"Muzyka instrumentalna poszerza możliwości poznania samego siebie na poziomie emocjonalnym."
Gitarzysta: Co pociąga Cię w muzyce instrumentalnej?
Mike Dawes: Nigdy nie zajmowałem się tworzeniem tekstów piosenek. Poza tym jestem kiepskim wokalistą i jakoś tak naturalnie ciągnęło mnie do grania muzyki instrumentalnej. Ale nie jest tak, że muzykę taką cenię bardziej od zwykłych piosenek. W końcu w obu przypadkach chodzi o linię melodyczną skomponowaną do konkretnej harmonii.
Jakie zalety niosą za sobą utwory instrumentalne, których nie mają piosenki z wokalem?
Przede wszystkim „subiektywizm”. Muzyka instrumentalna poszerza możliwości poznania samego siebie na poziomie emocjonalnym, bo to co odbierasz jest subiektywne – interpretacja zależy od ciebie. Generalnie piosenki za pomocą tekstu z góry sugerują ci co masz czuć, a właściwa melodia tylko wzmacnia te uczucia.
Na co stawiasz, a czego unikasz?
Staram się unikać zagubienia melodii w pokazie technicznych fajerwerków, a także ograniczenia jej czytelności przez sąsiednie częstotliwości. Jest ekstremalnie istotnym, by starać się podkreślać melodię zarówno dynamicznie jak i tonalnie. Zawsze stawiam na solidne kompozycje – czasami specjalnie nie zapisuję i nie nagrywam pomysłów, zostawiając sobie dzień czy dwa czasu. Jeśli po tym okresie nadal wszystko pamiętam to znaczy, że kawałek jest dobry. Inną charakterystyczną cechą moich utworów są nakładające się rytmy – to element, który rozwija zarówno kompozycje jak i moją sprawność.
Czy typowa struktura popularnych piosenek sprawdza się również w muzyce instrumentalnej?
Studiowanie struktur piosenek zalecałbym każdemu, bo forma utworów to element, który jest dość trudny, szczególnie w początkowym okresie muzykowania. Ale taka podstawowa struktura, której się trzymam wygląda jak „sandwich” – rozpoczynam tematem, potem zabieram słuchacza w muzyczną podróż, by na końcu znów powrócić do tematu. Możesz dostrzec to w kawałkach takich jak „The Impossible” czy „Somewhere Home and The Old Room”. Z pewnością warto eksperymentować ze strukturą, pamiętając jednocześnie, by kompozycja niosła ze sobą jakąś treść.
Dlaczego zdecydowałeś się wykonywać muzykę instrumentalną solo, zamiast grać ją z zespołem?
Właściwie, to zacząłem to robić z dwóch powodów. Po pierwsze, jestem maniakiem posiadania kontroli. Jestem perfekcjonistą, a to czasem wkurza ludzi wokół mnie. Po drugie, dorastałem w małym miasteczku, w którym nie było zbyt wielu muzyków. Tak więc układ solowy pozwalał mi grać to co chcę i kiedy tylko mam na to ochotę.
Jak wymyślasz tytuły kawałków?
Zwykle dana kompozycja przypomina mi coś i stąd bierze się tytuł.
Na ile użyteczna jest dla ciebie wiedza z zakresu wokalistyki?
Myślę, że podejście wokalisty nie różni się aż tak bardzo od podejścia ekspresyjnego instrumentalisty, grającego prosto z serca. Są oczywiste smaczki artykulacyjne, takie jak wibrato, które można naśladować. Ale największą zaletą postrzegania muzyki okiem wokalisty jest melodyczna swoboda. Kiedy wymyślam melodię, często ją śpiewam, dzięki czemu nie jestem ograniczony przez palce, które lubią się trzymać ulubionych skal, czy opalcowań. Polecam taką metodę!
Co cię zazwyczaj inspiruje do napisania nowego utworu?
Jedną z największych inspiracji jest dla mnie granie w nowym, niestandardowym stroju. Kilka utworów na mojej ostatniej płycie powstało w stroju „Open Bm9”, którego nigdy wcześniej nie używałem. Okazał się być tak inspirującym, że pomysły pojawiały się w mojej głowie jeden po drugim. Niebagatelnym czynnikiem jest dla mnie także spokój w domu i herbata w ręku. Ale zawsze mogą zdarzyć się dni, kiedy nic do głowy nie wpada. Wtedy odkładam instrument i przez kilka godzin robię coś innego – np. oglądam filmy lub spotykam się z przyjaciółmi. Życie samo w sobie jest inspirujące.
Na czym się skupiasz będąc na scenie?
Przede wszystkim na muzyce. Niemniej kiedy robi się cały koncert z takim repertuarem, kluczowe jest urozmaicenie tego wszystkiego. Każdy utwór potrzebuje tego „czegoś”. Musisz podejść do tego kreatywnie i sprawić, by publiczność dobrze się bawiła przez cały czas. To kluczowe.
Masz jakieś ulubione tonacje lub tempa?
Chyba tak, ale nie wybieram ich świadomie. Grawituję w kierunku kawałków utrzymanych w średnim tempie w D lub Dm. Prawdopodobnie jest to wynik wpływu stroju DADGAD na mój rozwój jako gitarzysty.
Durowe czy molowe tonacje?
To zależy od aktualnego stroju. Jeśli jest to DADGAD to zarówno D jak i Dm są równie łatwe, bo masz tu na pustych strunach jedynie prymę, kwartę i kwintę. Mój kawałek „Somewhere Home” oscyluje z tego powodu pomiędzy E i Em.
Jakieś ulubione skale?
Wychowałem się na rocku i metalu, więc gdzieś w pobliżu zawsze była skala frygijska. A większość moich wczesnych kompozycji krążyła wokół skali eolskiej. Nadal lubię obie.
Modulacje do innych tonacji?
W tym wzorem jest dla mnie Pierre Bensusan. Mój utwór „Maybe Someday Soon” zmienia tonację pomiędzy pomiędzy C a D i dzieje się to dość swobodnie, ze względu na strój. Ale w kawałku „Forest Party” nie jest już tak łatwo i w środku muszę przerzucać kapodaster. Nie było innego sposobu. Mam nadzieję, że „jazzowa policja” mnie za to nie aresztuje.
A co z harmonizowaniem melodii?
To kolejne narzędzie, używane przeze mnie do uzyskania większej różnorodności w kawałkach instrumentalnych. W zależności od tego co lepiej się sprawdza, kombinuję z uzyskaniem ciekawych harmonii lub po prostu dubluję linie melodyczne w stylu Thin Lizzy.
Wymień trzy utwory instrumentalne, które miały na ciebie największy wpływ.
„So Long Michael” Pierre’a Bensusana spowodował, że gram na gitarze fingerstyle. Był niezwykle popularny w mojej rodzinie. Mój ojciec ciągle sobie gwizdał tę początkową melodię. „The Release” Petteriego Sarioli – koniecznie posłuchajcie jego nowej płyty „Resolution”. Ale to „Surfing With The Alien” Joe Satrianiego był pierwszym kawałkiem instrumentalnym, jaki w życiu usłyszałem. Nauczenie się go zdecydowanie zmieniło sposób, w jaki postrzegam ten instrument, bo dzięki niemu zobaczyłem, że linia gitarowa może satysfakcjonująco zastąpić linię wokalną. Świetny numer!
Foto: Larry Dimarzio