Wywiady
Daniel Popiałkiewicz

Wiedzieć, czy nie wiedzieć? That is the question, czyli Popiałkiewicz rozmawia z Popiałkiewiczem...

2019-12-24

„W swojej cyklicznej audycji słowno muzycznej Blues Attack gdy prezentuję wybrańca mam zwyczaj zapowiadać go z wykrzyknikiem mówiąc, iż właśnie nastała najwyższa pora na erę gitarowego potwora. Takim tyranozaurem gitary jest dla mnie właśnie Daniel Popiałkiewicz, którego album ‘Nada’ sprawia, że nie czuję wstydu przed muzycznym światem. Daniel jest surowym narratorem gdyż jego filozofia aranżowania muzycznej przestrzeni nie goni cieni z przeszłości tylko podąża Q nowej jakości. To co robi to absolutnie światowy TOP więc z czystym sumieniem mogę Państwu zarekomendować każde jego dzieło jak również poniższą, nietypową w formie rozmowę, bo kto inny miałby zmierzyć się z bezkresem błękitu jak nie on sam. Ta autopolemika jest pasjonującą opowieścią, którą zalecam koniecznie przyswoić, bo przecież nie co dzień mamy do czynienia z erudytą gitary w czym nie ma krzty marketingowej przesady, bo gdybym miał tu użyć klasycznego porównania to rzekłbym, że Daniel Popiałkiewicz to Penderecki gitary.” [Victor Czura]

Na jakim sprzęcie grasz obecnie?

Naprawdę? Znów o sprzęcie? Kreatywnie.

Wiesz, to pismo gitarowe, nie filozoficzne.

Granie na tym instrumencie to coś znacznie więcej niż znajomość jego technikaliów, o których powiedziano już dużo i w których łatwo ugrzęznąć.

To zabawne, mi z ugrzęźnięciem kojarzyła się zawsze filozofia.

Widocznie zacząłeś od Kanta, a to tak jak rozpocząć przygodę z jazzem od Ornette’a Colemana. Mi chodzi o coś innego. Te parę dźwięków, które grasz na gitarze zapewne zabrzmią ciut lepiej na instrumencie jedną klasę wyżej i z nową kostką pogłosową. Ale jak już grasz te parę dźwięków, to w pewnym momencie zastanawiasz się również jak zagrać je fajniej, później jak robią to inni, jak robią to na innych instrumentach, wreszcie jak robiono to kiedyś. To historia. Ale gdy później widzisz z jak różnych pozamuzycznych rzeczy to wszystko wynikało i na jak różne wpływało, zaczynasz się zastanawiać czym te parę dźwięków w istocie jest. I to jest już filozofia muzyki.

I ta wiedza jest tak istotna bo…?

Bo zapobiega wtórniactwu w graniu na instrumencie i w pisaniu muzyki.

A kompozytorzy rosyjscy z „potężnej gromadki”, muzyka ludowa czy blues? To sztuka dyletantów.

Wartość muzyki ludowej i bluesowej tkwi wyłącznie w jej potencjale.

Niemniej lekką ręką przekreślasz sporą część sztuki. W jej historii widać, że zawsze rozwija ona tylko bardzo wąski zakres swoich cech. I nie może być inaczej, bo zawsze coś odbywa się kosztem czegoś. Przykładowo, malarstwo w dążeniu do wiernego odtwarzania widzialnej rzeczywistości doszło do doskonałości u Michała Anioła czy u malarzy flamandzkich. Ale nie osiągnięto tego bez kosztów, z których zdały sobie sprawę następne pokolenia. Szybko się zorientowano, że artyści będą musieli wyznaczyć sobie następne cele, które odbiją się niekorzystnie choćby na tzw. poprawnym malowaniu. I tak, gdy pod koniec XIX wieku malarstwo zaczęło być przeintelektualizowane, utraciło z kolei jakąkolwiek autentyczność i naturalność. Wtedy w cenie zaczął być właśnie brak wiedzy, przez nadmiar której sztuka stała się kalkulacją. Prymitywiści, tacy jak Henri Rousseau byli jak świeży powiew.

Nie wynika to ze wspaniałości prac Rousseau, tylko z desperacji malarzy zapędzonych przez elitaryzm swojej sztuki w kozi róg i ratujących się ucieczką w brak fachu.

No a czy to, że te desperackie poszukiwania malarzy kosztowały życie Paula Gauguina nie zasługuje na uznanie?

Fascynujący życiorys to nie to samo co wspaniała sztuka. Gdybyśmy jak Galileusz oceniali wartość dzieł wedle przezwyciężonej trudności, to rzeczywiście Gauguin jest w sztuce numerem jeden. Jednak musielibyśmy do jej dziejów dorzucić nieskończoną ilość upartych ludzi bez jakichkolwiek sukcesów.

Ałć. To, że zarówno Rousseau jak Gauguin nie mieli wykształcenia akademickiego, nie oznacza, że nie zdobywali doświadczenia i nie rozwijali się konfrontując z innymi artystami, wpływając na nich. W sztuce to sukces.

Racja, ale wartość ich sztuki wzrasta na tyle, na ile tym doświadczeniem, rozwojem i konfrontacją oddalają się od prymitywizmu, czym potwierdzasz tylko moją tezę o istotności wiedzy. Tylko tak sztuka zbliża się do doskonałości.

A nie uważasz, że doskonałość w sztuce jest zawsze tylko „doskonałością pod względem…”? Najfajniejsze w historii sztuki jest to, że ma ona naturę sofistyczną, zawsze znajdzie uzasadnienie dla swoich przeciwieństw.

Nawet jeśli tak jest, to trzeba wiedzieć by mieć czym uzasadniać.

Czy dokładnie tak samo nie jest ze sprawami sprzętowymi, które na początku tak zbanalizowałeś? To też głęboka wiedza i tu też wybory nie są jednostronne i oczywiste. Hollow-body z ciężkiego drewna daje gitarze piękne brzmienie, ale utrudnia skakanie po scenie. Czy przypadkiem nie deprecjonujesz kwestii sprzętowych, bo się na nich nie znasz?

… Przejdź proszę do następnego pytania.

Okey. Na czym zatem się znasz z tego, co należałoby wiedzieć będąc muzykiem?

Na niczym istotnym co moglibyśmy wyczerpać w jednym wywiadzie. Dlatego jakiś czas temu zacząłem przygotowywać pewien większy projekt, o którym chciałbym tu trochę powiedzieć. Otóż przedsięwziąłem nagranie serii filmów dokumentalnych o muzyce i sztuce z przeznaczeniem do netu.

To wspaniale, że dokładasz swoją cegiełkę w internetowej dydaktyce gitarowej.

Broń Boże! Akurat tych cegieł jest już tyle, że dawno przestały przypominać fundament budowli a zrobiła się z tego gigantyczna ściana przysłaniająca wszystko. Mój były profesor opowiadał, jak kiedyś czekał przy włączonym radiu na fragment danego utworu by spisać konkretny akord. Dziś wszystko jest na wyciągnięcie ręki, a niestety z wiedzą jest jak z kobietą: łatwizna pociąga mniej. Poza tym jest jeszcze jeden problem. Wyobraź sobie taką sytuację, z czasów, gdy miałem jeszcze studentów. Wchodząc do budynku uczelni mijam palącego studenta, z którym już powinienem zacząć lekcję. Ten mówi mi, że tylko dokończy palić i przyjdzie. Czekam na niego w sali ze 20 minut. Na lekcji, gdy zaczynam prawić o konieczności ćwiczenia na instrumencie, ten sam student narzeka, że nie ma czasu ćwiczyć. Wryło mnie. Zabrzmię jak starzec, ale dziś młodzi ludzie chcą mieć wszystko bez wysiłku, a tabulaturki pewnych rzeczy nie zrobią za ciebie. Fajeczka i kolejna godzina przeglądania fejsa nie rozciągną doby. Zatem nie, nie jest to kolejny filmik o tym, jak zagrać G-dur w różnych częściach gryfu.

Czy tego wszystkiego, co powiedziałeś z takim lekceważeniem o łatwej dostępności szkół w internecie nie można również powiedzieć o twoich filmach? Przecież nie zaszyfrowujesz tam tej wiedzy. Czy przypadkiem tym dewaluowaniem innych nie próbujesz budować swojego autorytetu?

… Dużo masz jeszcze pytań na tej liście?

No to filmy. O czym są?

Hanna Schreiber trawestując tytuł pewnej książki pisze, że „sztuka jest polityką”. Muzyka, przez swoją abstrakcyjność jeszcze bardziej niż inne sztuki jest wprzęgnięta w różne dziedziny od starożytnych koncepcji kosmogonicznych po współczesne strategie handlowe. Treść tytułu serii tych filmów: „Muzyka i takie takie” jasno sugeruje szeroki zakres tematyczny, a forma, przez odniesienie do tekstu, który zagościł na dobre w potocznym języku kultury masowej, wskazuje na przystępną formę samych filmów. Taka też była moja ambicja, żeby w sposób jak najbardziej komunikatywny przedstawić temat na jak najwyższym merytorycznie poziomie.

Filmy mają charakter komparatystyczny, a ewentualnym urażonym mówię, że wszelkie wrażenia wartościowania czegokolwiek są pozorne, bo cynizm rozlewa się tam po równo na wszystko. A nawet jeśli nie, to na Boga!, jak mówił Stendhal: bezstronność w sztuce jest jak rozum w miłości.

Mówisz o przystępności, ale gdy upubliczniłeś swój esej „Dlaczego jestem agnostykiem” pojawiło się wiele zarzutów co do zbyt wyrafinowanej i zawiłej formy.

Ludzie dramatyzują. Esej traktował o sprawach filozoficznych, zatem pewna nomenklatura jest nieunikniona. Muszę też wyznać, że tą hermetyczną formą chciałem się ostentacyjnie zdystansować wobec wszystkich traktujących te sprawy lekko i powierzchownie. Byłem zmęczony krążeniem ciągle wokół wyjaśniania tych samych kwestii moim adwersarzom. Butnie postawiłem im wysoką poprzeczkę na zasadzie: jak przeczytasz i zrozumiesz, to możemy na ten temat rozmawiać, bo już tego nie chciałem. Poza tym nie sposób uniknąć wnikliwszej eksplikacji bez ryzyka zbytniej symplifikacji.

… Słucham tego i obawiam się, że wiedza na filmach może jednak sprawiać wrażenie zaszyfrowanej. Czy tą pseudointelektualną zasłoną nie próbujesz sobie zrekompensować na przykład nadwyrężonego w szkole poczucia wartości?

Długi ten wywiad… Dajmy spokój z esejem. Zwłaszcza, że sporo jest tam spraw już nieaktualnych. Już dawno znudziły mi się moje poglądy sprzed roku.

Dobrze. To skąd pomysł tych filmów?

Razi mnie czasem ignorancja nawet wśród znajomych, zawodowych muzyków. Muzykę często dogmatycznie postrzegamy w sposób, który uważamy za jedynie słuszny. Brak szerszej i głębszej wiedzy kryjemy za mgiełką czczego, pseudofilozoficznego hasła, że „muzyka jest jedna”, czyniąc z niej jakąś uduchowioną postać, z którą obcujemy przez dźwięki. Malarstwo też jest jedno? Rzeźba jedna? Czy te wszystkie wyrazy powinniśmy zatem pisać z dużej litery? To niebezpieczeństwo oglądania tych filmów - mogą naruszyć czyjeś zastygłe postrzeganie muzyki, a zmiana zdania często bywa bolesna. Ponadto w szkole historia kojarzyła mi się tylko z milionem nierozróżnialnych królów i suchymi datami wielkich bitew, które, jak to teraz pamiętam, na tych lekcjach toczone były nieustannie. A z muzyki w liceum ogólnokształcącym kojarzę tylko marnie wykonaną Bogurodzicę.

To niesprawiedliwie krzywdzące dla tych dziedzin, bo są one fascynujące i żałuję, że nikt nigdy nie przedstawił mi ich w podobny sposób, jak staram się to zrobić teraz. Co więcej, poza gitarą, tematy takie jak sztuka, głównie malarstwo, estetyka, filozofia i religia, szerzej mówiąc: kultura, to moje małe pasje, o ironio, odkąd zdałem maturę. Dawno zastanawiałem się, jak spożytkować tę wiedzę. Film wydał mi się naturalnie najlepszą formą, bo na tym punkcie też mam zajoba. Mamy z żoną roczne karnety do kina zatem nasza dieta opiera się głównie na kukurydzy. W pewnym momencie zacząłem skrupulatnie porządkować tę wiedzę i zbierać pomysły. W końcu ponieważ i tak sporo o tym wszystkim czytam, to skąpstwem byłoby nie podzielić się tą wiedzą.

A może skromnością? Skoro włożyłeś w to tyle starań, nie chciałeś wykorzystać tej pracy jako kolejnej rzeczy do podpimpowania swojego ego i się tą pracą habilitować?

… Musimy powoli kończyć… Habilitacja mocno by sformalizowała i usztywniła nie tylko stylówkę całości, ale także zakres poruszanych zagadnień. DZIŚ WSZYSTKO JEST NA WYCIĄGNIĘCIE RĘKI, A NIESTETY Z WIEDZĄ JEST JAK Z KOBIETĄ: ŁATWIZNA POCIĄGA MNIEJ A to z kolei na pewno zawęziłoby target do garstki specjalistów. Choć mój przewód doktorski wspominam jako jedną z najlepszych rzeczy w życiu, to przy tym projekcie chciałem cieszyć się niezależnością od początku do końca. Każdy kto to obejrzy zrozumie o czym mówię.

Czy jest to rodzaj filmów edukacyjnych, które rodzice bez obaw mogą puścić swoim dzieciom?

Oczywiście. Bez dwóch zdań. Wystarczy, że są wyjątkowo nieodpowiedzialni.

Co było najtrudniejsze w całym procesie twórczo-produkcyjnym?

Zacinający się laptop to nic, w porównaniu z wyjazdem do Grecji by tam kręcić zdjęcia. Nie ma problemu gdy stojąc przy zabytku pindrzysz się do Iphone’a tak po prostu. Ale gdy tylko zaczynasz przed obiektywem formułować zdanie z podmiotu i orzeczenia, natychmiast wymagane jest pozwolenie pod groźbą kary. A gdy przycupniesz na zwykłym głazie, pomimo, że leży poza słupkami i taśmą odgradzającą sam zabytek, pracownik cię przegania bo pewnie mają nadzieję, że to właśnie na nim, dwa i pół tysiąca lat temu, posadził swoje cztery litery Pitagoras czy inny Heraklit. Ale już na pewno bym tam nie pojechał, gdyby ktoś mnie ostrzegł, że zużyty papier toaletowy Grecy wyrzucają nie do muszli, tylko do śmietnika. Ale cóż, jak mówi Christian Bale w filmie „Prestiż”: dobra sztuka wymaga ubrudzenia rąk. Czy jakoś tak.

Wymarzony turysta. Kiedy i gdzie można te filmy obejrzeć?

W każdej chwili na YouTube na moim kanale. Pierwszy odcinek o starożytnej Grecji już jest. Następne będę wrzucał pewnie co kilka tygodni. Zależy jak czas pozwoli, a niestety sporo koncertuję.

 

 

No dobrze! Filmy, z których wiedza, jak dowiodłem na początku, nie jest konieczna do kreatywnej twórczości, które nie są o gitarowym sprzęcie ani o akordach barowych, których nie puścisz dzieciom i które mogą urazić wrażliwszych, do tego grożą zachwianiem poglądów na temat muzyki. Czy jest cokolwiek, czym mógłbyś zachęcić do oglądania tych filmów?

Warto obejrzeć choćby po to, by zapobiec skompromitowaniu się.

To znaczy?

Parę lat temu w odpowiedzi na moją ofertę koncertową na Mózg Festiwal, pewien impresario napisał mi mail, że nie grają fusion z lat 80. i żebym aplikował do nich dopiero wtedy, gdy będę gotowy wyjść na scenę nie wiedząc co mam zagrać. To, że przyrównał moją muzykę do fusion z lat 80. można mu wybaczyć, nosiłem wtedy skórzane spodnie. Ale gdy przy tych aspiracjach do hiper-awangardy jako alternatywę podał free jazz, czyli gatunek, który pojawił się w latach 60., zwątpiłem w to, czy pisze poważnie. Wiedza jest ważna. Zwłaszcza jeśli chcemy kozaczyć.

Dziękuję za przyjemną rozmowę.

Jak uważasz...