Wokalistka, gitarzystka, kompozytorka, autorka tekstów – liderka zespołu Crystal Viper mającego w dyskografii sześć albumów studyjnych i jeden koncertowy. Stanowcza, konsekwentnie dążąca do celu artystka, która heavy metal zna jak własną kieszeń; dosłownie, ponieważ tworzy także kostiumy estradowe dla wielu artystów…
Przy tym znajduje czas na pielęgnowanie pasji fotograficznej i pianistycznej. Realizację muzycznych i życiowych celów dzieli z miłością swego życia – Bart Gabriel jest nie tylko mężem, ale też producentem i menedżerem Crystal Viper.
Wojciech Wytrążek: Jaki był początek Twojej pasji muzycznej?
Marta Gabriel: Musimy zacząć od mojego wczesnego dzieciństwa. W wieku siedmiu lat już grałam na pianinie. Niektóre dzieci marzą o lalkach, o wakacjach; ja jako mała dziewczynka zobaczyłam w telewizji orkiestrę i powiedziałam rodzicom, że chcę zostać muzykiem. Miałam szczęście, że rodzice potraktowali moje marzenie poważnie – po prostu wysłali mnie do szkoły muzycznej, do klasy fortepianu, na którym grałam wiele lat. Komponowałam właściwie od dziecka. Pamiętam, że jako ośmio-, dziewięciolatka miałam jakieś własne utwory. Później jako nastolatka odkryłam cięższe brzmienia, muzykę rockową, metalową i zachciało mi się śpiewać, bo chciałam się poważniej wyżyć muzycznie. Na początku śpiewałam w lokalnych zespołach, ale zamarzył mi się zespół heavy metalowy z prawdziwego zdarzenia. W międzyczasie poznałam mojego męża Barta, który do dziś jest producentem i menedżerem moim i mojego zespołu. Z jego pomocą udało mi się założyć Crystal Viper.
Na gitarze zaczęłaś grać nieco później – jak do tego doszło?
Crystal Viper gra klasyczny heavy metal i ciężko jest znaleźć ludzi, z którymi możesz tak naprawdę dzielić pasję i miłość do tej muzyki. Ja w domu pogrywałam na gitarze, bo komponowałam muzykę dla zespołu. Kiedyś przy okazji sesji nagraniowej wpadliśmy na pomysł, żeby w warunkach studyjnych przetestować gitarę, którą wtedy miałam. Kiedy chłopaki usłyszeli jak gram, powiedzieli – no, to mamy gitarzystę! Po drugiej płycie zostałam drugim gitarzystą. W międzyczasie nauczyłam się jeszcze grać na basie, więc wszystko rozwinęło się samo. Chciałabym jeszcze nauczyć się grać na perkusji, bo nie lubię programować bębnów podczas komponowania – wiesz, najchętniej siadłabym za garami i to zagrała, ale brakuje czasu, by ogarnąć to wszystko, co robię, co chciałabym robić i do tego jeszcze opanować kolejny instrument… Bardzo bym chciała.
Z pewnością uda Ci się, bo sam nieraz się przekonałem, że Marta jest uparta.
Tak mnie przezywali w szkole (śmiech).
Masz komfortową sytuację, bo wszystko, co dotyczy Crystal Viper zamyka się między Tobą, Twoim mężem i kolegami z zespołu.
Teoretycznie tak, ale nie do końca. O ile wszystkie ważne decyzje podejmujemy wewnętrznie, to w pewnym momencie, kiedy chcesz iść z zespołem dalej, musisz współpracować i dogadywać się z innymi osobami, i często iść na ustępstwa. Dochodzą osoby z wytwórni płytowej, graficy, ekipa techniczna i tak dalej.
Z drugiej strony, czy jesteście z mężem w stanie oddzielić sferę zawodową od rodzinnej?
Oczywiście, że potrafimy – nauczyliśmy się tego przez lata. Podczas wyjazdów na koncerty i kiedy pracujemy w studiu nie ma czegoś takiego jak mąż i żona, partnerzy życiowi; wtedy jest muzyk – producent i muzyk – menedżer. Muszę przyznać, że taki układ jest jak wygrana na loterii. Muzyka jest moją największą pasją, tak samo jak mojego męża. Muzyka to całe nasze życie – pasja i praca. W domu cały czas gra muzyka – wspólnie jej słuchamy, kiedy tylko ja nie gram, a mąż nie pracuje z innymi zespołami.
Czego słuchacie?
Obydwoje słuchamy naprawdę wielu rożnych gatunków, począwszy od muzyki klasycznej – oper i utworów fortepianowych, co wynika z mojego wykształcenia, przez muzykę filmową, do wszystkich odmian muzyki rockowej i metalowej, choć naszym ulubionym jest klasyczny heavy metal. Artystów i zespoły mogłabym wymieniać bez końca. Nie potrafię sklasyfikować typu muzyki jaki tworzy Mike Oldfield, a jest to jeden z moich ulubionych artystów. Niektórzy muzycy popowi są znakomici. Lubię też czasem posłuchać bluesa – wszystko zależy od dnia, od humoru, ale najczęściej to w odtwarzaczu jest klasyczny heavy metal.
Jak wygląda u Ciebie proces tworzenia utworu?
To nie jest tak, że siadam i mówię sobie, że teraz muszę wymyślić utwór – tego nigdy nie robię, nawet bym tak nie potrafiła. U mnie wygląda to tak, że coś mi chodzi po głowie i zaczyna grać. Mąż śmieje się, że to jest muzyczna schizofrenia, bo jedni słyszą w głowie głosy, a ja słyszę melodie. Czasem jest to zwrotka, pojedynczy riff, a czasem słyszę nawet cały utwór z aranżem, i jedyne co muszę zrobić, to usiąść przy pianinie, czy z gitarą w rękach, z włączonym komputerem i nagrać to, co mi chodzi po głowie. Czasem z jednego riffu przez kilka dni dojrzewa cały utwór. Kiedy jestem poza domem muszę nagrywać na dyktafon, żeby pomysł mi nie uciekł, bo czasami przychodzi nagle i znika na zawsze. To, co z tego powstaje, zależy od humoru, od tego, co mnie w danym momencie inspiruje, a inspiruje mnie po prostu wszystko, co się dzieje wokół mnie – chłonę to jak gąbka i później uzewnętrzniam się dzięki muzyce. Ludzie uważają, że każda płyta Crystal Viper jest inna i może tak być, bo to inny okres w moim życiu, inne inspiracje. Muzyka sama powstaje w głowie – ciężko mi to opisać, ale pokrótce wygląda to w ten sposób.
Czy podobnie jest z tekstami?
Nigdy nie zaczęłam pisania utworu od tekstu. Czasami bywa tak, że mam pomysł na tematykę i staram się skomponować jakby ścieżkę dźwiękową do obrazu, do akcji, którą mam w głowie – chodzi o klimat, jakbym robiła muzykę do filmu. Zwykle najpierw powstaje muzyka i w zależności od tego, o czym chciałabym żeby była płyta, staram się napisać do każdego utworu teksty w taki sposób, by razem tworzyły koncept-album, jak jest w przypadku większości naszych płyt. Oczywiście tekst musi pasować do charakteru utworu – przykładowo do wesołego kawałka nie będzie pasował tekst o umieraniu.
Po obejrzeniu Waszych klipów – w szczególności „Witch’s Mark” – muszę Cię zapytać, czy w trakcie pisania tekstu nasuwa Ci się pomysł na teledysk.
Nie. Chociaż gdy powstaje tekst, to jasne, że byłoby świetnie zrobić do niego wysokobudżetowy teledysk odzwierciedlający tekst czy też całą płytę, ale klip w klimacie filmowym to niestety bardzo droga zabawa, więc powtórki z „Witch’s Mark” szybko nie będzie. To klip filmowy z pełnym scenariuszem opowiadający to, co jest na płycie, która dotyczyła świętej inkwizycji, czarownic itd. Do nowej płyty zrobiliśmy dwa teledyski, jeden z Grupą 13 – „The Witch Is Back”, drugi do „When The Sun Goes Down” ukazuje zespół z bardziej prywatnej strony.
Widać na nim jak pracujecie w studio, jaka jest między Wami interakcja i atmosfera. Jest nawet humorystyczna scena, kiedy gitarzysta od tyłu spryskuje dezodorantem grającego basistę.
Ty się śmiejesz, a myśmy się wtedy prawie podusili – tak napryskał, że nie było czym oddychać, ale dobrze, że zostało to uchwycone przez kamerę.
Jakiś czas temu podpisaliście poważny kontrakt płytowy.
Od kilku lat jesteśmy w dużej niemieckiej wytwórni AFM Records, która nas we wszystkim wspiera, więc jesteśmy zadowoleni z udanej współpracy. Klasyczny heavy metal nie jest w Polsce za bardzo popularny; więcej fanów mają zespoły black i deathmetalowe, no i gramy głównie za granicą. Przykładowo w Hiszpanii jesteśmy bardziej znani niż u siebie, muzykę Crystal Viper usłyszysz tam w radio, a ludzie kilka razy rozpoznali nas na lotnisku. Jednak ostatnio coś się ruszyło, bo zagraliśmy trzy koncerty w Polsce i za każdym razem było dużo ludzi, którzy fantastycznie nas przyjęli, i po których do nas pisali, że byli zaskoczeni tym, że w kraju jest taki zespół. Zauważyłam też, że powstają nowe zespoły grające klasycznie – pewnie będą miały ciężko jak my na początku, ale trzymam za nie kciuki.
W Crystal Viper wszystko jest dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, łącznie z unikalnymi kostiumami.
Zakładając zespół chciałam nie tylko śpiewać, ale też dobrze wyglądać na scenie, a ponieważ w sklepach nie było takich ubrań, które by mnie satysfakcjonowały, z pomocą mojej mamy, która świetnie szyje, tworzyłyśmy moje pierwsze stroje. Później zaczęłam robić je sama, spodobały się więc uszyłam też kostiumy dla kolegów z zespołu, a później dla innych kapel. W pewnym momencie mąż zasugerował, żebym się zastanowiła i może rzuciła pracę skupiając się tylko na tych zajęciach – i to był dobry wybór. Wyszkoliłam się i teraz w swojej firmie zajmuję się projektowaniem i szyciem strojów scenicznych dla różnych artystów, jak np. Alissa z Arch Enemy, Sabaton, Vader, Wolf, a ostatnio ubieram nawet Samanthę Fox. Lubię mieć cały czas czymś zajęty umysł i ręce, lubię artystyczne podejście do życia. Nawet te stroje są dla mnie sztuką – siedzę, wymyślam, rysuję, tworzę to wszystko, a jest to związane z muzyką, bo później występują w nich muzycy. Realizuję się artystycznie i cieszę się, że tak się potoczyło moje życie. Oczywiście wymaga to dużej samodyscypliny. Nie ma czegoś takiego, że dziś mi się nie chce – trzeba to traktować jak normalną pracę. Jednak nie mogę narzekać – jestem bardzo zadowolona ze wszystkiego, co się dzieje wokół mnie.
Dzieje się bardzo dużo, ale wracając do muzyki – w jaki sposób ćwiczysz?
Ja zazwyczaj ćwiczę grając utwory Crystal Viper i tworząc nowe kawałki. Kiedy komponuję utwór często wymyślam coś, co jest mi ciężko zagrać, więc ćwiczę do momentu, aż gram to dobrze. Właściwie w ten sposób nauczyłam się grać na gitarze – komponując utwory dla mojego zespołu, tak samo zresztą na basie. Oczywiście rozgrzewam się, ćwiczę jakieś pasaże, ale ćwiczę głównie komponując i przygotowując się do koncertów.
Tu dochodzi do głosu Twoja podbudowa pianistyczna, harmonia i teoria muzyki – w sferę gitary i basu weszłaś będąc już muzykiem.
Robię to wszystko ze słuchu. Czasem mając ułożoną melodię gram pod nią harmonię na pianinie albo gitarze i śpiewam drugi głos, a kiedy mam to wszystko ułożone, pozostaje to tylko nagrać.
Używasz pianina akustycznego czy cyfrowego?
W domu rodzinnym miałam prawdziwe pianino Legnica, które godnie mi służyło przez wiele lat. Teraz mam cyfrowe pianino Casio. Po prostu nie mamy miejsca, by postawić akustyczne pianino, ale mam nadzieję, że kiedy się przeprowadzimy, stanie w domu prawdziwy fortepian, a przynajmniej dobre pianino, bo to tworzy inny klimat. Mówi się, że w akustycznych instrumentach jest dusza. Moje cyfrowe pianino trochę je przypomina, bo jest bez dodatków i udziwnień – pracuje praktycznie jak tradycyjny instrument, z tą różnicą, że mam pokrętło Volume i mogę grać na słuchawkach nawet o 1:00, 2:00, 3:00 w nocy, co zdarza mi się, kiedy nie mogę spać. Po prostu zakładam słuchawki, gram, nagrywam. W innym przypadku sąsiedzi nie byliby zadowoleni.
Omówiliśmy tematy pianistyczne, przejdźmy do sprzętu gitarowego – na czym grasz?
Obecnie gram na gitarach ESP LTD – modele MH-350SR i V-401FM.
Gitara typu V to właściwie Twój znak rozpoznawczy.
Nie do końca, bo ostatnie koncerty zagrałam na MH-350, a koledzy z zespołu stwierdzili, że nieźle wyglądam z gitarą inną niż V-ka. Bardzo lubię tę gitarę, gram na niej dużo, bo ma ruchomy mostek, a w naszych utworach pojawia się sporo smaczków – ruszysz wajchą i robi się jeszcze większy klimat. Jeszcze kilka lat temu nie sądziłam, że będę grała na innych gitarach niż Dean, które bardzo dobrze leżały mi w ręce, ale kiedy wracałam po koncercie samolotem, linie lotnicze rozpieprzyły mi gitarę tak, że nie dało się jej naprawić. Poszliśmy z mężem do sklepu i tam trafiłam na MH-350, którą od razu kupiłam. Później nawiązaliśmy współpracę z ESP – obecnie jestem ich endorserem, i tak też trafiła do mnie strzałka, która jest moją drugą gitarą. Nie myślę, żeby je zmieniać na cokolwiek innego, bo są skrojone pod moje małe ręce. Muszę jeszcze wspomnieć o gitarze, która była moim drugim instrumentem po jakimś totalnym wynalazku bez nazwy – to B.C. Rich Warlock – mam ją do dziś w miejscu pracy, więc kiedy robię sobie przerwę, zawsze mam ją pod ręką i na pewno nigdy się jej nie pozbędę z sentymentu, bo powstało na niej wiele utworów.
Czy używasz jakichś efektów?
Nie, jest tylko gitara, stroik i piec – nic więcej nie potrzebuję. Każdy składa sprzęt pod kątem muzyki, którą gra i tego, co chce osiągnąć swoją grą. Dla mnie im jest prościej, tym lepiej. Jedynie Andy używa kaczki. Oboje gramy na piecach Laney Ironheart 60. Wiele osób nas pyta, dlaczego akurat 60 W. Otóż dlatego, że pieca o mocy 100 W nie rozkręcisz na maksimum w warunkach koncertowych, bo akustyk by Cię zabił. Sześćdziesiątkę można rozkręcić prawie na maksimum i wyciągnąć pełną moc z lamp, co daje wspaniałe, mięsiste brzmienie, i nie jest za głośno. Nagraliśmy na nich ostatnią płytę, gramy na nich na żywo, o ile oczywiście jest możliwość, że możemy wystawić swój backline. Ludzie na początku się dziwią, dlaczego wystawiamy sześćdziesiątki, a po koncercie już każdy wie – były zresztą sytuacje, że gitarzyści innych zespołów mówili nam, że też przesiądą się na sprzęt o niższej mocy. Wszystko się zgadza, a do naszej muzyki brzmienie tych pieców jest idealne – wpinasz gitarę i to gra.
Generalnie mogę stwierdzić, że w Twojej kapeli wszystko gra, co jest też zasługą sekcji rytmicznej. Energiczny perkusista słusznej postury, taki jak Golem, łatwo osiąga dobre brzmienie.
Wiesz, wiele osób zwraca na to uwagę. Golem to perkusista, który potrafi porządnie przypierdolić w te gary. Gra bardzo dynamicznie i nie używa triggerów, więc wszystko, co słyszysz w naszej muzyce, faktycznie jest zagrane. Nie używamy sztucznych bębnów, staramy się tak nagłośnić perkusję, by to brzmiało jak najlepiej i jak najbardziej naturalnie; żeby nie trzeba było podkładać sampli. Druga rzecz, że to, co nagrywamy na płycie, gramy w 100% na scenie. Na płytach mamy też ballady, także fortepianowe, ale tych nie gramy na koncertach. Fani pytają dlaczego, a moja odpowiedź jest zawsze taka sama – postawienie na koncercie metalowym fortepianu na scenie jest problemem, a ja nie chciałabym grać przed ludźmi na keyboardzie, choć wiadomo, że nie jest to coś złego. Osobiście nie wyobrażam sobie też grania z pół-playbacku i puszczania brakujących śladów, mimo, iż wielu fanom to chyba nie przeszkadza. Podczas sesji nagraniowej zawsze zwracamy uwagę na to, by grać w taki sposób, by móc te utwory tak samo zagrać na żywo.
To ważne biorąc pod uwagę, że na scenie i wokół niej może się zdarzyć sporo nieprzewidzianych a czasem śmiesznych rzeczy.
No tego dzieje się naprawdę dużo, dlatego film „This Is Spinal Tap” to bardziej dokument niż komedia (śmiech). Ostatnio w Hiszpanii przewrócił się na scenie nasz basista, mnie też się to dwa razy zdarzyło i pierwsze co pomyślałam – czy gitara jest cała? Śmiesznie jest gdy nie używamy systemów bezprzewodowych – biegniesz, biegniesz i nagle czujesz, że coś Cię trzyma za nogę – to kabel, a techniczni Cię rozplątują. Różne rzeczy się zdarzają. Kiedyś wracając busem po koncercie wyjechaliśmy bez paszportów poza granicę Unii Europejskiej i nikt nie wiedział jak to się stało. Innym razem, w czasie kiedy graliśmy koncerty promujące płytę „Crimen Excepta”, nasz image nawiązywał do tortur w salach świętej inkwizycji, tak więc na scenę wychodziliśmy umazani krwią. Niekiedy było ciężko z prysznicem na terenie festiwalu czy w klubie, więc możesz sobie wyobrazić jakie były reakcje ludzi na powiedzmy stacji benzynowej czy w hotelu, kiedy pojawiała się ekipa wysmarowana krwią (śmiech).
Co byś poradziła młodszym adeptom sztuki muzycznej od strony techniki?
Nie uważam się za mentora, ale mogę powiedzieć: ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Im lepszym gitarzystą chcesz być, tym więcej musisz ćwiczyć. Podobnie jeśli chodzi o wokal – bardzo ważne jest podparcie oddechowe. Odpowiednia technika zawsze ratuje – nawet jak masz katar, chrypę, kaszel, to zaśpiewasz koncert. Druga rzecz – sen! Gitarzysta jak się nie wyśpi, to jakoś zagra, a wokalista nie będzie miał pary w gardle. Będąc wyspanym, wypoczętym i mając opanowaną technikę zaśpiewasz dobrze.
To bardzo ważne sprawy. Co byś powiedziała o podejściu do muzyki?
Poradziłabym, żeby grali to, co się podoba i w każdym momencie, gdy jest przypływ inspiracji czy pomysł, żeby coś fajnego stworzyć; a przede wszystkim, żeby nigdy nie rezygnować ze swojej pasji, bo wiadomo, że życie potrafi czasami przytłoczyć. Nie zawsze jest tak, jak chcemy, ale niech gra na instrumencie będzie takim momentem, że kiedy masz zły dzień, weźmiesz gitarę w ręce, o wszystkim zapominasz i nagle ten dzień staje się lepszy. Właśnie tym powinna być gra na każdym instrumencie, tym powinna być muzyka – czymś, co sprawia, że Twoje życie staje się lepsze. Nawet w gównianych momentach to powinna być odskocznia i prywatny azyl.