Wywiady
Jan Barszczyński (The Walkers)

The Walkers, jeden z najbardziej obiecujących zespołów rockowych w Polsce, po wielu głośnych koncertach – m.in. z Halestorm (USA) i trasie koncertowej z Airbourne (Australia) – rozpoczął sezon od premiery swojego drugiego albumu zatytułowanego Loud!

Marcin Komorowski
2020-05-19

Każdego roku ich lista koncertowa jest coraz dłuższa – w tym roku będzie można ich usłyszeć m.in. na Enea Spring Break w Poznaniu. Rozmawiamy z Janem Barszczyńskim, gitarzystą i założycielem grupy.

Marcin Komorowski: Janek, idziecie jak burza. W ciągu niespełna 5 lat wydaliście własnym sumptem dwie płyty – Roll away (2016) i Loud! (2020). Czym różnią się od siebie? Jak bardzo dojrzeliście muzycznie od wydania pierwszej płyty?

Jan Barszczyński: Roll Away to trochę taki młodzieńczy pęd (śmiech), mieliśmy wtedy po jakieś 18 lat, brakowało nam doświadczenia jeżeli chodzi o pracę w studio, ale pamiętam, że wszyscy bardzo staraliśmy się, aby wyszło to co najmniej dobrze. Natomiast druga płyta zgromadziła już grono ludzi, którzy pracowali z nami nad całym materiałem - począwszy od producenta Tomasza Kreta po kwestię realizatorską. Z albumu na album uczymy się na błędach, ale wszystko co robimy idzie prosto z serducha. Osobiście bardzo dobrze pracowało mi się przy nagrywaniu albumu, gitary nagraliśmy jednym ciągiem, zamykając się w studio od rana do wieczora z małymi przerwami. Myślę, że bagaż doświadczeń gromadzimy za każdym razem kiedy gramy koncerty czy nagrywamy materiał. Z każdą płytą jesteśmy też dojrzalsi muzycznie.

Jesteście idealnym przykładem na to, że hard rock to nie tylko ciężkie granie, ale okazuje się, że jest tu całkiem pojemna przestrzeń także na klimatyczne bluesowe aranżacje.

Dla mnie blues to kompletna podstawa, szacunek do dźwięku oraz przestrzeń i miejsce na partie wokalne. Blues to coś od czego powinien zacząć każdy gitarzysta. Zagraj trzy dźwięki zamiast pięćdziesięciu i zagraj je w taki sposób, by każdy je zapamiętał – to jest sztuka. Muddy Waters, John Lee Hooker czy BB King to totalne zaprzeczenie tego, że na gitarze trzeba grać szybko. Nie wyobrażam sobie, żeby Gary Moore zaczynał intro w Still Got The Blues zjeżdżając po całej skali najszybciej jak się da. Na wszystko jest miejsce i czas, ale trzeba wiedzieć kiedy można to zrobić, kiedy uderzyć w odpowiednim momencie.

Fot. Agnieszka Katarzyna Przybyłowicz

W Waszych kompozycjach znajdujemy bardzo zróżnicowane inspiracje – czego słuchacie na co dzień?

Bardzo lubię hardrockowe i heavy metalowe granie. Podstawą u mnie jest AC/DC, Motorhead czy Black Sabbath. Kuba (wokalista) to swoisty miłośnik bluesa, Arek (perkusista) jest fanatykiem dynamicznego punk rocka, ale uwielbia też Ringo Stara i całe The Beatles. Natomiast Michał (basista) potrafi na próbie dźwięku katować nas Pink Floyd. Jak widać nie mamy tych samych muzycznych upodobań, ale to nie znaczy, że się nie dogadujemy. Najważniejsza w zespole jest chemia i porozumienie. Nigdy nie planujemy prób, podczas których piszemy nowe utwory, wychodzą one spontanicznie – ktoś zagra jakaś sekwencję akordów, Kuba coś zaśpiewa i… mamy to.

Na koncert promujący drugą płytę zaprosiliście Anję Sei – wrocławską wokalistkę, która eksperymentuje zarówno z popem, soulem, jazzem jak i muzyką etniczną. Świadczy to tylko o jednym: jesteście otwarci na różne kolaboracje i o tym, że hard rock może mieć subtelniejsze oblicze zostając ciągle hard rockiem.

Z Anią znamy się kilka lat, jest bardzo utalentowana, wie też doskonale czego chce jako wokalistka. Wiele osób przed premierą zżerała ciekawość co z nią zagramy, jakoś nie mogli sobie wyobrazić jak to wszystko połączymy w całość. A jednak wyszło coś wspaniałego. Wybraliśmy utwór Cold Blooded z repertuaru The Pretty Reckless, który zabrzmiał naprawdę fenomenalnie i to jest chyba najlepsze potwierdzenie tego, że gatunki na pierwszy rzut oka nieprzystawalne, można na scenie umiejętnie połączyć. Oprócz Anji zaprosiliśmy też artystów z zespołu 4 Szmery – gitarzystę Arka Kluczewskiego i wokalistę Roberta „Sierścia” Mastalerza. Jak widać muzyka doskonale potrafi łączyć ludzi, pokolenia i – tak jak wspomniałeś – gatunki.

Z kolei na drugiej płycie swojego głosu użyczył nie muzyk, a znany krytyk kulinarny Robert Makłowicz. Skąd taki zaskakujący pomysł?

To był totalny impuls – zaczęło się od tego, że na drugiej płycie chcieliśmy zawrzeć krótką informację o tym, że rock'n'rolla trzeba słuchać głośno (śmiech). Zastanawialiśmy się nad nadrukiem czy wlepką, ale zupełnie spontanicznie wpadł mi do głowy pomysł, żeby powiedziała to znana osoba z charakterystycznym głosem… Pomyślałem od razu o Panu Robercie. Dlaczego? Mało osób wie, że jest on fanem rockowego grania i grał kiedyś na perkusji. Napisałem do niego i podczas kawy w Krakowie nagraliśmy jego kwestię dyktafonem – na raz, z totalnym profesjonalizmem. Pan Robert okazał się być bardzo otwartą osobą. Wcześniej znałem go tylko z programów, które namiętnie oglądała moja babcia. To właśnie ona zaraziła mnie pasją do gotowania i tak od programów kulinarnych skończyło się na obecności Pana Roberta na naszej drugiej płycie. Wyszło… smakowicie! (śmiech)

 

Czy podoba Ci się to co się dzieje obecnie na polskiej scenie rockowej?

Najbardziej boli mnie jak widzę bardzo dobre zespoły, które się rozpadają albo przerywają karierę, bądź za szybko idą w górę myśląc, że zdobyły już wszystko i dzieje się to co nieuniknione czyli swoista sinusoida. Lecz z drugiej strony nie ma co narzekać, rock w Polsce nie umarł, są kapele, które świetnie grają i niech walczą, bo i na nie przyjdzie czas. Rozmaite Talent Show, niestety, też zrobiło swoje, wiele młodych kapel rockowych wybiło się bądź było na moment na szczycie, ale jak to w telewizji - jeżeli przez chwilę tam cię nie ma to nie istniejesz. Dlatego nigdy nie pójdziemy tą drogą, wolimy iść uparcie i zbierać swoje grono fanów, które będzie o nas pamiętało zawsze - bez względu na to czy pojawimy się na chwilę w kolorowym pudle czy nie.

Czy z Twojej perspektywy łatwo jest zaistnieć nowym zespołom rockowym? Jakie trzeba spełnić warunki, by zrobić w Polsce karierę – tylko szczerze!

Jeżeli twoim zaangażowaniem kieruje pasja, która nie ogranicza cię do budowania swojego ego ani zdobywania kolejnych komercyjnych celów to nie patrzysz na to przez pryzmat tego co chcesz osiągnąć. Efekty przychodzą same, ponieważ taka jest kolej rzeczy – jeżeli robisz coś szczerze. Najlepszym środkiem na karierę, którą nazwałbym po prostu spełnieniem siebie, jest sukcesywne robienie kolejnych małych kroków w przód. Sporo polskich muzyków myśli, że łatwiej jest w Stanach czy na Zachodzie, ale tak naprawdę nigdzie nie jest łatwo, w niczym nie osiągniesz sukcesu jeżeli nie zawalczysz o niego. Kiedyś podczas wspólnego konsumowania herbaty z prądem, Jurek Styczyński z Dżemu na moje pytanie co robić i jak grać w kraju, w którym króluje era disco polo, odpowiedział: „Rób swoje i olej to”. Trzeba robić to co się czuje i to co się kocha i nie oczekiwać czegoś w zamian. Każdy młody zespół ma pod górkę i to dosłownie z każdej strony, ale przychodzi w końcu taki moment, że zaczyna się zauważać efekty swojej ciężkiej pracy. To daje satysfakcję do następnych działań bądź siłę do przetrwania upadków, które są naturalną ścieżką poszukiwań. A wstydem nie jest upadać tylko się nie podnosić. Jednym słowem – trzeba grać, grać i jeszcze raz grać.

Na jakim sprzęcie gracie podczas koncertów?

Jestem szczęśliwym posiadaczem Gibsona Traditional 2017 oraz wzmacniacza customowego Busha na konstrukcji Mesy, który posiada trzy kanały. Gibson towarzyszy mi od samego początku - nawet wtedy, kiedy jeszcze nie było mnie na niego stać, bo jak każdy młody gitarzysta chodziłem do sklepu muzycznego i wgapiałem się jak wryty na to trzecie piętro gitar na samej górze, najpiękniejszych no i zarazem najdroższych, niestety (śmiech). Kuba gra na harmonijkach Marki Seydel i Hohner, a Arek ma zestaw perkusyjny SJC Custom Drums z dość charakterystycznym werblem 13x7 Mapex Black Panther. Natomiast Michał od dwóch lat sam robi swoje wzmacniacze basowe jak i gitarowe pod nazwą Shubert.

W studiu nie wymyślamy i staramy zachować to co jesteśmy w stanie przekazać na żywo. Nie kleję solówek, nagrywam je na setkę tak samo jak partie rytmiczne, nie przyklejamy ścieżek, aby zachować naturalność nagrania. Ale muszę jednak się przyznać, że na drugiej płycie połowę partii rytmicznych nagrałem na Fenderze Stratocasterze, z grubszymi strunami – pięknie zabrzmiał z Gibsonem, ze strunami Ernie Balle 9-42, których używam na co dzień.

Cenicie sobie surowe brzmienia, ale „przestery i rozkręcone piece” zobowiązują. Jakie jeszcze efekty gitarowe stosujecie?

I tutaj cię, niestety, zaskoczę, ponieważ nie jestem zwolennikiem efektów. Mój przester jest wbudowany w wzmacniacz i stosuje zasadę GITARA > KABEL > HEAD. Uważam, że wielu młodych muzyków na starcie robi wielki błąd uważając, że wartość ich efektów jest trzy razy większa niż gitary czy wzmacniacze, na których grają. Podczas koncertów z Halestorm, Lzzy Hale powiedziała mi, że mam wspaniałe brzmienie gitary. To samo podkreślał Joel z Airbourne, więc nie widzę na razie pretekstu do tego żeby to zmieniać. Może kiedyś stanę w miejscu i będę zastanawiał się, który switch kliknąć prawą nogą (śmiech), ale na razie stawiam na Gibsona i mojego lampowego Busha. Prostota jest najpiękniejsza.

Fot. Karol Makurat (Tarakum.pl)

Obecnie mówi się o dwóch zespołach rockowych, które wprowadzają nową jakość na polskiej scenie muzycznej: Strain i The Walkers. 31 stycznia obie kapele miały koncert o tej samej godzinie. Udało Wam się podzielić publicznością (śmiech)?

To był dla mnie ogromny stres. Strain, który teraz jest na fali i w zeszłym roku grał m.in. na Jarocin Festival z Markiem Piekarczykiem i wieloma wspaniałymi muzykami, miał wcześniej ustaloną datę na 31 stycznia i tak wyszło, to był także dzień premiery naszej płyty. Mało tego, to był ich wspólny projekt właśnie z Markiem, z kultowymi kawałkami TSA i autorskimi numerami Strainów, które są genialne. Byłem w grudniu na ich wspólnym koncercie w Obornikach Śląskich i szczerze polecam – każdy szanujący się fan rockowego grania wie, że TSA to Marek, więc lekko nie było (śmiech). Ale ogromnie się cieszę, że zarówno chłopakom jak i nam udało się zgromadzić super satysfakcjonującą publikę, co podtrzymuje mnie na duchu, że w Polsce rock’n’roll ma się bardzo dobrze, a Wrocław jest tego przykładem. Udało się i jesteśmy z tego bardzo zadowoleni - może zagramy razem jakiś wspólny koncert jesienią, ale więcej powiedzieć nie mogę.

Gdzie chcielibyście się widzieć za kilka lat – co jest dla Ciebie ewidentnym wyznacznikiem spełnienia artystycznych marzeń?

Wyznacznikiem moich artystycznych marzeń jest podtrzymanie tego co mam na chwilę obecną – wspaniały zespół i ludzi, którzy go otaczają i chcą przy nim być. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą rzucać kłody pod nogi i chwała im za to, bo przynajmniej jest nad czym skakać. Dziękuję bardzo wszystkim tym, którzy razem z nami budują tę kapelę, więcej do szczęścia nam nie potrzeba. No chyba że akustyków, którzy nie będą nas ściszać na scenie (śmiech). Jak powiedział Pan Makłowicz: Rock’n’Roll to nie są ciasteczka cynamonowe czy herbatka u cioci… rock’n’rolla trzeba słuchać głośno.

 

https://www.facebook.com/WalkersOnRockers

Zdjęcia: Sławek Skuta (zdjęcie główne), Agnieszka Katarzyna Przybyłowicz, Karol Makurat (Tarakum.pl)