W latach 1990-94 współorganizator 5-tarnobrzeskich zlotów motocykli ciężkich i zabytkowych a od 2000 roku założyciel i Prezes Stowarzyszenia "OKO" - Ochrona Kultury Oryginalnej. Pomysłodawca i organizator unikatowego w skali świata festiwalu plastyczno-muzycznego Satyrblues.
Za swoją działalność wyróżniony nagrodą marszałka Województwa Podkarpackiego oraz Prezydenta Miasta Tarnobrzega. Wierny estetyce Fusionbluesa, stabilny intelektualnie, apolityczny, nie znosi techno i hip-hopu. Wydawca płyt CD / DVD / LP. Projektuje okładki płyt, rysuje i rozdaje ulubionym muzykom ich portrety oraz karykatury. Wystawy autorskie organizuje wtedy, kiedy sam chce. Zbiera wszystko co dotyczy drużyny Kubusia Puchatka i Batmana. Nie gra w żadne gry komputerowe i nie zmienia za często komórek. W Polskim Radiu Rzeszów prowadzi cykliczną audycję słowno-muzyczną pt. "Blues Attack", oraz pisuje dla gitarowej prasy branżowej. Ostatnia edycja Satyrblues - wydarzenie, za które od kapituły Stowarzyszenia Polskich Artystów Karykatury dwukrotnie otrzymał statuetkę "ERYK" - miała miejsce 16 września.
Na początek trochę historii. Skąd wziął się pomysł na zorganizowanie takiego festiwalu, kiedy się on urzeczywistnił i kto jest jego twórcą?
W 2000 roku zarejestrowałem w sądzie Stowarzyszenie kulturalne o nazwie Ochrona Kultury Oryginalnej, jako antidotum do panoszącej się wokół muzyki chodnikowej. Wówczas mocną pozycję w mediach komercyjnych miał gatunek, którego nazwanie muzyką nie przechodzi mi przez gardło, a który dzisiaj wraz z nową władzą święci triumfy w TVP. Powołując Stowarzyszenie "OKO" chciałem mieć tożsamość prawną i mechanizmy w instytucjonalnym pozyskiwaniu dotacji, aby nieco odwrócić te niekorzystne proporcje na rzecz wypromowania w regionie gatunku muzycznego, który od zawsze gloryfikuję nazywając go Fusionbluesem. Tak właśnie zrodził się festiwal Satyrblues w mieście, którego nie jestem rodowitym mieszkańcem, ale na co dzień w nim pracuję i funkcjonuję zdzierając budżetowe buty za budżetową pensję. Krótko mówiąc jest to mój autorski festiwal od początku do końca i umrze wraz ze mną - amen.
"Satyrblues" to impreza nie tylko muzyczna. Jak możesz określić jej profil. Muzyka? Plastyka? Satyra? wszystko podczas jednego artystycznego zamieszania. Co tu się tak naprawdę odbywa?
Nim scaliłem dwa wyrazy w jeden nadając im równoprawny ton, to pierwsza edycja odbyła się pod szyldem "Satyr Blues Night", ale któregoś dnia odebrałem dziwny telefon od desperata, który pomylił nas z agencją towarzyską i chciał zamówić dwa blond anioły na wieczór kawalerski. Uznałem wówczas, że dla powagi festiwalu muszę szybko zmienić nazwę, by wyraz "Night" nie prowokował dwuznacznych skojarzeń (śmiech). Od 2001 r. istniejemy więc jako jednowyrazowy SATYRBLUES pisany łącznie.
Jest to impreza głównie muzyczna, ale Satyra wraz z pochodnymi stanowi bardzo istotny kontrapunkt dla dźwięków, bo podobnie jak Blues, jest dyscypliną egzystencjonalnie przenikliwą, co obserwuję w szeregach samych rysowników, jak np. Łukasz Szostak z Gdańska (wokalista grupy Hateseed), Arek Maniuk z Warszawy (Hetman) czy Sebastian Cast z Buenos Aires. Te dwie natury świetnie się uzupełniają co szczególnie doceniają nasi festiwalowi Beneficjenci. Poza tym, chciałem od początku być oryginalny w swoim pomyśle, dlatego Satyrblues jest jedynym tego typu przedsięwzięciem na świecie (tożsamość potwierdzona przez Muzeum Karykatury w Warszawie), udanie łączącym dwie dyscypliny sztuki, mające wartość rozrywkową, edukacyjną i ponadpokoleniową.
Jaka jest główna idea tego przedsięwzięcia? Mówiąc kolokwialnie po co to robicie?
Idea jest egoistyczno-egalitarna! (śmiech), co oznacza, że chcę mieć na stare lata przewidywalny i względny spokój wokół siebie, żeby żaden blokowy troll nie katował mnie nocami cyber-bitami z komóry, bo jak napisano w biblii rocka: "Od techno narody zdechno!" Innymi słowy wierzę, że dopóki na planecie żyje ostatni Mohikanin to tli się nadzieja na odrodzenie Rock ‘n Rolla. Mówiąc poważnie, to demokracja i poprawność polityczna są wrogie postępowi w sztuce, dlatego poprzez ideę własną chronimy tych których cenimy, stwarzając im na Satyrbluesie międzynarodową platformę do artystycznej kolaboracji, wraz z poszanowaniem ich odrębności kulturowej i wyznaniowej. Na Satyrbluesie jest sporo miejsca dla wszystkiego co piękne i prawdziwe - wcale nie musi to być Blues.
Nie jest to impreza młoda. W tym roku odbędzie się po raz osiemnasty (wywiad został przeprowadzony przed festiwalen - przyp. red.). W jakim kierunku ewoluuje to wydarzenie artystyczne? Czy przez te lata dokonał się jakiś znaczący rozwój?
Wiemy, że "Satyrblues" nie trwa jedynie w dniu koncertu. Prowadzicie, też działalność promocyjną, wydajecie płyty, kręcicie filmy. Satyrblues, ze swoim stażem, jest obecnie najstarszym tego typu przedsięwzięciem w stanie podkarpackim, co najlepiej widać po kolorze moich włosów (śmiech). Mając jednak nieuchronną świadomość ulotności chwili, postanowiłem nagrywać i materializować koncerty na nośnikach optycznych, by zachować je na dłużej w pamięci, która bywa niestety zawodna. Dotychczas wydaliśmy około 40 tytułów w tym tak unikatowe jak koncert Hirama Bullocka z Stevem Loganem, którego po Satyrbluresie przechwycił od nas Jarek Śmietana.
Jak wam się udaje przez tyle lat tworzyć taki artystyczny konglomerat? Łączycie różne dziedziny sztuki, mimo zmieniających się mód, gustów wy wciąż promujecie muzykę oscylującą wokół korzeni, czyli blues, rock. Czy to kwestia charyzmy, zamiłowania, czy może zapotrzebowania ze strony odbiorców na tego typu wydarzenia?
Kluczem do każdej sukcesji jest stabilność intelektualna. Człowiek wykształcony to człowiek spełniony i wrażliwy wobec zmienności i oferty świata. Ten sam mechanizm występuje na Satyrbluesie, choć mógłbym rzec bez filozofowania, że bez zaszczepionej miłości do muzyki nie powstało by nic.
Festiwal został niejednokrotnie doceniony, o czym świadczą otrzymane nagrody i wyróżnienia.
Tak, mamy ich na swoim koncie znacznie więcej niż pieniędzy (śmiech). Wszystkie je bardzo cenię, bo zostały przyznane nam bez udziału tzw. lobbystów. Niestety te piękne statuetki nie pomagają w walce o festiwalowy budżet, który najczęściej zjada Zenek Martyniuk lub jakieś patriotyczne eventy.
A co z publicznością? Jakie jest zainteresowanie?
Mimo, że Tarnobrzeg nie jest metropolią, udało się zorganizować tu imprezę rangi międzynarodowej. Jak to możliwe? Jakiś specyficzny klimat, a może właśnie publiczność jest tu kluczem do sukcesu? Tarnobrzeg od dawna nie jest miastem wojewódzkim, a nawet górniczym, bo w miejscu dawnej kopalni siarki mamy dzisiaj jezioro wielkości solińskiego dlatego publiczność, zarówno ta miejscowa, jak i przyjezdna, to nasz najcenniejszy kapitał! Z każdym kolejnym rokiem dokonuje się zauważalny progres na widowni, która dorasta wraz z festiwalem i oto nasze satyrbluesowe dzieci mają już swoje dzieci, z którymi nas odwiedzają, co sprawia, że mimo piętrzących się trudności przy organizacji, nie mam sumienia odwołać festiwalu. To ludzie są dla mnie wyzwaniem i najlepszą motywacją do dalszego działania, gdyż ich obecność nadaje naszym staraniom kreatywny sens.
Mógłbyś nam przypomnieć tych artystów, którzy byli najjaśniejszymi gwiazdami Satyrbluesa?
Wszyscy artyści którzy przewinęli się przez dotychczasowe edycje Satyrblues to gwiazdy, co poniekąd wynika z faktu, że od początku mamy ustawione bardzo rygorystyczne kryterium wyboru, czym eliminujemy niepożądany przypadek. Jak wspomniałem rejestrujemy koncerty na setkę i nie możemy sobie pozwolić na pijane eksperymenty, więc sięgamy wyłącznie po profesjonalnych wykonawców, którzy potrafią oddzielić pracę od balangi. Oczywiście publiczność ma swoje indywidualne typy i tak np. jedni po dziś dzień ciepło wspominają koncert Abiego Wallensteina, a inni gitarzystkę Erję Lyytinen, czy też slajdzistę Joe Colombo, który podobnie jak Slidin' Slim, Claude Hay i Dudley Taft jest naszym festiwalowym odkryciem. Mówiąc wprost, ta autonomiczność nie jest dla mnie łatwym zadaniem logistycznym, zwłaszcza przy skromnym budżecie, ale w efekcie finalnym przynosi znacznie więcej satysfakcji niż poruszanie się utartymi ścieżkami - co np. czyni wiele polskich festiwali jazzowo-bluesowych.
No to przejdźmy do teraźniejszości. Tegoroczna edycja festiwalu zapowiada się nadzwyczaj interesująco, muzycznie i nie tylko. Co, gdzie i kiedy się wydarzy? Ponoć nastąpi jakiś "Guitar Attack", ale to nie wszystko. Oświeć nas, czym tym razem Tarnobrzeg nas ugości?
Startujemy 16 września 2017 r. punktualnie o godz. 15:00 wystawą w Tarnobrzeskim Domu Kultury. Cała ramówka festiwalowa została tak skonfigurowana, by zadowoliła zarówno 6-latka jak i jego 66-letniego dziadka. Satyrblues trwa ponad 6 godzin i przez ten czas nie może być nudy, dlatego walczymy i dbamy o każdy wyedukowany gust czyli taki, który potrafi samodzielnie odróżnić Chopina od wódki Chopin (śmiech). Wodzirejami tegorocznej "Osiemnastki" będą tacy giganci jak: Piotr Bukartyk, Dudley Taft (USA) z gościem specjalnym Jackiem Kiellerem, a w finale zaprezentujemy projekt stworzony tylko na Satyrblues pt. GUITAR ATTACK, zrzeszający takich gladiatorów gitary jak Manu Lanvin, Neal Black, Fred Chapellier, których wspierać będzie demoniczna sekcja rytmiczna Devil Blues + pianista z NYC - Mike Lattrell. Na pewno wskoczy też na scenę wirtuoz gitary fingerpicking Piotrek Restecki, będący stałym gościem festiwalu, bo nie wierzę żeby spokojnie wysiedział w fotelu. Chcę też zarekomendować występ pianisty Michała Wierby z wokalistką Mag Balay, który zmusi Seaboard do shreddingu. Natomiast w części wernisażowej po raz pierwszy w Polsce swoje prace wyeksponuje Sebastian Cast z Argentyny, a towarzyszyć mu będzie wystawa fotografii Tamary Pieńko i karykatury Łukasza Szostaka. Gwarantuję, że każdy uczestnik festiwalu otrzyma nie tylko dawkę muzyki na najwyższym poziomie, ale też katalog, oraz małe co nieco żeby nas słodko wspominał. Natomiast komu nie uda się dostać na Satyrblues, tego z góry przepraszam i zapraszam do słuchania transmisji koncertu finałowego w Polskim Radiu Rzeszów nadawanego również w Internecie.
Galeria z Satyrblues 2017 - ZOBACZ TUTAJ
Nie możemy się już doczekać!
Dziękuję za zainteresowanie festiwalem Satyrbues i miłą pogawędkę.
Rozmawiał: Grzegorz Kabasa