Wirtuoz z zespołu Snarky Puppy występował u boku artystów takich jak Erykah Badu, Nelly czy Dave Chapelle, a na jego studyjnym CV widnieje Eminem, Snoop Dogg, 50 Cent, David Crosby, Xzibit i wiele, wiele innych zacnych nazwisk.
W rozmowie z nami wraca myślami do doświadczeń, które dały mu tytuł maestro współczesnego funk-fusion…
W tym roku ukazały się dwie nowości, na których Mark zostawił swój gitarowy odcisk palca: płyta Snarky Puppy „Immigrance” oraz jego solowy album „Deep: The Baritone Sessions”. Oba składy intensywnie koncertują – tournée 2019 rozpoczęlo się od Japonii, Australii i Nowej Zelandii, a grafik koncertowy wypełniony jest aż do Bożego Narodzenia. Najbardziej zajęty dżentelmen muzyki funky (i nie mamy tu na myśli Nilego Rodgersa) opowiada nam o sekretach stojących za jego precyzyjnymi jak szwajcarski zegarek rytmami, solówkami łamiącymi palce, a także o tym, że dyscyplina i wszechstronność są kluczami do wszystkiego…
Magazyn Gitarzysta: Charakterystyczne dla Twojego grania jest połączenie rasowego czuja z precyzją czasową. W jaki sposób do tego doszedłeś?
Mark Lettieri: Wiesz co jest ciekawe? Większość mojego poczucia rytmu wzięła się z lat grania razem z płytami, a nie z pracy z metronomem. Oczywiście używałem również i tego narzędzia, ale głównie pracowałem nad partiami rytmicznymi z moich ulubionych płyt R&B i soul. Uczyłem się ich i starałem się grać tak dokładnie z nagraniem, jak to tylko możliwe. Myślę, że to jest coś, co może pomóc wielu ludziom. Cokolwiek artystów takich jak Stevie Wonder, Prince, Sly And The Family Stone i James Brown. Szczególnie James Brown – ten stuff jest jak pójście na salę gimnastyczną dla gitary funkowej.
Czy w taki sam sposób rozgrzewasz się przed występami?
Szczerze? Zwykle nie rozgrzewam się przed koncertami… czasem nie mam nawet czasu o tym pomyśleć. Jeśli jest to mój własny występ, biegam wokół i upewniam się, że wszystkie sprawy i logistyka są dopięte na ostatni guzik. Kiedy nadchodzi czas, biorę gitarę do ręki i mam nadzieję, że zabrzmi to tak jak podczas próby. Jest taki kawałek Prince’a: „Lady Cab Driver”. Precyzyjne odtworzenie partii gitary z tej kompozycji to dobre wyzwanie – są tam dwa ślady w stereo, oba używające innych voicingów. Naucz swój słuch skupiać się na nich osobno, włącz „play” i zagraj razem z płytą. Możesz się bardzo zbliżyć do tego co gra Prince, ale nigdy nie będziesz brzmieć jak on. Innym kawałkiem tego typu jest „Super Bad” Jamesa Browna. W sekcji ‘B’ przechodzimy na subdominantę gdzie gitara gra tę pokręconą linię pojedynczymi dźwiękami… Zagrać to precyzyjnie z płytą, to zadanie wymagające gigantycznej dyscypliny. Ćwiczenie to trenuje prawą rękę, bo skupiasz się na jednej strunie. Kluczowa jest tutaj także dynamika, która jest jednym z najważniejszych elementów muzyki funky.
Spora część funkowych riffów grana jest dość oszczędnie, tak aby w jak najlepszy sposób podkreślać charakter piosenki…
Tak, aczkolwiek nie nazwałbym tych riffów prostymi. Nie są skomplikowane, ale nie są proste do zagrania. Ich cechą jest dokładność i stałość, w tym sensie, że czasem nie ulegają zmianie przez cały utwór. Gitarzysta funky może grać akord nonowy przez siedem minut. Jeśli masz wystarczająco dużo dyscypliny by zagrać go razem z nim, to jest właśnie sposób na doskonalenie własnego warsztatu. Niezwykle trudno jest opanować rytmiczną część gry na gitarze bez tego rodzaju samozaparcia. Jest w tym wszystkim także element samoograniczenia – chodzi o to, aby nie grać więcej niż wymaga tego kompozycja.
Słychać efekty tego podejścia, szczególnie w Snarky Puppy, do którego dołączyłeś w 2008 roku…
Grając w tym zespole muszę bardzo uważać na to co gram. Tak wiele się tam dzieje, tak wielu muzyków gra jednocześnie. Każda moja fraza musi mieć swoje miejsce i czas. Jeśli chodzi o podkłady to wszystko co gram jest ściśle powiązane z tym co gra perkusista – to od jego partii zależy, które luki w przestrzeni muzycznej wypełnię gitarą. W zgraniu zespołowym pomaga nam to, że wszyscy muzycznie pochodzimy z tego samego miejsca i uczyliśmy się podobnych rzeczy.
‘What About Me?’ jest chyba dobrym przykładem, że nawet partia solowa może być grana bardziej z naciskiem na rytm niż na melodię…
Z pewnością. Co ciekawe, za każdym razem kiedy gram z innym perkusistą, reaguję na jego język muzyczny. Wpływamy na siebie wzajemnie, grając dzięki temu nieco inaczej. Solo takie jak we wspomnianym utworze ma za zadanie utrzymać zainteresowanie publiczności. Używam kontrastów, a także techniki pytań i odpowiedzi, aby zaciekawić ich i sprawić, by czekali co stanie się dalej. Mogę zagrać zwykłą frazę bluesową, a potem powtórzyć ją, dodając nieco chromatyki – coś podobnego, ale jednak nie do końca. W ten sposób posuwam się do przodu w przestrzeni, którą mam do wykorzystania na solo. Dalej mogę np. skupić się na rytmach, czy dodać aspekt akordowy. Odkryłem, że kiedy gram z bębniarzami tego kalibru, zawsze mam ochotę grać więcej rytmu niż solówki w sensie melodycznym. Staram się nie popisywać, chociaż aspekt rozrywkowy także jest niezwykle istotny. Niemniej chętniej zagram coś prostego a smacznego niż coś skomplikowanego i szybkiego.
Masz za sobą granie z największymi nazwiskami muzyki soul oraz hip-hop. Jak do tego doszło?
Za każdą taką współpracą kryje się jakaś interesująca historia. Erykah Badu to artystka z Dallas – dorastała tu i miasto to zawsze było bazą dla jej zespołu. Pracowałem z nią wielokrotnie na przestrzeni kilku lat i dzięki temu trafiłem na Snoop Dogga – RC Williams, szef zespołu Eryki, ma swój własny band o nazwie RC & The Gritz. Grywał też ze Snoopem, więc kiedy nagrywaliśmy kawałek „That Kinda Girl” zaprosił go do zaśpiewania paru wersów. Fajnie było słyszeć swoją gitarę w tle głosu Snoopa. Kiedy zaczynałem grać na gitarze, nie przypuszczałem, że spotka mnie coś takiego. Tym bardziej, że w tak młodym wieku zakazywano mi słuchania takiej muzyki.
Czy podobnie było z Eminemem?
Pracowałem z producentem o pseudonimie S1, który robił sporo rzeczy dla Beyoncé, Madonny i innych artystów. Nie jestem pewien, czy on początkowo wiedział gdzie użyje tych tracków. Tak czy inaczej pojechałem do niego i wpiąłem się prosto do komputera, bez żadnych efektów. Nagraliśmy ślady w jakieś 15 minut. Odbyło się to naprawdę ekspresowo. Później obrobił to jakimiś pluginami. Kilka tygodni później dzwoni do mnie i mówi: „Twoja gitara pojawi się na płycie 50 Centa.” Odpowiedziałem: „Coooo?!” To był kawałek 50 Centa, gdzie Eminem śpiewał zwrotki, a Adam Levine refreny. Wyszło na to, że przez te 15 minut strąciłem trzy spore ptaszki jednym kamykiem. Tak to się odbywa w tych czasach – tak dużo rzeczy nagrywamy zdalnie, że nie do końca wiem gdzie skończą tracki wysłane z mojego komputera, albo ślady nagrane w studio producenta. S1 ciągle coś pisze, komponuje i używa rozmaitych partii instrumentalnych nagrywanych przez innych artystów.
Twoim głównym instrumentem jest Grosh. Jak dowiedziałeś się o tak niszowej, butikowej marce?
Skontaktował nas wspólny znajomy. Szukałem na rynku czegoś w rodzaju butikowego Stratocastera. Fender, którego wówczas miałem był w porządku, ale czułem, że kilka rzeczy można by poprawić. Don Grosh buduje swoje gitary w Kolorado. Wysłałem więc do niego e-mail, wyjaśniając czego potrzebuję w Snarky Puppy. Grałem wcześniej na jednej czy dwóch gitarach, które wyszły spod jego ręki. Były dobre, ale czułem, że mógłby mi zbudować coś, co będzie wspaniałe. Ustaliliśmy szczegóły i złożyłem zamówienie. A on zbudował dla mnie Strata marzeń, który jest moim głównym instrumentem od jakiegoś już czasu. Ludzie myślą, że to Fender, ponieważ główki są podobne.
W kwestii butikowych wzmacniaczy także nie chadzasz na skróty, łącząc brzmienia Pure Sixty Four, Naylor, Supro i vintage’owych Fenderów…
Tym, którego używam na koncertach jest Supro Statesman – 50-watowa głowa z paczką 2x12. Oczywiście wykorzystuję go także w studio, ale tam pozwalam sobie na poważniejsze komplikowanie sprzętologii. Zazwyczaj podłączam minimum dwa wzmacniacze jednocześnie, czasem Naylora z Supro, albo Supro z Pure Sixty Four, a czasem Pure Sixty Four z Naylorem. Po prostu lubię mieć wszystko podłączone i gotowe do żonglerki brzmieniami. Kiedy miksujemy ślady wybieramy jeden ze wzmacniaczy lub używamy obu w stereo. Statesman sprawdził się wybitnie na scenie – używam go na niemal każdym koncercie. Jest jakby połączeniem charakterystyk brzmieniowych Pure 64 i Naylora, a przy tym jest solidnie zbudowany, niezawodny i świetnie współpracuje z pedalboardem.
Od czasu do czasu korzystasz z ramienia wibratora podczas przechodzenia od jednego akordu do drugiego. Jaki się w tym kryje sekret?
Muszę oddać tu honor pewnemu gitarzyście z Nashville – Philowi Keaggy’emu – który grał w ten sposób. Musiałem puścić to sobie kilka razy, żeby rozgryźć co tam się właściwie dzieje. Prawą ręką gram akord i naciskam na wajchę, następnie puszczam ją, wykorzystując siłę sprężyn, ciągnących wajchę do pierwotnego położenia. Kiedy wraca, przesuwam palce na gryfie – np. pierwszy może iść w górę, czwarty w dół, a środkowy może zostać w miejscu.
Niektóre z Twoich improwizacji fusion mają sporo dźwięków spoza tonacji…
Przykładowo, jeśli grasz w B moll, możesz użyć skali całotonowej do uzyskania tego efektu napięcia. Odchodzę więc od pentatoniki molowej B do skali całotonowej Bb. To coś jak łączenie kropek. Allan Holdsworth powiedział kiedyś, że postrzega podstrunnicę jak serię różnych sposobów malowania obrazków. Jeśli zdołam namalować obrazek związany z tym co zagrałem wcześniej, to w mojej głowie brzmi to dobrze. Pobaw się chwilę samodzielnie z tą skalą całotonową, odnajdując ciekawie brzmiące dźwięki, chociażby samą kwintę zmniejszoną, a potem namaluj w oparciu o nią swój własny obrazek. Osobiście staram się, aby to brzmiało niezwykle, ale nie aż tak, by nie móc wrócić do bazy, albo utracić zainteresowanie słuchacza. Pamiętam ten dzień, w którym nauczyłem się skali ‘półton-cały ton’ i tego jak współgra z akordem 7#9. Poczułem się wówczas gitarzystą jazzowym z prawdziwego zdarzenia i wkrótce skala ta stała się częstym gościem w moich improwizacjach. Pamiętam także, że jeden z widzów na You Tube pytał w komentarzu: „Czemu grasz te wszystkie losowe nuty?” Najwidoczniej nie czuł tego, a ja odjechałem za daleko w bok, jak na jego gust.
Czy masz jakieś rady dla tych, którzy chcieliby z sukcesem uprawiać zawód sidemana?
Są dwie strony medalu. Jedna jest artystyczna, a druga biznesowa. Jeśli chcesz pracować przy sesjach, na które jesteś wzywany telefonicznie i często musisz obracać się w skrajnie różnych stylach muzycznych – powinieneś dobrze poznać te style. Aby je dobrze poznać, staraj się sięgać uszami poza same dźwięki. Słuchaj feelingu. Znajdź różnicę pomiędzy tym jak akord zagra gitarzysta rockowy i jak ten sam akord zagra gitarzysta country. Chodzi o barwę, feeling, poczucie rytmu, wszystkie te elementy wykraczające poza czystą nutę na pięciolinii. Dowiedz się, dlaczego to brzmi właśnie tak, a nie inaczej. Znajdź nawet listę sprzętu, jaki był wykorzystany do danej sesji. Wejdź w temat głęboko, bo kluczem do tego wszystkiego są niuanse. Oczywiście, żaden człowiek nie może robić wszystkiego perfekcyjnie, ale możesz przynajmniej być w tym przekonujący. Mogę wziąć udział w sesji R&B i tego samego dnia być stosunkowo wiarygodnym gitarzystą country. Nie jestem oczywiście Brentem Masonem, ale przynajmniej wykonam swoją robotę.
Jeśli chodzi o stronę biznesową – musisz stawiać się punktualnie, mieć pozytywne nastawienie i być gotowym na wszystko. Jeśli masz te cechy to się do tego biznesu nadajesz. Naprawdę. Jeśli jesteś gitarzystą z dobrą techniką – zapomnij o tym na pięć sekund, wyjdź i spotkaj się z ludźmi. Oderwij się od komputera albo smartfona, idź na jam-session, przedstaw się, daj sobie skopać tyłek, a potem wróć za tydzień i zacznij od nowa. Tak się te rzeczy dzieją. Obecnie mamy Instagram, YouTube i wszystkie te współczesne sposoby nauki gry na instrumencie. Ma się wrażenie, że każdy jest świetny. Poziom talentu jaki obserwuję jest ogromny. Te narzędzia są spoko, używaj ich mądrze, ale skup się także na zaprzyjaźnieniu się z innymi ludźmi, których interesuje to samo i róbcie to razem. Naprawdę, zanim zaczniesz walczyć, musisz naostrzyć swój topór… Ja nadal się uczę i ten proces prawdopodobnie nigdy się nie zakończy.
SOUL POWER
Mark opowiada nam o swoich ulubionych efektach, włączając w to sygnowany przez siebie overdrive…Rzeczą, z której jestem obecnie najbardziej dumny jest kostka The Melody zaprojektowana wraz z firmą J. Rockett Audio. Ten efekt jeździ ze mną wszędzie i jest włączony prawie zawsze. To overdrive z sześciozakresowym EQ, dzięki któremu mogę dostosować barwę do każdej gitary, wzmacniacza czy pomieszczenia. Nie ukręci się na nim być może wszystkich, ale na pewno większość barw jakie są potrzebne.
Mam także kostkę Keeley Monterey, która jest jak multiefekt, ale nie w pejoratywnym sensie jak te wszystkie procesory cyfrowe. Ma na pokładzie rotary, uni-vibe, auto-wah, oktawer i fuzza – jest naprawdę wszechstronna.
Ostatnio korzystam sporo z efektu Pigtronix Octava – to oktawa w górę – jeśli masz nową płytę Snarky to znajdziesz tę barwę w solo utworu „Chonks”. Właściwie jest to Octava i Melody jednocześnie. Przykład na to jak grają moje dwa ulubione stompboksy.
Co może być dla niektórych zaskoczeniem, bardzo rzadko korzystam z kompresorów. Ale jest jeden fajny: FX Engineering RAF Mirage. Chociaż Walrus Deep Six też jest spoko. Niemniej używam ich naprawdę okazjonalnie, jeśli sesja tego wymaga. Jedynym kompresorem jakiego używam cały czas są moje własne palce. Sposób w jaki kostkuję, trącanie struny paznokciem tuż przed kostką, prawdopodobnie przez to ludziom wydaje się, że mam włączony kompresor. Ten sposób ataku struny jest jak poduszeczka dla kostki. Co ciekawe, ktoś zauważył to podczas warsztatów w Musician’s Institute, wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy. Być może zacząłem grać w ten sposób przez wrodzoną niechęć do kompresorów – podświadomie znalazłem sposób na uzyskanie tego samego efektu bez stompboxa.