Pod egidą jednej z najbardziej zasłużonych polskich oficyn, ukazała się w tym roku bodaj najciekawsza krajowa pozycja z gatunku hardcore/punk. Po kilkuletniej przerwie, śląsko-małopolska formacja After Laughter przypomniała o sobie albumem "Quest for Sanity".
"Quest for Sanity" to krążek wynoszący melodyjne granie na prawdziwe wyżyny. W związku z premierą wydawnictwa rozmawiamy z Arturem Jagódką - wokalistą formacji.
Zaczniemy dość przewrotnie, bo niekoniecznie o płycie Twojego zespołu. Bardziej zastanawia mnie, czym według Ciebie jest dziś punk? Dalej manifestem własnego niezadowolenia, nurtem niosącym ładunek emocjonalny, czy prowokacyjną platformą, którą dogłębnie wykorzystuje ... Siksa.
Mogę powiedzieć, czym jest dzisiaj punk dla mnie, bo do stawiania jakiejś ogólnej tezy nie mam chyba kompetencji. Dla mnie punk był i nadal jest platformą dającą możliwość dzielenia się ideami, refleksjami, sprzedającą w przystępnej firmie istotne wartości. A przy okazji miejscem, gdzie można usłyszeć sporo ciekawej, energetycznej muzyki.
Dla Ciebie, bo dla ogółu chyba nie ma jednej definicji. Zbyt wiele wydarzyło się w muzyce i samej subkulturze, aby dało się wrzucić wszystko do jednego worka. Odnosząc się do tego co powiedziałeś, ten Twój punk - czy to w Last Believer czy w After Laughter ma przede wszystkim nieść inteligentne treści?
Kapelami, które zmieniły moje patrzenie na świat były Bad Religion, Dead Kennedys, Dezerter czy Youth Of Today. Nie mam natomiast nic przeciwko prowokacji w stylu Vandals czy Circle Jerks. Odpowiadając jednoznacznie na Twoje pytanie - tak, mi punk nie tylko dostarczał rozrywki, ale i edukował.
A czy ten dzisiejszy jest w stanie wnieść coś do Twojego życia? Czy obecna inkarnacja tej muzyki towarzyszy Ci bardziej rozrywkowo?
Mówiąc szczerze, to poza kilkoma zjawiskami z naszej lokalnej sceny i kilkoma z zagranicy, 3/4 płyt, których na co dzień słucham, to te same kapele, których słuchałem dwie dekady temu. Niemniej staram się mieć uszy otwarte i na muzykę i na ciekawy przekaz.
Ja w After Laughter widzę, a raczej słyszę band o dużym komercyjnym potencjale, grający totalnie niszową muzykę. W końcu, ile osób w Polsce kojarzy was z Dag Nasty? (śmiech)
Komercyjny potencjał i niszowa muzyka brzmi trochę jak oksymoron (śmiech). Nigdy nie mieliśmy jakiegoś blueprintu na to jak chcemy ten czy poprzedni zespół prowadzić. Chcieliśmy grać muzykę, która kochamy, przekazać wartości, które są dla nas ważne, a jeżeli ktoś z tego czy innego względu nas polubi to jest to (ogromna) wartość dodana. Nie będę ściemniał, że nam nie zależy by ludzie nas usłyszeli, bo to było by perfidne kłamstwo. Ale na sukces komercyjny w jakiejkolwiek formie nie liczymy. Dag Nasty na tym polu też świata nie podbiło. I dobrze. Ta romantyczna niezależność sceny punk/hardcore to jedna z tych rzeczy, która ją wyróżnia. Nie ma sensu z niej rezygnować.
A nie czujesz się rozczarowany tym, że wiele fajnych ekip nie może się przebić? W waszym przypadku nie ma do tego żadnych przeszkód, ani kompozycyjnie, ani tekstowo, a przede wszystkim wokalnie. Jest jednak inny czynnik, wszyscy macie już swoje lata...
Są takie rzeczy, z którymi po prostu trzeba się pogodzić, a jedną z nich jest metryka. Oczywiście, że szkoda gdy kapele, które w warstwie tekstowej mają coś ciekawego, czy nawet ważnego do powiedzenia, a muzycznie są ciekawsze od 90% tego, co puszczają w mediach około muzycznych trafiają do grona 50 znajomych. Ja jednak nie mam pojęcia w jaki sposób, w dobie tysięcy kapel, możliwości nagrania płyty w domu i wypromowania się na Facebooku, kapela może zaistnieć i przebić się do świadomości szerszego grona. Jak kiedyś jakiś sposób wymyślę, to napiszę poradnik.
Renoma waszego wydawcy nie pomaga?
Powiem szczerze, że nie potrafię tego ocenić. Są ludzie, którzy nas wspierają i za to jesteśmy im mega wdzięczni, bo jak mówiłem - fajnie jest mieć świadomość, że ogrom pracy wkładany w kapelę ma jeszcze dla kogoś, poza nami, sens. Przyznam Ci się, że po tym jak wróciliśmy do grania pod szyldem After Laughter, miałem jedno osobiste postanowienie: nie mieć żadnych oczekiwań. I jasne, trudno wyzbyć się nadziei, że ktoś doceni to co robimy, ale mimo wszystko staram się trwać konsekwentnie w postanowieniu i nie kisić w sobie żadnych żali.
Widzę, że jesteś zadowolony z tego, że After Laughter żyje i działa. To jedna z tych rzeczy, które pomimo szarości dnia codziennego daje ci motywację?
Jasne! Granie koncertów i spotykanie ludzi to jest to co dawało i daje mi ogromną motywację. Poza tym, trochę wbrew swojej naturze, staram się praktykować docenianie małych rzeczy i patrzenie na szklankę jako do połowy pełną. To odnośnie szarości dnia codziennego.
Załóżmy optymistyczny wariant, jest szansa na to aby wyjść z tym materiałem dalej, żeby klepnąć kilkanaście dużych sztuk poza Polską i przypaść do gustu agentowi koncertowemu z prawdziwego zdarzenia. Wchodzisz w to, czy to zdrada romantycznego etosu hardcore/punka nakazującego działać po swojemu na mniejszą skalę?
Biorąc pod uwagę ilość punkowych koncertów, które można zagrać w Polsce, wchodzę w każdą okazję do występu na żywo, na naszych zasadach i dla ludzi, którzy będą chcieli nas posłuchać. Wiesz, na Orlim Gnieździe bym nie zagrał. Na imprezach o charakterze religijnym pewnie też nie. Bynajmniej nie dlatego, że jestem wojującym ateistą, ale dlatego, że śmierdzi mi taka forma indoktrynacji. Reasumując, od dawna nie posługuję się w życiu dogmatami tylko zdrowym rozsądkiem. Mając propozycję, mógłbym ją rozważać. Nic poza wcześniej wymienionymi nie jest z góry przekreślone.
Imprezy pokroju Orlego Gniazda przyciągają coraz większe rzesze zwolenników. Nie tyle muzyki, co odradzających się postaw nacjonalistycznych. Ta zaraza zaczyna się rozprzestrzeniać w sposób całkowicie niekontrolowany i niereformowalny. Historią manipuluje się, dodając do niej pierwiastek muzyczny. Podobno istnieje coś takiego jak NS straight edge.
Słyszałem o NS SE już jakiś czas temu. Po**ny temat. Skrajne postawy nacjonalistyczne, czy wręcz rasistowskie faktycznie mają teraz urodzaj. Nie jestem pewien, czy rozprzestrzeniają się tak zupełnie niekontrolowane. Myślę, że nie jest tak, że ludzie rodzą się z takim intelektualnym defektem. Wydaje mi się, że takie nastroje podsycane są przez wszechobecny strach przed obcymi i brak innych, tak przecież wzniosłych i mocno osadzonych w martyrologicznej historii wartości. Myślę, że ludzie tacy jak minister Błaszczak, Marine Le Pen we Francji czy Steve Bannon w administracji Trumpa sprytnie i cynicznie wykorzystują i rozpalają te nastroje.
Budując przy tym kapitał zarówno polityczny jak i czysto finansowy. Ostatnie hity marketingu to przecież żerowanie na symbolach narodowych i braku podstawowych faktów dotyczących ich znaczenia, pierwotnego wykorzystania i całego tła historycznego. Piję tutaj do naszych realiów, w których nacjonalistyczny ruch oparł się głównie na niewyedukowanej młodzieży obnoszącej się z symbolami Polski Walczącej umieszczonymi gdzie popadnie. Wszystko w imię patriotyzmu. A nie słyszałem aby ci ludzie zaangażowali się dajmy na to, w tak prozaiczną akcję jak Kuchnia Społeczna. Nie chcę tutaj wychwalać lewicowych ugrupowań, ani reprezentowanej przezeń polityki, ale więcej prospołecznych i krzewiących patriotyzm działań można zauważyć po drugiej stronie barykady i w tym tkwi patriotyzm. Nie w epatowaniu martyrologią i jej symboliką na lewo i prawo, w imię wyższości nad drugim człowiekiem.
Nie lubię oceniać ludzi, nawet tych z zupełnie innego spektrum światopoglądowego, ale tak jak zauważyłeś - to jest głównie marketing. Nie jestem pewien jaki odsetek ludzi w patriotycznych ciuchach czuje jakiekolwiek przywiązanie do swych rodaków. Na pewno nie na tyle duże, aby sprawić żeby każdy Polak na zagranicznych wojażach z podniesioną głową mógł powiedzieć skąd pochodzi, zamiast chować twarz w dłonie, wstydząc się swojego ksenofobicznego, wstecznego społeczeństwa. Nawet jeżeli te opinie są przesadzone. Jeżeli są patriotami, to niech wyjdą na ulicę gdy rząd tnie budżet na OZE, gdy rząd chce truć naród węglem. Niech pomogą bezdomnemu, albo chociaż babci z ciężkimi zakupami. W innym wypadku, to nie jest patriotyzm, tylko co najwyżej ideologicznie skrzywiony sentymentalizm.
Wróćmy do pozytywnej tematyki - za czym tęskni After Laughter?
Głównie za koncertami, podczas których pod sceną kotłuje się załoga. Za ekscytującymi rozmowami na ważne tematy. Za zinami, których nie zrozumieliby "normalsi". Za wypadami na miasto po gigu, 30 osobową załogą. Ale... każdy czas ma swoje atrybuty, nie ma co popadać w zbytni sentymentalizm
Skoro o koncertach mowa, gdzie wkrótce możemy zobaczyć After Laughter?
W Cieszynie, Bielsku, Krakowie, Katowicach. Potem w Warszawie i dalej na północy. Jak chłopaki wszystko dopną, na pewno pochwalimy się w mediach społecznościowych.
Rozmawiał: Grzegorz Pindor