Wywiady
Wojciech Kałuża (Mentor)

Z wokalistą Mentor rozmawiamy o najnowszej, drugiej płycie zespołu, której wydaniem zajmie się zasłużona dla polskiej ekstremy oficyna Pagan Records.

Grzegorz Pindor
2018-11-09

W nowej, większej wytwórni sosnowiecki ansambl powinien czuć się jak w domu, gdyż bluźniercza hybryda black metalu i hc punka powinna nie tylko odświeżyć dotychczasowy katalog wytwórni, co dodać energetycznego kopa polskiemu podziemiu.

Grzegorz Pindor: Kolejny rok działalności Mentor przyniósł występy na letnich festiwalach, pojawiliście się również na okładce polskiego Metal Hammer, a najważniejsze - nagraliście następcę „Guts, Graves and Blasphemy”. Mentor na dobre zadomowił się na polskim rynku?

Wojciech Kałuża: Nie da się ukryć, że zaszliśmy z tym zespołem dalej, niż chyba sami się spodziewaliśmy. Nie ukrywamy, że ucieszyło nas zainteresowanie ze strony organizatorów festiwali i fakt, że nie mieliśmy problemu ze znalezieniem nowej wytwórni po zamknięciu Arachnophobii. Ale chyba najbardziej cieszy nas to, że dalej mamy głód grania takiej muzyki. Mentor stał się dla nas czymś bardzo realnym i chętnie zobaczymy, dokąd nas to wszystko zaprowadzi.

Biorąc pod uwagę ilość projektów, w jakie zaangażowany jest Artur, odnosiłem wrażenie, że może to być raptem jednorazowy strzał. A tu proszę hybryda punka, black metalu i d-beatu z Sosnowca ma się świetnie. Działacie bardzo spontanicznie czy jednak przyświecają wam w Mentor konkretne cele?

Szczerze mówiąc na początku sam byłem ciekaw, na ile Mentor będzie „projektem” a na ile pełnoprawnym zespołem. Formuła zadziałała, więc pchamy ten wózek dalej. Nie powiedziałbym, że mamy jakieś jasno określone cele. Pieprzenie o „dominacji nad światem” zostawmy zespołom rock-metalowym z pazurem. W Mentorze zawsze chodziło po prostu o granie takiej muzyki, jakiej sami na co dzień słuchamy.

W niektórych numerach na drugiej płycie wybrzmiewają nawet echa Slayera. Skoro o tym mowa, „Cults, Crypts & Corpses” ma nieco mniejszą siłę rażenia niż debiut, za to prezentuje się dużo ambitniej kompozycyjnie i oferuje większą różnorodność. Jeden z numerów, dokładnie wiesz o który chodzi, niby kompletnie nie pasuje do reszty, a jednak… wypisz wymaluj Mentor.

Jeden z numerów był nawet roboczo nazwany „Slayer”, także nie ma sensu się z tym kryć. Co do siły rażenia, to może coś w tym jest. Generalnie jestem ciekawy, jakie będą opinie na temat drugiej płyty, bo umówmy się, tym razem nie możemy już liczyć na efekt „wow” i musimy się wybronić samymi kompozycjami. Ja jestem z tego albumu cholernie zadowolony właśnie dlatego, że w moim odczuciu udało nam się trochę poszerzyć horyzonty, jednocześnie zachowując charakter debiutu. To jest oczywiście inna muzyka, ale dalej brzmi jak Mentor. No i nawet „Gather by the Grave”, bo chyba do niego się odnosisz, brzmi jak coś naszego, mimo że jestem absolutnie pewien, iż wielu ludzi ten kawałek totalnie zaskoczy.

 

 

Nie mniej zadziwią ich twoje wokale, a raczej wyważenie proporcji pomiędzy hardcore’owym krzykiem, czystym śpiewem a ekspresją w wysokich rejestrach, której w porównaniu do debiutu jest znacznie więcej. Koledzy zostawiają Ci wolna rękę w kwestii aranżu wokali?

W większości przypadków tak, bodajże w dwóch czy trzech utworach coś zmienialiśmy. Miałem zupełnie inny pomysł na zwrotki w „The Wax Nightmare”, ale reszcie bardziej pasowała „Szwecja” w wokalach i zostałem demokratycznie przegłosowany. Ale generalnie chłopaki mają do mnie w tej kwestii pełne zaufanie, a ja sam znam już lepiej swoje „narzędzia” jeśli chodzi o partie wokalne, bo faza „eksperymentalna” była na pierwszej płycie. Nie znaczy to, że nie próbuję nowych rzeczy, bo takie pojawiają się we wstępnie do „The Wax Nightmare” i we wspomnianym wcześniej „Gather by the Grave”. Przy czym większej rewolty raczej nie planujemy - jeśli chodzi o wokale, Mentor to jednak powinno być przede wszystkim darcie ryja.

Pełen wachlarz możliwości pokazujesz w pozostałych zespołach. A tych masz obecnie trzy. Od niedawna śpiewasz również w post-metalowym Forge of Clouds. Chyba sam nie spodziewałeś się angażu w taki projekt?

Trochę tak, trochę nie... Znam Forge of Clouds od pierwszej płyty, kiedy za mikrofonem stał znany obecnie z Thaw i ARRM Maciek Śmigrodzki. Patrzyłem z boku na trudny proces powstawania ich drugiego albumu i później cieszyłem się, że po latach niebytu pojawił się w ich szeregach wokalista w postaci Andrzeja Nowaka, co zwiastowało dla grupy nowy początek. Zdążyli nawet zadebiutować w tym składzie na żywo, zresztą raz u boku Mentora, na nasze zaproszenie. Niestety skład ten nie przetrwał, a ponieważ znam się z chłopakami osobiście, to wiedziałem, że mają nagrany praktycznie cały album, a brakowało jedynie wokali. Ta muzyka wylądowałaby w szufladzie, więc zaproponowałem reszcie FoC, że spróbuję coś do tego zaśpiewać i jeśli im się spodoba, nagramy ten album razem. Po paru miesiącach docierania się wreszcie nam się udało i jestem bardzo zadowolony z efektu. To dla mnie znowu coś nowego, zupełnie inne podejście, jeśli chodzi o wokale. Ale to mi pasuje, bo zwyczajnie lubię takie wyzwania. Płyta będzie miała premierę pod koniec listopada, zachęcam mocno do posłuchania.

Osoby postronne być może nie zwracają na to uwagi, ale wspólnym mianownikiem dla Twoich zespołów oraz sposobu śpiewania jest bardzo wyraźna artykulacja. Wiem, że masz bzika na punkcie zarówno poprawnej gramatyki w języku angielskim jak i aspektów fonetycznych.

Faktycznie mam. To trochę wina mojej edukacji, bo przez trzy lata studiowałem filologię angielską (z naciskiem na literaturę), ale też głównie dlatego, że bardzo lubię język angielski, jaram się różnymi jego aspektami. Czytanie w oryginale np. takiego "Preachera" to dla mnie niemalże rytuał (kto czytał, ten wie, jak bezlitosny jest ten komiks jeśli chodzi o słownictwo i pisownię). Ponadto uważam, że jest to naprawdę prosty język i przy odrobinie pracy można uniknąć nie tylko błędów językowych, które u polskich tekściarzy są na porządku dziennym, ale również w znośny sposób imitować akcent. Nasz aparat gębowy bez problemu radzi sobie z różnymi "ś", "ć", "ź", na zawołanie łączymy ze sobą w słowach spółgłoski - takie umiejętności są dla typowego Amerykanina poza zasięgiem. Serio, jesteśmy „narzędziowo” takimi przechujami, że każdy powinien u nas śmigać z idealnym amerykańskim akcentem. Dlatego wnerwiam się, kiedy słyszę u kapeli teksty po angielsku pisane i śpiewane na pół gwizdka. Ja sam za każdym razem wysyłam swoje teksty do sprawdzenia przez native speakera, mimo że idzie mi z angielskim obiektywnie nieźle. Wszyscy popełniamy błędy.

 

 

W ekstremie jest raptem kilku wokalistów, którym ta sztuka się udaje. Chyba najlepszym przykładem będzie Peter z Vadera. To bodaj jedyny czysto deathmetalowy wokalista, którego da się zrozumieć nie tylko na płycie, ale także na koncertach. Śmiem nawet twierdzić, że na koncertach wypada jeszcze lepiej niż w studiu. Wymaga to katorżniczej pracy nad aparatem i bezustannych ćwiczeń. Jak wygląda to w Twoim przypadku?

Ja w bezpośrednim porównaniu wyjdę na totalnego amatora, bo podchodzę do tematu po najmniejszej linii oporu - ćwiczę materiał na próbach, dbam o gardło przy pomocy różnych "wspomagaczy" typu Tymsal czy Gardimax, staram się nie wypijać za dużo alkoholu przed koncertem, a na scenie od jakiegoś czasu grzecznie piję mineralną niegazowaną jak pan Jezus powiedział. Nie miałem jeszcze okazji zagrać dwutygodniowej trasy, więc nie mam pojęcia jak mój głos poradziłby sobie w takich warunkach, ale póki co większych problemów nie było.

Macie aspiracje aby z Mentorem zagrać wyżej wspomniany dłuższy tour, czy napięty grafik Artura na to nie pozwala?

Najpiękniejsze w przypadku Mentora jest właśnie to, że my chyba nie mamy jakichś większych aspiracji, ale jeśli okazja się nadarzy, wiemy jak z niej skorzystać. Co do grafika Artura, na razie jakoś sobie z tym radzimy, chociaż kilka razy musieliśmy coś tam przekładać albo odwoływać. Ale znając jego podejście do Mentora, nie skończymy jako jednostrzałowy projekt. Myślę, że będzie chciał to dziecko wziąć w podróż dookoła świata.

Rozmawiał: Grzegorz Pindor

Powiązane artykuły