Satyrblues 2009

Wywiady
2010-04-15
Satyrblues 2009

12 września zeszłego roku po raz 10 odbył się w Tarnobrzeskim Domu Kultury festiwal Satyrblues organizowany corocznie przez małżeństwo Ewę i Victora Czurów. Śmiało można stwierdzić, że tego dnia nawet sam budynek wyglądał szczególnie imponująco.

Wyremontowany hol z nowym oświetleniem - zaprojektowany tak, by mógł spełniać funkcje wystawiennicze - stwarzał możliwość lepszej ekspozycji prac satyryków. Już u samych wrót tarnobrzeskiej świątyni satyry i bluesa można było poczuć jubileuszowy klimat za sprawą "żywych drogowskazów", czyli grupy SBB (Satyr Blues Band) uformowanej z miejscowych licealistów, którzy grając i śpiewając znane covery, radośnie witali festiwalowych pielgrzymów.

Festiwal tradycyjnie rozpoczął się wernisażem mistrzów krzywej kreski, których w tym roku reprezentowali: karykaturzysta Dariusz Łabędzki z Poznania oraz rysownik Andrzej Lichota z Krakowa, odpowiedzialny również za krótkometrażowe animacje znane m.in. z emisji w stacji TVN. Drugą salę ekspozycyjną w całości wypełniły fotogramy Krzysztofa Szafrańca, który pokazał zdjęcia ze swoich wypraw do Chicago. W wymierny sposób jubileusz Satyrbluesa celebrowało też Stowarzyszenie OKO (Ochrona Kultury Oryginalnej), które minioną dekadę organizowania festiwalu zmaterializowało w postaci okazałego wydawnictwa zaprojektowanego w symbolicznej dla bluesa czarno-białej estetyce, zawierającego kompletną faktografię, rysunki, zdjęcia i płytę CD w stylu The Best Of. Ukoronowaniem części wystawienniczej było spotkanie z krakowskim muzykiem i dziennikarzem muzycznym Antonim Krupą, który przedstawił swoją książkę "Miasto błękitnych nut".

Część koncertową festiwalu otworzył film w reżyserii Adama Klisia będący teledyskowym ujęciem minionej dekady festiwalu Satyrblues, a słowo dziękczynne wygłosił, wystylizowany na Hendriksa, Victor Czura chroniony przez osobistą straż przyboczną złożoną z dwóch filigranowych blond-aniołów Agnieszki i Kasi Kosmala. Pierwsze dźwięki wygenerował duet Magdy Piskorczyk i Slidin’ Slima. Wspierani przez Olę Siemieniuk na gitarze i perkusjonalistę Grzegorza Zawilińskiego wykonali transową wiązankę standardów bluesowych pomysłowo wplecioną w walor własnych kompozycji, czym zagrabili całą sympatię widowni na własność. Magda to klasa sama w sobie i właściwie jedyna polska wokalistka znana w ojczyźnie bluesa choćby jako dwukrotna finalistka International Blues Chalange. Natomiast Slidin’ Slim to artysta twórczo kolaborujący na rzecz współczesnej formy bluesa, obdarzony charakterystycznym mocnym głosem i diablo dobrą techniką slide. Udział Slidin’ Slima dodatkowo związany był z promocją jego koncertowego albumu zarejestrowanego podczas ubiegłorocznej edycji festiwalu Satyrblues. Ich wspólny występ tak spodobał się publiczności, że z pierwotnie planowanych 15 minut zrobiło się 45, a kolejne bisy wydawały się potęgować jeszcze większy niedosyt. W przerwie hitem stała się pięknie wydana w digipacku płytka z atrakcyjną okładką autorstwa Victora Czury i Artura Jaworowskiego, która stanowiła łakomy kąsek dla kolekcjonerów.

Mimo swej, nie pozostawiającej wątpliwości co do charakteru imprezy, nazwy festiwalu organizatorzy w sposób nieortodoksyjny traktują jego formułę. Stąd też drugą część programu rozpoczął Joscho Stephan, muzyk grający gypsy swing (przez innych zwany gipsy jazz). Będący Romem z Niemiec Joscho jest powszechnie uznawany za następcę Django Reinhardta, genialnego prekursora tego gatunku. Artysta był bardziej zaskoczony niż publiczność tym, że gra na festiwalu bluesowym, bo przyjęcie jego recitalu było jednoznacznie owacyjne. Dość powiedzieć, że skończyło się na bisach, a po koncercie płyty Joscho Stephana szły jak przysłowiowe "ciepłe bułeczki", no i - rzecz jasna - zdjęciom i autografom nie było końca.

Sztukę kabaretową reprezentował topowy Kabaret Młodych Panów z Rybnika specjalizujący się w parodiowaniu służb mundurowych. Gwoli sprawiedliwości należy stwierdzić, że w odczuciu aktorów kabaretu - sutanna to też mundur. Jak to przy kabarecie, było śmiesznie, choć nie do rozpuku, a mnie momentami ich monologi raziły swoją dosłownością i dosadnością w dobieraniu epitetów. Niemniej spełnili swoją rolę z nawiązką przy aplauzie publiczności.

Wiadomo powszechnie, że finał jest zarezerwowany dla gwiazdy. Abstrahując od faktu, że na Satyrbluesie nie ma podziału ramowego na ważnych i ważniejszych, to na gospodarza ostatniego koncertu został wybrany przedstawiciel teksańskiego bluesa Omar Kent Dykes, lider tria znanego pod nazwą Omar and Howlers, gitarzysta nagrywający ostatnio z Jimmie Vaughanem. W tym wypadku reakcja widowni również okazała się oczywista dla formuły festiwalu. Publiczność Satyrbluesa to bez wątpienia fani bluesa z krwi i kości. Widać było, że Omar swoją muzyką trafia do ich serc od pierwszego zagranego taktu. Mimo że tylko w trio artysta wykorzystał w sposób zawodowy posiadane przez siebie środki artystycznego przekazu, to i tak w końcówce jego koncertu nie było nikogo, kto by oglądał ten show na siedząco. Oczywiście były też bisy, do których Omar wzorem swoich znakomitych poprzedników wychodził co najmniej kilka razy.

Nie od rzeczy będzie wspomnieć też, że festiwalowe koncerty przeplatane były jubileuszowymi życzeniami wszystkiego najlepszego i pomyślności dla organizatorów i od organizatorów dla gości, sponsorów, władz miasta, mediów patronujących i wszystkich innych osób życzliwych w mniejszym lub większym stopniu, dzięki którym festiwal dotrwał do jubileuszu i z każdą edycją rośnie w siłę.

Myślę, że przez te 10 lat festiwal Satyrblues umocnił się i znacząco okrzepł nie tylko na krajowej mapie koncertowej. Jego organizatorzy nabrali wprawy i pewnie poruszają się na trudnym rynku agencji muzycznych. Mają wyraźną wizję tego, co chcą pokazać, i dbają o wysoki poziom prezentowanych artystów, tworząc profesjonalną festiwalową dokumentację. Niemal od samego początku swego istnienia Satyrblues jest przedsięwzięciem międzynarodowym, zaprojektowanym z inwencją i na przekór anemicznym dla kultury wysokiej czasom. Tego nie robi żaden znany mi organizator w kraju, dlatego w tym miejscu należy Ewie i Victorowi Czurom pogratulować wytrwałości i życzyć dalszych sukcesów w ich benedyktyńskiej pracy na rzecz przywrócenia godności dyscyplinom niszowym.

Adam Pasierski