Bohaterem dzisiejszego wywiadu jest bardzo utalentowany basista młodego pokolenia, który radzi sobie równie dobrze na basie elektrycznym jak i na na kontrabasie. Jego linii basu mocno inspirowanych „oldchoolem” możecie posłuchać np. u Mroza…
Marcin Pendowski: Jaki instrument jest Ci bliższy - bas progowy, fretless czy kontrabas?
Maciej Matysiak: Fretless był moim pierwszym basem, bo tata tak zdecydował. Miałem wtedy dwanaście lat i prawie się rozpłakałem, ale dziś dziękuję mu za to. Mam zresztą ten bas do dziś. Bas progowy jest najbardziej uniwersalnym instrumentem – wiadomo – pewnie dlatego gram na nim najczęściej. Kontrabas jest dla mnie całkowicie innym instrumentem, ma piękne, szlachetne brzmienie, zajmuje zupełnie inne pasmo w miksie niż basówka, daje inne możliwości kreowania brzmienia i jest o wiele bardziej wymagający.
Co Cię zainspirowało w wyborze instrumentu?
Za dzieciaka chciałem grać na bębnach, które stały w domu i granie na nich było dla mnie naturalne, jak zabawa. Później było pianino – w szkole muzycznej. W domu leciało sporo muzyki z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, dużo Pata Metheny’ego, McLaughlina, Weather Report, Yellowjackets itd. Ale to przez Jaco zajarałem się basówką, nie oszukujmy się. Tata któregoś dnia przyniósł do domu bas kolegi z zespołu i tak już zostało.
Co znaczy według Ciebie być profesjonalnym muzykiem?
Profesjonalny muzyk to ktoś kto cały czas się rozwija. Kocha muzykę, sztukę, literaturę, piękno ogółem i całym sercem dąży do tego, żeby przekazywać ludziom prawdziwe uczucia. Dla mnie to jest super trudne do zrealizowania i nie zawsze udaje mi się pod tymi ideałami podpisać. Są jednak takie momenty i to jest dla mnie piękne, to jest budujące.
Od kiedy jesteś na profesjonalnej scenie?
Na profesjonalnej to trudno powiedzieć (śmiech). W sumie ciągle czuję się jak bym był na początku czegoś nowego. Będąc jeszcze w liceum grałem ze starszymi od siebie kolegami z Krzysztof Paul Band. Były konkursy jazzowe, festiwale, nagrania, dużo zapału. W rodzinnym Tczewie poznałem mnóstwo świetnie grających muzyków. Adam Wendt z Walk Away, był na miejscu i też chętnie dzielił się doświadczeniem. Wiele się od nich nauczyłem za co jestem im ogromnie wdzięczny. Marzenia związane z zawodową sceną zacząłem spełniać po przyjeździe do Warszawy i to był chyba ten decydujący moment. Miałem dziewiętnaście lat, studiowałem filozofię (było mało godzin w szkole, więc dużo czasu zostawało na ćwiczenie), a dzięki moim rodzicom nie musiałem martwić się o utrzymanie. Oni zawsze we mnie wierzyli. Mogłem muzykować i zdobywać doświadczenie z kolegami na Bednarskiej. Grałem ciekawą, otwartą muzykę z toruńskim zespołem Staff i chodziłem na wszystkie jam sessions. Zagrałem setki zastępstw za „starszych” kolegów. To była dla mnie najlepsza szkoła.
Aktualny projekt/zespół w którym bierzesz udział?
Od kilku lat gram na stałe z Mrozem. Daliśmy bardzo dużo koncertów. Ten zespół jest dla mnie jak rodzina. Od roku współtworzę też zespół Bitamina – to zupełnie nowy rozdział, wspaniały skład, niespotykana energia i potencjał. Poza tym gram w teatrach Roma oraz Ateneum, a także z aktorami Grażyną Szapołowską i Piotrem Polkiem. Zdarzają się też koncerty z Mateuszem Krautwurstem, Jarkiem Wistem. Nagrania z Jagodą Kret to wyjątkowa przygoda i nie mogę się doczekać jej finału. Mam też ogromne szczęście grać z Wojtkiem Konikiewiczem. Jest to wyjątkowy człowiek. Muzyki, którą gra, nie sposób zaszufladkować.
Jak wyglądała Twoja muzyczna edukacja, gdzie nauczyłeś się grać na basie?
Na basówce od początku uczyłem się grać samemu. Tata miał mnóstwo koncertów na video i na nich podpatrywałem co się dało. Mając piętnaście lat pojechałem na warsztaty bluesowe do Zakrzewa, gdzie poznałem Grzegorza Nadolnego, to był mój pierwszy mistrz. Później regularnie jeździłem na warsztaty z Tomkiem Grabowym i Marcinem Pospieszalskim – basówkowy sztos! Na Bednarskiej uczyłem się gry na kontrabasie u Adama Cegielskiego oraz Świętej Pamięci Zbyszka Wegehaupta. No i combo u Michała Tokaja. To od niego usłyszałem najwięcej praktycznych porad, które kołaczą mi się w głowie do dziś. Nigdy nie zapomnę przypadkowego spotkania z Bartkiem Królikiem w sklepie muzycznym, które okazało się dla mnie jedną z ważniejszych lekcji. Poza tym będąc już w Warszawie chodziłem na wszystkie koncerty na jakie się dało. Po sto razy widziałem w akcji Piotra Żaczka, Roberta Kubiszyna, Michała Barańskiego, Andrzeja Święsa i wielu innych. Słuchanie muzyków na żywo, to chyba najlepsza szkoła.
Czy jesteś fanem transkrybowania solówek/fraz innych muzyków w procesie edukacyjnym?
To chyba najlepszy sposób nauki – wsłuchiwanie się i próba odzwierciedlenia fraz i stylu swoich mistrzów. Branford Marsalis powiedział „Po co nam szkoły muzyczne – mamy You Tube” (śmiech).
Wymień trzech ulubionych solistów, których polecasz do transkrybowania.
Jaco Pastorius, John Patitucci, Christian McBride.
Trzy ulubione płyty/nagrania, których wciąż słuchasz?
Wszystkie płyty Me’Shell NdegeOcello, wszystko D’Angelo i wszystko z Jaco. Poza tym sporo klasyki, głównie z radia.
Gdybyś miał zostawić sobie jeden bas, jaki byś wybrał?
Myślę, że byłaby to jakaś basówka typu Jazz Bass. Ale pewności nie mam…
Wielu ludzi używa terminu „Groove”. Czym dla Ciebie jest Groove?
Artur Lipiński, bębniarz z którym uwielbiam grać, pięknie to ujął, że groove to taka zwarta całość, z której nic nie wystaje. Dla mnie pojęcie groove’u jest bardzo obszerne, można grać w punkt, można do tyłu lub do przodu, dużo dźwięków, mało, ale to się po prostu czuje. Jak ktoś dobrze groovi, to nie usiedzisz!
Ulubiony Groove basowy ever?
Chyba ten Stu Zendera z Jamiroquaia do „Travelling Without Moving”.
Czy w studio wolisz mieć zaaranżowane partie zapisane w nutach, czy raczej preferujesz wolną rękę, gdzie sam możesz zaproponować partie basu?
Zależy ile płacą… A tak poważnie mówiąc, to najbardziej lubię jak kompozytor czy producent zadaje pomysł i mogę go zinterpretować. Typowe granie tego co w nutach często realizuję w teatrach, więc w studio lubię dodać coś od siebie. Lubię też jak aranże powstają w sali prób. Każdy świadomie wymyśla swoją partię, jest czas na konstruktywne przemyślenia. Można się pokłócić, pobić…
Twoja pasja poza muzyką?
Gotowanie i wygłupy.
Wymień kilku bębniarzy, z którymi najlepiej Ci się pracuje.
Ciężko tak wymieniać… Na pewno Jurek Markuszewski, Harry Waldowski, Michał Bryndal, Lipa, Karol Domański, Seba Frankiewicz, Błaż Gawliński, Żaba, Bugi Romanowski, Fryderyk Młynarski… Mamy wspaniałych drummerów.
Twoi trzy wielcy basowi mistrzowie to:
Jaco, Me’Shell, Pino Palladino, Paul Jackson, Avishai Cohen, Palle Danielsson, Thundercat, Hadrien Feraud, Dave Holland… Miało być trzynastu?
Ulubione struny do basu progowego oraz fretlessa?
Ernie Ball. Do fretlessa te cieńsze – od 40tki.
Lutnik którego polecasz.
Nie wiem. Oni wszyscy mają swoje lepsze i gorsze dni, jak muzycy. Świetny jest Jacek Kobylski. Ale wydaje mi się, że trzeba też gmerać przy basie samemu i szukać…
Najciekawsza pod względem artystycznego wyzwania sesja nagraniowa w Twoim życiu?
To był koncert z zespołem Seby Stannego i za razem nagranie płyty “Ocaleni” w studio S1 Polskiego Radia. Ciężka robota, skrajnie odmienni artyści, mało czasu na przygotowanie materiału, dużo różnorodnych numerów od ciężkiego rocka z Budzym, przez piosenki Andrzeja Krzywego po poezję śpiewaną z aktorem Lechem Dyblikiem, kosmos jakiś!
Twój koncert, który szczególnie utkwił Ci w pamięci.
Koncert z Panią Ewą Bem na finale festiwalu Fama, kilka lat temu. Ludzie z którymi uwielbiam grać (między innymi Kacper Stolarczyk, Bogusz Wekka i Marek Pędziwiatr). Graliśmy piosenki Pani Ewy z lat siedemdziesiątych. Od początku dała nam dużą swobodę wykonawczą i udało się zachować to specyficzne brzmienie z tamtych lat. Mieliśmy wszyscy łzy w oczach, uczucie nie do opisania. Ciekawe były też koncerty z Konikiewiczem w Chinach, coś jakby grać na innej planecie, kolejna lekcja.
Grałeś w wielu zespołach/ projektach. Czy jest artysta lub zespół, z którym chciałbyś zagrać lub nagrać płytę?
Chciałbym zagrać z Kings Of Leon, z The Roots, z Glasperem, lista jest dłuuuuga!
Najtrudniejszy utwór jaki grałeś w życiu.
Pewnie jakiś medley gospelowy (śmiech). No i raz zagrałem z Kasią Nosowską dwa aranże Janka Smoczyńskiego. To były jakieś znane polskie piosenki, ale ich tytuły zapomniałem z wrażenia. Jednocześnie spełniło się jedno z moich muzycznych marzeń – na bębnach grał Michał Miśkiewicz.
Slap. Lubisz nie lubisz?
Nie ma co lubić, jak pasuje i pięknie brzmi to jest ok. Uwielbiam jak Żaczek gra slapem. Jest taka ballada Poluzjantów „Dwie połowy” gdzie gra slapem. SLAP W BALLADZIE! Tylko on to potrafi. No i Marcus, trochę ;)
Czy dalej dużo czasu spędzasz na ćwiczeniach jak powiedzmy 20 lat temu?
Wciąż za mało… Ale oprócz ćwiczenia na instrumencie staram się aktywnie słuchać muzyki, analizować ją, skupiać się na brzmieniach, formach itd. To jest super ważne w graniu – słuchanie. Darryl Jones wspaniale mówi o słuchaniu podczas grania, polecam stosować się do rad tego pana.
Czy uprawiasz jakiś sport?
Tak! Przekopuję ogród i łupię drewno do kominka! (śmiech) Noszenie kontrabasu to też sport?
Książki, które polecasz?
Wszystko ze „Świata Dysku” Terry’ego Pratchetta. Ostatnio wkręciły mnie „Cząstki Elementarne” Huellebecqa, „Życie Pi” Martela, „Jedwabnik” Galbraitha. Z muzycznych ostatnio spoko się czytało biografię Tomasza Stańki.
Ulubiony wzmacniacz, głowa?
Gallien-Kruegger ze starej serii RB. Flea i Rocco Prestia nie mogli się mylić (hehe). RB700 to był mój pierwszy wzmak. Później sprzedałem go żeby kupić coś lekkiego, ale dwa lata temu wróciłem do Galliena. Mam też lekkie combo TecAmp, bo to wygodne i nie łamie kręgosłupa, ale myślę o lampowym Fenderze, albo Ampegu PF50. Lampa daje jeszcze inne możliwości.
Twoja pierwsza basówka?
To wspomniany już fretless od Langowskiego – lutnika z mojego rodzinnego miasta Tczewa. Świetny bas z bubingi, mam go do dziś, ale przerabiałem go już kilka razy. Jedyna moja basówka, która została w oryginalnym stanie to piękny Duesenberg Starplayer. Wspaniale wykonane i brzmiące hollowbody.
Używasz efektów do basu?
Ostatnio często się to zdarza, głównie drive lampowy Carl Martin. Podłączam go przez Line Sellector BOSS-a i miksuję naturalne brzmienie basówki z przesterowanym, co daje większą kontrolę nad dołem. Poza tym chyba standardowo – oktawer EBS-a, auto-wah Q-Tron i manualna kaczka Dunlopa. W muzyce improwizowanej do kontrabasu czasami daję reverb i delay.
Myślałeś kiedyś nad albumem solowym?
Ciągle o tym myślę. Co jakiś czas mam zryw, rejestruję jakieś pomysły, ale wciąż brakuje mi takiego ostatecznego kopa. Mam nadzieję, że niebawem do tego dojrzeję. Nie mam w głowie ostatecznego kształtu swojej płyty i nie chcę też zwyczajnie powielać tego czym się jaram. Pożyjemy zobaczymy…
Trzy rzeczy, które Twoim zdaniem są najważniejsze w byciu muzykiem scenicznym.
Przede wszystkim trzeba mieć swoje brzmienie. Bycie solidnym, prawdziwym i otwartym na ludzi także jest ważne. Trzeba pamiętać, że muzykowanie jest po prostu naszym zawodem, a najważniejsze w życiu, to być dobrym człowiekiem. Praca nad sobą nie jest łatwa, ale codziennie inspirują mnie do tego moje córki i żona. Rodzina to jest prawdziwe życie, a muzyka to tylko piękna przygoda.
Trzy złote rady dla młodych basmanów, mające podnieść ich umiejętności i zmotywować do ostrego ćwiczenia.
Grać z dobrym bębniarzem, a jak nie ma takiego w pobliżu to jechać do niego i grać z nim. Codziennie czytać nuty, nawet jedną, ale codziennie. Jak się chce grać, to się chce i koniec – nie ma wymówek i marudzenia! Brzmienie powstaje w głowie, a nie na basie.
W alternatywnej rzeczywistości, zamiast basistą zostajesz…
Stolarzem albo Tomaszem Knapikiem. Serio!
W najbliższej przyszłości można cię posłuchać/zobaczyć…
Na koncertach z materiałem z nowej płyty Mroza, na pierwszej w historii trasie zespołu Bitamina, w nowym spektaklu „Piloci” Teatru Roma, w październiku na Jarasum International Jazz Festival w Korei z Wojtkiem Konikiewiczem i w kolejce po mięso u Crazy Butchera!
Zdjęcia z Woodstock: Michał Kwaśniewski