Wywiady
Die Toten Hosen

Premiera nowego albumu Die Toten Hosen i koncerty w Polsce były okazją do spotkania z zespołem. Porozmawialiśmy z gitarzystami Breitim i Kuddelem m.in. o ich nowych albumach, dawnych wspomnieniach i podejściu do nowych technologii.

Wojtek Margula
2019-07-15

Wojtek Margula: Breiti, słyszę, że nieźle mówisz po polsku. Porozmawiajmy więc w tym języku (śmiech).

Breiti: Niestety nie mówię wystarczająco dobrze po polsku. Za każdym razem, gdy jedziemy w trasę, staram się nauczyć przynajmniej najczęściej używanych słów w języku kraju, w którym gramy koncert. Próbuję różnych języków i sprawia mi to dużo frajdy, choć czasem dochodzi do dziwnych sytuacji, kiedy wymówię coś źle…

Polska jest dla Was wyjątkowym krajem. Jak wspominasz pierwsze koncerty grane tutaj w latach ’80?

Breiti: W Polsce po raz pierwszy zagraliśmy w 1985 roku. Koncertowaliśmy wtedy z Kobranocką, a trasa odbyła się nielegalnie. To była wielka przygoda! Pamiętam jak nie mogliśmy kupić paliwa na nasze dokumenty turystyczne i musieliśmy czekać za rogiem, by ktoś z Polski mógł dla nas to paliwo kupić. Dzięki temu władze nie były w stanie nas namierzyć i śledzić. Każdy z tamtych koncertów był wspaniały, choć największe wrażenie wywołał chyba nasz występ w Gliwicach. Ludzie oszaleli, a na koncert przyszło ponad 200 punków! Nawet milicja nie była w stanie ich uspokoić.

Przenieśmy się na chwilę do czasów niemieckiej Nowej Fali, wywodzącej się z punk rocka. Mimo że angielski był najbardziej międzynarodowym językiem, istniało wiele niemieckich zespołów piszących piosenki w ojczystym języku, które były bardzo popularne w tamtych czasach w Europie…

Breiti: Z pewnością dlatego, że w latach ‘80 szeroko pojęta muzyka popularna była po prostu uniwersalna, ludzie zwykle słuchali piosenek z angielskimi tekstami i szukali czegoś nowego, a dzięki niemieckim tekstom, muzyka brzmiała bardziej interesująco. Kraftwerk jest dobrym przykładem zespołu, który miał duży wpływ na międzynarodową muzykę. Również Rammstein - ich potężna muzyka i niemieckojęzyczne teksty przyciągają międzynarodową publiczność. Cóż, w przypadku Die Toten Hosen, to tak nie działa i połączenie niemieckich tekstów z naszą muzyką nie jest niestety atrakcyjne dla zbyt wielu ludzi, którzy nie rozumieją języka niemieckiego.

foto: Chris Schwartz

Czy odbiór takiej muzyki jak wasza, w latach ’80 na wschodzie i zachodzie Niemiec był różny?

Breiti: By móc grać w zespole, trzeba było spełnić określone warunki i mieć zgodę władz. Pod koniec lat ’80 w Niemczech Wschodnich, mimo że nie wolno było grać takiego rodzaju muzyki, istniały punk rockowe zespoły, które doznały represji ze strony władz, wielu punków aresztowano, innym natomiast zabroniono studiowania. Ludzie z Niemiec Wschodnich słuchali zespołów z Zachodu, a ci, którzy mieli krewnych na Zachodzie, mieli szansę zdobyć płyty i dowiedzieć się czegoś więcej o tamtej muzyce.

Po upadku Muru Berlińskiego, na krótko przed zjednoczeniem Niemiec, zagraliśmy naszą pierwszą oficjalną trasę. Zanim do tego doszło, koncertowaliśmy nielegalnie w Niemczech Wschodnich, w kościołach, pod przykrywką nabożeństw religijnych. Pamiętam, kiedy w 1987 roku w jednej z rozgłośni w Berlinie Zachodnim, zapowiedzieliśmy koncerty w Czechosłowacji. Później okazało się, że setki punków z NRD próbowało tam się dostać, jednak większość z nich zatrzymano na granicy. Po upadku muru, przed nadejściem nowej władzy w radiu pojawiły się dobre programy, zaczęto zakładać kluby, a kultura nabrała szybkiego tempa. To był dobry czas!

Przejdźmy do waszej nowej płyty Zuhause Live: Das Laune der Natour-Finale. Czym kierowaliście się wydając podwójny album – płytę pierwszą jako składankę z utworami granymi na trasie Laune der Natur oraz drugą z zapisem koncertu z finału tamtej trasy w Düsseldorfie?

Breiti: Pamiętam, jak trzydzieści lat temu album koncertowy był wielkim przedsięwzięciem organizacyjnym, a teraz prawie każdy zespół wydaje live’y. Zdecydowaliśmy się na kolejny album koncertowy, bo poprzednia trasa bardzo się udała, nagraliśmy też sporo utworów na żywo. Chcieliśmy więc je wydać. Mam nadzieję, że te płyty przywołują słuchaczom pięknie wspomnienia.

Kuddel: W ramach płyty z koncertem finałowym, nagraliśmy piosenki, których nigdy nie wykonywaliśmy lub bardzo rzadko. Na koncertach mieszamy repertuar, nie gramy tylko nowości, bo niektóre utwory po prostu nie zawsze dobrze działają na żywo.

Wydaliście 16 albumów. Czy trudno jest tworzyć setlisty, które będą spełniały oczekiwania zarówno wasze jak i fanów?

Breiti: Dobrze jest mieć wiele piosenek do wyboru i można ten proces przyrównać do wybierania składów drużyn piłkarskich – spośród graczy z reprezentacji wybierasz grupkę tych, dzięki którym będziesz blisko zwycięstwa (śmiech). Kiedy gramy mniejsze koncerty, wybieramy starsze utwory lub te, których nie graliśmy przez dłuższy czas. Na festiwalach po prostu gramy hity, najbardziej znane numery, bo wtedy na koncert przychodzi mieszana publiczność i wielu ludzi, którzy niekoniecznie znają naszą muzykę.

foto: Chris Schwartz

Niedawno nagraliście również drugi album z coverami - Learning English Lesson 2. Co sprawiło, że zdecydowaliście się kontynuować tę serię?

Breiti: Cała historia zaczęła się w 1991 roku, kiedy wydaliśmy Learning English Lesson 1. Nagraliśmy nasze interpretacje ulubionych piosenek punkrockowych z muzykami, którzy je napisali. W nagraniach udział wzięli m.in. Joey Ramone czy Charlie Harper z UK Subs. To było wspaniałe doświadczenie móc spotkać tych ludzi w studio i zaprzyjaźnić się z nimi.

Pozostało jeszcze wiele piosenek do nagrania i doszliśmy do wniosku, że wypadałoby zabrać się za Learning English Lesson 2, ponieważ zarówno my, jak i tamci muzycy po prostu starzeją się. Takie albumy są doskonałą lekcją historii dla słuchaczy, którzy są znacznie młodsi od nas. Mają szansę posłuchać odświeżonych punkowych klasyków w naszej interpretacji, nagranych w bardziej nowoczesny sposób. Bardzo dobrze bawiliśmy się z tymi muzykami, a po wydaniu zrobiliśmy wielką imprezę.

Od samego początku wydajecie płyty pod własnym szyldem. Istnieje wiele zalet wydawania muzyki w ten sposób - chodzi o wolność wyboru co do listy utworów, grafiki, sposobów promocji itp. Mimo tego, wydawanie albumów samodzielnie wiąże się z wieloma wyzwaniami.

Breiti: W 1982 roku, kiedy założyliśmy zespół i żadna wytwórnia płytowa nie chciała z nami współpracować i wydawać płyt. Dlatego zaczęliśmy wydawać muzykę sami – w punk rockowym duchu DIY. Z samodzielnym wydawaniem płyt wiąże się wiele zalet - na dłuższą metę możemy decydować o wszystkim. Oczywiście wiąże się to z ryzykiem, czy wielkimi nakładami pracy.

W jaki sposób nagrywacie swoje partie na płyty Die Toten Hosen? Zmierzacie w stronę cyfrowej mobilności, czy jednak wolicie prosty, sprawdzony sprzęt analogowy?

Kuddel: Ostatnio próbowałem Kempera w studio. Technologia zaszła tak daleko, że teraz trudno odróżnić brzmienie cyfrowe od wzmacniacza lampowego. Kemper jest doskonały, zwłaszcza na żywo. Granie koncertów jest też łatwiejsze, ponieważ nie potrzebujesz żadnych mikrofonów na scenie, a sygnał ma przy tym dobrą jakość.

Breiti: Dużą zaletą Kempera jest to, że możesz załadować do niego wszystkie ulubione wzmacniacze. Gramy w wielu miejscach, gdzie nie możemy zabrać całego sprzętu, a zamiast dźwigać heady i paczki, wystarczy zabrać ze sobą niewielkie urządzenie. Nie wiem, jak te rzeczy są zaprojektowane, ale brzmienie symulacji jest prawie w 100% takie same jak w przypadku klasycznych wzmacniaczy.

W studio używamy wzmacniaczy lampowych. Nie należymy jednak do tych zespołów, które upierają się, by nagrywać na taśmę. Trudno wyczuć różnicę zwłaszcza, że cyfrowa technologia jest naprawdę dobra. Nagrywając na wieloślad, synchronizacja bywa czasem trudna i przez cały dzień nic nie możesz zrobić, ponieważ niektóre problemy bywają długo rozwiązywane. Jednak mimo wszystko nagrywanie na taśmę w domu sprawia dużo radości. Uwielbiam mój 4-ścieżkowy taśmowy rejestrator.

Kuddel: Do komponowania i nagrywania moich pomysłów nadal używam wzmacniacza. Jeśli chodzi o nagrywanie, wolę oprogramowanie Logic. Mimo że dzisiejsza technologia sprawia, że ​​studia nagraniowe powoli przestają być potrzebne, my nadal je rezerwujemy…

foto: Chris Schwartz

Rozmawiał: Wojtek Margula
Zdjęcia: Paul Ripke (zdjęcie główne) i Chris Schwartz