EVH Frankenstein Replica

Wywiady
2009-03-10
EVH Frankenstein Replica

Chip Ellis, lutnik Fendera, podjął się zadania z pozoru niemożliwego. Postanowił stworzyć wierną kopię najbardziej znanej gitary Eddiego Van Halena "Frankenstein" z 1974 roku. Jak wierna jest ta kopia? Zobaczcie sami. Nawet samemu Eddiemu zaparło dech w piersiach, kiedy ją zobaczył...

Na początku 2007 roku swój debiut miała jedna z najbardziej niezwykłych gitar na świecie - EVH Frankenstein Replica. Frankenstrat to potoczna nazwa gitary zbudowanej z części pochodzących z różnych instrumentów, a Frankenstein Eddiego jest zdecydowanie najbardziej popularną gitarą tego typu, jaka kiedykolwiek powstała. Kopia ukazała się w limitowanej serii 300 egzemplarzy w cenie 25 tysięcy (!) dolarów za sztukę. Mimo tak wysokiej ceny instrumenty rozeszły się jak świeże bułeczki w ciągu zaledwie piętnastu minut...

KOPIE, KOPIE, KOPIE...


Ostatnimi laty producenci gitar prześcigają się w tworzeniu kopii słynnych git ar - mamy zatem reedycje instrumentów Claptona, Gallaghera czy Summers a. Zdecydowanym liderem w dziedzinie produkcji replik jest Fender Custom Shop i trzeba przyznać, że kunszt pracujących tam lutników osiągnął wyżyny. Jak doszło do nawiązania współpracy z Van Halenem? Najpierw wszystko otaczała mgiełka tajemnicy. Krążyły plotki, jakoby Edward Van Halen miał spotykać się z przedstawicielami firmy Charvel (obecnie wykupionej przez Fendera). Później wyszło na jaw, co było te matem spotkań: lutnicy przymierzali si ę do stworzenia git ary EVH Frankenstein Replica. Po przezwyciężeniu wielu problemów technicznych i po miesiącach żmudnej pracy, pracownię opuścił pierwszy egzemplarz tego niezwykłego instrumentu. Miał on swoją premierę podczas ubiegłorocznych targów N AM M. Gitarę promowa ł sam Eddie Van Halen. Kiedy wzięliśmy do ręki jeden z tych trzystu egzemplarzy, byliśmy kompletni e zaskoczeni bardzo wysoką jakością wykonania.

Uwierzcie nam na słowo, EVH Replica jest doskonale wykonana, a określenie "wierna kopia" zostało z pewnością wymyślone z myślą o niej. To niesamowite uczucie móc wziąć do ręki takie cacko. Co ciekawe, Chip Ellis, lutnik odpowiedzialny za całe przedsięwzięcie, skonstruował pierwszą kopię jedynie na podstawie fotografii. Gdy pierwszy instrument był już gotowy i Chip zaprezentował go Eddiemu, ten był kompletnie zaskoczony dokładnością odtworzenia szczegółów i jakością brzmienia. Dopiero na późniejszym etapie realizacji tego projektu Eddie przekazał firmie oryginał, co nieco ułatwiło pracę całemu zespołowi. Kiedy powstał trzeci model, Van Halen i przedstawiciele firmy Fender byli całkowicie usatysfakcjonowani, a Eddie musiał podpisać z tyłu gryfu swój model, żeby się nie pomylić...

Zanim zajmiemy się tą niezwykłą kopią, zapraszamy do podróży w przeszłość, podczas której dowiemy się nieco więcej o historii i okolicznościach powstania tego niezwykłego instrumentu. Przejrzeliśmy kilkanaście wywiadów z Van Halenem, zasięgnęliśmy informacji u licznych znawców tematu, ażeby uzyskać odpowiedź na pytanie: jak to się stało, że chłopak z mało znanego wówczas zespołu skonstruował tak niesamowitą gitarę. I do tego... jak on na niej grał!

POCZĄTEK


Co zainspirowało Eddiego do skonstruowania swojej własnej gitary? Skąd pochodziły jej poszczególne składniki? Eddie często odwiedzał warsztat Charvela w San Dimas, gdzie szperał w starych lub zepsutych częściach. Tego dnia, jak głosi legenda, artysta dosłownie zanurkował w stosie korpusów i gryfów, po czym znalazł dwie części, które jego zdaniem idealnie do siebie pasowały. "Eddie często nas odwiedzał i przesiadywał godzinami na podłodze, grając na gitarze - wspomina Wayne Charvel. - Od dawna marzył o zbudowaniu swojej własnej, idealnej gitary. Eddie nigdy nie cackał się ze sprzętem. Brał do ręki dłuto i śrubokręt, robił w korpusie otwór na humbucker, po czym przybijał przetwornik gwoździami do korpusu. Wyglądało to dość przerażająco, ale nikomu to nie przeszkadzało, tym bardziej że on tak świetnie grał". "Kupiłem od nich korpus za 50 dolarów i gryf za 80 dolarów, zmontowałem to wszystko razem, zainstalowałem stary przetwornik Gibsona, i tak oto powstała moja najlepsza gitara - mówi Eddie. - Dzieło uwieńczyły kolorowe pasy pomalowane farbą na korpusie". Z osprzętem był większy problem i Eddie dopuścił się czegoś, co wielu uznałoby za prawdziwe świętokradztwo: wymontował go ze swojego Stratocastera vintage, którego kupił, będąc jeszcze w szkole średniej. "Mostek tremolo pochodził z mojego Stratocastera z 1958 roku. W nowych Fenderach mostek nie jest tak dobry jak w konstrukcjach vintage, dlatego wymontowałem ten stary" - potwierdza Eddie.

PRZETWORNIK


Możemy potwierdzić mit, który krążył przez lata - owszem, oryginalny humbucker pochodził ze starego Gibsona ES-335. Został zamontowany we Frankensteinie, kiedy Eddie nagrywał debiutancki album, ale później artysta zdecydował się wykorzystać części z tego przetwornika PAF i przewinąć go, używając obudowy z przetwornika DiMarzio. "Miałem więc obudowę DiMarzio z magnesami PAF owiniętymi drutem pochodzącym z tegoż PAF-a. Było z tym sporo roboty, ponieważ oprócz samego nawijania musiałem też kombinować z moczeniem całości w parafinie. DiMarzio wybrałem, ponieważ był stosunkowo tani. Po moich zabiegach ten przetwornik wyglądał trochę jak suszona śliwka, ale najważniejsze, że działał" - wspomina Eddie. Humbucker do kopii został skonstruowany przez firmę Seymour Duncan z dużą dbałością o szczegóły. Evan Skopp z Seymour Duncan mówi: "Na zdjęciach było dokładnie widać obdarcia, rysy i rdzę na przetwornikach. Zrobiliśmy kilka humbuckerów, postarzyliśmy zgodnie z fotografiami, i daliśmy lutnikom do przetestowania. Zaakceptowali pierwsze egzemplarze. Jeśli porównam to z innymi naszymi reprodukcjami, humbucker w tej gitarze nie był wcale taki skomplikowany do odtworzenia".

MOSTEK


Fani Eddiego Van Halena doskonale wiedzą, że ten muzyk wprost kocha mostek tremolo. Nic więc dziwnego, że jego gitara często się rozstrajała. Musiał znaleźć na to jakieś rozwiązanie: "Znam pewne sztuczki, które pozwalają mi uniknąć roztrojenia - wyjawia artysta. - Kiedy opuszczam ramię mostka tremolo, struny G3 i B2 stroją wyżej niż pozostałe. Zanim więc zagra się na przykład jakiś akord barowy, trzeba ponownie naciągnąć właśnie te dwie struny. Ja robię to, podnosząc minimalnie ramię mostka. Jest to krótkie, delikatne szarpnięcie, po którym struny stabilizują się".

W 1978 roku Eddie wprowadził kolejny swój patent, a mianowicie: gotowanie strun, którego celem było zmniejszenie ich podatności na rozstrajanie się przy intensywnym użyciu mostka tremolo. Operacja ta pociągała za sobą problemy związane z wytrzymałością strun, jednak Eddie zdawał się tym w ogóle nie przejmować. Prawdziwe wybawienie pojawiło się dopiero z chwilą wprowadzenia na rynek patentu Floyda D. Rose’a, którym był rewolucyjny mostek podwójnie blokowany. Młody amerykański innowator Rose zmienił oblicze muzyki rockowej i przyczynił się do rozwoju nowoczesnych technik gitarowych, w czym olbrzymie zasługi ma - jak powszechnie wiadomo - Van Halen. "Floyd Rose wymyślił coś naprawdę praktycznego: ruchomy, podwójnie blokowany mostek - mówi z zachwytem Eddie. - Co ciekawe, mój brat wpadł na ten sam pomysł kilka lat wcześniej. Powiedział, że powinno się przytwierdzić struny na stałe na siodełku, dzięki czemu gitara nie będzie miała prawa się rozstroić. Może gdybym miał warsztat i trochę czasu, sam bym coś takiego skonstruował? Zawsze uwielbiałem majsterkować. Za to Floyd wcielił ten pomysł w życie i odniósł ogromny sukces".

Eddie często musiał stroić gitarę podczas koncertów, co w praktyce nie było zbyt wygodne. Za to już najwcześniejsze konstrukcje Floyda były wyposażone w blokowane siodełko. Na to właśnie czekał Eddie i teraz nie musiał już robić sobie żadnych przerw na ponowne nastrojenie gitary pomiędzy utworami. Sam zasugerował Floydowi, żeby zainstalował na mostku mikrostroiki. Dla utrzymania prawidłowego stroju muzyk we wszystkich swoich gitarach dbał o to, aby mostek tremolo znajdował się równolegle w stosunku do powierzchni korpusu. Gwarantowało to większą stabilność, jeśli chodzi o strojenie, i miało też pozytywny wpływ na brzmienie dzięki małej odległości pomiędzy strunami a korpusem.

PROBLEMY Z DETALAMI


Wbrew temu, co się powszechnie sądziło, przetwornik przy gryfie nigdy nie był podłączony do układu elektronicznego i faktycznie nigdy nie działał. Nie działał także zardzewiały pięciopozycyjny przełącznik umieszczony w środkowym otworze na przetwornik. Seymour Duncan mówi: "Poproszono nas, abyśmy odtworzyli także przetwornik przy gryfie wraz z przełącznikiem umieszczonym w otworze przeznaczonym na przetwornik środkowy. I choć przetwornik ten i tak nie był podłączony do obwodu, to mimo to nie mógł być zwykłą atrapą, lecz musiał normalnie działać... Mieliśmy spory problem, okazało się bowiem, że karkas cewki w górnym przetworniku wykonany jest z czerwonego bakelitu, którego już się nie produkuje. Nasz specjalista od tworzyw spędził wiele godzin na szukaniu odpowiedniego materiału. Ale to był dopiero początek. Trzeba było jeszcze postarzyć materiał i dobrać odpowiedni kolor. Z powodu tej głupiej płytki karkasu przetwornik przy gryfie był o wiele trudniejszy do skopiowania niż humbucker przy mostku".

Pracownicy Fendera mieli też problem z zebraniem odpowiedniej ilości ćwierćdolarówek z 1971 roku, identycznych jak ta, którą Eddie zamontował pod oryginalnym mostkiem tremolo. Aby pozostać w zgodzie z oryginałem, replika posiada regulator głośności z napisem "TONE", a nie "VOLUME", zamocowany na odpowiednio przyciętej czarnej płytce ochronnej.

Eddie Van Halen opowiada historię powstania Frankenstrata...

Gitarzysta: Możesz nam przybliżyć kulisy powstania twojej gitary?

Eddie Van Halen: Oto moja kochana gitara. Niektórzy nazywają ją Frankenstein, ale ja nazywam ją po prostu swoim dzieckiem. Ludzie zawsze pytali mnie o ten instrument, który był nieustannym źródłem fascynacji. Zacznijmy od początku. Gitarę skonstruowałem około roku 1974. Co mną kierowało? Chciałem stworzyć krzyżówkę Gibsona i Fendera. Podobał mi się ten mostek tremolo; to było, zanim powstał mostek Floyd R ose. O Boże, gdybym zaczął opowiadać tu teraz szczegóły, starczyłoby materiału na film pełnometrażowy...

Dlaczego zdecydowałeś się zbudować swoją własną gitarę? Wtedy nikt tego nie robił.

No cóż, z prostego powodu - po prostu nie miałem pieniędzy. Poza tym nie mogłem znaleźć gitar y, która by mi odpowiadała. Firma Charvel dostawała korpusy od firmy BoogieBodies i dokręcała do nich gryfy. Poszedłem do ich warsztatu w San Dimas, gdzie na podłodze było jeszcze pełno surowych i niewykończonych części, takich zwykłych kawałków drewna. Okazało się, że były wybrakowane: miały sęki, czyli wizualnie niedoskonałe. Mnie to akurat nie przeszkadzało, więc wybrałem sobie korpus, za który zapłaciłem 50 dolarów. Gryf kosztował mnie 80 dolarów. Tak więc powstała krzyżówka Fendera i Gibsona. Do tego dołożyłem przetwornik. Zdecydowałem się na humbuckera, ponieważ zawsze mi się podobał. Konstruując tę gitarę, robiłem to, co podpowiadała mi intuicja, i nie zastanawiałem się przy tym, jaki uzyskam efekt całościowy. Ale tworząc coś nowego, muszę przyznać, napsułem sporo sprzętu...

Czy ta gitara nie była kiedyś czerwona, prawda?

Pierwsza wersja była biała i miała czarne pasy. Chciałem, żeby się wyróżniała. Nawet płytka ochronna nie była oryginalna, zrobiłem ją sam (wyciąłem ją nożyczkami!). Złożenie jej zajęło mi kilka dni. Gdy wziąłem gotowy już instrument do ręki, to poczułem się wręcz wspaniale. Wiele lat kombinowania z częściami i w końcu zbudowałem mojego cudownego Frankensteina! Nie zrobiłem tej gitary po to, żeby się popisać i na siłę wyróżniać. Zrobiłem to dla siebie, bo nie było wtedy gitary, która by mi odpowiadała, a do tego brakowało mi jeszcze funduszów. Taka była moja motywacja.

Twoja gitara nie była jednak doskonała...

Nie miała mostka Floyd Rose i blokowanego siodełka. Ludzie zastanawiali się, w jaki sposób mogłem zapewnić prawidłowe utrzymanie stroju. Musiałem cały czas dbać o to, by struny były idealnie nawinięte na kołki i aby (przechodząc przez siodełko) nie zostały zbytnio zagięte. Nawijałem je od góry, a nie od dołu, żeby tym samym ułożone były możliwie jak najbardziej równolegle w stosunku do siebie. Starałem się nie dopuścić do tego, aby wychodziły z siodełka pod kątem. Podczas gry przytrzymywałem struny przy gryfie ręką, bo jeśli za mocno uderzałem, zdarzało się, że wyskakiwały z siodełka. Musiałem je nawet naoliwić w jego strefie, gdyż to pomagało w utrzymaniu ich w rowkach, co było szczególnie ważne przy podciągnięciach.

Co cię zainspirowało do pomalowania korpusu?

Nie mam pojęcia, po prostu to zrobiłem. Musiałem go jakoś pomalować. Wziąłem taśmę maskującą, owinąłem nią gitarę i dałem na to warstwę czarnej farby, to wszystko. Potem zdarłem taśmę i wtedy ukazały się idealnie równe, czarne pasy. Następnie znowu ją owinąłem taśmą i pomalowałem farbą w sprayu na biało. Całość wygładziłem papierem ściernym i efekt zaskoczył mnie samego.

Twój pierwszy biało-czarny Frankenstrat był bardzo popularny, ale czerwony to już zupełnie inna historia...

Ta gitara żyje własnym życiem. Choć za każdym razem, jak na nią patrzę, żałuję, że przemalowałem ją na czerwono i nie zostawiłem płytki ochronnej. Podczas pierwszej trasy koncertowej gitara była jeszcze biała. Później przyszedł czas na żółtą, którą później zresztą pochowałem z Dimebagiem. Potem wróciłem do swojej starej gitar y i pomalowałem ją na czerwono.

Co sądzisz o replice?

Faktycznie jestem zszokowany. Frankenstein Replica jest wspaniała i brzmi jeszcze lepiej niż oryginał. Ta gitara mnie dosłownie powaliła. To absolutnie niesamowite, jak komuś chciało się odwzorować mój stary, zdarty instrument z taką dbałością o szczegóły. Nie brakuje żadnej rysy, są nawet wszystkie ślady po papierosach. Nie zabrakło także światełek odblaskowych z tyłu, które na domiar wszystkiego pochodzą od tego same go producenta. Są identyczne! Nie wyobrażam sobie, ile czasu i wysiłku kosztowało to całą ekipę ludzi zaangażowanych w to dzieło. To absolutnie szalone. Najbardziej zszokował mnie fakt, że Chip Ellis odtworzył tę gitarę na podstawie zdjęcia!