Dariusz Kozakiewicz (Perfect)
Kolejną rozmowę przeprowadzamy z Dariuszem Kozakiewiczem. Ten niezwykle doświadczony i wybitny polski gitarzysta, który od 12 lat wspiera swoją grą zespół Perfect, udowadnia, że ta kapela ma w sobie nadal mnóstwo energii i nie powiedziała jeszcze swojego ostatniego słowa.
Dużym problemem stało się dla zespołu dobieranie muzyków. Płytę nagraliśmy w jednym składzie, natomiast później zaczęły się problemy personalne i zamiast myśleć o następnej płycie, bujaliśmy się z przygotowywaniem nowych muzyków do tras koncertowych. Były to trasy głównie z węgierskimi zespołami grane na Węgrzech, w ówczesnym NRD, no i w Polsce. Jednak wspominam to dzisiaj wspaniale, dlatego że koncertów było bardzo dużo, podobnie zresztą jak dzisiaj z Perfectem. Grało się 3-4 dni koncertowe w tygodniu, więc rodzina po prostu rosła w siłę.
To są oczywiście odległe czasy, ale sprawa dotyczy też nagrywania w studio muzyki przez kapelę. Nagrywało się jeden do jednego, czyli w sposób bardzo naturalny. Teraz niestety często bywa tak, że robi się przedprodukcję w domu, a tylko dogrywa coś potem w studiu, więc często jest przerost formy nad treścią. Dzisiaj na komputerach robi się zgrania, lepi się niektóre rzeczy i według mnie nie jest to już takie fajne. Czasami już tylko w starych produkcjach słychać, że coś jest zagrane naturalnie i wyjątkowo.
Zależało nam na tym, by nie robił tego jeden aranżer. Stąd właśnie jest ta różnorodność na płycie. Byli tam tacy ludzie, jak Wojtek Karolak, Wojtek Zieliński czy Adam Sztaba. Teraz już wszystkich nie pamiętam, ale były to osoby, które znają się na rzeczy. Podrzuciłem jeszcze taki pomysł, żeby nagrać podstawę w studiu. Całą sekcję podstawową, harmonię i niektóre elementy z tych rzeczy, które zazwyczaj gramy, które słychać. Do tego dodaliśmy jeszcze jakieś dogrywki gitar czy solówek, żeby aranżer miał większe pole do popisu. Oczywiście nie narzucaliśmy żadnej aranżacji. Potem czekaliśmy na efekt. Ten efekt rzeczywiście był niesamowity, dlatego że każdy kawałek z tej płyty ma swój odrębny charakter. Później okazało się, że ludziom to się podoba i że to akceptują.
12 października zeszłego roku graliśmy koncert w Sali Kongresowej w Warszawie, już kolejny, i przy okazji wydaliśmy płytę DVD z koncertu symfonicznego, który odbył się w kwietniu we Wrocławiu w Hali Stulecia. Było tam jakieś 6,5 tysiąca ludzi. Pamiętam, że po prostu nas to powaliło. Wcześniej była obawa, że może nie będzie nawet publiczności, a już na pewno nie tak licznej. Okazało się jednak, że był to naprawdę przepiękny koncert, były kamery i nagraliśmy ten cały materiał, więc dźwiękowo i wizualnie jest idealnie. Dlatego też właśnie teraz łączymy płytę audio z koncertem DVD.
Tutaj wspólnie założyliśmy, że specjalnie nam nie zależy na tym, aby to poszło w jakiejś kolosalnej ilości, tylko chcieliśmy się skoncentrować na tym, by to było ciekawie wydane, a ciekawie wydać było właśnie w Internecie (śmiech). Tak samo ciekawie, jak wtedy, gdy wydaliśmy "Schody", łącząc ją z płytą analogową, i to było też fajne. Nagle ktoś mógł sobie położyć czarną płytę na gramofonie.
Pamiętam nawet jakichś paru kolesi wychodzących z bramy z gitarami opakowanymi w foliowe torby. Zajarzyłem to po prostu. Poza tym mój kolega miał gitarę akustyczną, tak więc dotknąłem najpierw kilku strun u niego i poczułem, że to jest chyba to. Zacząłem pomalutku - pierwszy akord, pierwsze nuty, no i tak to poszło.
M. Kubicki