Wywiady
Ivan Pavlakovic (Disconnected)

Francuska kapela Disconnected wydała w tym roku debiutancki album zatytułowany „White Colossus”. Jeśli jeszcze nie znacie tego krążka, to pora nadrobić zaległości.

Konrad Sebastian Morawski
2018-07-24

Okazuje się, że metal o różnej skali wpływów, wciąż może porywać kolejne pokolenia słuchaczy i dawać im ogromną motywację do życia. Co więc słychać w szeregach Disconnected? Rozmawiamy z wokalistą zespołu, Ivanem Pavlakovicem.

Konrad Sebastian Morawski: Cześć Ivan! Jak się masz?

Ivan Pavlakovic: Dzięki, nieźle! Co u Ciebie?

Świetnie, bo przesłuchałem właśnie premierowy album Disconnected. Wow! Krążek „White Colossus” zrobił na mnie duże wrażenie. Czy mógłbyś mi coś opowiedzieć o procesie nagrywania albumu i o historii zespołu?

Cieszę się, że zakochałeś się w naszej muzyce. To zawsze szczególne uczucie, gdy ktoś z innego kraju docenia naszą muzykę. Jako zespół czujemy się dumni, że tworzymy muzykę, która przekracza granice! Proces pisania albumu był dość prosty. Adrian Martinot, główny gitarzysta zespołu, stworzył Disconnected. Zaczął pisać materiał już pod koniec 2012 roku, wtedy też zaczął poszukiwać muzyków do zespołu. Przez wiele lat nie był w stanie znaleźć odpowiednich ludzi, którzy byliby w stanie wykonać całą złożoność jego pracy, niekiedy chodziło też o brak wystarczającego skupienia na próbach, czy też stworzenia czegoś wielkiego z zespołem. Spotkaliśmy się pod koniec 2016 roku, wtedy też przesłuchałem jego materiał. Byłem zszokowany intensywnością jego pomysłów i oczywiście przyjąłem propozycję zostania wokalistą w zespole. Od tego momentu zacząłem pisać melodie wokalne – na przypadkowych słowach – i przy każdym zakończonym utworze, przesyłałem mu efekty mojej pracy, co sprawiło, że szybko znaleźliśmy wspólny język. Zasadniczo znajdowaliśmy się po tej samej stronie muzyki, odczuwaliśmy pewien rodzaj połączenia artystycznego, a przecież nie znaliśmy się nawzajem. Myślę, że tak miało być! Nagrywanie wokali trwało chyba sześć miesięcy. Resztę wykonał Adrian, jego pre-produkcje były mocno zaawansowane, wtedy więc nadszedł czas, aby ruszyć z materiałem do studia. W tym czasie kapelę uzupełnił perkusista, basista i drugi gitarzysta, którego obecnie z różnych powodów nie ma już w zespole. Obecnie mamy solidny skład i za każdym razem, gdy wchodzimy na scenę czujemy się silniejsi jako zespół.

 

Jakie były wasze główne inspiracje podczas nagrywania albumu?

Mogę mówić tylko za siebie, ponieważ to unikatowe uczucie, którego każdy doświadcza samodzielnie. Kiedy nagrywam, staram się skupić na znaczeniu moich słów, ale także na przyjemności ze śpiewu pewnej melodii lub agresywnych partii. Po prostu pozwalam by muzyka przeszła przeze mnie i próbuję dać z siebie najbardziej szczerą i zarazem emocjonalną interpretację. Nie myślę o niczym szczególnym, po prostu żyję intensywnością chwili. A jeśli masz na myśli inspiracje innymi wokalistami, to odpowiedziałbym, że to najgorsza rzecz jaką można zrobić. Inspiruję się w generalnym sensie takimi znakomitymi wokalistami jak James Hetfield czy Corey Taylor, ale kiedy śpiewam jestem w 100% sobą i nie chcę brzmieć jak ktokolwiek inny, kropka.

Czy Disconnected posiada swoje własne muzyczne credo? Co chcecie, jako zespół, powiedzieć światu?

Nasze credo to tworzenie emocji. Najlepszy komplement jaki otrzymaliśmy brzmiał: „wasza muzyka głęboko mnie poruszyła”. Oczywiście jesteśmy kapelą metalową, niektórzy nazywają nas zespołem modern metalowym, ale jako muzycy chcemy po prostu tworzyć to, co zakładamy, czyli muzykę, którą lubimy bez oglądania się na gatunki lub podgatunki. Chcemy być szczerzy sami ze sobą.

Zatem jakie liryczne przesłanie niesie z sobą „White Colossus”? Poczułem się na tym krążku, jak w apokaliptycznym świecie! Album opowiedział mi o zagrożonym miejscu człowieka na świecie. To aktualnie nie jest przyjazny czas dla ludzi...

W pewnej mierze masz racę. To nie jest przyjazny czas do życia... cały album opowiada jednak o koncepcji „odłączenia”, którą omawiamy z różnych punktów widzenia. Dla przykładu utwór „Losing Yourself Again” opowiada o kolesiu (lub dziewczynie, jak wolisz), który żyje w świecie iluzji tworzonym przez media społecznościowe, stając się odłączonym od rzeczywistości, wręcz utraconym dla świata. Natomiast utwór „Blame Shifter” mówi o kimś kto nie może pogodzić się ze swoimi niepowodzeniami i obwinia resztę świata, aby zaakceptować swoje słabości i porażki. Brakuje mu szczerości, odłącza się od siebie. Myślę, że wszyscy możemy poczuć się zaniepokojeni tymi historiami, ponieważ dzieją się wokół nas, w naszych społecznościach, na porządku dziennym. Ten temat bardzo nam przypasował, oczywiście idealnie pasując też do nazwy zespołu.

Pomówmy trochę o Tobie. Wydajesz się wszechstronnym wokalistą. Kto jeszcze Cię inspiruje?

Tak, lubię robić różne rzeczy z moim głosem, nie tylko czyste partie i growling. Lubię wykorzystywać różne barwy wokalu pomiędzy tymi dwiema skrajnościami. Moje główne inspiracje wokalne to wcześniej wspomniany James Hetfield, a także Phil Anselmo i Mike Patton. Z bardziej aktualnego pokolenia lubię Coreya Taylora. Lubię też muzyków z mocno zaznaczoną barwą wokalną, takich jak Jonathan Davis, Howard Jones, Aaron Lewis i Lajon Witherspoon. Lubię też Dave'a Grohla.

A jaka jest Twoja historia jako muzyka?

Moja historia jako muzyka... auć, to zajmie trochę czasu, aby o tym opowiedzieć... pewnie nawet więcej, niż przypuszczasz, bo wiele już zrobiłem. Nie jestem zarozumiały, nie zrobiłem nic znaczącego na poziomie międzynarodowym, ale śpiewam odkąd skończyłem piętnaście lat, a dziś mam już czterdzieści jeden! Wolę więc opowiedzieć Ci krótką historię jak stałem się muzykiem. Miałem czternaście lat i moim celem w życiu było zostać mistrzem świata w pływaniu. Wszystko, co robiłem, to szkoła i zapierdalanie, aby osiągnąć wyznaczony cel, nic więcej mnie nie interesowało (nawet laski! wyobraź to sobie!). Pewnego lata, kiedy wróciłem ze szkoły spotkałem kolesia z długimi blond włosami, który zawsze nosił dziwne koszulki z potworami. Ten koleś został moim kumplem - jest nim do dzisiaj - i zawsze opowiadał o hardrockowych i metalowych zespołach, w stylu, że to najlepsza muzyka na świecie i takie tam... nie interesowałem się wtedy muzyką, ale poprosiłem go, aby podrzucił mi coś do posłuchania. Dał mi kasetę (...wiadomo, początek lat dziewięćdziesiątych) z albumem „Crazy World” Scorpionsów na jednej stronie i kawałkami AC/DC, Iron Maiden, Metalliki i innymi na drugiej stronie. Kiedy położyłem się spać postanowiłem posłuchać tej kasety na moim walkmanie. Nacisnąłem play i osiem godzin później, kiedy nastał poranek, wciąż słuchałem tych rzeczy. To po prostu rozwaliło mój mózg i zmieniło moje serce i życie na zawsze. Wpadłem w obsesję na punkcie hard rocka i metalu. Wiedziałem, że odkryłem swoje przeznaczenie na świecie. Miałem grać tak głośno jak w piekle. Dwadzieścia siedem lat później, daję wszystko z siebie w Disconnected. Myślę, że poszedłem właściwą drogą!

Mocna historia! A w jakiej kondycji, Twoim zdaniem, znajduje się dziś metal progresywny? Czy ten gatunek muzyki wciąż przyciąga słuchaczy? Co sądzisz o aktualnej kondycji rocka i metalu?

Szczerze mówiąc moja wiedza na temat metalu progresywnego nie jest zbyt rozległa. Słucham muzyki, tak jak tworzę muzykę, jeśli mnie porusza, to po prostu to robię. Nie czuję się szczególnie związany z tym gatunkiem, ale dla przykładu aktualnie bardzo lubię Sons Of Apollo. W każdym razie nie mogę Ci powiedzieć czy metal progresywny jest lepszy dziś, czy lepszy był wczoraj. To nie jest muzyka, której słucham najczęściej. Z drugiej strony mogę wypowiedzieć się na temat rocka i metalu we Francji. To bardzo, bardzo trudne... po pierwsze to już nie jest muzyka dla młodych ludzi. Nie chcę lekceważyć młodych metalowców, którzy wciąż obdarzają tę muzykę wielką pasją, ale tu obecnie jest znacznie więcej osób słuchających hip hopu i muzyki elektronicznej. Jest tak wiele zespołów, że trudno być zauważonym w tym tysięcznym tłumie. Musisz zrozumieć, że naszą muzykę tworzymy z pasji, nie żyję się już dziś z muzyki... kontaktowaliśmy się z wieloma promotorami i festiwalami, którzy – jeśli nam odpowiedzą – twierdzą, że otrzymują codziennie tyle ofert, że nie mogą odpowiedzieć na każdą z nich. Czujemy, że Disconnected jest w tym momencie na fali, to dobry czas dla zespołu, i będziemy nadal ciężko pracować, aby utrzymać najwyższy możliwy poziom.

 

Jakie są wiec plany Disconnected na przyszłość?

Nasze plany koncentrują się na jak największej ilości koncertów, aby uzyskać rozgłos. To dopiero początek, zagraliśmy trochę koncertów, w tym ostatnio w nieco już znanym klubie La Boule Noire w Paryżu. Zbieramy naprawdę dobre opinie! Rezerwujemy kolejne gigi we Francji i planujemy również trasy za granicą. Przy okazji, jeśli chcesz usłyszeć Disconnected w swoim kraju, skontaktuj się ze mną. Przechodzimy przez proces robienia wielu rzeczy samodzielnie. Być może w pewnym momencie zostaniemy zauważeni przez dobry management i agencję koncertową, które będą mogły zadbać o nasze sprawy, a my wówczas zajmiemy się naszymi, czyli skopaniem tyłków na scenie oraz tworzeniem i nagrywaniem świetnych utworów. W końcu moglibyśmy zacząć marzyć o życiu z muzyki, choć mamy długą drogę przed sobą, zanim to się ziści.

Na koniec chciałbym się Ciebie zapytać jaki kolor ma Twoje niebo, kiedy przyglądasz mu się w tej chwili?

Kiedy patrzę teraz na niebo, to jest ono czerwone! Czerwone jak życie, wola, pasja i poświęcenie. I musi takie pozostać, ponieważ mamy szansę, aby żyć na bardzo intensywnym poziomie w porównaniu z resztą ludzi. Mamy dar tworzenia muzyki, wyrażania się przez nią, dzielenia się nią ze światem i dostarczania przyjemności tym, którzy lubią tego typu rzeczy. Jeśli przyjrzymy się temu bliżej, to muzycy są najszczęśliwszymi skurwysynami na tej planecie! (śmiech)

Rozmawiał: Konrad Sebastian Morawski
konrad.morawski@wp.pl