SzeRiff Mike na tropie #2: HellWood vs. T.E.L.I… (Hunter)

Wywiady
2009-09-21
 SzeRiff Mike na tropie #2: HellWood vs. T.E.L.I… (Hunter)

Wracamy do miasteczka Riffstone, aby zobaczyć jak dzielny SzeRiff Mike po raz kolejny rozprawia się z bandą zamaskowanych rewolwerowców prezentując przy okazji zestawienie najciekawszych gitarowych riffów z dwóch ostatnich wydawnictw zespołu Hunter.

Witajcie ponownie w RiffStone!!! Od czasu naszego ostatniego spotkania trochę się tu wydarzyło, także mam wam wiele do opowiedzenia. Zaczęło się od tego, że listonosz Hank przegrał w pokera pierścionek zaręczynowy swojej żony i po tym jak został wyrzucony z domu już piątą noc korzysta z mojej celi jak z hotelu (i tak od lat nie była używana - sprawy natury karnej rozwiązujemy tutaj "od ręki", jeśli wiecie, co mam na myśli…). Dwa dni później właściciel saloonu, kulawy Ben ni z tego, nie z owego oświadczył mi, że nie mam już dostępu do karczmy pokrętnie tłumacząc, że niby "nigdy więcej nie dostanę nic na krechę" (jestem stróżem prawa, więc moje słowo jest chyba więcej warte niż zapewnienia tego wstrętnego lichwiarza -bankiera George’a, który całe noce spędza grając w kości z Benem). Jakby tego było mało, pojawił się jeszcze jeden problem - od kilku dni nie ma komu podkuwać naszych koni odkąd golibroda Joe rzekomo "nieumyślnie" (chociaż mój śledczy nos podpowiada mi co innego) podczas golenia podciął brzytwą gardło młodemu kowalowi Henry’emu, o którym chodzą słuchy, że nazbyt natarczywie "smalił cholewki" do najstarszej córki Joe’go. Fakt, kawaler nie był może zbyt szarmancki ani wybitnie inteligentny, ale mimo wszystko szkoda chłopaka. Zwłaszcza, że córka fryzjera najwyraźniej długo będzie musiała czekać na kolejnego amanta, gdyż do zbyt urodziwych nie należy - waży chyba ze dwa razy tyle co jej nie taka znowu szczupła matka, jest lekko zezowata a w mieście mówią, że brak jej obycia - podobno bezwstydnica miewała "gazy" w obecności samego burmistrza Jake’a podczas sobotnich wieczorków u krawcowej Marthy. Najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że przez tą całą historię z nieszczęsnym Henry’m nie mogę uporać się z moją wysłużoną szkapiną, starym poczciwym Franklinem - aptekarz jest od wydawania leków, listonosz od roznoszenia listów a SzeRiff od pilnowania porządku, kto zatem przejmie obowiązki kowala? Nie mogę wymagać tego wymagać ani od sklepikarza, ani od stolarza, ani tym bardziej od mojej ukochanej Peggy Sue, która jest złotą kobietą - robi pyszną szarlotkę i ma wyjątkowe podejście do dzieci (czy wspomniałem, że jest nauczycielką śpiewu), ale nie poproszę jej przecież, aby podkuła mi konia!

Szkoda, że nie zawitaliście do nas wcześniej - ominęła was jedna z moich najbardziej spektakularnych akcji w karierze SzeRiffa. Kilka dni temu obchodziliśmy coroczne "Święto Indyka" - burmistrz zorganizował z tej okazji huczne obchody na miejskim rynku. W programie znalazły się walki tresowanych indorów, publiczna degustacja potraw z indyka (Peggy Sue wygrała konkurs na najlepszą pieczeń!) oraz tradycyjny jarmark. Na wieczór zaplanowano huczną potańcówkę, która niestety została przerwana przez napad nękających od jakiegoś czasu RiffStone zamaskowanych rewolwerowców nazywających siebie Łowcami. Rozbójnicy porwali z tłumu dwie młode kobiety (konkursową pieczeń biednej Peggy Sue też!) wygrażając, że jeśli miejscowy SzeRiff (czyli -jak zwykle- ja) nie stawi się następnego dnia w wyznaczonym miejscu na pojedynek - wywiozą kobiety daleko na Zachód. Nie miałem wyjścia - jako SzeRiff muszę bronić porządku, poza tym opryszkowie nazwali mnie "tchórzem chowającym się pod damską spódnicą" - taka zniewaga to plama na honorze, musiałem zatem działać.

No dobra - prawdę powiedziawszy akcja odbicia porwanych dam nie była aż tak spektakularna jak początkowo twierdziłem. Zaczęło się od tego, że noc poprzedzającą felerne święto spędziłem w celi z listonoszem - trochę popiliśmy dzień wcześniej i Peggy Sue dosyć stanowczo (w przyszłości będę musiał się postarać, aby miotła "wyparowała") zakomunikowała mi, że nie życzy sobie, aby nasz mały Mike Jr. (wspominałem, że mam syna? - bystry jak ojciec!) widział tatusia w takim stanie. Wróciłem zatem na posterunek i w celi dokończyliśmy z poczciwym Hankiem dzieła, tzn. flaszki… Na drugi dzień zbudziło mnie pukanie Peggy Sue w okno posterunku. Okazało się, że jest już późne popołudnie - głowa bolała niemiłosiernie, w ustach panował pustynia a odznaka i kapelusz zniknęły (jak się później okazało, miał je na sobie drzemiący pod pryczą Hank). Wówczas dowiedziałem się, że Łowcy zaatakowali i na dodatek swoimi zuchwałymi obelgami zbezcześcili moje dobre imię w obecności tłumu. Szczerze powiedziawszy nie skłoniło mnie to do jakiegokolwiek działania - kac męczył mnie niemiłosiernie a wiadomość o porwaniu córki fryzjera nie poruszyła mnie za bardzo i wcale nie zamierzałem zwlec się z posłania - nie lubię Henry’ego, bo to stary plotkarz i kombinator, poza tym stwierdziłem, że całe to porwanie to dobra przysługa dla męskiej populacji Riffstone - przynajmniej żaden młodzieniec nie będzie już miał okazji wpaść w sidła szpetnej damy. Zdanie zmieniłem dopiero po wizycie burmistrza (jak się okazało, druga z porwanych niewiast to jego córka), który wie lepiej niż Peggy Sue jak mnie przekonać (ma mnie w garści - kiedyś, gdy wypiłem troszeczkę za dużo i odrobinę przesadziłem z amorami w stosunku do jednej z obecnych w saloonie "dam" szukający na mnie haka wysłannik burmistrza nakrył mnie w dosyć dwuznacznej sytuacji i teraz przy okazji każdej "kryzysowej sytuacji" jestem szantażowany, że Peggy Sue o wszystkim się dowie). Dosiadłem więc mojego sędziwego rumaka (fakt - w uszach nieco szumiało, więc wskakiwałem na niego chyba z tuzin razy) i pomknąłem w siną dal na wyznaczone miejsce spotkania, do kryjówki Łowców - starej, zapomnianej kopalni riffów zlokalizowanej w najbardziej niebezpiecznym miejscu tej części Dzikiego Zachodu, znajdującym się na obrzeżach RiffStone "Piekielnym Lesie"…

***

Wspomniani "Łowcy", do zmierzenia się z którymi zmuszony został nasz dzielny Szeriff Mike to oczywiście nikt inny jak wojujący już od niemal ćwierć wieku na polskiej scenie muzycznej "mazurscy metalowi hippisi" z zespołu Hunter, a tajemniczy "Piekielny Las" to wypełniona po brzegi ciężkimi i chwytliwymi riffami najnowsza, wydana w kwietniu bieżącego roku płyta długogrająca zespołu opatrzona złowieszczą nazwą HellWood. I chociaż mogłoby się wydawać, że długowłosi muzykanci zdecydowanie nie mogą zaliczyć roku pańskiego 2009 do najszczęśliwszych - pamiętamy nagłe zaprzestanie działań promujących HellWood pomimo całkiem udanej premiery nowego albumu (wysokie miejsca na "OLiSie"), koncertowy letarg zespołu pogłębiony kompletnie nieudaną (i prawdopodobnie ostatnią w jego krótkiej historii) szóstą edycją Hunterfestu oraz głośne rozstanie z wieloletnim menadżerem Arkiem Michalskim - wygląda na to, że "Łowcy" nie złożyli jeszcze broni i powoli wszystko zaczyna układać się po ich myśli. Skąd ten wniosek? - wystarczy uważnie spojrzeć na bezkresną linię horyzontu, na którym wreszcie pojawiła się nowa ekipa menedżerska (klub Stodoła się kłania), która postanowiła zakasać rękawy i wziąć sprawy muzyków w swoje ręce, czego pierwszym owocem jest nadciągająca wielkimi krokami (nieco spóźniona, ale czy to ważne?) trasa koncertowa HellWood Tour.

Wszystko wskazuje na to, że ostatnie wydawnictwo muzyków grupy Hunter dostanie szanse na odzyskanie "straconych lat młodości" i wkrótce znowu będzie o nim głośno, w związku z czym również niestrudzony poszukiwacz riffu miesiąca SzeRiff Mike nie może zignorować tego faktu, zwłaszcza że partie gitary rytmicznej na najnowszym wydawnictwie zespołu to absolutna polska riff-ekstraklasa. Pobawmy się zatem w analityków i określmy poziom, na jakim znajduje się obecnie kompozytorska kondycja gitarzystów zespołu Hunter - spróbujmy poszukać pewnej tendencji i wyznaczyć trend, zgodnie z którym na przestrzeni lat kształtuje się jakość zagrywek produkowanych przez zdolnych potomków mazurskich Krzyżaków. W realizacji tego zadania z pewności pomoże nam zamieszczony poniżej przegląd najciekawszych konstrukcji rytmicznych zdobiących album HellWood, skonfrontowanych z wybranymi zagrywkami zarejestrowanymi przy okazji poprzedniego wydawnictwa zespołu, doskonale przyjętego nie tylko w środowisku najwierniejszych fanów kapeli albumu T.E.L.I…

Na początek kilka wskazówek, które z pewnością ułatwią nam eksplorację obfitych złóż hunterowych riffów. Aby zagrać prezentowane poniżej fragmenty i chociaż przez moment poczuć się jak wioślarze Huntera przestrajamy nasze gitary - przy założeniu, że strojem wyjściowym jest standardowa kombinacja EADGBE - o 2 półtony w dół do DGCFAD, a następnie dodatkowo najgrubszą strunę E (strojąca w tym momencie jako D) jeszcze o 2 półtony. Uzyskamy w rezultacie interesujący nas strój CGCFAD - czyli tzw. Dropped C Tunning - któremu Panowie Grzegorczyk i Kędzierzawki pozostają wierni począwszy od wydania albumu T.E.L.I… w 2005r. Zalecaną praktyką jest również zaopatrzenie się w porządny przester wagi ciężkiej (wyświechtany Boss MT-2 jak najbardziej wskazany) lub/i porządny wzmacniacz lampowy z mocnym "drivem". W końcu - jak mawia twórca lwiej części gitarowego dorobku Huntera, Paweł Grzegorczyk - to "nie są rurki z kremem - to jest Heavy Metal" - zatem warto przyjąć zasadę, że nie uznajemy żadnych półśrodków, a porywanie się z motyką na słońce, tj. ze starym, ogniskowym pudłem do metalowego łomotu jest wysoce nie na miejscu. Chociaż z drugiej strony trzeba przyznać, że wiosłowi Huntera podczas wspomnianej szóstej edycji festiwalu Hunterfest pokazali, że nawet z akustyka (a w zasadzie dwóch akustyków) można wykrzesać nieco mocy…

Przez grzeczność nie zamierzam rozwodzić się tutaj na temat najbardziej znienawidzonego elementu arsenału gitarzysty, czyli "demonicznego" metronomu, który niewątpliwie mógłby okazać się bardzo pomocny w naszych dalszych wojażach. Mniej konserwatywnym adeptom kowbojskiego rzemiosła (znajdzie się tu jeszcze taki ktoś?) przypominam jedynie, że nad każdym z prezentowanych zapisów nutowych/tabulatur można znaleźć wskazówkę co do tempa, w jakim pierwotnie zarejestrowany został omawiany riff.

Skoro już wszystko jasne, zapraszam do czterorundowego pojedynku. W lewym narożniku doświadczony zawodnik o ugruntowanej pozycji - spłodzony przez muzyków przed czterema laty album T.E.L.I…, który staje w szranki z młodym, zadziornym i niezwykle pewnym siebie debiutantem w zawodach wagi ciężkiej - rozpoczynającym swoją karierę longplayem HellWood.

RUNDA I:

Nokaut na dzień dobry - starcie najmocniejszych reprezentantów stajni HellWood i T.E.L.I…

Labirynt Fauna

HellWood

2009 Mystic Production

 

Nie twierdzę, że "Labirynt Fauna" to najlepszy utwór spośród 10 zarejestrowanych na potrzeby albumu HellWood - w gronie tak smacznych kąsków jak rozbudowana, epicka "Armia Boga" (z tupiącym jak amerykańska piechota po grochówce z odrobiną "białego dodatku" Daray’em i rozpędzonymi partiami rodem z najlepszych wydawnictw Iced Earth) czy niemniej potężny i energetyczny "Śmierci Śmiech" trudno wybrać zdecydowanego faworyta. Nie mam jednak żadnych wątpliwości, co do jakości prezentowanego riffu - o ile utwór jako całość można uznać po prostu jako solidną, plasującą się powyżej hunterowej średniej kompozycję, o tyle przed rozpoczynającą ja zagrywką należy bić pokłon, piać peany i sławić jej imię.

Prezentowany riff to bez wątpienia jeden z najmocniejszych elementów albumu HellWood ale także jedna najciekawszych zagrywek w całej dyskografii mazurskich łowców. Pierwszy takt zbudowany z wyraźnie akcentowanych, "pływających" po basowych strunach PowerChordów stanowi zmasowane uderzenie na nasze wrażliwe aparat słuchowe i już wiadomo, że Hunter A.D. 2009 nie bierze jeńców. Silny akcent w postaci mocno stłumionych trzech akordów wieńczących takt numer jeden przeciera szlak dla taktu drugiego, na który składa się zdecydowany pochód sunącego niczym ciężka artyleria "najpotężniejszego" osiągalnego (przy zastosowanym stroju) akordu - PowerChordu C, uatrakcyjnionego subtelnie wtrąconymi dodatkami w postaci pojawiającego się z znienacka akordu (również C) odgrywanego o oktawę wyżej oraz silnie akcentowanego przejścia z dźwięku D# do C przy użyciu techniki pull-off (które, dla podkreślenie wyrazistości zastosowanego rozwiązania poprzedzamy delikatnym podciągnięciem strun basowych na wysokości dźwięku D#). W oryginale zaprezentowany schemat muzycy powtarzają cztery razy (w okrojonej wersji ilustrowanej teledyskiem tylko dwa) po czym -ni stąd, ni zowąd- tonują emocje za sprawą delikatnych, czystych partii gitar dając wytchnienie sprowadzonemu do parteru słuchaczowi.

Niebagatelną rolę w triumfalnym pochodzie akordów składających się na prezentowany riff (oraz pozostałych reprezentantów HellWood) odgrywa selektywne, potężne brzmienie, jednak nie łudźmy się: nawet najlepsza ekipa producentów i inżynierów dźwięku nie zatuszuje artystycznych niedociągnięć - nieciekawa konstrukcja zwyczajnie nie obroni się. W tym przypadku nie ma mowy jednak o żadnym kompozytorskim banale - prezentowany riff to bez wątpienia jedna z najciekawszych metalowych zagrywek ostatnich miesięcy i kolejny po prezentowanym przy okazji naszego poprzedniego spotkania "When The Sun Drowns In Dark" grupy Vader kandydat na laureata statuetki (Sze)Riffu Roku ‘09.

Wyznawcy

T.E.L.I…

2005 Metal Mind Records

Nie sugerujcie się tym, że akurat "temat muzyczny" (pięknie to brzmi prawda?) pochodzący z utworu "Wyznawcy" wybrałem jako reprezentanta album T.E.L.I.. do pojedynku najlepszych riffów dwóch ostatnich wydawnictw grupy Hunter - w przypadku trzeciej w dorobku zespołu płyty sprawa nie jest tak oczywista jak z motywem rozpoczynającym hellwoodowy "Labirynt Fauna" (przypominam: utwór jako całość - po prostu dobry, riff przewodni - doskonały, wybijający się z grona wszystkich, skądinąd bardzo dobrych, dostępnych na albumie), ponieważ na T.E.L.I.. znajdziemy co najmniej kilka różnorodnych, ale równie genialnych zagrywek. Ot, chociażby prezentowane poniżej riffy zdobiące utwory "T.E.L.I…" i "Płytki Dołek" w niczym nie ustępują omawianej zagrywce, ponieważ jednak - ze względu na swój charakter - zostały wytypowane do kolejnych rund konfrontacji, więc do starcia numer jeden automatycznie przeszedł riff z "Wyznawców". Ostatecznie nie ma się czym przejmować - zagrywka jest przednia, co najmniej tak dobra jak pozostali reprezentanci T.E.L.I... i z pewnością opanowanie jej przyniesie Wam -drodzy adepci kowbojskiego fachu- wiele frajdy.

Jak ktoś kiedyś mądrze stwierdził dziennikarstwo muzyczne polega na chorobliwym "przypinaniu łatek" wszystkiemu, co jeszcze łatki nie posiada. W muzyce rzecz jasna. Idąc tym tropem spróbujmy przypiąć łatkę riffowi zdobiącemu utwór "Wyznawcy". Punk? Hard Rock? Thrash? Jeśli powiem, że wszystkiego po trosze, to specjalnie nie skłamię, ale ponieważ taka definicja nikogo nie satysfakcjonuje, więc posłużę się porównaniem - prezentowaną zagrywkę najprościej sklasyfikować jako podbarwioną thrashowym kolorytem hybrydę nośnego riffu otwierającego metallikowy "Fuel" z motywem przewodnim nieco zapomnianej kompozycji "Cwany" - hard-rockowego arcydziełka pochodzącego z debiutanckiego albumu grupy O.N.A. Idąc dalej tym tropem - nawet struktura utworu "Wyznawcy" jest nieco podobna do konstrukcji wspomnianych kompozycji i realizuje się według tego samego schematu -zwrotki składają się ze skandowanych wersów przerywanych mocną, rytmiczną zagrywką.

Całość składa się z ośmiu taktów, gdzie cztery pierwsze tworzy prosta sekwencja akordów (dwa rwane, jeden wybrzmiewający, dwa rwane, dwa wybrzmiewające), na tle których frontman wykrzykuje tekst utworu, natomiast cztery kolejne takty to instrumentalny przerywnik pomiędzy wersami zwrotki realizowany jako szaleńczy taniec palców lewej ręki (gitarzyści leworęczni myślą w tym momencie o prawej dłoni) po gryfie gitary urozmaicony ozdobnikami realizowanymi przy użyciu technik pull-off + hammer-on.

To bez wątpienia najszybsza zagrywka na zagranej w raczej wolnym tempie płycie T.E.L.I… - tempo 216 to coś, co tygrysy (czytaj: ortodoksyjni thrashersi) lubią najbardziej, chwytamy zatem za gitary i ruszamy przed siebie: to najlepszy moment na doścignięcie Usaina Bolta -chyba jeszcze nigdy nie był tak blisko, prawie "na wyciągnięcie ręki"…

RUNDA II:

Na metalowej dyskotece u "Łowców" nóżki same rwą się do tańca, czyli hunterowy Thrash’n’Groove w natarciu

 

T.E.L.I…

T.E.L.I…

2005 Metal Mind Records

Utwór tytułowy z płyty T.E.L.I..., z którego pochodzi prezentowana powyżej zagrywka, swego czasu został wybrany na singiel promujący płytę i z tej racji jako pierwszy z grona kilkunastu kawałków dostępnych na trzecim wydawnictwie ujrzał światło dzienne. Dzięki temu wspomniany riff grubą czcionką zapisał się na kartach historii grupy Hunter uzyskując status pionierski - to za jego pomocą szczytnieńscy metalowcy po raz pierwszy cztery lata temu oficjalnie zakomunikowali światu, że zaczynają penetrację dźwiękowych nizin w postaci nowego dla zespołu stroju CGCFAD, udowadniając tyk samym, że ciągoty do obniżenia stroju sygnalizowane na drugim wydawnictwie (zastosowanie kombinacji DGCFAD w utworze "Kiedy Umieram" z płyty Medeis, czyli pół tonu niżej w stosunku do kawałków z debiutanckiego Requiem) to nie przypadek. Jak pokazały kolejne lata, a w zasadzie kolejne płyty z bardzo wyraziście brzmiącym HellWood na czele zabieg ten okazał się jak najbardziej trafionym - ciężki Hunter to jeszcze lepszy Hunter.

Obok utworu "T.E.L.I…" nie sposób przejść obojętnie - chwytliwy i ciężki refren, orientalne solo skrzypiec, bujający rytm i mocarny riff musiały mu przynieść sukces - do dziś wielu fanów Huntera wskazuje go jako jeden z największych hitów grupy obok wspomnianego "Kiedy Umieram" czy stareńkiego "Freedom". Nas najbardziej interesuje konstrukcja riffu rozpoczynającego utwór - ogólnie rzecz ujmując mamy tutaj do czynienia z nieskomplikowanym pochodem tłumionych przy mostku szesnastek z "powtykanymi" gdzie-niegdzie nutkami (dźwięki nr 3,6,9 i 12 w obu taktach oraz dźwięk 16 w takcie nr 1), które akcentujemy odrywając prawą ręką (leworęczni gitarzyści - lewą) od mostka. Całości dopełnia często powtarzające się w zagrywkach Huntera zakończenie w postaci przejścia pul-off pomiędzy PowerChordami D# i D.

Co zatem decyduje o tym, że tak bardzo podoba nam się ten riff? Ano właśnie charakterystyczny hunterowy groove, który od jakiegoś czasu uznawany jest za znak rozpoznawczy stylu grupy. Wspomniane akcenty uzyskiwane przez periodyczne zwalnianie strun uciskanych nadgarstkiem w okolicy mostka powodują, że nasze nogi same wystukują miarowy rytm a bioderka zaczynają poruszać się tak, jakby z głośników radia popłynął nowy hit Beyonce, Rihanny, Lady (Z)Gagi czy innego Mietka "Miecza" Szczeniaka, co w połączeniu z thrashowym charakterem pozostałych, tłumionych nut i ciężarem zastosowanego stroju powoduje, że zarówno zagorzali fani hunterowych "wiertarek" z debiutanckiego Requiem jak i zwolennicy klimatycznych form znanych z Medeis nie mają absolutnie żadnych podstaw do narzekania. Bo prezentowany riff to naprawdę "mocna rzecz" i żelazna pozycja nie tylko dla młodych szarpidrutów, dopiero poznających arkana metalowej gitary rytmicznej.

 

Strasznik

HellWood

2009 Mystic Production

Odpalamy nowy album "Łowców" i już po pierwszej minucie obcowania z otwierającym HellWood "Strasznikiem" wszystko staje się jasne - muzyce Szczytnian po 4 latach, jakie upłynęły od premiery poprzedniej płyty długogrającej nie ubyło ani trochę sex-appealu. Więcej - Hunter jest jak Grażyna Szapołowska - im starszy tym lepszy (do wina nie przyrównuję, bo zaraz znowu podniosą się głosy, że metal to "szatanizm", narkotyki i alkohol). No i oczywiście w dalszym ciągu "groovy".

Prezentowany riff to nieco zmodyfikowana, bardziej ascetyczna, pozbawiona ozdobników, ale przez to także bardziej dosadna i wyrazista wersja motywu rozpoczynającego utwór, która pełni funkcję podkładu rytmicznego dla zwrotek "Strasznika" wyśpiewywanych (wykrzykiwanych?) przez Pawła Grzegorczyka. To także najlepszy przykład na to, że dobre wzorce to podstawa sukcesu - zagrywka czerpie garściami z wspaniałej spuścizny amerykańskiego metalu spod znaku Megadeth i spokojnie mogłaby się znaleźć na albumie Countdown To Extinction (na którym ekipa rudowłosego Dave’a odeszła od surowego, rozpędzonego thrashu na rzecz bardziej rytmicznych form, które najprościej nazwać groovy-thrashem). Zwłaszcza, że brzmi niczym nie taki znowu daleki kuzyn skomponowanego przez Mustaine’a motywu przewodniego ścieżki dźwiękowej do legendarnej gry Duke Nukem 3D opowiadającej o schwarzenegeropodobnym zbereźniku próbującym powstrzymać najazd prosiaków z kosmosu. 

Riff buja niesamowite - podobnie jak w przypadku "T.E.L.I…" aż chce się wejść w skórę słynnego guźca Pumby i radośnie zarzucić kuperkiem w rytm metalowego "Hakuna Matata". Gorzej, jeśli ktoś zobaczy nas w tym szaleńczym tańcu - SzeRiff nie może pozwolić sobie nawet na chwilę słabości, bo inaczej reputacja pryśnie… Dlatego, aby nie wzbudzać podejrzeń otoczenia chwytamy za gitarę, tupiemy nóżką z prędkością 125 uderzeń na minutę (a mówiłem - trzeba było zaopatrzyć się w metronom) i rozpoczynamy rytmiczny pochód akordów po gryfie. Podstawą sukcesu jest oczywiście mocne tłumienie strun (ucisk strun w okolicach mostka zwalniamy jedynie akcentując akordy poprzedzające pauzy) i specyficzny "groove", który decyduje o wyjątkowości zagrywki.

Podczas radosnych harców ze "strasznikowym" riffem nasuwa się jeszcze jedna refleksja: już czas najwyższy, aby Hunter wkroczył do dyskoteki - słuchając / odgrywając wspomniany motyw nie sposób opędzić się od myśli, że era techno I hip hopu dobiega końca…

RUNDA III:

Ciężar, wolne tempo i subtelny klimat na podtrzymanie dobrego nastroju.

 

Zbawienie

HellWood

2009 Mystic Production

 

Pamiętacie jeszcze zespół Illusion? Tak, tak - TEN stary, dobry, nieistniejący już niestety Illusion, dowodzony w latach ’90 zeszłego wieku przed niezmordowanego Tomka "Lipę" Lipnickiego, autora takich niezapomnianych hiciorów jak "Nóż", "Wojtek" czy "Cierń". No dobrze - widzę, że pukacie się w czoło pytając "Co ma Illusion do Huntera?", wygląda więc na to, że jednak pamiętacie. Śpieszę zatem z wytłumaczeniem po co wspominam tutaj o zwanej swego czasu polską Panterą (a wcześniej, przed intensyfikacją brzmienia nawet polskim Pearl Jamem!) kapeli: otóż istnieją punkty zbieżne pomiędzy Illusion a Hunterem, a omawiany riff jest jednym z nich. Bo trzeba wspomnieć, że historie Lipy i Draka przecięły się po raz pierwszy już wiele, wiele lata temu, kiedy Grzegorz Skawiński poszukiwał wokalisty do swojej autorskiej kapeli Skawalker - polski "Bóg gitary" testował wówczas obu wspomnianych muzyków. Wszem i wobec wiadomo jak się to skończyło - Skawiński ostatecznie skumał się z Agnieszką Ch., Lipa zagrał ze Skawalkerem 20 koncertów, poczym obciął włosy i założył zespół, który stał się wielkim hitem polskiej rockowej sceny, natomiast Drak odkupił zieloną gitarę od Skawy i ruszył z Acidami w półroczną trasę po Polsce jako zastępstwo dla chorego Litzy. Teraz po latach hard-corowo-grunge’owy Illusion znowu znalazł się na krawędzi styku z Hunterem - może nie bezpośrednio, ręka w rękę, za to z pewnością na płaszczyźnie wokalno-instrumentalnej - bo echa twórczości Lipy słychać właśnie w omawianym "Zbawieniu", finałowym akcie suity pt. HellWood.

"Zbawienie" niby brzmi w 100% jak Hunter - jest klimatyczne, epickie, posiada teatralne zacięcie i opowiada pewną historię z pogranicza horroru i fantastyki. Gdzie tu zatem miejsce na prostotę, ciężar i klarowny przekaz? W końcu Lipa, miast prawić o wampirach, czosnkach i innych tego typu - za przeproszeniem - duperelach, wolał bawić nas zawsze swojskimi historiami o wyższości prawa pięści nad sztuką negocjacji. I rzeczywiście - tej specyficznej tematyki w "Zbawieniu" nie uświadczymy, za to nawiązania w sferze stricte muzycznej widoczne są tu aż nadto. Po pierwsze - jest konkretnie, ciężko, jest niski strój gitar i odpowiedni wokal (końcówkę refrenu w postaci skandowanego "I zbawi!!!" Drak "ryczy" jakby naprawdę wydawało mu się, że jest Lipą) no i wreszcie - jest TEN riff. Potężny, sunący jak jejmość Buka z kultowej serii dla dzieci o hipopotamopodobnych pokrakach - skojarzenia z zagrywką z illusionowskiego "To co ma nadejść" są chyba oczywiste, prawda?

W kwestiach czysto technicznych nie ma tutaj zbyt wiele do dodania - kilka prostych, mocno osadzonych akordów rozwiązuje sprawę. W ramach urozmaicenia mamy dodatkowo ciekawe przejście - tuż przed kończącymi takty 1-3 akordami G# i G gramy prostą figurę -szarpiemy kostką basową strunę E trzymając jednocześnie palec serdeczny drugiej ręki na wysokości dźwięku F (próg 5) a wskazujący na progu 3 (odpowiadającym dźwiękowi D#), po czym, stosując technikę pull-off, wydobywamy z naszej gitary dźwięki D# (próg 3) i C (pusta struna) zdejmując z gryfu kolejno oba palce, pamiętając przy tym, że druga ręka, odpowiedzialna za kostkowanie pozostaje w tym momencie bezczynna. Ciekawostką jest fakt, że riff ten w trakcie trwania utworu podlega ciągłym modyfikacjom - przykładowo prezentując zagrywkę na samym początku utworu muzycy zamiast dwóch ćwierćnut rozpoczynających riff odgrywają ćwierćnutę i dwie ósemki, poza tym również dwa akordy kończące takty 1-3 nie zawsze przyjmują postać PowerChordów G# i G. Generalnie jednak idea riffu zawarta jest w podanej transkrypcji - jest to wersja zagrywki riffu grana przez gitarzystów Huntera tuż przed pierwszą zwrotką.

 

Białoczerw

T.E.L.I…

2005 Metal Mind Records

 

Za co najbardziej polubiliśmy muzykę Sex-Pistols i Rammones, Czesia z Włatców Móch oraz niedoszłego "prezydenta miasta Białegostoku" Krzycha Kononowicza? Ano za szczerość i prostotę. Za to samo polubimy "Białoczerw".

Wszystko to, co zaprowadziło wspomniane wyżej gwiazdy na szczyt jest obecne w prezentowanym kawałku - za szczerość odpowiada tekst, w którym Drak bezlitośnie rozprawia się z polskim ultrakonserwatyzmem politycznym bezpardonowo atakując pewną skrajnie prawicową partię, natomiast prostota realizuje się w prezentowanej zagrywce. Pamiętajmy jednak, aby nie posunąć się do nadinterpretacji - bo "prostota" nie oznacza tego samego co "prostactwo". I rzeczywiście - rozpoczynający "Białoczerw" riff, pomimo swojej prostoty, brzmi bardzo szlachetnie.

Wczuwamy się zatem w powolne, miarowe, post-sabbathowskie tempo i zdecydowanie atakujemy akord C. Brzmienie i struktura trzech pierwszych taktów przywodzi na myśl wstęp do "Unnamed Feeling" - chyba jedynego fajnego kawałka z niesławnego St.Anger Metallicy. I chociaż dźwięków jest tutaj tyle, co kot napłakał, a klimat budują tak naprawdę półnutowe pauzy, to znalazło się tutaj miejsce dla pewnego, subtelnie wplecionego, hunterowego "trademarku". Drak budując riff bardzo lubi urozmaicać go zestawiając akordy z ich przeniesionymi o oktawę wyżej odpowiednikami, co realizuje się w tym przypadku zestawieniem PowerChordu C z kwintą i oktawą akordu C odegranego oktawę wyżej. Podobny zabieg zaobserwujemy również w wyśmienitym wstępie do hellwoodowego "Labiryntu Fauna" którego transkrypcję znajdziecie gdzieś powyżej. Niby to taki malutki niuans, a jednak decyduje o tym, że muzyka Huntera posiada w sobie znamiona rozpoznawalności - czyli to coś, co już dawno uznano gwarantem muzycznej nieśmiertelności.

RUNDA IV:

Prosto, chwytliwie i … zaskakująco, czyli Picika trzy grosze na zakończenie

Era tzw. "dinozaurów rocka" powoli dobiega końca - Stonesi z roku na rok stają się coraz starsi (wcale nie sugeruję, że "dziadzieją", ale niestety czas daje się we znaki), frontman AC/DC zapowiada rychłą emeryturę, a ciało Stevena Tylera powoli zaczyna odmawiać posłuszeństwa (latka lecą, dlatego po ostatnim niefortunnym wypadku Steven regeneruje się wolniej niż zwykle wydłużając okres oczekiwania na zapowiadaną od wielu już lat premierę nowego, studyjnego wydawnictwa Aerosmith). Nawet sam Tom Araya ze Slayera - który jest przecież dużo młodszy niż leciwy Charlie Wats czy "malutki" Ronnie Jamek Dio - zaczyna się głośno zastanawiać, czy za kilka lat będzie dał radę szaleć na scenie w tempie rodem z Reign in Blood. Nie oszukujmy się - prekursorzy gitarowego rocka powoli zaczynają tonąć w odmętach historii, a ich spadkobierców po prostu nie widać.

Podobnie ma się sytuacja, jeśli chodzi o rozpoznawalność brzmienia wśród współczesnych zespołów. Ze święcą należałoby szukać dzisiaj bandów pokroju AC/DC czy Motorhead, które same wypracowywałyby oryginalny styl i pielęgnowałyby go przy okazji kolejnych wydawnictw. Obecnie tendencja jest zupełnie inna - mieszamy, modzimy, udziwniamy. Jednym słowem - progresja i poszukiwanie na całego. Tylko dlaczego, kiedy w radiu leci utwór młodego wykonawcy (o ile w ogóle w radiu ktoś puszcza jeszcze gitarową muzę) ciężko rozpoznać, kto to w ogóle jest?

W powyższy trend po części wpisują się także chłopaki z Huntera. Istnieją już tyle lat, więc w sumie bliżej im do konserwatywnych dziadków, a zdążyli już zbudować jeden własny, unikalny styl i zyskać miano legendy podziemnego thrashu, po czym zdjęli spodnie, zrobili "fiku miku" na swoją piękną przeszłość i na zgliszczach historii zbudowali nowy twór - enigmatyczny soul metal z wybijającymi się na pierwszy plan wolnymi tempami, ciężkim soundem i klimatycznymi skrzypkami. Nie twierdzę, że to źle - wszystkie zaprezentowane dotychczas riffy, każą twierdzić, że to ścieżka właściwa. Ale nie - chłopakom jeszcze mało. Szukają, modzą -żądają jeszcze więcej modernizmu w skostniałym heavy-metalu, walczą z szufladkami depcząc status "legendy". Najważniejszym katalizatorem zmian w grupie operacyjnej Łowców jest drugi gitarzysta, Piotrek "Pit" Kędzierzawki. Poniżej efekty jego niecnych działań.

 

Płytki Dołek

T.E.L.I…

2005 Metal Mind Records

 

Mieliśmy już thrash, mieliśmy punk ("So…" z Medeis), teatralną psychodelię ("Fallen", również z Medeis), rytmiczne groovy ("T.E.L.I…"- patrz wyżej) i post-illusionowski ciężar w hellwoodowym "Zbawieniu". Mało? Co powiecie na to - POP w utworze "Płytki Dołek". Zaskoczeni? Po Hunterze można się już w zasadzie spodziewać wszystkiego, więc to chyba nie jest żaden przypadek, lecz kolejny krok w kształtowaniu się nowego stylu zespołu. Stylu, który polega na tym, że - paradoksalnie - nie trzymają się żadnego konkretnego stylu. Najlepszy w tym wszystkim jednak jest fakt, że wciąż jest bardzo dobrze - muzyka cieszy, więc po co się czepiać?

Nie namęczymy się za mocno ucząc się omawianej zagrywki. Ot, potrzeba wziąć trzy akordy, złapać rytm i podkręcić gałki w gitarze, przesterze i wzmacniaczu, żeby nie pomylono nas przypadkiem z gwiazdami "Sopot Festiwal". I już jesteśmy w domu. Co zatem tak bardzo cieszy nas w tej zagrywce? Ano chłopaki (a w zasadzie rzeczony Pit) podumali i wymyślili - prosty PowerChord to za mało, trzeba go trochę przebudować - a nuż coś z tego wyjdzie? Zostawiamy więc prymę i kwintę, a oktawę przesuwamy o dwa półtony wyżej i mamy akord, który jest podstawą omawianego riffu. Skoro już wiemy "o co kaman", więc nie pozostaje nam już nic innego, jak tylko złapać za gitarę i rozpocząć grę. W tym celu realizujemy następujący schemat: najpierw atakujemy PowerChord C, po czym zaczynamy rozkoszować się naszą nowo powstałą konstrukcją w postaci muskanych kolejno dwóch przebudowanych akordów- powstałego na zgliszczach PowerChordu G# tworu składającego się z dźwięków G#,D# i A# zamiast G# oraz zmodyfikowanego akordu F zbudowanego z dźwięków F, C i G zamiast F. Prawda, że fajnie brzmi?

 

TshaZshyC

HellWood

2009 Mystic Production

HellWood to podobno taki swoisty pomost pomiędzy soul-metalowymi Medeis i T.E.L.I… a thrashowym Requiem. No i rzeczywiście - oprócz skrzypiec i teatralnego klimatu obecne są tutaj także klasyczne patenty: perkusiście wydaje się momentami, że jest Marcinem Urbasiem z dawnych czasów (nogi - nie płuca - mam tu na myśli), wioślarze biegają po gryfie tnąc ultraszybkie solówki, a przy gitarowych wiertarkach w "Śmierci Śmiechu" robi się nostalgicznie, aż łza kręci się w oku. No i niby mamy - przynajmniej częściowy - powrót do przeszłości, fani biją brawo, muzycy się cieszą - syn marnotrawny powrócił! Sielanka trwa na całego, po czym na scenę wkracza Pit we własnej osobie, rozkręca wzmacniacz i… czar pryska.

Tak, tak - chłopcy nie byliby sobą, gdyby nie przemycili tutaj jakiegoś nowego patentu. Wydaje się, że raeggowa wstawka w "Śmierci Śmiechu" to najbardziej zaskakujący element płyty. Ale nie, jest coś, co bardziej przykuwa uwagę. Bo chłopcy biorą się za NEW METAL! Taki klasyczny, kornowo-późnosepulturowo-limbizkitowy.

Wiem - głupio to zabrzmiało, bo new metal nie jest klasycznym, "oldschoolowym" gatunkiem, tylko formą nowoczesną i znienawidzoną przez orthodoxów bardziej niż lewica przez prawicę (i vice versa), ale że istnieje już od jakichś dziesięciu lat, więc swoich klasyków też się już dorobił. I na nich właśnie zapatrzył się Pit - zamiast podpatrzeć coś fajnego u Lamb Of God, Trivium czy Disturbed (tak wiem - zaraz podniosą się głosy, że zespoły te nie grają new/nu metalu ale jakieś tam metalcory, alternative-metale czy modern-thrashe, ale prawda jest taka, że wszystko to można swobodnie wrzucić do worka z napisem "Metal nowoczesny") uczepił się prekursorów gatunku. A my otrzymaliśmy kolejny mocarny i ultraprosty riff.

W tej zagrywce nie ma żadnej filozofii. Potrzebna nam tylko gitara, ręka z kostką od gitary i 2 (słownie: DWA) palce ręki obsługującej gryf. Uderzamy więc struny i jak nakręceni przebieramy palcem wskazującym jak zwykł to robić od czasów Roots, Bloody Roots Max Cavalera, czasem dla odmiany kiwając palcem środkowym akcentującym akord D# na zakończenie zagrywki. I już.

Można nie lubić new metalu, można wieszać na nim psy, można wreszcie wyłączyć radio, kiedy nasze uszy atakują dźwięki gitary Wesa Borlanda i wszędobylskie "fucki" rapera w czerwonej czapeczce. Ale prawda jest taka, że ten riff naprawdę pasuje do HellWood, bo ma w sobie moc, jest bardzo nośny i w sumie wnosi lekki powiew świeżości. A że brzmi identycznie jak jedna z zagrywek Krzysztofa Misiaka z płyty Chylińska to przecież nie grzech. W końcu w muzyce podobno wymyślono już wszystko i teraz każdy już tylko i wyłącznie kopiuje. Poza tym "rock is dead", więc o co kopie kruszyć?

KOŃCOWY WERDYKT

Skoro przebrnęliśmy już przez wszystkie rundy, a przeciwnicy w dalszym ciągu trzymają się na nogach, więc nie pozostaje nam nic innego jak wziąć pod uwagę wszystkie za i przeciw i sprawiedliwie ocenić, kto wygrał. Zatem werdykt brzmi: … REMIS!!!

Nie spodziewaliście się chyba, że jasno wskażemy, które riffy są lesze, a które gorsze. Nie zbudujemy też żadnego rankingu, bo nie o to w tym wszystkim chodzi - każdy z riffów jest inny, większość reprezentuje zupełnie odmienne style i tak naprawdę nie ma sensu sprzeczać się, kto wygrał. Wszystkie zagrywki mają w sobie to coś i każda z nich aż prosi się o to, abyśmy pomęczyli nią nasze mniej klub bardziej wysłużone wiosła. Każdy z tych riffów przybliża nas również do określonego na początku niniejszych rozważań celu naszej podróży - do odpowiedzi na pytanie, w jakiej kondycji znajduje się obecnie zespół Hunter? Odpowiedź może być tylko jedna - skoro po kilku latach od wyśmienitej, pełnej zapadających w pamięć zagrywek T.E.L.I… otrzymujemy kolejny krążek wypełniony po brzegi nośnymi riffami, na myśl o których nasze ręce aż drżą aby chwycić za gitarę, to najwyraźniej wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wygląda na to, że w sercach muzyków wciąż płonie ogień i jeszcze nieraz będzie nam dane z wypiekami na twarzy rozpakowywać nowe wydawnictwo z logo Hunter na okładce w nadziei na koleją porcję tego co lubimy najbardziej - mocnych i chwytliwych, zapadających w pamięć riffów.

* * *

Uff, udało się. Po raz kolejny sprawiedliwość zatriumfowała. I chociaż śmierć zaglądała mi w oczy a przeciwnik był bardzo wymagający - odniosłem zwycięstwo. Fakt, może i rzeczywiście - jak zwykle nie wszystko poszło po mojej myśli i Łowcy trochę mnie upokorzyli - kiedy osaczyli mnie w "Piekielny Lesie", rozbroili i kazali skakać na jednej nodze wokół drzewa i całować zad Franklina nie byłem szczególnie dumny z siebie (to zemsta za to, że niedawno aresztowałem ich kompana, jednookiego Willy’ego i zamiast umieścić za kratkami przykułem go do koryta świń - no ale co miałem zrobić, biedny Hank został wygnany z domu więc musiałem go gdzieś przenocować, a przecież nie na miejscu byłoby zmuszanie starego przyjaciela do dzielenia celi z podrzędnym bandytą). Na szczęście gwiazda pomyślności mi sprzyja - kiedy zupełnie przypadkowo zerwał się strop w kopalni dezorientując przeciwnika miałem czas na działanie. W ostatecznym rozrachunku musiałem puścić ich wolno - zagrozili, że rozgłoszą jak "baraszkowałem" z Franklinem i cała reputacja SzeRiffa prysnęłaby jak zbita szklanka po whisky. Na szczęście to już nie ma żadnego znaczenia - w mieście wszyscy myślą, że puściłem ich wolno, bo mam zbyt miękkie serce, po za tym znów jestem bohaterem - porwane niewiasty wróciły całe i zdrowe, Burmistrz na osobności obiecał, że ostatecznie zapomniał o mojej wpadce (chociaż jak znam życie, niedługo znowu sobie przypomni), golibroda obiecał mi darmowe usługi do końca życia w zamian za wyswobodzenie córki, a Peggy Sue jest ze mnie dumna i zeszłej nocy wynagrodziła mi moje męstwo. Wygląda na to, że sielanka zaczyna się na nowo. Żeby jeszcze tylko stary Ben anulował mi moje długi w saloonie…

Michał "SzeRiff Mike" Czarnocki

Przeczytaj także poprzednie przygody SzeRiffa:
#1 Vader