Tower of Power to jeden z najbardziej ‘cool’ zespołów na tym Trzecim Kamieniu od Słońca i to nie tylko dlatego, że odpowiedzialny za niskie pasmo Rocco Prestia kładzie bity z gracją, której pozazdrościć by mu mogły najbardziej gibkie łyżwiarki figurowe świata, lecz także dlatego, że grupa ta fachowo kręci tyłeczkami melomanów całego świata już od prawie pięćdziesiąt lat i nie wydaje się, aby w najmniejszym stopniu traciła formę.
Pomimo tego, że ma już 66 lat i raz czy dwa podwinął się pod skalpel chirurga, Prestia gra każdy utwór z taką energią, jakby wykonywał go na scenie po raz pierwszy. Jego basowy sznyt – tajna wunderwaffe zespołu – to coś co trzeba zobaczyć, usłyszeć i poczuć, żeby weń uwierzyć: precyzyjna niczym Wielki Zderzacz Hadronów prawa ręka, taktycznie rozmieszczone tłumienie czyniące sexy każdą nutę i basowe wypełnienia smaczniejsze od kuchni Magdy Gessler. Najbardziej znany kawałek ToP – „What Is Hip” – jest tego najlepszym przykładem. Jeśli jeszcze nie gra w Waszych głowach, koniecznie włączcie go w tej chwili. Jest w dobrej formie, kiedy rozmawiamy z nim przed tą europejską trasą. „Mówcie mi Francis, albo Rocco, cokolwiek wam bardziej pasuje” – mówi śmiejąc się. W przeciwieństwie do funkowego żywiołu, jakim jest na scenie, w rozmowie sprawia wrażenie skromnego i cichego dżentelmena. Zdecydowanie można go lubić nie tylko za talent, ale za to jakim po prostu jest człowiekiem.
Gitarzysta: Nie możesz się doczekać kiedy koncertami w UK rozpoczniecie europejską trasę?
Rocco Prestia: O tak! Daty znane są już od jakiegoś czasu. Trasa będzie trwała około trzech tygodni – staramy się nie grać dłuższych maratonów, żeby nie zwariować. Uwielbiam występować na żywo, ale nie lubię zbyt często podróżować. Kluczem jest zachowanie równowagi tak, aby znaleźć czas na pożądny wypoczynek. To zdecydowanie ułatwia sprawy.
W jaki sposób utrzymujesz w tych czasach swą formę na basie?
Samo granie tras koncertowych utrzymuje cię w formie. Staram się zachować świeżość i grać swoje partie z energią – cokolwiek robię, nie zapominam o tym. Chcę aby to wszystko brzmiało jak należy.
Jaki sprzęt wziąłeś ze sobą w tę trasę?
Używam instrumentów ESP oraz wzmacniaczy TC Electronic. To wszystko czego mi trzeba. Żadnych dodatkowych efektów – nigdy nie zapuściłem się w te rejony.
Opowiedz nam o basówce, na której grasz.
To jest model LTD – ma hebanową podstrunnicę i jest dość lekki, co akurat bardzo sobie cenię. Mogę na nim uzyskać dokładnie takie brzmienie, jakiego potrzebuję i manualnie gra mi się na nim świetnie. To wszystko co się dla mnie liczy.
Na przestrzeni lat używałeś jednak instrumentów innych marek…
Tak, grałem na Fenderach, a potem parę lat na Fernandesach, po czym przerzuciłem się na basy Conklina. Teraz jestem z marką ESP. Czasem dzieją się takie rzeczy – od strony biznesowej – że nie masz innego wyjścia jak wykonać ruch i zmienić stajnię. Nie chodzi o to, że nie podobały mi się tamte instrumenty, lub że nie lubiłem danej firmy – po prostu bywa tak, że sprawy nie układają się po twojej myśli, nie dzieje się tak jak powinno i to popycha cię do zmiany.
W jakich okolicznościach zacząłeś grać na basie?
Dołączyłem do Tower of Power w roku 1965, kiedy miałem czternaście lat. Wcześniej grałem na gitarze – choć „grałem” to zbyt dużo powiedziane, nie byłem w tym zbyt dobry. Mama zmuszała mnie do ćwiczeń, bo mnie osobiście jakoś do tego nie ciągnęło. Kiedy dołączyłem do zespołu, Terry Saunders przychodził i co tydzień uczył nas nowego kawałka. Terry był jazzmanem i managerem z rejonu zatoki San Francisco. Oceniał każdego z nas i kiedy przyszła moja kolej, oznajmił: „Ty będziesz grać na basie.” Spojrzałem mu prosto w oczy i zapytałem: „Co to jest bas?” Tak to się wszystko zaczęło.
Pamiętasz swój pierwszy bas?
Dobre pytanie – pierwszą basówkę pożyczyliśmy od kogoś. Myślałem, że był to Fender, ale ktoś mi powiedział, że to jakaś inna marka… Nieważne, bo tak naprawdę wyglądała jak Fender. Pierwszym basem, który potem samodzielnie kupiłem, był VOX.
W jaki sposób rozwijałeś swój styl?
Po prostu uczyłem się grając w Tower of Power – wszyscy się tak uczyliśmy. Terry przynosił nam kompozycje zespołów takich jak Rolling Stones, Paul Revere & The Raiders, czy The Animals – rzeczy z lat sześćdziesiątych. Kilka lat później złapaliśmy bakcyla soulu i wtedy zaczęliśmy dodawać dęciaki. Emilio Castillo pełnił funkcję lidera, więc na jego barkach spoczywało przynoszenie piosenek, których się wszyscy uczyliśmy. Potem było już z górki.
Na jakich basistach się wówczas wzorowałeś?
Słuchałem mnóstwo muzyki Motown oraz Memphis. W tamtych czasach w różnych miastach tworzyły się odmienne brzmienia. Philly, Stax, Muscle Shoals – wiesz co mam na myśli? Słuchałem tego wszystkiego, ale tak naprawdę nie zdawałem sobie sprawy jacy muzycy stali za tą muzyką. To przyszło później – dowiedziałem się o gościach takich jak James Jamerson, Willie Weeks, Chuck Rainey czy Duck Dunn.
Szybko rozwinąłeś ten styl szybkiego, tłumionego staccato, z którego słyniesz. Czy wówczas grał w ten sposób ktoś inny?
Nie wiem (śmiech). Jamerson grał w zbliżony sposób, ale jednak inaczej. Stosowałem mnóstwo tłumienia strun i ghost-note’ów – to mnie wyróżniało. Spotkałem wielu basistów posiadających własne sposoby tłumienia, dla mnie obce. Ja tłumię głównie lewą ręką, ale można to robić inaczej.
Skąd pomysł na tak intensywne i precyzyjne tłumienie lewą ręką?
Tak to po prostu wyewoluowało. Nie było to coś, nad czym specjalnie myślałem. W latach siedemdziesiątych dołączył do nas David Garibaldi. On grał naprawdę gęsto, często używając ghost-note’ów, a ja miałem swój mocny sznyt Motown/Memphis. Kiedy połączyliśmy te dwa style, wszystko genialnie zaskoczyło.
Czy grając korzystasz z dwóch czy trzech palców prawej ręki?
Tylko dwóch. Granie trzema palcami jest dla mnie kompletnie obce. Ja tego nie kumam, ale jeśli ktoś tak potrafi to czemu nie, krzyżyk na drogę.
Na swoim wideo instruktażowym z 1993 roku – „Fingerstyle Funk” – mówisz, że grając gęste linie trzeba uważać, żeby nie wchodzić innym instrumentom w paradę…
Tak, to jest dla mnie dość naturalne. Często współpracuję z dęciakami i z wokalami. Na takie rzeczy trzeba uważać.
Czy „What Is Hip” jest Twoją najsłynniejszą linią basową?
Chyba tak – mnóstwo ludzi mnie z tym utożsamia. Był to jednakże pomysł Garibaldiego, który na jednej z prób powiedział, że chodzi mu po głowie taka linia z basowym dronem. Początkowo wszyscy się zdziwili: „Co? Przecież to nie jest funky!” Ale w końcu zagraliśmy to i reszta jest historią.
Czy na żywo grasz te piosenki w taki sam sposób, w jaki nagrałeś je w studio?
Wszystko co kiedykolwiek nagrałem, od „Still A Young Man” po „What Is Hip”, ewoluuje i zmienia się. Oczywiście fundament pozostaje nienaruszony, bo to integralna część tych kompozycji, ale dość często wprowadzamy drobne modyfikacje i wydeptujemy nieco inne ścieżki. Tak więc: Nie, nie gram swoich partii identycznie jak na płytach.
Czy jesteś dumny z tego co dotąd nagrałeś?
Nigdy nie podchodziłem do swojej muzyki w ten sposób. Dość często słucham sam siebie na tych nagraniach i myślę sobie: „Co ja tam do jasnej cholery robię?” (śmiech)
W jakim stanie są Twoje palce po tych wszystkich latach na scenie?
Dobre pytanie – to zawsze jest problem, nieprawdaż? Grasz dopóki możesz. Ale szczerze mówiąc, jest całkiem nieźle. Zmagam się czasem ze skurczami i drętwieniem, ale w większości przypadków nie mogę narzekać. Daję jeszcze radę zagrać koncert.
Jaki masz sposób na skurcze?
Wszyscy myślą, że chodzi o potas, ale ja biorę magnez i działa całkiem nieźle – podpowiedział mi to basista Average White Band, który miał te same problemy. Dodatkowo rozgrzewam się przed graniem, rozciągam dłonie i robię okręgi rękami, aby krew napłynęła do palców. To pomaga.
Czy zawsze poświęcałeś 100% czasu muzyce?
Tak! To jest niesamowite, kiedy o tym pomyśleć – czterdzieści dziewięć lat minęło tak szybko. Jesteśmy szczęściarzami, posiadając tak aktywną bazę fanów. To oni nie pozwalają nam się zatrzymać.
Co uważasz za największe osiągnięcie w swojej karierze?
Jestem dumny z tego, że zdobyłem szacunek w społeczności basowej. To jest naprawdę miłe. Nigdy specjalnie się nad tym nie zastanawiałem, aż do momentu, kiedy ktoś podszedł do mnie i powiedział: „To co gracie jest naprawdę wyjątkowe”. Pomyślałem o tym i zdałem sobie sprawę, że faktycznie: To co robimy jest wyjątkowe.
Jakie plany ma drużyna Tower of Power?
Z pewnością nowa płyta w roku 2018. Od poprzedniej minęło już zdecydowanie zbyt dużo czasu. Dość dobrze wspominam nagrywanie solowego albumu – Everybody On The Bus! – więc chodzi mi także po głowie nagranie kolejnego
David Garibaldi uległ wypadkowi jakiś czas temu. Jak się teraz czuje?
Dobrze. Wraca do gry na jesieni. Mnie i Davida łączy naprawdę coś wyjątkowego. Rozumiemy się bez słów i nie potrzebujemy nawet nic ustalać, by wiedzieć gdzie położyć akcent lub gdzie trochę namieszać. Dzieje się to naturalnie. A jak mówi przysłowie: Jak coś działa, nie naprawiaj.
Masz jakieś porady dla czytelników Basisty?
Hmm… znalazłoby się trochę rzeczy. Spróbujcie trzymać dystans wobec używek i alkoholu, bo to może poważnie namącić. Pielęgnujcie swoją wiarę, w cokolwiek wierzycie. Trzymajcie się własnej ścieżki nie bojąc się poświęceń. Zwracajcie uwagę na sposób komunikacji z innymi muzykami. Niezwykle ważne jest, by traktować ludzi z respektem, nawet jeśli gracie lepiej od nich. To nie bycie indywidualistami, a bycie zespołem może uczynić was wielkimi, suma dobrze wykonanej przez każdego z was roboty.
A jak utrzymujesz inspirację?
Inspiracja przychodzi i odchodzi. Czasem trzeba jej trochę pomóc i popchnąć sprawy, ale jeśli zachowasz świeżość i zaatakujesz problem energicznie, wszystko ruszy do przodu, jak dobrze naoliwiona machina.