Craig Ross
Prawdopodobnie nie wszyscy słyszeli o Craigu Rossie. Ale na pewno słyszeli o nim fani Lenny’ego Kravitza.
Ma dom na wybrzeżu Wysp Bahama. Zgromadził fantastyczną kolekcję gitar, której listę można podziwiać na jego stronie internetowej (www.craigross.net). Można na niej znaleźć przeróżne instrumenty - od Fendera Stratocastera z 1955 r. aż do Gibsona SG z 1969 r. Stan jego konta bankowego powiększa się za każdym razem, kiedy ktoś kupuje płytę Lenny’ego Kravitza, poczynając od "Are You Gonna Go My Way", a na "It Is Time For A Love Revolution" kończąc. Pije, randkuje i wylatuje z klubów za złe zachowanie. Jak na sidemana Craig Ross prowadzi całkiem niezłe życie.
Ale jest też gorsza strona medalu, mianowicie kiedy ludzie słyszą jego nazwisko, wzruszają obojętnie ramionami. Albo rozmawiając z nim, rozglądają się za Lennym Kravitzem. Wspaniałe solo w outro do "Believe" lub charakterystyczny ostry riff do "Are You Gonna Go My Way" fani przypisują Kravitzowi, nie wiedząc, że ich współautorem i wykonawcą jest właśnie Ross.
A potrzeba nie lada osobowości, żeby przyćmić Craiga Rossa. Gitarzysta Kravitza nosi elektryzujące afro i hipisowskie frędzle - wygląda jak Eric Clapton z czasów Cream. Choć to akurat nie dziwi, bo muzyka lat 60. i 70. jest dla niego nieustającym źródłem inspiracji. "Czemu tak wyglądam? - zastanawia się Craig Ross. - Trzeba o to zapytać mojego tatę i moją mamę (śmiech). A tak na poważnie: zawsze byłem fanem zespołów, które miały prawdziwy sceniczny image. Uwielbiałem artystów, którzy zachowywali się, jakby urodzili się na scenie. Fascynują mnie przede wszystkim angielskie zespoły z lat 60. i 70. Muzycy brytyjscy byli wtedy pod ogromnym wpływem tego, co się działo w Stanach Zjednoczonych, choć woleli cięższe brzmienie".
TO JEST LOS ANGELES, KOTKU...
Ross po raz pierwszy pojawił się na scenie w Los Angeles z zespołem Broken Homes. "To były czasy mojej muzycznej edukacji - uśmiecha się muzyk. - Królowali Guns N’ Roses i Jane’s Addiction. W klubach grali goście z Red Hot Chili Peppers. Jak łatwo się domyślić, konkurencja stawiała bardzo wysoko poprzeczkę, a ja miałem wtedy tylko 16 lat, dlatego musiałem się wraz z całym zespołem naprawdę bardzo starać. Poszliśmy bardziej w stronę rock and rolla i nie interesowały nas tapirowane fryzury czy wycudaczone gitary. Raz graliśmy z Guns N’ Roses na prywatnej imprezie w pewnym ogrodzie. Pamiętam, że oni przybyli w całym swoim rockowym rynsztunku i podeszli do sprawy bardzo poważnie, choć na imprezie było może ze dwadzieścia osób. Axl miał na sobie specjalne kowbojskie spodnie, które dokładnie opinały mu pośladki". Broken Homes mieli realną szansę zrobić karierę - wydali trzy płyty, które były na tyle dobre, że pod koniec lat 80. zaproponowano im granie supportu dla Steviego Raya Vaughana. Ross wspomina, że w roku 1991 obudził się na muzycznym kacu. Stracił poczucie sensu tego, co robi, i poważnie myślał o zerwaniu z muzyką w ogóle. Mieszkał w pokoju wynajętym od basistki Go-Go Kathy Valentine i całymi dniami spał. Pewnego dnia Kathy zaproponowała, żeby wyskoczyć na bilard do centrum Los Angeles... Muzyk tak wspomina początki swej współpracy z Kravitzem: "Lenny przyjechał do Los Angeles zaraz po ukazaniu się płyty "Mama Said" i rozeszła się plotka, że szuka gitarzysty. Byłem jego wielkim fanem. Bardzo podobał mi się krążek "Let Love Rule" i kilka dni wcześniej kupiłem sobie właśnie album "Mama Said". Lenny był tego dnia w klubie, do którego pojechaliśmy z Kathy, która znała go jeszcze z czasów, gdy chodził od wytwórni do wytwórni z nadzieją, że ktoś wreszcie podpisze z nim kontrakt. Kathy przedstawiła nas sobie. Wtedy dotarło do mnie, że może dostałem szansę i muszę ją wykorzystać. Chociaż miał ciemne okulary, wiedziałem, że mi się uważnie przygląda".
"Jak skończyliśmy grać w billard, zaprosił mnie do siebie - wspomina dalej Ross. - Chciał posłuchać, jak gram na gitarze. W zasadzie umiałem zagrać wszystkie jego rzeczy. Następnego dnia zadzwonił do mnie o dziewiątej rano i powiedział, żebym o godzinie jedenastej przybył do studia - nadmienię, że wtedy wstawałem zwykle około drugiej po południu... Oczywiście Lenny potrafił zagrać technicznie wszystko sam, ale potrzebował gitarzysty. Ja zagrałem wszystko po swojemu, a ponieważ lubiłem grać w stylu Slasha, nie miałem problemu z zagrywkami z "Mama Said". Zostałem więc wynajęty na trzymiesięczną trasę. Kravitz nie szukał kogoś, kto by współuczestniczył w pisaniu piosenek, on jedynie szukał wykonawcy partii gitarowych".
Może nie szukał, ale jednak w 1993 roku Craig Ross miał swój udział w powstawania płyty "Are You Gonna Go My Way". Ross jest także współautorem piosenek "My Love" i "Is There Any Love In Your Heart". To on zagrał riff do "Are You Gonna Go My Way". "Zagrałem go za pierwszym razem - mówiąc to, Ross wzrusza ramionami. - Osobiście uważam, że ten riff jest genialny. Gdy go usłyszałem w radiu, po prostu mnie powalił".
Ale i tak wszyscy myślą, że riff został zagrany przez samego Kravitza. Czy to nie złości Craiga? "Owszem, czasem mnie to denerwuje. Przecież nie mogę wszystkim powtarzać, że to ja napisałem ten riff, ale kiedy ktoś zapyta, to nie powiem, że nie. Jest to trochę frustrujące, bo rzadko mam szansę rozmawiać z dziennikarzami, dlatego mało kto wie, jaka jest prawda. Chciałbym być tak znany jak Keith Richards albo Jimmy Page, ale nie jestem, i nic na to nie poradzę. Z drugiej jednak strony nie mam na co narzekać. Dzięki temu jest mi łatwiej. Po koncercie mogę spokojnie wyjść do baru i nikt mnie nie rozpoznaje. Nie jestem też ścigany przez fanów. Chciałbym być doceniony jako gitarzysta, ale podoba mi się to, że gram koncert na Wembley, a potem mogę spokojnie wyjść na miasto. Taka sytuacja ma więc również i plusy".
OD ERICA DO JIMMY’EGO
Dziś Craig gra z Lennym Kravitzem, ale wcześniej zarabiał przede wszystkim jako muzyk sesyjny. Dzięki temu poznał Erica Claptona, Micka Jaggera i muzyków z The Black Crowes. Muzyk tak wspomina te czasy: "Bałem się, że przy tych wszystkich sławach, które poznałem, nie będę umiał grać. Ale kiedy już wchodziliśmy do studia, cała trema szybko znikała. Po prostu zaczynaliśmy grać i docierało do mnie, że to po prostu są muzycy, tak jak i ja. Gdy mam w ręku gitarę, to wszystko jest w porządku, ale kiedy jej nie mam, jest już znacznie gorzej".
Ostatnio Ross nie bierze udziału w tylu sesjach nagraniowych co kiedyś. Po pierwsze, praca z Lennym zajmuje mu dużo czasu, a po drugie - jak sam mówi - "utknął na wyspie". Cieszy się, że nie musi już zarabiać jako muzyk sesyjny. "Recesja dotknęła także rynek muzyczny. Kiedyś w Los Angeles chodziłem od studia do studia i wciąż nagrywałem, tyle było pracy! W zasadzie podobał mi się ten styl życia, ale czasy się zmieniły. Nikt już nie zarabia na nagrywaniu płyt. Nie występuję też w reklamach, a ludzie nie mogą sobie pozwolić na wiele rzeczy. Studia są zamykane, a co to za przyjemność iść do kogoś do domu i nagrywać na komputerze? Kiedyś praca muzyka sesyjnego miała swój klimat i prestiż, a dziś to już niestety przeszłość".
Ale to niespecjalnie martwi Rossa. Odsuwając na bok wszystkie bolączki związane z rolą sidemana, Ross musi jednak przyznać, że wykonuje teraz wprost wymarzoną pracę. Choć pozostaje anonimowy, to gra przecież z najlepszymi muzykami tego świata. A poza tym w jego kieszeni regularnie ląduje czek na pokaźną kwotę. "Kiedy spotykamy w studiu kogoś sławnego, gramy z Lennym jego piosenkę i zachęcamy, żeby dla nas zaśpiewał - śmieje się Craig. - Kiedyś Robert Plant otwierał dla nas koncert, potem zagraliśmy razem "Celebration Day" Led Zeppelin. To było fascynujące. Czułem się przez chwilę jak Jimmy Page".
MUZYCY LENNY'EGO KRAVITZA
Skompletowanie składu na potrzeby występów Kravitza nie należało do zadań łatwych. Oto co sam artysta mówi na ten temat: "Niełatwo było znaleźć muzyków do zespołu. Szukałem osób, które grają wszystko - od Motown, poprzez angielski rock, funk, soul, R&B, reggae, folk aż po country. W mojej muzyce obecne są elementy wszystkich tych gatunków, dlatego potrzebowałem muzyków wszechstronnych. Ponadto chodziło mi o artystów, którzy nie tylko zagrają swoją działkę, ale dodadzą również coś od siebie, przy czym zrobią to z odpowiednim feelingniem i wczują się w utwór. Nie wymagam, żeby ktoś odegrał wszystkie partie jota w jotę, ponieważ uważam, że dobry muzyk powinien umieć improwizować. I o to właśnie chodzi w muzyce!". Lenny Kravitz o Craigu Rossie: "Jest absolutnie genialny. Znajduje się w pierwszej trójce najlepszych gitarzystów na świecie. Gramy razem od szesnastu lat i mam do niego pełne zaufanie. O nic nie muszę się martwić. Uzupełniamy się - czasem gram sam cały utwór, a czasem gramy go razem; raz ja koncentruję się na grze prowadzącej, innym razem on. Dobrze się rozumiemy i świetnie nam się współpracuje".
SPRZĘT
Jaką gitarę wybrałby Ross jako muzyk sesyjny w studiu? "Najlepsze gitary dla muzyka sesyjnego to Fender Stratocaster albo Gibson Les Paul. Ja osobiście wybieram starego Les Paula, bo to najbardziej wszechstronna gitara i wspaniale brzmi. Gdybym miał wybrać jeden wzmacniacz, byłby to niewątpliwie Fender Blackface Deluxe z lat 60. Mam bardzo dużo efektów, ale nie używam ich zbyt często. Czasami używam phasera, może Tube Screamera, no i nigdzie się nie ruszam bez kaczki. Ostatnio jednak jest inaczej, ponieważ coraz częściej okazuje się, że polegam wyłącznie na gitarze i wzmacniaczu".
Henry Yates
fot. Paul Bergen/ Getty Images/ Flash Press Media