Zespół Alice In Chains, legenda amerykańskiego grunge’u ze Seattle, niedawno wydał swoją kolejną płytę. To pierwszy krążek od czternastu lat. Grupa nie zachowała niestety pierwotnego składu, ponieważ w 2002 roku z powodu przedawkowania narkotyków zmarł wokalista Layne Staley...
Trwa drugi dzień imprezy Sonisphere Festival w Knebworth i w końcu zaświeciło słońce. Sobota była świętem dla fanów zespołu Linkin Park, którzy licznie zgromadzili się na stadionie. Niedziela zapowiada się równie wspaniale, i to nie tylko ze względu na pogodę. Dziś na scenie wystąpi Metallica, ale fani rocka czekają też na inną atrakcję - po długim milczeniu i kilkunastoletniej przerwie w nagrywaniu ma się na niej pojawić zespół
Alice In Chains. Obok starych przebojów miłośnicy tej formacji mają nadzieję usłyszeć utwory z najnowszego albumu zatytułowanego "Black Gives Way To Blue". Nic dziwnego, że muzycy z
Alice In Chains są rozchwytywani przez dziennikarzy. Nam udało się porozmawiać z gitarzystą, autorem piosenek i wokalistą - Jerrym Cantrellem. Artysta opowie nam nie tylko o nowym albumie, ale też o tym, co nowy członek grupy, William DuVall (wokal, gitara), wniósł do zespołu.
Nie twierdzę, że ktokolwiek mógłby w pełni zastąpić Layne’a, bo to raczej niemożliwe, ale muszę zapytać o to, co nowego wniósł do zespołu William DuVall?
Jako gitarzyści bardzo się różnimy i to jest wspaniałe. Will ma przede wszystkim inne muzyczne korzenie - wywodzi się ze sceny punkowo-rockowej z niewielką domieszką klasycznego rocka. Czerpał z zupełnie innych inspiracji i miał inne fascynacje. Wprowadzenie do zespołu nowego członka jest zazwyczaj dużym wyzwaniem, i to pod wieloma względami. Nam jednak poszło łatwiej, bo ja i Will jesteśmy przyjaciółmi już od dziesięciu lat. Co prawda, wielokrotnie mieliśmy okazję razem koncertować, ale muszę przyznać, że nagranie wspólnej płyty to jednak zupełnie co innego. Ja i chłopaki daliśmy mu czas i dużo swobody w tworzeniu, byliśmy otwarci na jego pomysły. Nie chcieliśmy mu nic narzucać, tylko trochę go naprowadzaliśmy na właściwy trop.
Jestem pewien, że ta sytuacja była dla niego trudna, bo musiał się wykazać. Na szczęście dał sobie ze wszystkim świetnie radę. I wciąż się uczy, bo to jest przecież dłuższy proces. W każdym razie liczą się efekty, a muszę przyznać, że jesteśmy bardzo zadowoleni z płyty. Czuję, że idziemy we właściwym kierunku. Uważam, że jest to jedna z najlepszych płyt, jakie kiedykolwiek nagraliśmy. Jest naturalną kontynuacją tego, co robiliśmy wcześniej.
Jakiego sprzętu używałeś do nagrania płyty "
Black Gives Way To Blue"? Czy używałeś swojego sprawdzonego sprzętu do tworzenia słynnego gęstego brzmienia
Alice In Chains?
Nagrywanie to proces złożony i od konkretnego utworu zależy, który sprzęt wybiorę. Wszystko jest związane z tym, jakiego rodzaju brzmienie chcę uzyskać. Lubię eksperymentować. Najlepiej, kiedy mam w studiu do dyspozycji dużą liczbę sprzętu i mogę go wypróbowywać w poszczególnych utworach. Tutaj nasz producent Nick Raskulinecz (Foo Fighters i Velvet Revolver) dał mi wolną rękę, co bardzo mi odpowiadało. Bardzo dobrze się rozumieliśmy. Jeśli chodzi o wzmacniacze, to używaliśmy przede wszystkim sprzętu marki Bogner. Na drugim miejscu znalazły się wzmacniacze Marshall i Orange. Czasem korzystaliśmy też ze sprzętu firm Laney czy Vox.
To jednak nie wszystko, ponieważ zdarzyło nam się też użyć kilku mniejszych wzmacniaczy. Jeśli chodzi o gitary, miałem do swojej dyspozycji instrumenty Gibsona: SG, Flying V oraz Les Paul, a do tego oczywiście gitary G&L Rampage, na których gram już dość długo.
Firma G&L wyprodukowała serię gitar Rampage sygnowanych twoim nazwiskiem. Pojawiła się też tańsza wersja tego instrumentu. Czy jesteś z tego zadowolony?
Zdecydowanie tak! Moją pierwszą gitarą był właśnie Rampage i uznałem, że to wspaniały instrument, który powinien trafić do rąk większej rzeszy gitarzystów. Właściwie od razu się w nim zakochałem. Na gitarach G&L gram już bardzo długo. Oba te modele kupiłem sobie, gdy miałem jakieś osiemnaście, a może dziewiętnaście lat. I wciąż je mam!
Czym różni się sygnowany przez ciebie model od klasycznego modelu Rampage? Jakie wprowadziłeś w nim zmiany?
Rzeczywiście, w czasie, gdy powstawał mój pierwszy model gitary Rampage, postanowiłem wprowadzić w nim kilka zmian. Przede wszystkim obniżyłem mostek tremolo, dzięki czemu podczas intensywnego korzystania z mostka i zabawy w dive-bombing zniknął problem ze struną E6 wyskakującą poza siodełko. Na pokładzie gitary umieściłem też przetwornik Seymour Duncan sygnowany przez Jeffa Becka. Z powodu mojego zamiłowania do ruchomych mostków byłem zmuszony wyposażyć też wiosło w blokowane siodełko. Dodałem więc do niego wiele różnych elementów, z czego powstał niezły miszmasz. Ale tak właśnie robię z gitarami - staram się, żeby były tak niezniszczalne, jak to tylko możliwe (śmiech).
Kiedy więc postanowiono wypuścić serię gitar sygnowanych moim nazwiskiem, upewniłem się, że wszystkie elementy znane z oryginału zostaną zachowane przy jednoczesnym spełnieniu określonej przeze mnie specyfikacji. Z powodu mojej skrupulatności proces powstawania tej gitary trwał dość długo, ale warto było tyle czekać.
Słyszeliśmy, że pracowałeś z Deanem Zelinskym nad modelem Soltero, który również miał być przez ciebie sygnowany...
Owszem, pracowaliśmy z Deanem nad gitarą, na której miałem grać, ale niestety nic z tej współpracy nie wyszło. Dean jest wspaniałym specjalistą i bardzo się starał zrobić gitarę, która by mi odpowiadała. Skonstruowana przez niego gitara miała korpus podobny do Les Paula, z tym że była mniejsza. To świetny instrument, tylko niestety nie dla mnie.
W czasie trwania wywiadu ani na chwilę nie rozstałeś się ze swoją gitarą. To piękny czarny Les Paul Custom. Będziesz na nim grał podczas dzisiejszego koncertu?
Tak. Gibson zrobił dla mnie na początku lat 90. cztery modele Reissue. Nie potrafię się bez nich obejść - większą część materiału na płytę nagrywałem właśnie na nich. Obok gitar G&L Rampage to dla mnie najważniejsze instrumenty. Gibson zrobił też dla mnie kilka udanych modeli SG. To było parę lat temu, a teraz prowadzimy rozmowy na temat kolejnych nowych gitar.
Czy od czasu, kiedy nagrywałeś pierwsze płyty z Alice In Chains, twoje podejście do gry uległo wyraźnym zmianom? W jaki sposób rozwijałeś się jako gitarzysta?
To ciekawe, ale już przy nagraniu pierwszej płyty ("Facelift", 1990) odnaleźliśmy swój styl i swoje brzmienie. Od razu wiedzieliśmy, o co nam chodzi i co chcemy osiągnąć. Tak więc przy drugiej czy trzeciej płycie nie musieliśmy dokonywać żadnych rewolucyjnych zmian. Już na pierwszym krążku słychać nasze charakterystyczne brzmienie, które co prawda może nie jest jeszcze zbyt dopracowane, ale już wystarczająco rozpoznawalne. Jednak z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że na tym albumie znalazło się kilka utworów, których teraz nie umieścilibyśmy na krążku. No cóż, byliśmy wtedy młodym zespołem i znajdowaliśmy się na początku naszej muzycznej drogi. Oczywiście, że od tamtego czasu bardzo się zmieniliśmy i rozwinęliśmy. To naturalne.
W Alice In Chains gram już dwadzieścia kilka lat i nie wyobrażam sobie, że mógłbym przez ten czas stać w miejscu. Zresztą cały czas próbowaliśmy nowych rzeczy i eksperymentowaliśmy z brzmieniem. Przykład? Wydaliśmy akustyczną EP-kę. Nie boimy się eksperymentować, dlatego wymykamy się wszelkim definicjom i unikamy zaszufladkowania. To było niesłychanie wyzwalające doświadczenie, bo mogliśmy robić naprawdę dobrą muzykę, nie martwiąc się o to, do jakiego gatunku ona należy. Muszę przyznać, że nasze najcięższe utwory to utwory akustyczne, co potwierdza tezę, że najważniejszy jest sam przekaz i odpowiedni klimat, a nie brzmienie. Ale tak naprawdę umiem grać tylko w jeden sposób i nauczyłem się go właśnie w tym zespole.
Nasza rozmowa dobiega końca. Wieczorem idziemy na koncert
Alice In Chains w Knebworth i cokolwiek Jerry Cantrell miał na myśli, mówiąc, że umie grać w jeden sposób, wiemy jedno: jego gra to wciąż bardzo potężna broń. Nie bez powodu magazyn "Metal Hammer" przyznał mu w roku 2006 tytuł Riff Lorda.
Chris Vinnicombe