Wywiady
Stanley Clarke

Wszechmogący niskiego rejestru powraca z nową płytą – The Message – wypełnioną po brzegi znakomitymi basowymi frazami i przesłaniem, które dotyczy nas wszystkich. Posłuchajcie!

2019-02-05

Są dobrzy basiści, znakomici basiści oraz Stanley Clarke, weteran mający na swoim koncie blisko pół wieku grania na instrumencie, komponowania, prowadzenia zespołów i uczenia innych maniaków tego instrumentu. 67 lat na karku nie powstrzymało tego czterokrotnego laureata Grammy przed nagraniem we Francji oraz Belgii nowego albumu wraz z młodym, niezwykle utalentowanym zespołem. Tak jak ze wszystkim, co Clarke wydał odkąd zwrócił uwagę publiczności debiutem w latach 70., także nowa płyta nie jest tylko luźnym zbiorem kompozycji. Tak jak sugeruje tytuł, jest to przesłanie mające za pomocą dźwięków zwrócić uwagę słuchacza na problemy nękające współczesny świat.

Przy wsparciu beatboxera Douga Fresha, trębacza Marka Ishama, klawiszowca Camerona Gravesa i bębniarza Beka Gochiashviliego, Stanley prezentuje nam swój niezwykle szeroki stylistycznie świat muzyczny. Jeśli lubisz intensywne syntezatory rodem z „Return To Forever”, znajdziesz je tutaj. Solowe kompozycje na elektrycznym i akustycznym basie – także. A wszystko to rozświetlone oszczędną i inteligentnie stosowaną wirtuozerią. Na jakiej innej płycie znaleźć by można aranżację suity wiolonczelowej Bacha zestawioną z nowoczesnym beatboxingiem? Posłuchajmy, co o tym wszystkim powie nam sam Stanley…

Gitarzysta: Gratulacje z okazji nagrania świetnej płyty!

Stanley Clarke: Dzięki! Dzieciaki z zespołu także odwaliły kawał porządnej roboty. Wszystko zgrało się jak trzeba i w pewnym sensie jest to płyta bardzo europejska, bo została skomponowana oraz nagrana na tym kontynencie.

Co za basówkę trzymasz na zdjęciach z nowej sesji?

To taki przeciek prototypu, nad którym pracowałem z firmą Fender. Całe życie grałem na Alembicu, ale budowałem też własne basówki wraz z kumplem z Nowego Jorku, wypuszczając je na rynek od czasu do czasu pod nazwą Spellbinder. Nasz nowy bas wyglądał jak Stratocaster, więc zabraliśmy go do siedziby Fendera, gdzie się bardzo spodobał. Instrument ma odwróconą główkę, jak w Stracie Hendrixa, a także układ pickupów zainspirowany tym modelem. Fender zastanawia się teraz jaką dać mu nazwę i sądzę, że słowo „Strato” powinno się w niej znaleźć.

Jaka idea przyświecała stworzeniu tej basówki?

Chciałem mieć instrument, który nie próbowałby zastąpić innych w mojej kolekcji. Często promocji nowego modelu towarzyszy podświadomy przekaz, żeby po jego nabyciu pozbyć się dotychczasowej gitary. W tym wypadku miał to być dodatek do kolekcji. To trochę jak z gitarzystami – jeśli chcą mieć różne brzmienia, korzystają z Les Paula albo ze Stratocastera. Na tej basówce można grać tradycyjne linie podkładowe, ale także solówki i w obu sytuacjach brzmienie jest świetne.

Wygląda na to, że wielu z nas miałoby mnóstwo frajdy z grania na niej…

To co lubię w basistach, to ich różne korzenie muzyczne – jedni zaczynali na kontrabasie, by potem przerzucić się na elektryka, a inni mogli grać na gitarach sześciostrunowych, by potem zamienić je na basówki. Można to poznać, bo basiści mający za sobą gitarowy start grają świetnie solówki i akordy, ale rasowe linie basowe wychodzą im już nieco słabiej. Po drugiej stronie są ci, którzy potrafią zagrać znakomity groove, ale nie przyłożyli się do pracy domowej ze skal i akordów, więc słabiej ogarniają ten temat. Myślę, że niezależnie od korzeni, z tej basówki będą czerpać przyjemność wszyscy. Osobiście bardzo podoba mi się ta różnorodność w basowym wszechświecie.

 

To właśnie lubimy w Twoim nowym albumie – jest tam wszystko: doskonałe brzmienie, sustain, smaczny wybór nut i tony genialnych basowych przebiegów.

Yeah! Muzyka jest obecnie ogromnym placem zabaw, który znacznie się powiększył od czasów Jamesa Jamersona, czy Jaco Pastoriusa. Chciałbym, aby Jaco nadal był z nami i mógł zobaczyć jak wspaniale rozwinęła się gitara basowa. Jestem pewien, że cieszyłoby go to bardzo. Jest tyle świetnych dźwięków, poczynając od ludzi takich jak Jeff Berlin, Anthony Jackson czy Chuck Rainey, po młodziaków takich jak Marcus Miller czy Victor Wooten, których można by nazwać „turbo-basistami”.

Wooten to bestia, której nie można zatrzymać…

Lubię Victora, bo to jeden z nielicznych basistów, którzy mogą wyjść samotnie na scenę i przeżyć. Ma w rękawie ponad pół godziny dobrego występu, bez żadnego wsparcia i akompaniamentu. Wyobraź sobie, że wychodzisz na scenę, uzbrojony jedynie w basówkę i kilka technik, a przed tobą siedzi kilka tysięcy ludzi – jesteś w stanie zrobić show? Jak długo przetrwasz, zanim cię „wybuczą” z tej sceny? Victor to potrafi, a zapewniam – jest to nie lada test. Musisz mieć w małym palcu wszystkie ciekawe linie basowe, solówki, akordy, a na dodatek potrafić interesująco zagaić do mikrofonu.

Sądząc po młodych basistach, z którymi rozmawiamy, wielu z nich docenia wagę wszechstronnego rozwoju.

Wiesz, nie ma jeszcze książki, czy biblii basowej, która zebrałaby wszystko co niezbędne, by być świetnym basistą. Byłoby fajnie, gdyby dzieciaki mogły wziąć do ręki taki elementarz – jak grać slap, jak grać akordy, jak zagrać „Giant Steps”, jak grać country i western… wszystko w jednym. To by było naprawdę coś.

Pogadajmy o sprzęcie. Czy Twój sygnowany Alembic zmieniał się na przestrzeni lat?

Jedyną rzeczą, którą ludzie z Alembica dla mnie zrobili było wstawienie boostera. Basówka jest standardowa, ale mam pod palcem mały przełącznik, który odpala mi +5 dB podbicia. Nic więcej.

Czy w studio korzystałeś ze wzmacniaczy, czy wpinałeś bas prosto w stół?

Zwykle próbuję różnych rozwiązań, ale akurat tym razem zdecydowałem, że lepiej będzie się wpiąć bezpośrednio. Tytułowy utwór ma mnóstwo sustainu, bo to w zasadzie sam bas ze szczyptą software’owej obróbki. Przez lata używałem limiterów Fairchild, do których przekonał mnie Ken Scott podczas pracy nad pierwszymi płytami. To taki rodzaj limitera, który bardzo dobrze znosi zakres dynamiczny basu i nie psuje jego brzmienia. Także wersja pluginowa Fairchilda brzmi dobrze, więc z niej właśnie korzystaliśmy tym razem. Do basówki elektrycznej zakładam struny Rotosound lub DR, a do akustycznego basu austriackie Thomastiki.

Czy podczas koncertów nadal używasz wzmacniaczy?

Tak, gram na Ampegach. Lubię w nich to, że są praktycznie wszędzie. Dokądkolwiek byśmy nie pojechali, nawet w małych klubach, wszyscy mają Ampegi. Paczki tej marki mają tę zaletę, że brzmią ciepło i grubo, co pasuje świetnie do Alembica.

Co jeszcze jest w łańcuchu?

Efekty EBS w kostkach – uwielbiam je i myślę, że są najlepsze. Nie tylko brzmią świetnie, ale są też odporne na trudne warunki trasy koncertowej. Jestem bardzo zadowolony z obsługi w tej firmie, naprawdę świetnie opiekują się mną od lat. Ich Microbass doskonale sprawdza się z instrumentami akustycznymi – to jest sekret mojego brzmienia live. Na dodatek może pełnić funkcję EQ, DI czy preampu i nie ma praktycznie zastosowań, w których by się nie sprawdził.

Czy posiadasz dużo sprzętu?

Mam cały magazyn z gratami basowymi, ale na przestrzeni lat pozbyłem się wielu elektrycznych basówek. W pewnym momencie miałem już ich ponad 100 i zacząłem się zastanawiać: „Po co mi to wszystko?”. Cały ten sprzęt tylko zbierał kurz, więc w końcu część oddałem znajomym, część sprzedałem i zamierzam jeszcze bardzie ograniczyć ilość sprzętu. Mam też dużą ilość wzmacniaczy, z którymi nie mam co zrobić… Warwick przysłał mi wiele kolumn i oczywiście kocham je za genialny sound, ale wiesz – dużo podróżuję, więc jedyną szansą by ten sprzęt wykorzystać jest zagranie koncertu u siebie w LA.

Jesteś bardzo płodnym artystą. Czy inspiracja spływa na ciebie niespodziewanie, czy jest to coś nad czym świadomie i konsekwentnie pracujesz?

Właściwie to zdarzają się obie z tych rzeczy. Czasem pomysły pojawiają się znikąd i muszę to jakoś skanalizować. Niektórzy goście – jak na przykład Chick Corea – mają rzadki dar zapisywania na kartce z nutami w czasie rzeczywistym wszystkiego co przychodzi im do głowy. U mnie nie przebiega to aż tak sprawnie. Opieram się w dużej mierze na muzykach, z którymi współpracuję i staram się mieć obok siebie również takich, którzy sprawnie posługują się notacją nutową.

W jaki sposób powstawały utwory na nową płytę?

Zazwyczaj robiłem demo kompozycji z poszczególnymi częściami i wręczałem je wszystkim muzykom. Czasem towarzyszyły temu nuty. Nowa płyta to pierwszy raz od bardzo dawna, kiedy współpracowałem z muzykami bezpośrednio. Siedzieliśmy w Paryżu przez tydzień, gdzie wszyscy komponowaliśmy muzykę i nagrywaliśmy ją w Logicu. Później dopiero wybraliśmy się do Brukseli do studia, aby zarejestrować końcowy materiał.

Więc jaką wiadomość chcesz nam przekazać za pomocą tego albumu?

Jest to wiadomość, którą ludzkość stara się rozpowszechniać od samego początku. To proste: najważniejsza jest miłość. Jako muzycy, mamy przywilej obserwowania tej planety w nieco większej skali niż ktoś, kto spędził całe swoje życie w jednym mieście. W tej chwili na świecie ma miejsce jakieś 50 potyczek lub bitew – to niesamowite jak wiele przemocy jest wokół nas. Czy chodzi tu o ziemię, władzę, pieniądze czy religię, ludzie zbyt łatwo zapominają kim tak naprawdę są. Muzyka ma w sobie siłę, by nam o tym przypomnieć. Weź trzy kompletnie odmienne etnicznie osoby z różnych części świata – jeśli są fanami jednego zespołu, np. Metalliki, podczas koncertu są jednością i czuć pomiędzy nimi braterstwo. To jeden z aspektów, który czyni muzykę czymś wyjątkowo pięknym. Muzyka to forma miłości.