Wywiady
Ana Popovic

To niezwykle rasowa, blues-rockowa gitarzystka o serbskich korzeniach.

2019-09-03

Na koncie ma kilkanaście nominacji do najważniejszych bluesowych nagród w zestawieniach francuskich, brytyjskich i amerykańskich, dziewięć płyt studyjnych, dwie koncertowe i występy na jednej scenie z największymi nazwiskami o jakich tylko można pomyśleć. Poznajcie Anę od czysto gitarowej strony…

Magazyn Gitarzysta: Czy istnieje piórko gitarowe, bez którego nie możesz żyć?

Ana Popovic: Mam swoją własną, sygnowaną kostkę, zaprojektowaną wraz z firmą Dunlop. Gram na niej od lat.

Jeśli musiałabyś oddać wszystkie efekty za wyjątkiem trzech – jakie byś zostawiła?

Oryginalny Ibanez Tube Screamer, wah- -wah Dunlop MC404 oraz BOSS Vintage CE-2 Chorus.

Czy umiesz grać na jakichś innych instrumentach wystarczająco dobrze, by dołączyć do zespołu i czy kiedykolwiek to się zdarzyło?

Niestety nie gram na żadnych innych instrumentach poza gitarą. Zawsze bardzo pociągała mnie perkusja i prawdopodobnie gdybym nie została gitarzystką, grałabym na bębnach.

Jeśli ktoś stawia przed Tobą nuty – potrafisz je przeczytać?

Mogłabym je przeczytać, ale potrzebowałabym czasu. Studiowałam muzykę w dwóch konserwatoriach i czytanie nut było tam obowiązkowe. Ale jak ze wszystkim w życiu, trzeba ćwiczyć, aby móc robić to płynnie.

Zdjęcie: Ruben Tomas

Jak wybierasz kable do podłączania swojej gitary?

Przede wszystkim nigdy nie decyduję się na najtańszą opcję. Chcesz przecież jakości, kiedy podłączasz kabel do swojej ulubionej gitary. Chcesz sustainu i jakości brzmienia, bez względu na długość przewodu. Zazwyczaj wybieram kable z oferty Mogami Gold lub Monster Cables.

Czy jest jakiś muzyk, któremu zazdrościsz umiejętności?

„Zazdrość” to nie jest dobre słowo. Wolałabym użyć w tym miejscu słowa „podziw”. Jeśli miałabym wybrać tylko jednego artystę, byłby nim Stevie Ray Vaughan. Potrafił dobrać odpowiednie proporcje rocka i bluesa, okraszonych jazzowymi akordami i frazami, a przede wszystkim: komponował genialne utwory instrumentalne.

Załóżmy, że Twój dom się pali – którą z gitar byś ratowała?

Bez względu na wszystko musiałabym uratować dwa instrumenty. Pierwszym z nich jest mój oryginalny Fender Stratocaster z 1964 roku. Uważam się za szczęściarę, że mogę posiadać i czerpać przyjemność z gry na tak wyjątkowej gitarze. Drugim jest Fender 57 Reissue Stratocaster, którego dostałam od rodziców kiedy miałam osiemnaście lat, jeszcze zanim zaczęłam profesjonalną karierę. Ta gitara kosztowała ich w tamtych czasach więcej niż kilka miesięcznych pensji, ale gorąco we mnie wierzyli i postanowili wyposażyć mnie w dobrej jakości instrument. Od tamtej chwili Strat ten jeździ ze mną na wszystkie koncerty.

Jaki jest Twój ulubiony wzmacniacz i jak go ustawiasz?

Nie mam jednego ulubionego – zazwyczaj przełączam się pomiędzy trzema: Fender 1966 Super Reverb, Mesa Boogie Mark 4 i Fender Bassman. Super Reverb ustawiam następująco: basy na 5, środek na 6, góra na 7, a pogłos na 3. Ten wzmacniacz jest prawdziwą perełką, zarówno ze względu na swój rocznik, jak i na stan zachowania. Generalnie brzmi dobrze na każdym ustawieniu. W przypadku Mesy Mark 4, korzystam głównie drugiego kanału i pomijam equalizację. Basy ustawiam tu na 3, środek na 4, a górę na 4 lub 5. W przypadku Bassmana, łączę pierwszy kanał z drugim, ustawiając basy i środek na 5 lub 6, a górę na 7.

Zdjęcie: Michael Round

Jaką akcję strun preferujesz w swoich gitarach?

Zazwyczaj ustawiam struny nieco wyżej, ponieważ na tym Stracie z 1964 roku gram zarówno rurką, jak i normalnie.

A jakie struny zakładasz do swojej gitary?

Wyłącznie DR Handmade Strings ‘Pure Blues’. Gram na tych strunach od wielu lat. Mam swój customowy zestaw grubości od 11 do 46.

Kto zainspirował Cię do sięgnięcia po gitarę?

Inspiracji było wiele: Elmore James, Stevie Ray Vaughan, Albert King, Eric Clapton, BB King, Albert Collins, George Benson, John Scofield, Joe Pass… długo by wymieniać.

Jaka była pierwsza gitara, której pożądałaś?

Fender Stratocaster! To była miłość od pierwszego wejrzenia. Po dziś dzień gram na Stratocasterach. Pierwszym był Strat USA z 1981 roku.

Zdjęcie: Dinko Denovski

Czy pamiętasz swój najlepszy koncert?

Impreza New Orleans Jazz Fest z dziewięcioosobowym zespołem. Memphis było moją bazą wypadową przez trzy lata. Dobrze wspominam także występ w moim rodzinnym mieście – w Belgradzie. Graliśmy tam dla 75 tysięcy ludzi z niesamowitym projektem Experience Hendrix. To było coś czego nigdy nie zapomnę. Tym bardziej, że byłam jedyną gitarzystką na przestrzeni ostatnich pięciu lat.

A jaki był Twój najgorszy koncertowy koszmar?

Graliśmy koncert podczas prestiżowej olimpiady narciarskiej we Francji. Pomimo stojących na scenie podgrzewaczy, moje dłonie po prostu zamarzły… Przez cały pierwszy utwór zastanawiałam się w jaki sposób przetrwam sześćdziesiąt minut w tak potwornych warunkach. Postanowiłam grać za pomocą rurki przez cały show – i tak też zrobiłam!

Czy nadal ćwiczysz?

Tak. I co więcej, czerpię z tego przyjemność. Bardzo lubię ten czas pomiędzy koncertami, kiedy mogę się zamknąć w swoim muzycznym pokoju z lekcjami online, ćwiczeniem, komponowaniem i tak dalej. Staram się też ćwiczyć podczas trasy i zawsze zarezerwować sobie nieco czasu, by nauczyć się nowych rzeczy.

Czy masz jakąś przedkoncertową rutynę, której się trzymasz?

Tak, ale zazwyczaj nie robię tego tuż przed koncertem, tylko wcześniej tego samego dnia. Nie jestem jednym z tych muzyków, których możesz zobaczyć na backstage’u ćwiczących szybkie, szrederskie wprawki. Lubię wchodzić na scenę całkowicie zrelaksowana i ze świeżą chęcią do grania.

Zdjęcie: Jack Moutaillier

Jeśli miałabyś szansę stworzyć zespół marzeń – kto by się w nim znalazł oprócz Ciebie?

Z pewnością Steve Gadd na bębnach, Marcus Miller na basie i Cory Henry na organach. Nie sądzę, aby nazwiska przeze mnie podane wymagały jakichkolwiek wyjaśnień.

Najlepszy gitarzysta jaki kiedykolwiek się urodził?

Nie lubię porównywać gitarzystów, ale biorąc pod uwagę czas w jakim był aktywny, a także sposób w jaki dokonał metamorfozy muzyki starych bluesmanów w coś, z czym mogły utożsamiać się kolejne pokolenia, byłby nim: Jimi Hendrix.

Czy istnieje utwór, którego żałujesz, że nie skomponowałaś?

Oczywiście: Stevie Ray Vaughan „Lenny”.

Z jakiej solówki lub utworu jesteś najbardziej dumna?

Jestem dumna z całego projektu, którym było „Trilogy” – trzypłytowe CD, obejmujące stylistyki bluesa, funky i jazzu. Skomponowałam całość i na całej 23-utworowej playliście nie ma ani jednego słabego kawałka. Szczególnie część trzecia – jazzowa – jest unikalna pod tym względem, że był to dla mnie eksperyment: badałam nowe terytoria. A w podróży tej towarzyszyli mi Delfeayo Marsalis, Tom Hambridge, Joe Bonamassa, Robert Randolph, Bernard Purdie, Cody Dickinson (Mississippi Allstars) i inni wielcy muzycy. Dzięki nim ten projekt jest czymś wyjątkowym i ponadczasowym.

 

A za co chciałabyś być zapamiętaną?

Za to, że swoją grą zainspirowałam więcej dziewczyn do sięgnięcia po gitarę, a także za to, że obaliłam mit, jakoby trzeba było być urodzonym w USA, aby z powodzeniem grać bluesową muzykę na całym świecie.

Co przyniesie przyszłość?

Wiele wspaniałych koncertów w różnych krajach, niektórych bardzo mi bliskich. Nie mogę się doczekać, by zabrać w te wszystkie miejsca mój niesamowity zespół, dzieląc się z innymi radością z uprawiania muzyki.

Zdjęcia: Michael Round, Dinko Denovski, Ruben Tomas, Jack Moutaillier