W związku z premierą nowej płyty Mike and The Mechanics, jeden z założycieli Genesis opowiedział nam jak doszło do reaktywacji jego starego składu…
Kilka lat temu poboczny projekt Rutherforda, Mike and The Mechanics zrobił sobie dłuższą przerwę od grania. W końcu jednak zaczęły pojawiać się nowe piosenki zwiastujące powrót na który wiele osób czekało. W 2017 roku ukazała się płyta Let Me Fly a zespół na stałe wrócił do koncertowania. Genesis pozwolili sobie na znacznie dłuższą przerwę. Minęło już dobrych 10 lat odkąd Collins i spółka ostatnio pojawili się razem na scenie. Nie mogliśmy więc nie zapytać Mike’a o powrót legendy. Odpowiedź była niestety niejednoznaczna. Wiemy tylko dwie rzeczy: panowie z Genesis wciąż się przyjaźnią i nigdy nie można wykluczyć ich powrotu…
MUZYKA JEST W DNA
Minęło wiele lat od czasu mojej współpracy z Paulem Carrackiem. Myślałem, że to już koniec: spędziliśmy miło czas i nagraliśmy kilka dobrych piosenek. Wciąż jednak łapałem się na tym, że utwory, które komponowałem brzmiały zupełnie jak The Mechanics. Nie wiedziałem co z tym zrobić, tym bardziej, że nie do końca byłem zadowolony z pierwszego albumu, który powstał w takich okolicznościach. Mieliśmy w sumie sześciu wokalistów. Najpierw pisałem piosenki a potem szukałem osób, które mogłyby je wykonać. I w ten sposób powstawał kolejny materiał. W końcu, mój przyjaciel Brian Rawling z Metrophonic polecił mi Andrew Roachforda i Tima Howara, którzy sprawdzili się w swoich rolach na nowej płycie.
TRUDNE POWROTY
Po reaktywacji The Mechanics stwierdziłem, że musimy wyruszyć w trasę, żeby wskoczyć na właściwe tory. Nie było to łatwe, bo nikt nie słyszał większości naszych kawałków. Ludzie kojarzyli Living Years czy Over My Shoulder, ale inne utwory śpiewane oryginalnie przez Paula Younga nie były znane, bo rzadko graliśmy je na żywo. Można więc powiedzieć, że był to dla nas nowy start. W dzisiejszych czasach nie możemy liczyć na wielki sukces singli w naszym stylu ale na szczęście Radio 2 bardzo nam pomogło. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, że ludzie, którzy słyszeli nasz materiał mówili: „Hej, to Mike and The Mechanics wrócili!”.
JAK JEDNA DRUŻYNA
W Genesis wszystko robiliśmy razem: pisaliśmy i ogrywaliśmy piosenki w tym samym czasie. Później, całym zespołem wchodziliśmy do studia. Phil programował tylko maszyny perkusyjne, żeby móc swobodnie śpiewać w trakcie nagrań. Tak więc ja dawałem swoje partie gitary, Tony klawisze, a Phil wokal oraz perkusję. Później odtwarzaliśmy swoje ścieżki zmieniając minimalnie niektóre elementy. Były jednak trzy najważniejsze, bazowe składniki, co bardzo mi się podobało. Ludzie myślą, że Genesis to bardzo poważni goście, ale nigdy nie śmiałem się tyle co wtedy, podczas wspólnych nagrań. Od zawsze na pierwszym miejscu była muzyka jako taka, a dopiero potem teoria ze wszystkimi tymi akordami czy skalami.
ŚWIEŻYM BYĆ
Od zawsze najlepiej wychodziło mi tworzenie przy współpracy z innymi muzykami. Kiedy komponuję razem z Philem i Tonym i coś zaczyna nam wychodzić, wiem, że na ogólny charakter utworu wpłyną nasze wzajemne oddziaływania i wspólne decyzje. Ten sam proces dotyczy The Mechanics. To jednak inni ludzie, więc efekt końcowy też będzie inny. Nasza solowa działalność nie była nigdy efektem frustracji. Kiedy Phil zaczął działać ze swoim projektem, a ja z Mechanics, Genesis było w rewelacyjnej formie. Byliśmy wtedy najlepsi! To właśnie te solowe projekty pozwoliły Genesis utrzymać się na scenie tak długo i zachować świeżość. Dzięki nim nie mogliśmy się doczekać, kiedy znowu zagramy razem.
NATURALNOŚĆ TWORZENIA
Uwielbiam kiedy muzyka i tekst, albo chociaż kluczowe słowa, pojawiają się w tym samym czasie. Nasz pierwszy singiel z nowej płyty The Mechanics, „Don’t Know What Came Over Me”, który napisałem razem z Roachfordem i Datchlerem, powstał właśnie w takich okolicznościach. To było od razu po tym jak dołączył do nas Clark. Najlepiej jest zacząć, kiedy masz ten główny punkt zaczepienia. Idealnie jest, kiedy melodia i słowa przychodzą jednocześnie. Tytułowy kawałek, „Let Me Fly”, to pierwsza rzecz jaka powstała na najnowszą płytę. Usiedliśmy z Clarkiem z kilkoma akordami i zdaniem „let me fly”. Potem, wszystko przyszło naturalnie.
ORYGINALNE BRZMIENIE
Kiedy piszę piosenkę w domu, zanim zabiorę ją ze sobą na próbę, mam już w głowie podstawowe partie gitary, wybrane efekty, brzmienie klawiszy i główny wokal. Programuję dużo perkusji. Wciąż uwielbiam moje wysłużone AKAI MPC3000. Mam tam wiele swoich loopów i beatów, które wykorzystuję. Perkusje wysyłam do reszty zespołu. Każdy dodaje coś od siebie i kiedy materiał do mnie wraca, daję wszystkim znać co mi się podoba. Trzymamy się jednak pierwotnego brzmienia. Nie chcieliśmy szukać siebie na nowo, co zdarzało się w przeszłości. Pomaga nasze pierwsze demo, które wciąż mamy!
TAJEMNY SKŁADNIK
Obecnie częściej gram chyba na gitarze niż na basie. W Charterhouse, szkolnym zespole, który zakładaliśmy z Tonym Banksem, Peterem Gabrielem i Antem Phillipsem było na odwrót. Wszystko dlatego, że Ant grał lepiej na gitarze. Wydaje mi się jednak, że nigdy nie było takiego czasu, żebym grał tylko na jednym z tych instrumentów. Jeśli chodzi o bas, w mojej muzyce dużą rolę odgrywają efekty. Podczas komponowania pozwalają mi one urozmaicać kompozycje o dźwięki, które normalnie najprawdopodobniej nie trafiłyby do nich. Używanie efektów już na etapie komponowania pozwala być nieco bardziej elastycznym i kreatywnym.
SPRZĘTOWY ASCETYZM
Ostatnia trasa Genesis miała miejsce w 2007 roku. Wszystkie ustawienia miałem zaprogramowane na wzmacniaczach Line 6. Takie rozwiązanie nie do końca sprawdziło się podczas prób. Wróciłem więc do Fenderów DeVille. Te piece dają brzmienie, które pozwala umiejscowić gitarę w określonym miejscu i można to od razu dokładnie usłyszeć. Używam kilku efektów echo z SD i mam tylko jedną kostkę: to T-Rex Fuzz. Gram na basie Yamaha TRB-4P podłączonym do Ampega. Niezależnie od tego co wskazują pokrętła, to zawsze będzie Ampeg. Czasami korzystam z octave dividera. Dolne D nie zawsze jest wystarczająco głębokie, więc muszę je dodatkowo miksować. Wtedy brzmi idealnie.
GENESIS VS. THE MECHANICS
Tylko w Genesis możemy sobie pozwolić na prywatne odrzutowce. Z The Mechanics nie mieliśmy jeszcze okazji wynająć całego samolotu na własne potrzeby. To pierwsza różnica. Brzmienie Genesis jest nieco bardziej potężne, ale jednocześnie ciemniejsze i bardziej nastrojowe. The Mechanics ma w sobie znacznie więcej światła. Dwóch wokalistów zapewnia bardziej intrygujące show ale i zupełnie inne odczucia, oczywiście w dobrym znaczeniu.
NIE MA LEKKO, ALE...
Kocham stare, angielskie teatry. Te z zapadniętymi siedzeniami i wypalonymi śladami od papierosów. Ostatnie lata z The Mechanics nie były łatwe. Szczególnie biorąc pod uwagę mój wiek. Musieliśmy wyjść na scenę i udowodnić, że wciąż jesteśmy świetni na żywo. Nie było żadnej drogi na skróty. Graliśmy w miejscach, które były jeszcze mniejsze niż te, od których zaczynaliśmy w latach 70. W ostatnie wakacje grałem w teatrze, który pamiętałem sprzed 45 lat. Nie byłem pewny, czy powinienem się z tego cieszyć, czy po prostu zacząć pakować walizki. Widzę jednak jak kończą moi znajomi, którzy odeszli na emeryturę i cieszę się z tego co mam. Kocham tworzyć muzykę, bo to od niej wszystko się zaczęło i chcę pozostać aktywnym jak najdłużej.