Polski hardcore przeżywa prawdziwy rozkwit, a kolejne wydawnictwa, niezależnie czy z Youth2Youth Records, bardziej metalowej Unquiet Records czy Long Walk Records potwierdzają klasę naszych ekip.
Na arenie, przynajmniej europejskiej, nie mamy się czego wstydzić, a polski pierwiastek w twórczości naszych załóg, to nie egzotyka i zachcianki, ale świadomy wybór przekazania inteligentnych treści w sposób najbardziej czytelny i zrozumiały. To właśnie sprawia, że „Gnij” jest tak dobrym wydawnictwem. Nie dlatego, że stanowi miks popularnych obecnie brzmień z pogranicza crustu, d-beatu i black metalu, co ze względu na spójny koncept, który świetnie koreluje z muzyką. O najnowszym wydawnictwie The Throne rozmawialiśmy z Michałem Mikołajewskim i Krzyśkiem Brotoniem - wokalistą i perkusistą grupy.
Grzegorz Pindor: Muszę przyznać, że przespałem moment, w którym odeszliście od sludge'owego łamania kręgosłupa na rzecz d-beatu i modnej dziś mieszanki black metalu i hardcore'a. Michał wspominał jakiś czas temu, że dopiero teraz, a zwłaszcza na nowej EP gracie to, co chcieliście. Tamto The Throne to był w takim razie eksperyment?
Michał Mikołajewski: Niekoniecznie eksperyment. Wtedy graliśmy to, na co akurat w tamtym czasie mieliśmy ochotę. Był jakiś moment fascynacji wolniejszym graniem, post- metal był w 2010 roku u szczytu swoich możliwości, więc stwierdziliśmy, że dla odmiany pogramy coś takiego. Jednak z czasem odczuliśmy, że ta formuła się wyczerpuje i wróciliśmy do tego, w czym siedzimy od zawsze, czyli hc-punka.
Krzysiek Brotoń: Początki zespołu w ogóle były z założenia inne - zaczynaliśmy grać jako duet: perkusja + bas z myślą o klimatach około emowo-screamowch, z powalonymi motywami i przejściami. Ale z powodu braków warsztatowych zmieniliśmy kierunek na inny. Jednocześnie doprowadzając do sytuacji, gdzie graliśmy na 3 gitary, powolne, ciężkie riffy przeplatane melodyjnymi motywami.
Obecnie jeśli zwalniacie to tylko po to, aby nagle przyśpieszyć tempa i młócić niemal na Szwedzką modłę. O ile czysto stylistycznie jest to dość podręcznikowe muzykowanie, bardzo, ale to bardzo podoba mi się użycie języka polskiego. Jak widać pasuje zarówno do black metalu jak i do hardcore'a.
Michał: Bo po polsku jest łatwiej i ciekawiej. Kiedyś myślałem inaczej, ale jak spróbowałem, to szybko się przekonałem, że polski tekst ma większą rację bytu, niż angielski. Ostatnimi czasy coraz więcej kapel próbuje uciekać od angielskiego, przez co muzyka wydaje się być mniej "na siłę". Z punktu widzenia wokalisty, uważam, że krzyczy/śpiewa się dużo łatwiej w swoim pierwszym języku. Pisze też. Poza tym, nie ma tak naprawdę sensu iść w angielski po to, żeby np. łatwiej było trafić do zagranicznej publiki. Myślę, że u nas była to po prostu kwestia dojrzałości.
Krzysiek: Myślę, że granie w ten sposób jest po prostu środkiem przekazu tego, co czujemy gdzieś tam, w środku. Teksty na "Gnij" są pełne złości, tak samo jak nasza muzyka. Siedziało to w nas od dawna i myślę, że nasz ostatni materiał jest w 100% taki, jaki chcieliśmy żeby był. Poprzednie, których słuchamy z perspektywy czasu - mam wrażenie - nie są do końca "nasze". Czegoś chyba brakowało.
Michał: Chociaż motyw przewodni pozostał ten sam. W większości moich tekstów przewija się jakiś topos autodestrukcji ludzkości. Nie wiem dlaczego, uwziąłem się na to i jest to studnia bez dna. Gnij to życzenie skierowane do wszystkich, którzy do tej autodestrukcji się przyczyniają. Od nazioli, przez polityków, aż po korporacje.
Ciekawie to ująłeś, że aby śpiewać po polsku trzeba dojrzeć. Wiele polskich zespołów, o których ostatnio głośno poszło właśnie w tym kierunku z dobrym skutkiem Wystarczy przytoczyć przykład stylistycznie zbliżonej załogi - Dom Zły. Wydaje mi się, że nasz język może być bardzo dwuznaczny, a zarazem na tyle egzotyczny aby nie zamykać drzwi na zachód. Tylko trzeba chcieć. A Wam się chyba chce, prawda? (śmiech)
Michał: Polski język jest fantastyczny, daje tyle możliwości kompozycyjnych i pozwala na budowanie takich wieloznaczności, że chyba grzechem jest z niego nie korzystać. Póki co chce i to bardzo, chociaż będąc na etapie przejściowym zupełnie nie wiemy dokąd to 'chcenie' nas doprowadzi. W tej chwili mamy najbardziej aktywny koncertowo okres w ciągu tych całych 8 lat i na pewno pokieruje nas to w jakimś zaskakującym (dla nas) kierunku. Dobrze jest nie wiedzieć gdzie będziemy za rok, czy dwa, ani jaką muzykę będziemy grać. To dojrzewanie, póki co, mnie osobiście zaskakuje, bo czuję jakbyśmy wracali do korzeni tego, co lubimy najbardziej.
Odnoszę wrażenie, że "Gnij" - choć mogło to być niezamierzone - to bardzo spójna opowieść. Zarówno muzycznie jak i tekstowo. Jestem ostrożny w nazywaniu takich materiałów konceptualnymi, ale ten wspomniany już topos autodestrukcji i spoglądania w głąb najczarniejszej, przeżartej rozpaczą duszy to coś, co zawsze mocno do mnie przemawia. W takim razie, czemu nie duża płyta a raptem EP?
Krzysiek: Taki mieliśmy zamiar od początku, krótki, spójny materiał. Ponadto, uważam, że bardzo szybko chcieliśmy pozbyć się tego, co zostało za nami. Sam proces twórczy, a następnie nagrania, nie trwały długo. To w nas siedziało i bardzo mocno chcieliśmy to wypuścić na światło dzienne. Myślę, że gdybyśmy postawili na długą płytę, to gdzieś po drodze zaczęlibyśmy zbaczać z celu i doprowadziłoby nas to nie tam, gdzie chcieliśmy.
Michał: EP to nazewnictwo czysto funkcjonalne i w zasadzie chyba dopiero Tytus, nasz wydawca zaczął tak to nazywać. Dla nas to po prostu album, krótki, bo krótki, ale kompletny. Cieszę się, że widzisz w nim spójność, bo jest ona zamierzona. Chcieliśmy, żeby całość miała swoją strukturę, z otwarciem i zakończeniem i chyba się udało.
Udało bo im dalej w las tym gęściej, ale słychać, że zespół czerpał garściami ze wszystkiego co post. Nadal lubicie smołę, tylko jako dodatek.
Krzysiek: Szczerze mówiąc, mnie osobiście wszelkie nawiązania do post-metalu już trochę męczą, ale taka przylgnęła do nas łatka i jeszcze trochę pewnie się będzie trzymać (śmiech).
"Ochłap" na to bardzo mocno wskazuje. Swoją drogą, „Gnij” ma, poza spoglądaniem w dekadencką otchłań, mocno nihilistyczny charakter.
Michał: Bo nihilizm jest pociągający. To swoisty wentyl dla poczucia beznadziei, które większość z nas nosi w środku. Tak naprawdę jestem pozytywnie myślącym człowiekiem, chłopaki też i razem moglibyśmy tworzyć kabaret. Ale mając w ręku narzędzia pozwalające dać upust temu, co uwiera, używamy ich do woli. Inaczej byśmy się zamęczyli. W zasadzie o to chyba chodzi w punku i metalu. Budujesz sposób myślenia na podstawie tego, czego nienawidzisz, albo cię wkurza. To kwestia zachowania jakiejś równowagi i trzeźwego spojrzenia na świat. Nie wszystko przecież może być pasmem sukcesów, a wszechświat wcale nam nie sprzyja, tylko obrzuca gruzem i promieniowaniem gamma.
W metalu zwłaszcza. Jest zły z natury. A wy zerkacie w jego stronę coraz śmielej. Gdyby nie napędzający całość rytm, powiedziałbym, że The Throne Anno Domini 2018 to już metal. A punki tak bardzo tego nie lubią (śmiech).
Michał: Oj, zacząłeś bardzo trudny dla nas temat - jesteśmy zbyt metalowi dla punków, a zbyt punkowi dla metalowców. I trudno nas gdzieś dokleić
A to jest w ogóle bolączka naszej sceny, ta krótkowzroczność i patrzenie na muzykę przez pryzmat łatek, albo tego, kto i kiedy miał podbitą punkową legitymację.
Michał: Nie potrafię się wypowiedzieć, bo dla mnie punk i metal tak bardzo się przenikają, że straciłem zupełnie orientację. Możemy być punkami grającymi metal, nie wiem, ale śmieszy mnie, że od lat '80 ten temat wciąż wraca. Łatki natomiast są do tego, żeby słuchacz wiedział, czy ma koncercie będzie szybko, czy wolno. Poza tym są niepotrzebne.
Krzysiek: Ale z racji tego, że jesteśmy punkami, gramy zazwyczaj na koncertach organizowanych w duchu DIY.
Jest jeszcze inna kategoria, że czasem jest nawet za szybko (śmiech). Unikacie blastów, jeśli zwalniacie do breakdownów to tylko na moment. Dwie minuty to najlepszy czas na strzał w ryj?
Michał: Chyba tak, tak nam wyszło naturalnie, więc myślę, że przy takim graniu to w sam raz. Ale perkusista może więcej powie, bo to on może umrzeć na zawał w czasie gigu.
Krzysiek: Tak nam wychodzi naturalnie, tak nam siedzi, tak jest! (śmiech) Trudno mi oceniać co i jak powinno być, jeśli grasz utwór i doskonale wiesz, że Ci pasuje, że wszystko siedzi i po tych dwóch minutach zakończenie wychodzi naturalnie. Nie gramy nic na siłę, nie męczymy siebie i słuchaczy (śmiech). Swoją drogą długo zastanawialiśmy się, czy trochę nie przesadziliśmy, czy kawałki nie powinny być dłuższe, czy czegoś nie dodać. Ale po "którymś tam" zagraniu całego materiału od początku do końca możesz z ręką na sercu powiedzieć "to jest to”.
Krzysiek grasz też w innym zespole, o dużo mniej diabelskim image i przesłaniu. Jak emo i gry RPG z Lochów i Smoków odnajdują się w pesymistycznych realiach The Throne?
Krzysiek: Lochy i Smoki to zespół w 100% stworzony z członków The Throne (dodatkowo gitarzysty Pawła i basisty Arka), więc chyba nam to gdzieś w duszy grało. Nie pamiętam już dokładnie jak do tego doszło, że Lochy rozpoczęły działalność. Na co dzień jesteśmy geekami, gramy w gry, czytamy dziwne książki i oglądamy porąbane filmy, naturalną koleją rzeczy było więc żeby sobie coś pograć zahaczając gdzieś o nasze pozamuzyczne pasje i oczywiście emocje, którymi jesteśmy przeładowani. Nie wiem w sumie jak to ująć, jako "artysta muzyk" spełniam się w obydwu zespołach i czerpię z grania w nich ogromną satysfakcję. The Throne pozwala mi się wyżyć, Lochy uzewnętrznić (zapraszam na koncerty i mój standup zza bębnów - będziesz wiedział o czym mówię). Życzyłbym każdemu, kto ma zespół, żeby mógł się w taki sposób uzupełniać (śmiech)
Michał: A ja przy lochach lubię popłakać i pośmiać się z Krzyśka równocześnie.
Geekostwo jest teraz w cenie. Sam zastanawiam się nad powrotem do Magic The Gathering... chociaż bardziej martwi mnie czy to aby na pewno dobra, dojrzała decyzja (śmiech). Dziwne książki? Tu mnie zaintrygowałeś. Pochwal się co ostatnio czytałeś?
Krzysiek: Serio chcesz wiedzieć? Z racji wykonywanego zawodu: "Ciemna strona gastronomii: Jak skutecznie przeciwdziałać kradzieży pracowniczej" (śmiech). A mniej poważnie, to ostatnio próbuję skończyć "Pana Lodowego Ogrodu" Grzędowicza. I oczywiście uważam, iż każda inna forma rozrywki poza waleniem w palnik jest dobra. Graj w Magica i się nie krępuj (śmiech).
W trakcie naszej rozmowy zapętlam "Gnij" i pasuje on równie dobrze do walenia w palnik, o którym mówisz, dłuższej sesji przy jakiejś grze akcji, czy zwyczajnie, na słuchawkach. Za każdym razem odkrywam coś innego. Nie wiem czy "Gnij" może mieć relaksacyjny charakter ale wsiąkam w to bagno. Sukces?
Michał: Nie nam to oceniać. Osobiście za sukces uważam każdy nagrany materiał, zagrany koncert, czy słowa pochwały. Succes is in the doing, jak to powiedział Ian Mackaye. Ten wywiad i miłe słowa z Twojej strony też są dla mnie ogromnym sukcesem, bo cały czas w głowie mam poczucie, że tak naprawdę dopiero zaczynam i wychodzę z czymś do ludzi pierwszy raz. Mnie się tego dobrze słucha, bo Haldor Grunberg odwalił świetną robotę z miksem i masterem.
Krzysiek: Nie wiem jak reszta chłopaków, ale ja przy "Gnij" też się relaksuję, o ile wymęczenie się graniem tego materiału albo słuchaniem go, można tak nazwać. Jeśli czujesz się podobnie, to możemy się tylko bardzo cieszyć.
Zdjęcia: Krzysztof Arciszewski