Kiedy ktoś zdobywa miano Najlepszego Nowego Gitarzysty w głosowaniu on-line słynnego, amerykańskiego magazynu gitarowego, czas usiąść i zwrócić na to większą uwagę.
Powyższe odnosi się do Chrisa Bucka, którego piękne stratowe brzmienia przepełniają debiutancki album jego zespołu Buck & Evans, „Write A Better Day”. Album wywołuje niemałe poruszenie wśród znawców gitarowego tematu a single pojawiają się na czołowych miejscach radiowych list przebojów. Buck ma nawet set swoich sygnowanych stratowych przetworników od Radioshop Pickups, które jak słyszymy są najlepiej sprzedającą się pozycją w ofercie brytyjskiej marki.
Ciągle nie przekroczył jeszcze trzydziestki, a powód rozpoczęcia gry na gitarze jest związany z jego młodzieńczą przebiegłością. „Miałem gdzieś 12 czy 13 lat kiedy zacząłem, i z ręką na sercu, była to okazja żeby urwać się z matmy w szkole, ponieważ okazało się, że lekcje gitary nakładają się na zajęcia z matematyki,” mówi. „Mój kumpel zaczął grać, i nagle przyjeżdża o 14-tej w czwartek i zasuwa na lekcje gitary, więc pomyślałem, że zrobię tak samo. W ten sposób, choć dosyć nieświadomie, rozpoczęła się moja kariera muzyczna.”
Z perspektywy czasu wybór gitary był naturalną koleją rzeczy, jak wspomina Chris. „Od zawsze otaczała mnie gitarowa muzyka, czy to byli The Beatles, Stonesi czy Dylan…” Na samym początku, po kilku lekcjach gitary i wagarach z matematyki, kilku gitarzystów zawładnęło wyobraźnią Chrisa. „Clapton był pierwszym gościem, którego pamiętam jako gitarzystę. Blues Breakers [Johna Mayala] był pierwszym albumem, który ukazał mi wirtuozerskie oblicze gitary. Później, w czasach szkoły średniej i słuchania całej masy rożnych zespołów, myślę że Slash był tym pierwszym gitarzystą o którym myślę, że odkryłem go osobiście. Niezależnie od tego czy próbowałem wyglądać jak Slash, grać na nisko zawieszonym na pasku Les Paulu czy chciałem mieć stack Marshalla do grania w pokoju by wkurzać sąsiadów, po prostu zanurzyłem się w tego gitarowego boga, w którym w pewnym sensie odnalazłem siebie. Więc wydaje mi się, że Clapton i Slash są moimi największymi, młodzieńczymi inspiracjami.”
Magazyn Gitarzysta: Twój akordowy styl przywołuje Hendrixa – kiedy dowiedziałeś się o Jimim?
Chris Buck: Wręcz świętokradczo późno. Jimi Hendrix był jednym z tych gości, którzy niewątpliwie wpływali na ciebie w taki sposób, że wszyscy wiedzieli, że kręci cię gitara. Trochę wstyd mi przyznać, że nie znałem go przez dłuższy czas. Myślę, że dostrzegałem bardziej teatralną stronę jego koncertowych wystąpień, jednak muzycznie było to dla mnie nieco niechlujne, czasem coś nie stroiło. Wrzuciłem go do mentalnego pudełka w stylu: ‘Wrócę kiedyś do niego, ponieważ tak wiele osób nie może się mylić.’ I pamiętam mój powrót do tego. Chyba usłyszałem wtedy po raz pierwszy Bold As Love i będąc zdumionym jak dobre jest to kompozycyjnie, zagłębiłem się w temat bardzo mocno, doceniając wyjątkowość Jimiego i dostrzegając, że nie miałem wcześniej dojrzałości by zrozumieć lub docenić to co kiedyś słyszałem.
Kiedy zdecydowałeś, że chcesz robić muzyczną karierę?
To nie była nigdy świadoma decyzja. Raczej naturalna progresja od zajmowania się muzyką w szkole do nagłego jej zostawienia i przejścia do kolejnego stopnia muzycznego rozwoju – zrezygnowałem na pierwszym roku, ponieważ mój zespół zaczął sporo koncertować, polecieliśmy do Stanów, i tego typu rzeczy. Jako dzieciak wziąłem udział w konkursie – Caerphilly Young Musician Of The Year, lub coś w tym stylu – i wygrałem go. Poszedłem tam na nic się nie nastawiając. Szkoła nakłoniła mnie do wzięcia w tym udziału, ponieważ było to coś w rodzaju: „Jeśli bierzesz lekcje gry na gitarze, musisz wziąć udział w tych konkursach w imieniu szkoły.” Wygrałem i naprawdę mnie to zaskoczyło, ponieważ wcześniej nie miałem gitarowych aspiracji – wiedziałem tylko, że mi się to podoba i czułem, że przyszło to stosunkowo naturalnie.
Wyjazd do Ameryki w tak młodym wieku musiał być dosyć ekscytujący?
Z perspektywy czasu była to jedna z rzeczy, które pozwoliły mi uzyskać pewność, że to może być sposób na życie. Bycie w sytuacji, w której nagle zostajesz zabrany do miejsca, o którym zawsze marzyłeś, szczególnie w kontekście grania, i skąd pochodzi ta cała wspaniała muzyka. Grałem kilka razy na scenie ze Slashem – coś nieprawdopodobnego. Był niezwykle hojny jeśli chodzi o poświęcenie swojego czasu czy wszystkie te rzeczy, które o mnie mówił.
Czy Slash miał wpływ na twój początkowy wybór Les Pauli przed przejściem na Stratocastery?
Było to chyba konsekwencją bycia fanem Slasha, ten nisko zawieszony Les Paul i half-stack Marshalla, rzeczy o których myślisz – co naturalne kiedy masz 14 lat – że musisz je mieć. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że targanie tego zestawu do Dog & Down w piątkowy wieczór nie jest czymś koniecznie niezbędnym. Więc przez spory czas był to half-stack Marshalla i Les Paul, a wszystko inne poza wah pomiędzy nimi było jakąś czarną magią. Myślę, że Strat pojawił się ponieważ nagle uświadomiłem sobie, że brzmiałem dokładnie jak Slash. Kiedy ludzie to powtarzają może to wyglądać jak komplement, ale ja w pewnym momencie chciałem brzmieć bardziej jak ja. Miałem Strata którego ja i mój staruszek złożyliśmy z różnych części kupionych na eBay’u. Pamiętam kiedy podłączyłem go po raz pierwszy i byłem bardzo rozczarowany, ponieważ nie brzmiał jak Les Paul.
Co sprawiło, że zostałeś jednak ze Stratem?
Dotarłem do punktu, w którym pomyślałem, ‘Dobrze, zanurz się w trochę innych dźwiękach i zobacz, dokąd cię to zaprowadzi.’ To, przynajmniej dla mnie, była nowa droga szukania własnego głosu i bardziej uważnego słuchania gitarzystów grających na Stratach, jak również wyławiania detali z ich brzmienia, które sam chciałbym uzyskać. Bez wątpienia był to też moment kiedy skierowałem się w stronę gitarowych efektów, ponieważ Straty mają piękne czyste brzmienie. Wiesz, jeśli chodzi o Les Paula, nigdy nie mogłem znaleźć ustawień, przy których byłbym w pełni zadowolony z czystej barwy. Z perspektywy czasu, wszystko po prostu robiłem źle. Miałem ten decydujący moment typu ‘Wypróbuj kilka stompboxów, może ustaw wzmacniacz na bardziej czystą barwę i użyj pedału overdrive,’ i zanim się zorientowałem przeszedłem od BOSSa Blues Drivera przez 15 innych efektów, ciągle szukając tego jednego, który spowoduje że zabrzmisz jak Stevie Ray.
Strat którego używasz obecnie nie jest chyba diabelnie drogim modelem Custom Shop, prawda?
Zawsze byłem nieco podejrzliwy w stosunku do droższych gitar. Mam to szczęście, że mam kilka takich instrumentów, które świetnie nadają się do studia lub po prostu do grania w domu. Ale jeśli chodzi o występy i jeżdżenie w trasę, zawsze obawiam się wynosić je z domu, po prostu bojąc się, że mogłoby coś się z nimi stać. Wszyscy słyszeliśmy gdzieś takie straszne historie. Na szczęście mi nic takiego nigdy się nie przytrafiło, gdzie gitara wchodzi do samolotu w jednym kawałku, a opuszcza go w dwóch. Po prostu chcę zminimalizować szanse, że coś pójdzie nie tak. Dużo latamy po Europie i zawsze odczuwam ten lekki dreszczyk, widząc kiedy gitara znika na taśmie...
Highway One Strat – który kosztował cię tylko 400 funtów – został kupiony jako obiekt testowy dla twojego sygnowanego zestawu pickupów Radioshop...
Tak, tego Strata kupiłem bez planu zatrzymania go na dłużej, miał służyć dla potrzeb projektowania tych pickupów. Prawdopodobnie na pewnym poziomie podświadomości, przechodząc przez etap próbowania różnych materiałów, odmian drutów i sposobów nawijania, była to właśnie gitara, dla której opracowano te przetworniki. Myślę, że związałem się z nią, niekoniecznie zdając sobie z tego sprawę. Ten Strat pięknie gra, i przy okazji, kosztując 400 funtów, przysparza na pewno mniej zmartwień, jeśli cokolwiek miałoby się z nim stać.
Jesteś zdeklarowanym entuzjastą stompboxów gitarowych – jaka stoi za tym historia?
Stary. To nieustająca podróż w głąb siebie. Kluczowe jest nie przywiązywanie się do tych efektów do tego stopnia, aby nie dać sobie bez nich rady. Byłbym równie szczęśliwy, gdybyś wpiął mnie prosto do wzmacniacza i kazał zagrać tak koncert. Jednak dla mnie nadają one barwie różne odcienie, kolory i tekstury, które wydobywają inne aspekty z mojej gry. Dla jednych są to pedały delay, dla innych modulacje, różne phasery, Uni-Vibe czy cokolwiek. Dla mnie zawsze były to efekty overdrive. Prawdopodobnie prze lata wydałem jakąś astronomiczną kwotę na pedały overdrive, której nigdy do końca nie odzyskam, ponieważ jestem bezużyteczny w sprzedawaniu czegokolwiek co posiadam. Pedalboard jest bez wątpienia najdroższym elementem mojego zestawu. Boję się nawet o tym pomyśleć, naprawdę.
Powiedz nam o swoim ostatnim odkryciu w tym obszarze...
Gość o imieniu Joe z firmy nazywającej się Hello Sailor Effects skontaktował się ze mną kilka miesięcy temu mówiąc, ‘Słuchaj, zupełnie bez zobowiązań. Nie oczekuję, że coś z tym zrobisz. Po prostu chcę zobaczyć co o tym sądzisz.’ Więc wysłał mi ten pedał, i jest to Rangemaster z buferem Klona w środku, tak mi się wydaje – i brzmi to absolutnie fantastycznie. Powoli skłaniam się ku pedałom overdrive, które mają bardziej ziarnisty charakter. Wydaje mi się, że im jesteś młodszy, tym bardziej szukasz czegoś łagodniejszego brzmieniowo, bardziej okrągłego, i co ostatecznie sprawia, że twoje brzmienie jest ‘łatwiejsze’ w graniu. Ale im jestem starszy, mam większą radochę grając na tych mniej przyjemnych, bardziej zadziornych kostkach overdrive. Jak wspomniałem, jest to podróż, ciągła podróż polegająca na szukaniu rzeczy, z którymi w końcu poczujesz się jak w domu.