Miłośnik rockowej gitary, nauczyciel pracujący na najlepszych warsztatach muzycznych i prowadzący własną szkołę, muzyk sesyjny, a od niedawna gitarzysta w zespole Andrzeja Nowaka, Złe Psy.
Wojtek Wytrążek: Grasz na gitarze, bo...
Adam Herbowski: To jest mój sposób na wyrażanie tego, co czuję. Kocham grać i dawać ludziom radość z dźwięków, które wychodzą z gitary.
Jak zaczęła się Twoja muzyczna pasja?
Generalnie zaczęło się od tego, że u mnie w domu rodzice słuchali dużo muzyki blues, rock i tata pogrywał na gitarze. Dokładniej zapoczątkował to zespół Lady Pank i tu pojawiło się pytanie od mamy: „Kim chciałbyś zostać w przyszłości, synu?” Odpowiedziałem bez zastanowienia – Borysewiczem! Kiedy miałem około 7 lat rodzice zapisali mnie do ogniska muzycznego i już poszło. Potem szkoła muzyczna I stopnia. Nie było łatwo, bo gitara klasyczna trochę nie do końca była moją bajką, więc skończyłem edukację w szkole muzycznej i zacząłem poszukiwać jak grać rocka. W Kołobrzegu nie było nikogo, kto by mi pokazał, więc oczywiście taśma i ze słuchu, potem szkółki Wojtka Seweryna i oczywiście Leszka Cichońskiego, później nawet fingerpicking Jacka Sprucha. Reszta to podpatrywanie mistrzów na scenach i słuchanie nagrań. Wujek pływał i przywoził mi skany tabulatur i nut. Ledwo co było widać, bo wszystko bledło, takie tusze wtedy były. Najgorzej było jak struna pękła i musiałem czekać aż ktoś ze znajomych moich rodziców jechał do Trójmiasta, bo tylko tam były. Pierwsza gitara to był oczywiście Defil Melodia przerobiony przez tatę, czyli humbuckery i cała elektronika, a jako wzmacniacz służyło radio Unitra. Największy problem był z tym, że tata był leworęczny, a ja musiałem grać odwrotnie, więc potencjometry miałem pod prawą ręką i strasznie to bolało po dłuższym graniu. Teraz to młodzież ma full wypas!
Znam Cię jako wykładowcę warsztatowego oraz muzyka, który szybko i bezproblemowo odnajduje się w różnych klimatach muzycznych, grając często zupełnie skrajne stylistycznie utwory. Jak osiągnąłeś taką elastyczność?
To zaczęło się właśnie od warsztatów, na które trafiłem po namowie kolegów. Dokładniej chodzi o Warsztaty w Muzycznej Owczarni. Już nawet nieźle mi to granie szło i koncerty grywałem niemałe, więc pojechałem tam jako zatwardziały wymiatacz rockowy i nagle patrząc jak grają wykładowcy uświadomiłem sobie, że jeszcze nic nie umiem i że w muzyce, której nie zauważałem dzieją się fantastyczne rzeczy – muzyczna podróż stała się jeszcze ciekawsza i w mojej głowie pootwierały się okna. Jadąc na warsztaty nigdy nie przypuszczałem, że parę lat później będę tam wykładowcą. Grałem też kilka lat z Thomasem Grotto, a włoskie hity są bardzo zróżnicowane stylistycznie i trzeba było się dopasować. Na pewno wyglądało to dziwnie kiedy ja i Agnieszka Djatri Kural, która też grała w tym składzie, staliśmy na scenie grając „Ti amo”. Myślę, że właśnie to dało mi dało tę elastyczność, ale nigdy nie straciłem rockowej duszy. Uwielbiam grać ostro!
W jaki sposób ćwiczysz?
Jak u większości gitarzystów rozgrzewka jest podstawą. Zaczynam od ćwiczeń chromatycznych, następnie przechodzę do pentatoniki. Ćwiczę ją we wszystkich pozycjach na gryfie i oczywiście wszystkie jej stopnie. Zwracam bardzo uwagę na pentatonikę, wiec każdy stopień gram w różne sposoby tak, aby nie ograniczać sobie ruchu w pochodach. Wszystkie ćwiczenia wykonuję z metronomem, wiem że dla młodych gitarzystów metronom to wróg, ale trzeba się z nim pogodzić. Następnie przechodzę w skale modalne i tak jak przy pentatonice gram je na różne sposoby i w różnych kierunkach. Potem to już gram zagrywki, które gdzieś podłapałem lub sam wymyśliłem. Dopracowuję je i kiedy już uznam, że jest dobrze, odpalam podkłady i staram się ich użyć i słucham gdzie brzmi, a gdzie nie. Czasowo trwa to około 5 godzin dziennie, kiedyś ćwiczyłem więcej, ale teraz obowiązki rodzinne i firmowe, gdyż prowadzę w Kołobrzegu własną szkolę Studio Muzyki Rozrywkowej „Tea&M” ograniczają mi czas na ćwiczenie, ale staram się być zawsze systematyczny.
Co najbardziej lubisz grać i co Cię skłania do takiego repertuaru?
Najbardziej lubię grać oczywiście rocka, ale tak jak powiedziałem nie mam klapek na oczach i wszystko co gra gitara lubię. Może za wyjątkiem jazzu - chyba mam problem ze zrozumieniem. Może inaczej – nie czuję tego tak, jak koledzy, którzy grają to po mistrzowsku i zazdroszczę im bardzo, ale chyba taka moja rola w muzyce. Kiedyś nawet grałem jakiś standard i na moje nieszczęście lub szczęście słuchał tego Marek Raduli, a ja przy improwizacji się napociłem, żeby zagrać tak jak koledzy, jak najbardziej Jazz. Po solówie usłyszałem brawa i tylko śmiech Marka. Zszedłem ze sceny i widzę jak pan Raduli zmierza w moim kierunku i już zapadam się pod ziemię. A on podszedł, podał rękę i mówi: „Herbata, co to było? Nigdy więcej tak nie graj. Ja czekałem na Twoje solo rockowe, a nie udawane jazzowe". Wtedy zrozumiałem, że to nieprawda, że jeśli wpadasz między wrony, kracz jak one. Dużo ostatnio gram koncertów akustycznych, wiec nie tylko przestery i łomot, ale też bardziej delikatnie. Gram w duecie z Mikołajem Podolskim i gramy też z Agą Dyk (Brathanki) jej autorski materiał.
Kto lub co Cię inspiruje? Jakich artystów cenisz i za co?
Jeśli chodzi o polskich gitarzystów to wychowałem się na Janie Borysewiczu, Marku Raduli , Andrzeju Nowaku, Dariuszu Kozakiewiczu, Jurku Styczyńskim, Jacku Króliku, Leszku Cichońskim i Grzegorzu Skawińskim. Uważam, że fakt ich pojawienia się w muzyce bardzo mnie nakręcił do grania na gitarze. Są mistrzami, a każdy z nich brzmi inaczej i to jest dla mnie ważne. Co do zagranicznych to B.B. King, Eric Clapton, Santana, Slash, Chuck Berry, Richie Sambora, Paul Gilbert, Joe Pery, Stevie Ray, Steve Morse, Zakk Wylde, Angus Young, Gary Moore, Ritchie Blackmore, Jimi Hendrix, Jimi Page, Satriani, Vai, Lukather – jeśli kogoś pominąłem to przepraszam. Wszyscy z wymienionych gitarzystów są dla mnie inspiracją do dzisiaj. Bardzo lubię Deep Purple – u mnie w domu tata był zapalonym słuchaczem tego zespołu, więc Blackmore był głównym gitarzystą, od którego czerpałem patenty. Następnie był Steve Morse i ten pan właśnie towarzyszy mi do dzisiaj. Bardzo lubię grac flażolety, wiec jego gra bardzo ukierunkowała mój styl. Do tego doszedł jeszcze Zakk, wiec połączyłem to wszystko, a czy mi wyszło, niech już oceniają słuchacze. To w pewnym stopniu odbiło się na mojej grze jako sidemana, bo nie każdy chciał mieć moje brzmienie na nagraniu. To też było wyzwaniem, bo brzmienie bierze się z tak zwanej łapy, a czy grałem na Marshallach czy Mesach, nie miało zbyt wielkiego znaczenia. Cenię ich wszystkich za to, że dali mi i innym (tak myślę) alfabet, z którego można układać swoje wypowiedzi i za to, że nauczyli mnie szukać siebie, a nie udawać któregoś z nich. Każdy gra inaczej i od każdego brałem to, co uważałem, że jest dla mnie.
Z kim do tej pory współpracowałeś lub pracujesz?
Od 2004 jestem liderem kołobrzeskiej grupy Banda Puchatka – tu najczęściej było mnie słychać. Graliśmy i gramy do dziś w może trochę innym składzie, bo po drodze był rozpad zespołu. Teraz może jest trochę trudniej, bo jest dużo młodych zespołów, ale w latach 2004-2010 byliśmy obecni w TV i radio. Gramy agresywniej niż kiedyś; słuchając nagrań z tamtego okresu jesteśmy określeni jako zespół brzmiący staro-rockowo, a teraz odświeżamy to trochę elektroniką. Aktualnie pracuję z Michałem Starzyńskim nad studyjnym projektem solowym „Team”. Oczywiście jest bardzo wiele osób, z którymi współpracuję jako wykładowca na warsztatach – ta lista jest długa i wszystkich pozdrawiam serdecznie. Do tej pory nie grałem w żadnym topowym zespole, ale przez warsztaty zacząłem być zapraszany i samemu zapraszać do wspólnych koncertów. Na scenie spotkałem się z takimi muzykami jak: Sebastian Riedel, Paulina Przybysz, Aga Dyk, Wojciech Olszak, Wojciech Pilichowski, Maja Hyży, Mery Spolsky, Anna Cyzon, Monika Borzym, Filip Rychlik, Anna Mikoś, zespół KOSMO, no i teraz wisienka na torcie, czyli Andrzej Nowak i Złe Psy.
Jak trafiłeś do tej grupy?
Z Andrzejem Nowakiem poznaliśmy się z trzy lata temu w Muzycznej Owczarni, właśnie na warsztatach. Jako rockmani nie mogliśmy ze sobą nie pograć i tak spotykając się co rok, coraz lepiej poznawałem twórczość tego zespołu. Dla mnie to było coś wyjątkowego siedzieć i grać u boku Andrzeja. Ciężko jest opisać jak gość taki jak ja, słuchający za dzieciaka TSA, teraz gra obok takiej postaci. Wydaje mi się, że zaczęliśmy się dobrze dogadywać muzycznie i nie tylko – zostałem zaproszony na próbę. Okazało się, że wszystko jest możliwe i amerykański sen może się spełnić.
Co daje Ci współpraca z Andrzejem Nowakiem?
Właśnie to jest wspaniałe pytanie, bo już wydawało mi się, że wiem w miarę dużo, a tu obserwując Andrzeja wyłapuję wiele nowych smaków: artykulacja i precyzja są tu górą. Samo przebywanie z nim na próbach uczy dyscypliny, lecz nie w złym tego słowa znaczeniu. Generalnie ta współpraca daje mi porządny kawał dobrej rockowej muzy i możliwość czerpania dla siebie z gry Andrzeja.
Złe Psy zasadniczo wywodzą się z Opola, a Ty pochodzisz z Kołobrzegu – jak radzicie sobie z odległościami?
Próby mamy w Opolu i tu były największe obawy za strony Andrzeja. Trochę mi zeszło, zanim wyjaśniłem, że to nie jest jego problem tylko mój – w rezultacie zaryzykował i chyba nie żałuje. Fakt, że nie jest łatwo, ale ja też żyję tylko z muzyki grając i ucząc, więc, nie mam ścisłych ograniczeń czasowych. Wsiadam w pociąg jak za dawnych lat, bo prawo jazdy mam dopiero ze cztery lata, a grałem w zespołach w Krakowie, Szczawnicy, Katowicach, jadę na parę dni i próbujemy. Udaje nam się spotykać co dwa tygodnie, ale wtedy nie ma litości – walczymy od rana do wieczora. Jedynie mojej rodzince może to doskwierać, bo mało mnie widzą i tu dziękuję mojej żonie Marcie za wyrozumiałość i wsparcie. W dobie internetu nie ma chyba już przeszkód z odległością – zdarzało mi się przyjeżdżać w dzień koncertu i grać bez próby. W Złych Psach nie robimy takiej partyzantki, bo wszystko musi być zapięte na ostatni guzik. Nie tylko ja dojeżdżam. Darek Kamiński (bas) jest z Krakowa i on gra z nami próby, bo wiadomo, że Wojtek Pilichowski cały czas gdzieś w świecie siedzi. Tak samo jeśli chodzi o sekcję dętą, oni też muszą się zjechać.
Na czym grasz, czego używasz na scenie, w studio, w domu?
Wszędzie staram się używać tego samego sprzętu, bo to czyni Herbatę smaczną. Gitara to moja perełka Yamaha AES800 – mam ją już dwadzieścia lat i uwielbiam na niej grać. Mimo, że była uznana za gitarę jazzową, w muzyce rockowej sprawdza się bardzo dobrze. Jeśli chodzi o wzmacniacze to używałem Hand Box PVX1000 – model robiony dla mnie, oraz na mniejsze koncerty Marshall Master Reverb 30. Aktualnie koncertowo Taurus, ale w zespole Złe Psy przesiadam się i rozsmakowuję we wzmacniaczach Laboga, których osobiście jeszcze nie posiadam. W domu do ćwiczeń mam POD Line6, żeby grać na słuchawkach nie zajmując miejsca.
Twoim zdaniem jako nauczyciela: czego powinni unikać młodzi gitarzyści, a na czym się skupić, by rozwijać się muzycznie?
W tych czasach powinni rozważniej dobierać to, co wynajdują w sieci, nie wszystko co tam trafia jest im potrzebne, a czasem nawet może zaszkodzić, więc nie starajcie się bezmyślnie gonić Królika. Skupcie się na precyzji i wszystkim tym co się dzieje w utworze. Rytm, artykulacja, akordy, granie akompaniamentu to podstawa, a nie tylko solówki. Kiedyś byłem na jamie i pewien młodzieniec chciał ze mną pograć, ale nic nie znał, więc zaproponowałem bluesa, a on na to, że z bluesa to tylko solówki potrafi grać. Uważajcie na wszelkie bodźce. Kiedyś było trudno się uczyć, bo nie było materiałów, ale teraz moim zdaniem jest jeszcze trudniej, bo jest wiele bodźców technologi i dzieciaki trudniej znajdują pasję w muzyce. Są gry, komputery, telefony, tablety, itp. - spędzacie na tym za dużo czasu. Poza tym to już totalnie moje odczucie patrząc po moich dzieciach, że szkoła nie jest też przychylna pasjom, dzieciaki maja tyle zadawane, że ledwo starcza czasu na dodatkowe zajęcia. Pamiętajcie, że nie jest ważne gdzie mieszkacie – szanse mają wszyscy takie same, tylko trzeba wytrwale do tego dążyć i zawsze być gotowym, bo nie wiadomo kiedy to nadejdzie, a nikt nie będzie na was czekał, aż się w końcu nauczycie.
Zdjęcia: Wojciech Ziemski