Wywiady
Malina Moye

Jest jedną z najbardziej cenionych gitarzystek, której pochwał nie szczędzą tacy muzycy jak Carlos Santana czy Stevie Wonder. Oprócz talentu muzycznego otrzymała także od losu czarującą osobowość i dar wygłaszania trafnych spostrzeżeń, dlatego nie mogliśmy sobie odmówić chwili rozmowy, przy okazji jej europejskiej trasy…

2018-08-14

Pomimo, że w samolocie spędza co najmniej tyle samo czasu co na twardej ziemi, ani zmęczenie, ani jet lag nie przytępiły ciekawości świata i unikalnej zdolności obserwacji wszystkiego co związane z muzyką oraz życiem w ogóle. Malina mówi tak samo jak gra: kaskady słów, pomysłów, które wpadają na siebie i tworzą nowe, rodząc czasem piętrowe dygresje i nawiązania do faktów odległych od pierwotnego tematu. Dziś rozmawiamy o gitarze – dzieciństwie, które rozkwitło w międzynarodową karierę i zaowocowało pochlebnymi słowami m.in. od Joe Bonamassy i Carlosa Santany, jak również zaangażowaniem Maliny w projekt Experience Hendrix Tour, gdzie dzieli scenę z takimi gitarzystami jak Eric Gales czy Buddy Guy. Oprócz grania z innymi artystami, promuje także swoją wydaną w marcu płytę „Bad As I Wanna Be”. Spotykamy się z nią, by wysłuchać o najważniejszej lekcji jakiej udzielił gitarzystom Hendrix, jak zakląć grację i emocje w każdej nucie, a także dlaczego DiMarzio to najlepszy przyjaciel każdej dziewczyny…

Gitarzysta: Jaka ścieżka doprowadziła Cię do gry na gitarze?

Malina Moye: Ojciec dał mi praworęczną gitarę, kiedy miała 9 lat. Ale kiedy wyszedł z pokoju, odwróciłam ją w drugą stronę i pomyślałam: „No, teraz działa jak trzeba.” Kiedy tata wrócił, mówi: „Malina, grasz na odwrót. Nikt tak nie gra na gitarze, nawet Hendrix. Masz cienkie struny na górze.” A ja na to: „Tatusiu, tak jest dobrze.” I grałam dalej po swojemu. Mój ojciec jest gitarzystą i basistą, więc pokazał mi to co sam umiał. Potem myślałam już tylko o tym, by otaczać się muzykami lepszymi ode mnie. Również teraz. Zawsze uczyłam się od innych ludzi. Zamiast iść na Berklee i słuchać wykładu o tym jak gra Buddy Guy, ja wolałam zagrać z nim na jakiejś scenie i poczuć to na własnej skórze. To jak skakanie na głęboką wodę: utoniesz, albo utrzymasz się na powierzchni. Więc większość mojej nauki gry na gitarze odbyła się już w realnych, muzycznych okolicznościach, a nie w zaciszu domowego pokoju. Dla mnie w tym wszystkim chodzi o feeling i emocje. Spójrz na B.B. Kinga. Można zagrać mnóstwo nut, ale bez emocji one będą kompletnie bez znaczenia. Ale możesz też zagrać tylko jedną jedyną nutą i zawrzeć w niej cały ból istnienia. Od ciebie zależy, co podasz ludziom na talerzu.

Czy bycie leworęczną powoduje, że twoje podejście do instrumentu jest odmienne?

Oczywiście, jest kompletnie inne. Nawet dziś, kiedy coś mnie zafascynuje i proszę kogoś: „Człowieku, pokaż mi to.” Skupiam się nie na tym co widzę, ale co słyszę – mój umysł musi to poukładać po swojemu na gryfie gitary. Także biorąc pod uwagę, że na górze mam wiolinową strunę „E”, nie zawsze mogę zagrać najniższy składnik akordu. Jeśli gram z kimś i muszę zagrać coś z sepytmą, noną czy undecymą, muszę odszukać właściwy przewrót, który będzie działał w moim przypadku. Niby gramy tę samą piosenkę, a jednak kompletnie inaczej.

Wielu bluesowych gitarzystów jest także świetnymi wokalistami. Czy przeplatanie linii wokalu i gitary jest dla ciebie efektywnym rozwiązaniem?

Absolutnie tak, bo mogę na zmianę – zagrać coś, a potem zaśpiewać. Jestem osobą, która szuka prostoty, także w melodiach. Przykładowo, odnajduję molowe struktury we wszystkim do durowe – uwielbiam pentatonikę. Jest taka prawdziwa. To wszystko sprowadza się do „czucia”, bo to stąd zaczynamy wciągać do muzyki emocje, a emocje przekładają się na lepsze piosenki. Ten typ muzyki wymaga pracy na kanwie „pytań i odpowiedzi”. Masz świetny gitarowy riff i reakcją nań będzie odpowiednia linia wokalu. I vice versa, tak to działa.

Opowiedz nam o swoim sprzęcie…

Jestem jedną z tych osób, które podchodzą pedantycznie do znalezienia odpowiedniej barwy, choć jeśli chodzi o sprzęt, to unikam skomplikowanych rozwiązań. Podstawą jest dla mnie Fender Hot Rod DeVille 212 – wprost kocham ten wzmacniacz. Brzmi równie dobrze w klubie, jak i na większym festiwalu. Co do strun – ludzie często się ze mnie śmieją – używam „ósemek”. Kompensuję grubość strun przetwornikami DiMarzio True Velvet, które mam zamontowane pod mostkiem i pod gryfem. Są niesamowite, bo sprawiają, że cienkie struny brzmią mocniej. Brzmienia przesterowane zapewnia mi BOSS Blues Driver, ale mam też mocniejszą kostkę Metal Zone – podczas solówek przerzucam się z jednego na drugi, w zależności od sytuacji. Sama gitara to zbudowany dla mnie Fender Custom Shop Stratocaster – ma leworęczny korpus, ale praworęczną główkę.

Często przywołujesz Hendrixa jako jedną z głównych inspiracji. Po 50 latach nadal wszyscy o nim mówią, nie zdumiewa Cię to?

Wolność. Wolność to jest coś co ludzi tak uderza w jego muzyce. Oczywiście brzmienie, frazowanie i inne elementy tego typu także, ale zawsze wracam do tej nieokiełznanej wolności, która bije z każdego jego dźwięku. To jest coś czego nie da się nauczyć w szkole. Kiedy ktoś powala cię swoją muzyką na łopatki, tak że brakuje ci tchu. To jest coś czego nie wyczytasz w podręczniku. Myślę, że trzeba się z tym urodzić. Tak się zdarza kiedy ciało, umysł i instrument staną się jednością w granej właśnie nucie. Czujesz wtedy, że to nie ty grasz muzykę – to muzyka przepływa przez ciebie. Tak właśnie grał Jimi Hendrix i do tego powinien aspirować każdy gitarzysta. To zabawne, bo kiedy usłyszałam „If 6 Was 9”, poczułam bezwzględną potrzebę nagrania tego. Mamy rok 2018 – Jimi skomponował ten utwór dekady temu. Ale dla mnie jakby ta różnica czasu w ogóle nie istniała. Jako czarnoskóra kobieta grająca rocka czuję z nim mocną więź. O tym między innymi jest nowa płyta. To taki osobisty list do ludzkości ode mnie – gitara jest moim orężem, dzięki któremu każdy może poczuć to co ja. Przykładowo, w środku piosenki „Better Than You” śpiewam frazę: „Poczekaj w wodzie”. To nawiązanie do czasów niewolnictwa, kiedy ludzie uciekali z niewoli, chronili się w wodzie, aby zmylić psy gończe i pościg. Obecnie czasy się zmieniły, ale nadal mamy sporo nierówności na świecie, co szczególnie odczuwam jako kobieta. Wspomniana fraza ma dla mnie jasne znaczenie: czymkolwiek się zajmujesz i gdziekolwiek jesteś, rób swoje i czekaj na odpowiedni moment. Nowy, lepszy dzień dla nas wszystkich wkrótce nadejdzie.

Przekazywanie emocji podczas wykonywania piosenki jest niezwykle istotne, ale wielu ludzi zmaga się z tym, skupiając swą uwagę na brzmieniu czy frazowaniu, albo na opanowaniu nerwów i stresu. Jaka byłaby twoja rada w tym temacie?

Powiedziałabym: wyjdź poza swoją strefę komfortu i nie obawiaj się porażki. Pewność siebie zdobywa się wtedy, kiedy po każdym upadku podnosisz się i idziesz dalej. Stajesz się twardszy, za każdym razem. Czy chodziłoby tu o malowanie pędzlem, czy gitarą, radziłabym wszystkim czytelnikom zachować czujność i obserwować co dzieje się wokół. Czasem nie jest to nawet nic związanego z instrumentem. To może być coś, co ci się po prostu dziś przydarzyło. Spójrz na to przez pryzmat opowieści, w jaką możesz to przekuć. A potem idź dalej. To trudne, ale cokolwiek spotka cię w życiu, bądź świadom tego, że czasem to co najpiękniejsze może być przykryte grubą warstwą strachu. Nie bój się życia, bo to z jego elementów rodzi się sztuka. Życie daje ci emocje, o których możesz za pomocą dźwięków opowiedzieć.