Wywiady
Tora Dahle Aagård

Uduchowiona, ale nieustraszona na gryfie, dziewczyna z małego miasteczka na norweskim wybrzeżu staje się jednym z najbardziej ekscytujących muzyków, jacy wyłonili się w ostatnich czasach ze sceny bluesowej.

2020-12-17

Dla Tory Dahle Aagård ostatni rok był równie pracowity co owocny. Zagrała z Paulem Gilbertem i Jennifer Batten, dała występ w słynnej The Royal Albert Hall, a także wydała swój pierwszy krążek. Jeden z recenzentów chwalił jej ‘figlarną wirtuozerię’, inny zauważał jej ‘niesamowity talent’, a jeszcze inny oznajmił, że jest ‘najodważniejszą gitarzystką, jaką kiedykolwiek spotkał’. Niezwykła popularność w social mediach, entuzjazm z jakim zgłębia muzykę i gitarę, wszystko to robi tym większe wrażenie, że Tora zaczęła swą przygodę z tym instrumentem dość późno…

„Kiedy miałam 14 lat zobaczyłam ‘Szkołę Rocka’ Jacka Blacka.” – mówi z ekscytacją w głosie, kiedy zajmujemy stolik, by wspólnie porozmawiać. „Dzieciaki grające tam na instrumentach były tak młode, a jednak grały niesamowicie dobrze. Był jeden chłopak imieniem Zack – grał na gitarze, niezwykle szybko i rock’n’rollowo. Pomyślałam sobie, że to najfajniejsza rzecz jaką widziałam i zapragnęłam być taka jak on.” Pod wpływem filmu, Tora powołała do życia swój pierwszy zespół, a ciężka praca i wytrwałość w dążeniu do celu wkrótce ściągnęły na nią uwagę szerszej publiczności. Ale gdzie się to wszystko zaczęło?

„Pochodzę z bardzo muzykalnej rodziny.” – mówi – „Dorastałam więc w otoczeniu muzyki. Pewnego razu wzięłam do ręki jakąś słabej jakości gitarę akustyczną i zaczęłam grać. Od tamtej pory już nigdy nie przestałam. Chciałam być w tym dobra. I nadal nad tym pracuję… To dość krótka historia.”

„Nie jestem typową gitarzystką, bo bardzo rzadko słucham innych gitarzystów. Ale jeśli już to robię, to zwykle jest to Derek Trucks, John Scofield, John Mayer lub Marcus King. Jeśli miałabym wybrać z nich jedną osobę, byłby to Derek – nie sądzę, aby ktokolwiek grał tak jak on. Kiedy wykonuje swą muzykę, jest jak ktoś z innej planety.”

Magazyn Gitarzysta: Kiedy zaczęłaś grać w zespołach?

Tora Dahle Aagård: Zespół powołałam do życia niemal tego samego dnia, którego zaczęłam grać na gitarze. Pochodzę z niewielkiego miejsca w Norwegii, bardzo małego miasteczka na wybrzeżu. Myślę, że nie mieszka tam więcej niż 100-200 osób. Znalazłam więc dwóch kolesi, którzy też grali muzykę, zwerbowałam do zespołu i… ci sami ludzie grają ze mną także dziś. Próby odbywaliśmy w najgorszym z możliwych miejsc, a występy załatwiałam sobie sama odkąd skończyłam 14 lat. Obecnie ktoś wreszcie robi to za mnie. Pracowałam bardzo ciężko, bo bardzo chciałam występować przed ludźmi.

Czy ćwiczyłaś intensywnie w tych początkowych latach?

Grałam już jakieś sześć lat, zanim zaczęłam ćwiczyć na poważnie. Trochę żałuję, że nie zaczęłam ćwiczyć wcześniej. Kiedy miałam 20 lat – a mam obecnie 26 – uświadomiłam sobie, że jako dziewczyna grająca bluesa i rock’n’rolla muszę być naprawdę dobra, aby ludzie brali mnie na poważnie, szanowali i chcieli słuchać. Zrozumiałam, że nic nie osiągnę, jeśli nie będę traktowała swojego instrumentu poważnie. Ale kiedy już zdecydowałam, że chcę być tak dobra jak to tylko możliwe, wstawałam każdego dnia rano, podłączałam gitarę i konsekwentnie ćwiczyłam… Nie klepię jednak skal, ani nie ćwiczę czystej techniki – po prostu dużo gram. Nagrywam wszystko, a potem odsłuchuję, dzięki czemu wiem nad czym jeszcze muszę popracować, albo co w moim graniu mi się podoba. Taki system sprawdza się w moim przypadku.

 

Jakie masz podejście do komponowania piosenek?

Przede wszystkim nie lubię narzucać sobie zbyt wielu zasad i ograniczeń. Jeśli jest dużo akordów, kiedy wymyślam partię wokalną, to czuję konieczność dostosowania się do nich. Mogę pójść w tak wielu różnych kierunkach… Mogę zrobić cokolwiek mi tylko przyjdzie do głowy. Pobawić się rytmem za pomocą mojego głosu. Mogę pójść w dur, albo moll, do góry lub w dół, cokolwiek. Pisanie piosenek w taki spontaniczny sposób może skutkować kompozycjami, o których stworzenie nigdy bym się nie podejrzewała. Tak właśnie tworzyłam swoją płytę i mój sposób naprawdę działa.

Za sprawą social-mediów stałaś się kimś w rodzaju wzoru do naśladowania…

Tak i kiedy widzę jak wiele młodych dziewczyn się ze mną kontaktuje, zaczynam się czuć za nie odpowiedzialna. Piszą do mnie, że jestem dla nich wzorem: ‘To co robisz, inspiruje mnie. Chcę być taka sama.’ Myślę, że aby osiągnąć coś takiego, trzeba reprezentować sobą coś więcej niż tylko: ‘Och, spójrzcie na mnie, jaka jestem cool.”

W jaki sposób udało ci się utrzymać zespół razem przez te wszystkie lata?

Utrzymanie kapeli nie jest proste. Ludzie zmieniają miejsce pobytu i chcą robić inne rzeczy. Pamiętam, kiedy miałam 17 lat, a zespół jeszcze nic nie znaczył. Po prostu sobie dżemowaliśmy i mieliśmy z tego frajdę. Ale już wtedy mówiłam swoim muzykom: ‘Będziemy grać koncerty poza granicami Norwegii. Po prostu zaczekajcie. Dokonamy tego.’ Oczywiście każdy się wtedy z ciebie śmieje, bo ludzi śmieszą takie zapowiedzi rodem z marzeń. Teraz gramy trasę po UK, więc jak widać wszystko działa jak należy. A działa, ponieważ wkładamy w to sporo pracy i nie zapominamy jednocześnie o zabawie. Połączenie tych rzeczy jest bardzo ważne.

Twoje drugie EP przyciągnęło sporo uwagi, prawda?

Tak. W 2016 r. wydaliśmy EP ‘Change Of Scenery’ z pięcioma piosenkami. To miało być ostatnie przedsięwzięcie przed rozwiązaniem zespołu, bo ktoś tam szedł do wojska, ktoś inny miał jakieś inne sprawy… Postanowiliśmy, że wydajemy te 5 kawałków i kończymy imprezę. To miało być nasze dziedzictwo. Dziękujemy. Tak? Okazało się, że ludzie to lubią, a nasza muzyka zaczęła pojawiać się w radio. Nagle posypały się propozycje zagrania fajnych koncertów w całej Norwegii, więc nie mogliśmy przestać, tak? Musieliśmy to ciągnąć dalej i okazało się, że nagle znowu mamy z tego frajdę, bo ludzie nas zauważają i doceniają. W tym roku wydajemy swój trzeci album, który będzie naprawdę wspaniały. I nadal nie możemy przestać.

Jakiego sprzętu teraz używasz?

Mam gitarę Vintage sygnowaną przez Thomasa Bluga i na niej chyba grałam najdłużej. Mam też dwa Chapmany – ML1 i ML3 – są super i sporo na nich gram. W mojej kolekcji jest też Fender Custom Shop Strat, Epiphone, akustyki Alvarez i Tanglewood, a także od niedawna Yamaha Revstar. Piękny instrument i bardzo seksi. Ale najbardziej ekscytującą gitarą jaką posiadam jest Marceau Expérience Tora Signature – to moja sygnatura, która została zbudowana we francuskiej manufakturze w limitowanej ilości 10 sztuk.

A co z efektami i wzmacniaczami?

Zawsze używałam Fendera Hot Rod, ale od jakiegoś czasu gram na wzmacniaczu BOSS Nextone. Dopiero go poznaję, ale myślę, że to piękny wzmacniacz. Mam go w domu, w salonie, co działa na nerwy sąsiadom, ale OK. Zarówno ze wzmacniaczami, jak i gitarami, mam tę samą przypadłość – muszę z nimi spędzić trochę czasu i poznać je, zanim się z nimi zaprzyjaźnię.

Efekty? Mam ich tak wiele – ludzie ciągle przysyłają mi je do wypróbowania. Obecnie w pedalboardzie mam kostkę J. Rockett Dude, którą miksuję z boosterem Xotic BB Preamp. Połączenie tych dwóch efektów to moja charakterystyczna barwa. Jeśli komuś podoba się to jak brzmi moje granie, to jest właśnie mój sekretny trick. Poza tym mam delay, reverb, boost i tuner. Niczego więcej mi nie trzeba.

Jaka jest twoja filozofia, jeśli chodzi o robienie muzyki?

Muzyka jest dla mnie azylem, do którego mogę uciec. Nie zajmuję się jogą, ani medytacją. Nie ćwiczę fitness. Taką przerwą od świata jest dla mojego umysłu muzyka. W pewnym sensie ćwiczenie na gitarze jest dla mnie odpowiednikiem medytacji. Odpręża mnie to i po sześciu godzinach spędzonych nad gitarą w małym pokoju wychodzę i jestem świeża. Wracam do życia. Tym jest dla mnie muzyka.

Granie to coś co znam. Na scenie czuję się jak w domu. Bezpiecznie. Za to przyjęcia urodzinowe mnie przerażają – kiedy musisz siedzieć przy stole i gadać. Ale postaw mnie na scenie przed setkami ludzi i wszystko jest OK. Mam specjalny zegarek, który monitoruje mój puls i wychodzi na to, że na scenie mam niższy puls niż na własnej kanapie w domu. Nie żartuję. Scena to mój dom, miejsce gdzie chcę być. Robię to od wielu, wielu lat i jestem co do tego pewna. Nie mówię tego tylko po to, by zrobić wrażenie. Muzyka jest dla mnie bardzo ważna. Może nawet najważniejsza.