten facet był naprawdę doskonały i wiele mi pomógł. Myślę, że to połączenie tych dwóch rzeczy tak naprawdę zadziałało. A znajomość rock and rolla po prostu to wszystko dodatkowo spoiła. Oczywiście bardzo dużo ćwiczyłem w domu, aż sobie zdałem sprawę, że mogę powiedzieć: „Hej, moje palce radzą sobie całkiem nieźle na gitarze”.
Wojtek Maciejewski: Wielu gitarzystów z którymi rozmawiałem twierdziło, że pierwszą gitarę pamięta się tak samo jak pierwszą dziewczynę. Czy podzielasz ich pogląd?
(Śmiech...) Tak myślę, że coś w tym jest. Cóż.....mój pierwszy instrument, to była jakaś tania gitara z nylonową struną G. Znalazła się w naszym domu prawdopodobnie za sprawką mojego brata. A potem przez moje ręce przewinęło się wiele gitar lecz żadna faktycznie nie należała do mnie. Pierwszym profesjonalnym instrumentem był jednak bas. To był Gibson EB-3 taki jak miał Jack Bruce. Model z 1966 lub 67 roku. Wiele dla mnie znaczył. To była nieużywana gitara zakupiona za własne pieniądze.
Później dostałem w swoje ręce gitarę Gibson SG Special. Mam ją do dziś. Choć niewiele brakowało, abym ją stracił bezpowrotnie. Lata temu sprzedałem ją swojemu przyjacielowi, kiedy przeprowadziłem się do Los Angeles z Nowego Jorku. To było już w czasach kiedy grałem w KISS. Później pożałowałem swojej decyzji i chciałem ją odkupić, lecz facet nie zamierzał się jej pozbywać. Co jakiś czas ponawiałem propozycję, aż w końcu chyba zaoferowałem mu satysfakcjonujące pieniądze, bo gitara wróciła do mojej kolekcji. Tak... myślę że to była gitara z którą ‘sypiałem’. Ona też dużo dla mnie znaczyła. Miałem ją prawdopodobnie od 1970 aż do około 1986. A potem dostałem ją z powrotem w 2008 roku. Wróciła i jest na swoim miejscu. To fajne wiosło.
Wspomniałeś o gitarze basowej. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że jesteś także basistą. Z tego co pamiętam, byłeś odpowiedzialny za partie gitar basowych w takich produkcjach jak „Live to Win” Paula Stanleya czy choćby „Psycho Circus” KISS. Jak do tego doszło?
Jeśli chodzi o „Live to Win”, to Paul dostarczył mi dema do tego albumu i poprosił o zaaranżowanie linii basu. W efekcie zaczęliśmy pracować wspólnie nad każdą piosenką. Paulowi zawsze podobał się sposób, w jakim grałem na basie. Myślę, że wynika to z tego, że jako gitarzysta bardziej rozumiem gitarę sześciostrunową. Podchodzę do gitary basowej inaczej niż typowi basiści. Traktuję ten instrument jak inni gitarzyści, którzy w pewnym momencie przesiedli się na bas z konieczności. Tacy muzycy zawsze zagrają na basie bardziej gitarowo. Wiesz... mam na myśli na przykład Jacka Bruce'a czy Paula McCartneya. Tak na marginesie to uwielbiam ich styl grania na basie. Wiele czasu spędziłem na studiowaniu ich zagrywek.....
Zapomniałeś o Gene Simmonsie on też startował jako gitarzysta.
Tak. Myślę, że Gene jest świetnym basistą, ale tak jak wspomniałeś zaczynał od gitary. Więc jest mi łatwiej „wskoczyć w jego buty” i wczuć się w jego feeling. Jeśli chodzi o KISS to zarejestrowałem bas do „Forever” z albumu „Hot In The Shade”, gram także na kilku kawałkach z „Revenge”, „Every Time I Look At You”, „Tough Love”. Na „Psycho Circus” również gram na basie w kilku utworach, w tym w tytułowym „Psycho Circus”. Choć nie znajdziesz o tym wzmianki na okładce. Dziś już przestało być to tajemnicą. Wiem, że są ludzie których interesują takie informacje. Na płycie „Carnival of Souls”, mój bas możesz usłyszeć w utworze „Jungle”. Także jak widzisz, trochę tego jest. Lubię grać na basie, ale moim głównym instrumentem jest oczywiście gitara.
Skoro jesteśmy przy temacie demówek, to opowiedz proszę jak przebiegał proces komponowania i aranżowania w zespole KISS. Dostawałeś taśmy demo i miałeś opracować swoją gitarę, czy pracowaliście wspólnie całym zespołem?
Nie było jakiegoś ustalonego schematu. Najwcześniejszy etap to sam proces pisania piosenek. Musiał istnieć jakiś szkielet, żeby było nad czym pracować. Gene miał zwyczaj pisania piosenek z różnymi ludźmi. Myślał, że oni wniosą w jego kompozycje coś nowego. Czasem także służyłem mu pomocą w komponowaniu. To samo dotyczy Paula. Bywało że Paul też sięgał po pomoc osób trzecich w pisaniu utworów. Oni znali mnóstwo ludzi z branży. Gene często wykorzystywał swoje stare pomysły. Nie lubił jak się coś marnuje. Na przykład używał niektórych niewykorzystanych ścieżek perkusyjnych z płyty „Creatures of the Night” i na jej bazie dogrywając do tego gitary tworzył nową piosenkę. Później takie pomysły trafiały do mnie, a ja miałem czas aby coś z tym zrobić.
Kiedy pracowałem z Paulem, sprawa wyglądała trochę inaczej. Zazwyczaj wchodziliśmy do studia przystosowanego do nagrywania taśm demo, które KISS właśnie kupił. Paul zawsze był bardzo dobrze przygotowany. Miał dokładnie rozplanowaną strukturę utworu. Chociaż oczywiście wielokrotnie ją rozwijaliśmy podczas nagrań. Wymyśliliśmy wiele istotnych rzeczy, podczas nagrywania. Paul był otwarty na propozycje. Zazwyczaj nagrywałem tam również partie gitary basowej i kilka różnych wersji solówek. Pracowaliśmy do momentu, kiedy uznaliśmy że efekt był zadowalający. To był interesujący proces. Także gdybyś usłyszał te dema, z pewnością byłbyś zaskoczony, jak bardzo zbliżone są one do ostatecznego miksu. Wiesz, mam na myśli ostateczną wersję, którą znamy z płyt. Także jeśli pracujesz z Paulem, to na końcowym etapie on zabierze Cię na nagranie dema do studia. Ale tak naprawdę to nie było jakichś określonych reguł. W taki sposób KISS pisał piosenki, kiedy byłem w zespole.
Miałeś okazję pracować ze sławnymi producentami jak Bob Ezrin, Eddie Kramer czy Ron Nevison. Czy zauważyłeś jakieś istotne szczegóły, które różnią ich styl pracy?
Uwielbiam pracować z Bobem. On czasem sprawia wrażenie szalonego profesora z filmów SF. Ale jest zdecydowanie muzycznym geniuszem. Podobnie jak Gene i Paul darzę go ogromnym szacunkiem. Wiele się od niego nauczyłem choć czasem robiliśmy rzeczy zupełnie nieobliczalne. Przypominam sobie pracę nad jedną partią solową. Spędziliśmy nad tym wiele czasu, aż uzyskaliśmy satysfakcjonujący efekt. Wtedy Bob, powiedział „wiesz co, zdublujemy ten ślad”. Co oznaczało, że musiałem nauczyć się tego co zagrałem poprzednio i zagrać nuta w nutę jeszcze raz. Gdy skończyłem, Ezrin powiedział „przydał by się trzeci ślad z tym samym”. Kiedy skończyłem, zrobiliśmy sobie przerwę na lunch. Po powrocie z posiłku Bob odsłuchał wszystkiego jeszcze raz i stwierdził krótko „to jest do bani, spróbuj czegoś innego". Tak, to była ta jego szalona strona. Ale szanowałem ten proces, bo wszystko to miało na celu wyniesienie tej produkcji na naprawdę wysoki poziom.
Teraz Ron Nevison. On był zupełnie inny. Bardziej interesował się piosenką jak spójną całością. Oczywiście wiedział, jak pracować z gitarzystami i wokalistami i zrobić wspaniałą produkcję, która według niego byłaby hitem radiowym. Ale nie sądzę, aby był naprawdę dobrze wyszkolonym muzykiem, takim jak Ezrin. Bob grał na pianinie, grał na wielu instrumentach, potrafił rozpisać orkiestrację, więc w tym kontekście Bob miał przewagę. Tak że to nie jest dla mnie zaskoczeniem, że angażowano go w produkcję tak wielu niesamowitych albumów. Uwielbiam płyty, które wyszły od niego ze studia. Mam więc ogromny szacunek dla Boba i naprawdę wiele się od niego nauczyłem.
Oczywiście uczyłem się także od Nevisona i nawet od Toby'ego Wrighta, gościa, który pracował przy „Carnival of Souls”. Wiesz, wiele innych płyt było współprodukowanych przez kogoś, kto był bardziej inżynierem, niż producentem. Bywało też i tak, że Gene lub Paul przejmowali piosenki na pewnym etapie produkcji i je kończyli samodzielnie. Ale tych trzech gości o których wspomniałem są moim zdaniem producentami z prawdziwego zdarzenia. Wiesz, co mam na myśli. Oczywiście cała nasza trójka pracowała z Eddiem Kramerem nad miksem przy Alive III, ale to był już inny charakter pracy.
Ostatnia studyjna płyta KISS z Twoim udziałem to kontrowersyjne „Carnival Of Souls". Jesteś współautorem prawie 3/4 materiału. Jak doszło do tego, że miałeś udział w tak wielu kompozycjach?
Osobiście nie był to dla mnie dobry czas. W moim życiu prywatnym źle się działo. Byłem w trakcie rozwodu i myślę, że to miało znaczący wpływ na moją grę. Pamiętam, że dużo wtedy pracowałem tworząc nowe riffy. Zespół postanowił wtedy pójść w bardziej mrocznym, cięższym kierunku niż Revenge. W pewnym momencie zrozumiałem siłę niektórych nowych kapel, które stosowały strój drop D. Gdy tylko odkryłem ten sekret i opanowałem kilka zagrywek, zabrałem się do pracy i zacząłem tworzyć nowe riffy i na ich bazie szkice do utworów.
Na tym etapie pracy pomocnym okazał się wielce utalentowany gość, niejaki Kurt Coumo. Facet miał też duży udział przy nagrywaniu albumu KISS „Psycho Circus”, moich solowych płytach i w UNION, ale to inna historia....W efekcie zrealizowaliśmy demo na bazie moich riffów i przedstawiliśmy je Gene'owi i Paul'owi. Chwilę jeszcze popracowałem wspólnie z Gene'em nad jego pomysłami i tak powstał materiał na cały album. To była wspaniała sytuacja dla mnie, gdzie nagle okazało się, że mam współudział w dziewięciu na trzynaście kompozycji z całej płyty.
Niektórzy twierdzą, że ta płyta powinna nazywać się „Carnival of Kulick". Czy sądzisz, że gdyby nie doszło do „Reunion" KISS w oryginalnym składzie, grupa poszłaby w tym kierunku muzycznym?
Nie wiem, to już było tak dawno. Trudno powiedzieć. Myślę, że Gene w tym czasie chciał pisać bardziej mroczny materiał. Ale o to trzeba by było zapytać Paula i Gene'a.
Niedawno upłynęło dziesięć lat od wydania Twojej trzeciej solowej płyty BK3. Wielu słuchaczy uważa go za najbardziej dojrzały album. Czy patrząc z perspektywy lat, jest coś co byś w nim zmienił?
Cóż.... jestem bardzo zadowolony z tego albumu, dla mnie on nadal trzyma formę, jak mówimy w branży. Miałem świetnych gości i jestem naprawdę dumny ze wspólnego pisania i nagrywania piosenek. Zagrałem też sporo koncertów promujących BK3 i dało mi to wiele satysfakcji. Czy bym coś zmienił? Wiesz, prawdopodobnie patrząc na to z perspektywy czasu zapewne tak. Jest jedna rzecz do zmiany. Czasami jestem krytyczny wobec mojego wokalu, ponieważ po po prostu wydaje mi się, że śpiew nie jest moją najsilniejszą stroną. Natomiast gra na gitarze wydaje mi się najlepszą rzeczą jakiej dokonałem, więc tu bym niczego nie ruszał. Tak jak mówiłem, może spędziłbym trochę więcej czasu nagrywając mój wokal, może zaśpiewałbym inaczej? Ale wszystko inne na płycie bardzo mnie satysfakcjonuje.
W czasach pandemii zacząłeś mocno się udzielać w mediach społecznościowych. Prowadzisz też prywatne lekcji nauki na gitarze online. Czy możesz udzielić porady młodym gitarzystom, jak Twoim zdaniem najbardziej efektywnie ćwiczyć na gitarze?
Zazwyczaj robię kilka ćwiczeń, aby rozciągnąć stawy. To trwa kilkanaście sekund. A później, jedyne co muszę zrobić żeby się rozgrzać, to zagrać kilka akordów. Gram kilka prostych riffów i jestem rozgrzany, Tak wygląda rozgrzewka przed koncertem. Jak widzisz nic nadzwyczajnego. Ale kiedy dorastałem, nauczyłem się kilku technik od nauczyciela gry na gitarze, o którym mówiłem wcześniej, tego faceta, który dał mi lekcje jazzu. Uświadomił mi jak wyćwiczyć tę niezależność palców. To jest bardzo ważna rzecz. Kolejną zasadą którą przyswoiłem od niego, to ćwiczenia na wzmocnienie siły dłoni. Także moim zdaniem te dwie rzeczy są bardzo istotne w podstawach nauki gry na gitarze. Potrzebujesz siły w dłoniach i oczywiście, potrzebujesz tej niezależności w palcach. I nie wydaje mi się, żeby istniała jedna, uniwersalna reguła według której gitarzyści powinni ćwiczyć. Wiesz... uważam, że to sprawa indywidualna.
Obecnie ze względu na mój poziom gry, ważna jest dla mnie dokładność wykonania. Powiedzmy, że nagram podkład do piosenki chcę później wykonać z moją żoną Lisą w ramach „isolated riffs”. Nawet jak jest to piosenka KISS, którą przecież bardzo dobrze znam, to zawsze staram się popracować nad nową aranżacją. Ćwiczę to nagrywam i słucham. Często odsłuchuje w trochę wolniejszym tempie. Wtedy najłatwiej wychwycić wpadki. Przeważnie poprawiam to, z czym nie czuję się komfortowo. Powtarzam tę część, tak długo, aż będę mógł spokojnie powiedzieć sobie „Mam to”. Czasami wplatam do akustycznych aranżacji pewne elementy z gitary basowej Gena'a. W rzeczywistości naprawdę długo się przygotowuję, zanim faktycznie zaprezentuję się na scenie lub przed kamerą, żeby podzielić się moimi „odizolowanymi riffami”. Tak więc, przygotowanie i opracowanie utworu to kolejny bardzo istotny element w ćwiczeniach gitarzysty
Jak wygląda Twój obecny koncertowy backline?
To nic skomplikowanego. Mój backilne jest bardzo prosty. Uwielbiam Marshalla JCM 900. Do tego kilka analogowych efektów, o których powiem później. To naprawdę łatwy w obsłudze wzmacniacz, więc używamy go bardzo dawna. Grand Funk Raiload współpracuje z firmą wynajmującą sprzęt. Pracujemy z nimi co najmniej 20 lat, może nawet dłużej. Oni mają mnóstwo tych głów i szaf Marshalla. Ta firma ma filie w całym kraju. USA to jednak dość duży obszar i przemieszczanie się po kraju z kompletnym sprzętem nie ma najmniejszego sensu. Także z logistycznych przyczyn backline na koncert dociera do nas z najbliższego miejsca.
Mam też trzy „platformy" z moimi gitarami, na których znajduje się od pięciu do sześciu instrumentów. Moje dwa zestawy znajdują się w Indianapolis i z tego miejsca docierają na koncerty w centrum i na wschodzie kraju. Na zachodnim wybrzeżu obsługuje nas oddział z Las Vegas. A więc używam serii JCM 900, tylko fabrycznych wzmacniaczy i kolumn, bez żadnych przeróbek. Na mój arsenał gitar skład się kilka modeli ESP, mam też kilka modeli Les Paula, PRS, EXP Strat lub Fender Strat. Zazwyczaj zmieniam instrument co kilka kawałków.
Jeśli chodzi o pedały pod nogę, to oczywiście wah-wah. Co do delaya, to preferuję analogowe, brzmią naturalniej niż cyfrowe. Czasem jest zwykły BOSS DM2, czasem coś innego z dłuższym opóźnieniem. Ale zawsze są to analogowe efekty. Tak samo chorus. Również wolę analogowe brzmienie. A... i jeszcze jedno, efekty wpinam pomiędzy gitarę a wzmacniacz, jak to robił Hendrix. Nie lubię korzystać z pętli efektów FX.
Bywa, że czasem używam Marshalla 2000 lub głowy Blackstar, jeśli gram na dużych scenach. Natomiast w domu na potrzeby gry w mediach społecznościowych lubię bawić się małym wzmacniaczem Fendera. Przy odpowiedniej modulacji i ustawieniu on brzmi dla mnie jak Marshall 900, ale nie jest tak głośny. Ale myślę, że najważniejszy ton jest generowany z Twoich rąk, naprawdę.
Struny i kostki jakich używasz?
O to ciekawe że o to pytasz struny hm ... ostatnio zacząłem używać cieńszych strun bo jestem trochę, wiesz... No starzeję się. Siła palców już nie ta. Używam od 9 do 42. Mam nadzieję, że nie będę musiał zejść do cieńszych. Firmy to SIT lub D'Addario, ale jednak bardziej preferuję SIT. A kostki których używam... Wiesz, niektórzy ludzie lubią prosić o nie na pamiątkę, dlatego zawsze mam przy sobie fajnie wykonane kolorowe z moim imieniem. To ważny element promocji. Tak naprawdę nie używam ich do grania. Od wielu lat stosuje zwykłe seryjne nylonowe Dunlopy o rozmiarze 0,73 mm.
Ciekawa historia przydarzyła się pod koniec lat 80. Podczas sesji nagraniowej, Gene zawieruszył swoje sygnowane kostki. Skorzystał z kilku moich. Tak mu się spodobały, że zaczął ich używać na koncertach zmienił tylko rozmiar na 0,88 mm. Fani nie byli zadowoleni. Oni uwielbiają te wszystkie kolorowe gadżety z logo KISS. Zażartowałem i powiedziałem mu: „Zamów sobie wzór Gene Simmons u Dunlopa” I on faktycznie to zrobił. Myślę, że to zabawne.
Wiem, że masz wspaniałą kolekcje gitar. Gdyby Ci przyszło spędzić resztę życia na bezludnej wyspie i mógłbyś tam zabrać tylko jeden model ze swojej kolekcji, to który byś wybrał?
Masz na myśli moją ulubiona gitarę? Tak naprawdę to mam ich kilka, tych „ulubionych”. I nie będę szczery mówiąc, że prawdopodobnie istnieje tylko ta jedna. Ale myślę, że byłby to mój vintage Les Paul. To jest po prostu idealny instrument dla mnie. Oczywiście nie możesz na niej robić tych wszystkich sztuczek z Floyd Rose niczym Van Halen, albo Bruce Kulick, na płytach „Asylum" czy „Crazy Nights”. Także, jeśli mówisz tylko o mnie jako muzyku uniwersalnym, to mój sunburst z 1953 roku. Myślę, że to byłaby moja gitara „numer jeden" w ogólnym kontekście mojej gry na gitarze. Potrafię na niej zgrać zarówno twarde rockowe riffy, jak i też subtelny jazz. No i manualnie bardzo mi odpowiada. Dodatkowo ma świetne brzmienie.
Kilka razy opisałem ten instrument w internecie oraz w magazynie Vintage Guitar. To niestety nie jest oryginał. Pierwotnie to był gold top, ale został odnowiony przez Toma Murphy'ego, faceta który pracował dla Gibsona w latach 90. jako designer. To jest naprawdę niesamowita gitara. Ale jeśli na tej wyspie miałbym grać z KISS, zabrałbym swojego bananowego ESP. Znasz to wiosło? Jest na tylnej stronie okładki płyty „Crazy Nights”. Dźwięk tego instrumentu porostu wymiata. Nagrałem na niej wiele partii solowych. To jest mój drugi faworyt.
Czy to prawda , że Grand Funk Railroad szykuje nowy album z premierowymi utworami?
Byliśmy gotowi do rozpoczęcia rozmów na ten temat, a ja byłem w kontakcie ze wszystkimi muzykami. Tod wysłał mi jedną z piosenek i dodatkowo kilka uwag dotyczących aranżacji oraz kilka pomysłów na tekst. No ale w marcu pojawił się ten wirus. Oczywiście pandemia wywarła wpływ na wiele rzeczy, i wywróciła do góry nogami całe nasze życie. Wszyscy jesteśmy zdenerwowani. Mam nadzieję, że reszta zespołu nie ma problemów ze zdrowiem na tym tle. Wiesz... sytuacja na całym świecie jest bardzo poważna, ale najważniejsze jest zdrowie i bezpieczeństwo każdego z nas. Finansowo to bardzo uderzyło w nas wszystkich.
Ale myśląc o przyszłości, jak tylko będzie to możliwe, to wejdziemy do studia i nagramy pierwsze trzy lub cztery piosenki. Trzeba jednak zdać sobie sprawę, że prawdopodobnie potrwa to trochę czasu. Także w związku z tą sytuacją nie mogę Ci podać żadnego konkretnego terminu. Pracując nad oryginalnym materiałem Grand Funk Railroad byłem bardzo podekscytowany, więc myślę że teraz będzie podobnie Sądzę, że nowe piosenki przypadną starym fanom do gustu. Wydaje mi się, że nie mogłem znaleźć lepszego zespołu. Ci goście są wspaniali.
Ok. To w takim razie życzę Tobie i nam wszystkim też, aby ten wirus sczezł bezpowrotnie i nie przeszkadzał w realizacji muzycznych planów. Dziękuję za wywiad.
Dziękuję także. Pozostańcie zdrowi w Polsce i uważajcie na siebie. Pamiętaj, że moja babcia pochodzi z Polski, tak że jestem w 1/4 Polakiem (śmiech)