Wspomnień czar, czyli uczestnicy Neuro Music o koncercie finałowym

Wywiady
2010-04-22
Wspomnień czar, czyli uczestnicy Neuro Music o koncercie finałowym

Emocje już opadły. Wiemy, że Moja Adrenalina zgarnęła wszystko, że Jarboe zachwyciła. Naszą relacje z finału Neuro Music mieliście okazję już przeczytać. Postawiliśmy jednak dać wypowiedzieć się także najbardziej zainteresowanym całym zamieszaniem czyli uczestnikom konkursu.

Pierwsza o zawrót głowy swoimi połamańcami przyprawiła nas swoim występem Ketha. Choć ponownie nie wygrali, nie wspominają wieczoru 9 kwietnia w ciemnych barwach. mR.trip: "Widzisz, my nie jechaliśmy z nastawieniem na rywalizację, na zbieranie, bądź nie, laurów, ale z nastawieniem na zagranie gigu w towarzystwie naprawdę fajnych bandów, z których Phobh czy Moja Adrenalina to przy okazji nasi znajomi. Nie rozpatrujemy Neuro Music w kategoriach "ojej, znowu się nie udało", bo według nas udało się za pierwszym jak i za drugim razem zagrać na chyba najciekawszej na tę chwilę imprezie w naszym kraju. Wyniki, podia itd. to nie jest temat, który nas specjalnie interesuje. Kochamy robić muzykę i to jest najważniejsze. Wyścig po nagrody to nigdy nie był i nie będzie nasz cel."

Po Ketha na scenie zainstalowała się Moanaa. Chyba wszyscy, którzy widzieli ich występ byli zaskoczeni ich młodym wiekiem. Stopień zdziwienia musiał wzrosnąć, gdy okazało się, że zespół nie zamierza głaskać nikogo indie rockiem, ale przywalił z grubej rury mrocznym post-metalem. Po występie wydawali się być wdzięczni samym faktem uczestnictwa w konkursie. Marcel: "Dziękujemy całej ekipie Firleja za świetnie zorganizowaną imprezę. Wszystko od początku do końca wyglądało jak należy. Poziom muzyczny całego wieczoru stał na równie wysokim poziomie. Oby więcej takich wydarzeń, bo uczestniczenie w nich, to sama przyjemność".

Maszyny i Motyle - przeciwieństwie do Moanaa - nie sprowokowały nikogo swoją muzyką do machania głową, za to zaintrygowały co wybredniejszych słuchaczy interesującymi dźwiękami z pogranicza rocka i industrialu. Szkoda, że nie udało się puścić przygotowanych przez nich wizualizacji… Sami członkowie tego specyficznego kolektywu i tak zdają się miło - choć lakonicznie - wspominać cały koncert: "Bardzo udana impreza. Na plus fachowa organizacja i sympatyczna atmosfera."

Następni w kolejce byli, późniejsi zwycięzcy, chłopaki z Mojej Adrenaliny. Ich wspomnieniami z Neuro Music zajmiemy się już wkrótce w obszerniejszym poście. Warto tylko wspomnieć, że był to z pewnością najbardziej ekstremalny występ tego wieczora. Zwłaszcza biorąc wzgląd na zachowanie zarówno muzyków na scenie jak i fanów pod nią. Zresztą magiczna granica pomiędzy tymi dwoma światami była przez wokalistę prawie przez cały koncert przekraczana. Na koniec do wybryków swojego kolegi-krzykacza dołączył także Rafał. Aż dziwne, że jakiś fan nie oberwał jego gitarą…
 
Stonerowcy z Palm Desert wypadli również ciekawie, choć ciężko było im już rozruszać zmęczonych przez Moją Adrenalinę fanów. Trzeba jednak przyznać, że w szczególny sposób wyróżniali się stylistycznie. Kamil: "Grało się nam fajnie oprócz tego, że mieliśmy problem z piecem po czwartym kawałku i trochę rozwaliło to nam występ także jeżeli chodzi o koncentrację. No i akcja z ostatnim utworem, który trwa ledwie 2 min. 15 sek., ale którego nie dano nam niestety skończyć. Co do kapel to prezentowały wysoki poziom techniczny, my ze swoją muzą "trochę" się odróżnialiśmy. Byliśmy, tak jakby to powiedzieć, najbardziej rockowi w klasycznym tego słowa znaczeniu. Myślę, że kapelki grały oryginalną muzykę, ale jednak były dość podobne do siebie, co oczywiście nie znaczy, że były (śmiech). Generalnie wrażenia pozytywne, szkoda jedynie że blisko północy krucho było już z publiką."

Ostatni na firlejowskiej scenie, przed zdziesiątkowanymi fanami, pojawili się muzycy Phobh. Marcin: "Przypadło mi w udziale losowanie kolejności po stronie Phobh. Wylosowałem ostatnie miejsce, za co chłopaki najpewniej chcieli mnie ukamienować (śmiech). Później jednak okazało się, że liczba 6 prześladowała nas przez cały pobyt - nie był to więc pech a raczej los. Zagraliśmy więc w lotka - tu niestety szóstka nie chciała współpracować (śmiech). Co do samego występu - myślę że udało nam się zamknąć koncert na równie wysokim poziomie, na jakim toczył się on cały czas. Konkurencję mieliśmy naprawdę z najwyższej, polskiej półki i cieszy nas, że nasz występ odebrany został pozytywnie. Nie jako na doczepkę, ale na równi z  najlepszymi. Na scenie czuliśmy się w pełni komfortowo - żadnych problemów  technicznych, itp nie doświadczyliśmy. Ja osobiście wpadłem w swój koncertowy trans, a to oznacza, że bardzo dobrze czułem się na scenie... Nagroda przyznana Mojej Adrenalinie jak najbardziej zasłużona - chłopaki są już solidną marką, a zwycięstwo było tylko tego ukoronowaniem. Jednym zdaniem: koncert bardzo udany, zdrowa i wyrównana konkurencja... że o afterku nie wspomnę (śmiech)."

To, co działo się na after party, pozostanie już tajemnicą jego uczestników, choć, jak możemy przypuszczać, było srogo.

Jacek Walewski