Marek Piekarczyk nieraz udowodnił, że „ma ucho” do talentów muzycznych. Artysta po odejściu z TSA nie stroni od eksperymentów i kooperacji. Tym razem zaprosił do współpracy wrocławską grupę Strain.
Premiera wspólnego projektu Marek Piekarczyk & Strain odbyła się 13 grudnia 2019 roku. Piekarczyk o młodszych kolegach z zespołu mówi: „Strain to energetyczne, świetnie brzmiące i niebanalne granie. Słychać w ich muzyce, że uczyli się od Mistrzów najlepszego Rock and Rolla. Mają mnóstwo dobrych i oryginalnych pomysłów, które realizują z radością i odwagą”. Muzycy zapowiadają klimatyczne koncerty z repertuarem zespołu TSA, utworami z solowej twórczości Marka Piekarczyka oraz kompozycjami Strain.
Rozmawiamy z Mateuszem Galeckim, wokalistą i gitarzystą Strain. Rozmowie przysłuchuje się… Marek Piekarczyk!
Magazyn Gitarzysta: Jesteście pierwszym rockowym składem, który Marek Piekarczyk zaprosił do wspólnego grania po rozstaniu z TSA. Jak doszło do tej współpracy?
Mateusz: Z Markiem poznaliśmy się podczas wspólnych koncertów z TSA. Po jakimś czasie zaprosiliśmy go żeby zaśpiewał u nas na płycie, potem pojawił się pomysł wspólnego napisania piosenki i… dalej już poszło.
Jak się pracuje z tak doświadczonym i uznanym artystą? Nie macie kompleksów? (śmiech)
Mateusz: Granie utworów TSA, które należą już do kanonu jest na pewno dużym wyzwaniem. TSA to był zespół o mocno ukonstytuowanym i charakterystycznym brzmieniu. Staramy się nie zmieniać nic w dźwiękach i jednocześnie nie boimy się grać tego materiału z własnym feelingiem. A jak zaczynają nas męczyć kompleksy – przekuwamy je w ciężką pracę.
Marku, a co Ty jako artysta „dostajesz” od Strain?
Marek: Od Strain „dostaję” sporą dawkę młodości, świeżości i energii. To zespół bardzo dobrze brzmiący, stworzony przez bardzo utalentowanych muzyków wolnych od fanatyzmu heavy metalowego (śmiech).
Marek, czy widzisz różnice pokoleniowe w podejściu do muzyki, instrumentu, tworzenia, bycia na scenie?
Marek: Nie widzę różnic poza brakiem rutyniarstwa i sztampy, które spotkałem u wielu „Starych Wyjadaczy”.
Mateusz, wspominałeś, że słuchałeś TSA jako nastolatek. Czy podczas koncertów nie masz wrażenia, że przenosisz się w czasie? Jak reaguje na Was publiczność?
Mateusz: Na początku baliśmy się reakcji publiczności, ale okazuje się, że niepotrzebnie. TSA rzeczywiście słuchałem i muszę powiedzieć, że uczucie towarzyszące wspólnemu graniu z Markiem jest dosyć surrealistyczne, ale nie powiedziałbym, że przenoszę się w czasie. Raczej mam wrażenie, że spotyka mnie coś wyjątkowego, świeżego, że stawiam następny krok na swojej ścieżce muzycznej.
Które utwory TSA były dla Was wyzwaniem?
Mateusz: Zdecydowanie klasyki, takie jak Trzy Zapałki, Alien czy 51. To są utwory, których nie można zagrać po swojemu, bo wtedy zrobią się z nich po prostu inne piosenki. Uchwycenie tempa i feelingu takich kompozycji to duże wyzwanie.
Na co dzień inspiruje Was rock 'n' roll i blues lat 60 i 70-tych. W momencie podjęcia współpracy z Markiem Wasze brzmienie musiało się zmienić. Wypracowaliście jakieś sprzętowo-brzmieniowe kompromisy?
Mateusz: W zasadzie jedyną rzeczą jaką zrobiliśmy było dosterowanie naszego obecnego brzmienia. Nie obkupowaliśmy się w nowy sprzęt na tę okazję, w naszym wspólnym graniu chodzi o to, żeby każdy dał coś od siebie.
Na jakim sprzęcie gracie podczas wspólnych koncertów?
Mateusz: Na co dzień gram na starym włoskim wzmacniaczu z lat sześćdziesiątych o wdzięcznej nazwie Sound Big 25, lekko podrasowanym i przerobionym z combo na głowę przez Adama Labogę. Do tego używam kolumny również produkcji pana Labogi. Jedyne efekty, jakie posiadam to tuner i prosty przester. Celowo gram na prostym i podstawowym sprzęcie, wychodząc z założenia, że brzmienie zespołu kreuje się głównie poprzez treść tego, co się robi.
Nasz basista Adam używa z kolei pięciostrunowego Fendera Jazz Bassa American Standard, który nadaje dużo fajnego charakteru w niższych częstotliwościach, miło też brzmi z naszymi gitarami. Jego pedalboard to wypadkowa wieloletnich eksperymentów z efektami. Na co dzień jest z nim tuner TC Electronic Polytune w wersji podłogowej oraz w klipsie, który świetnie sprawdza się np.: przy bardziej akustycznych graniach. Do tego dochodzi kompresor basowy MXR-a, basowe Whammy DigiTecha, dwa przestery (EHX Deluxe Bass Big Muff i Darkglass Alpha Omega), EHX Flanger HOAX i delay TC Electronic Flashback x4. Adam od niedawna ma wzmacniacz Ampeg SVT 2 Pro, którym jest zachwycony.
Ile w nowych aranżach piosenek TSA jest Strain-ów?
Mateusz: Myślę, że całkiem sporo. Nie próbujemy przerabiać piosenek TSA i pisać nowych aranży, ale pilnujemy tego, żeby nie zatracić swojego feelingu. Każdy muzyk ma swoją bajkę i dwójka gitarzystów, nawet kiedy będzie grać tę samą partię zawsze zabrzmi inaczej. Mimo, że posługujemy się w tych utworach tą samą substancją, staramy się z niej po swojemu szyć.
Mateusz, w Strain komponujesz jak i piszesz teksty. Nie korciło Cię, żeby napisać dla Marka zupełnie nowe utwory?
Mateusz: Nie mogę za wiele zdradzić w tej kwestii, powiem tylko, że powstał taki pomysł. Parę dźwięków też powstało.
Nowy Rok zawsze wiąże się z planami, postanowieniami. Marek, jesteś bardzo zapracowanym artystą, angażujesz się w różne projekty. Twoje największe marzenie muzyczne w 2020 roku to…
Marek: Nie zestarzeć się (śmiech), mieć ciągle energię do nowych wyzwań jakie niesie los i scena rockowa, nagrać z zespołem Strain płytę na tyle inspirującą, żeby chciało się zagrać ją na wielu koncertach i jeszcze parę innych, o których nie mówię, żeby nie zapeszyć.
Z kolei Strain w 2020 planuje wydać trzecią płytę. Jaka ona będzie? Bo patrząc na Wasze inspiracje, otwartość i poszukiwania wydaje się, że możecie zagrać wszystko co mieści się w kategorii „gitarowego grania” (i nie tylko!). Ale słuchając Waszej muzyki mam mocne wrażenie, że nieustająco blues i rock 'n' roll lat 60 i 70-tych w Was nie tyle drzemie co… wybucha! (śmiech). Że ta wolność i radość grania jest autentyczna i świeża.
Mateusz: Trzecią płytą planujemy wrócić do korzeni. Zatoczyliśmy jakiegoś rodzaju twórcze koło i wracamy do surowości, która towarzyszyła początkom naszej działalności. Trzecia płyta będzie znów prawie cała po angielsku i na pewno nie zabraknie na niej lat 60. i 70.
Czekamy zatem na trzeci album Strain i kontynuację współpracy z Markiem. A tymczasem do zobaczenia na koncertach Marek Piekarczyk & Strain!
Zdjęcia: Wojciech Ziemski (koncert), Adam Rajczyba (zespół)