Skończyłaś studia na Akademii Muzycznej.
Zrobiłam licencjat i stwierdziłam, że zrobię sobie małą przerwę w edukacji i bardziej zajmę się graniem. Uczelnia dała mi bardzo dużo. Cieszę się, że się tam dostałam i skończyłam studia I stopnia. Fakt, że żyję z grania trochę mi kolidował z zajęciami. Zdecydowałam, że studia magisterskie podejmę w momencie, kiedy będę mogła się im poświęcić a nie studiować z doskoku, między jedną trasą koncertową a drugą. Chciałabym te studia maksymalnie wykorzystać i jak najwięcej się nauczyć a Wydział Jazzu i Muzyki Rozrywkowej w Katowicach jest do tego znakomitym miejscem. Czuje się, że jest to wydział z historią. Osoby, które tam uczą to mega nazwiska, np. Marek Dykta czy mój profesor od gitary basowej – Adam Kowalewski (Szabas). On jest głównie kontrabasistą, ale te dwa instrumenty są tak blisko połączone, że bardzo dużo zyskałam chociażby słuchając jak on gra, czy grając razem na zajęciach.
Próbowałaś grać na kontrabasie?
Kiedyś przez krótki czas grałam na kontrabasie. To śmieszna historia. Dosyć późno zaczęłam grać na instrumentach basowych i marzyłam o tym, by skończyć jakąś edukację. Myślałam o II stopniu szkoły muzycznej, jednak w tych szkołach jest kontrabas, nie ma gitary basowej. Zaczęłam się uczyć gry na kontrabasie i bardzo pokochałam ten instrument, zwłaszcza granie smyczkiem. To niesamowite brzmienie wymagające zupełnie innego myślenia, bardzo akustycznego, bo wszystko idzie z drewna. Nie ma żadnego kręcenia gałkami, czego ja akurat osobiście nie cierpię, nawet grając na basówce. Wybrałam się do szkoły muzycznej II stopnia w Krakowie, ale okazało się, że jestem o miesiąc „za stara”, żeby w ogóle podejść do egzaminu. W starciu z biurokracją człowiek bywa bezsilny, okazało się, że takich przypadków jak ja ustawa nie przewiduje. Wtedy przez rok miałam pożyczony kontrabas, ale niestety musiałam go oddać. Jak ćwiczyć, jeśli nie ma się instrumentu? Kontrabas jest bardzo wymagający, jak każdy instrument bezprogowy – wymaga ciągłego kontaktu. Moje marzenia o kontrabasie odsunęły się w czasie. Kiedyś, mając możliwości, bardzo chętnie wzięłabym się za ten instrument.
Ostatnio Twoim priorytetowym zespołem jest Kingdom Waves.
Biorę udział w dość nietypowym, jak na polskie warunki, projekcie, który z założenia miał być metalem symfonicznym. Okazało się, że orkiestracje tak bardzo się rozwinęły, że trochę zdominowały tę metalowość. To już nie jest do końca metal, bardziej muzyka filmowa z ciężkimi gitarami, z perkusją na dwóch stopach. Dochodzi do tego historia i image w klimacie „Piraci z Karaibów”. Staramy się, by było to spójne, także pod względem wizerunku. Jednak dla mnie zawsze najpierw jest muzyka. Image, ruch sceniczny i gadżety to dodatki. W tym przypadku zaczęliśmy od muzyki i myślę, że udało nam się stworzyć spójną całość, bez kompromisów i niedoróbek.
Owocem waszej pracy jest płyta „Damned Beauty Overture”.
Premiera przypadła na 13 grudnia 2013 r. Jesteśmy szczęśliwi, że wreszcie możemy ją pokazać światu. Mieliśmy z nią trochę pod górkę, bo okazało się, że w naszym kraju, mimo, że muzyka i pomysł zainteresowały wiele osób, ciężko było znaleźć ludzi, którzy chcieliby się podjąć realizacji tego materiału, gdy zrozumieli co to właściwie jest. Uderzaliśmy do osób, które zajmują się metalem a oni trochę przestraszyli się orkiestr. Natomiast gdy rozmawialiśmy z ludźmi produkującymi klasykę, to przeszkadzały im elementy metalowe. W końcu trafiliśmy na Mariusza Piętkę z Częstochowy, który jest realizatorem i producentem. Okazało się, że nadajemy na tych samych falach i razem osiągnęliśmy to, o co nam chodziło.
Jakie instrumentarium wykorzystaliście?
Bębny nagrał Kamil Ruth. Jest jedna gitara, co jest trochę nietypowe w przypadku metalu, bo zazwyczaj jest gitara rytmiczna i solowa, a u nas te dwa zadania łączy Sławek Urban. Do tego jest gitarzystą, który podobnie jak ja myśli artykulacyjnie a nie gałkologicznie, w jego graniu słychać również wpływy klasyczne, co uważam za dużą zaletę. Na wokalu Martin Marcell – człowiek o dość kontrowersyjnym głosie, jak na ten rodzaj muzyki, bo nie drze ryja, tylko naprawdę śpiewa, co z resztą często podkreśla. To nie jest wokal, jakiego można się spodziewać po kapeli stricte metalowej, ale może się okazać, że taka odmiana znajdzie swoich zwolenników. Lord Wizzard zajmuje się klawiszami oraz komponuje i aranżuje orkiestracje – to nasza charakterystyczna cecha, mamy tych brzmień orkiestrowych naprawdę dużo. Jeżeli ktoś posłucha naszej płyty to może zauważyć, że stanowią one naprawdę jej znacząca część. Każdy utwór ma istotne partie orkiestrowe, które przenikają się z partiami solowymi, czasami długie intra. Nawet gdy jeszcze nie wchodzi cały zespół, orkiestra już tworzy jakąś historię. Jeżeli już mówimy o składzie kapeli, nie mogę zapomnieć o Michale Ziomko – perkusiście, z którym występujemy live. Fajny, młody bębniarz, który szybko odnalazł się w piracko-metalowych klimatach; na scenie wulkan energii.
Jak tworzyliście nagrania partii orkiestrowych?
W jednym utworze instrumentalnym gościnnie zagrał na skrzypcach Marcin Drabik – pięknie zinterpretował temat i solo. Ponieważ jest to nasza pierwsza płyta, ze względów finansowych nie mogliśmy pozwolić sobie na zaangażowanie całej żywej orkiestry. Ścieżki są przygotowane na klawiszach, część zagrana z sampli, co wymagało od Michała żmudnej pracy. Same tracki orkiestry bez zespołu i wokali do pojedynczego utworu zajmowały ponad 60 GB. Realizatorzy łapali się za głowy i uciekali. Wbrew temu, co można by pomyśleć, to nie są rzeczy odegrane jedna ręką na keyboardzie z brzmieniem smyków – partie są zrobione tak, jakby grała orkiestra, każdy instrument z osobna. Mam nadzieję, że drugą płytę nagramy już z muzykami symfonicznymi.
Czy udaje się Wam odtworzyć klimat płyty na koncertach?
Dążymy do tego, ale siłą rzeczy na koncertach jest nieco inaczej – większą rolę odgrywa kapela a partie gitarowe i basowe są bardziej rozwinięte. Najważniejsze elementy aranżacji orkiestrowych są grane przez Michała, który ma dokoła siebie kilka klawiatur, wspomagamy się również samplami.
Bierzesz udział także w innych projektach.
Gram z różnymi ciekawymi osobami. W zawodzie muzyka bardzo mi się to podoba to, że człowiek nie wie co będzie robił za pół roku, czy za miesiąc. Można odebrać jakiś ważny telefon i zacząć ciekawą współpracę, nawet grając coś, czego się nie spodziewaliśmy. Biorę udział w nowym i jednocześnie starym projekcie, który nazywa się Warszał. Nowym dlatego, że dopiero niedawno się sformowaliśmy, zaczęliśmy grać i komponować. Starym dlatego, że wszyscy jego członkowie to doświadczeni muzycy, od dawna obecni na polskiej scenie. Założycielem jest Robert Wasilewski, który jest twórcą kilku znanych zespołów około-folkowych. Ostatnim jego projektem był zespół Żywiołak, w którym nastąpiły spore przetasowania personalne i w efekcie tej roszady powstał właśnie Warszał. Ja gram na basie, śpiewa Karina Kumorek, na bębnach i klawiszach gra Maciek Dymek, na gitarze syn Roberta – Jarek Wasilewski. Co ciekawe, momentami gra w tym składzie dwójka basistów: Ja zajmuję typowo basowe, dolne rejestry, oraz niekiedy gram także partie solowe na swoim 5-strunowym Nexusie; Robert gra kostką z przesterem na basie Steinberger bez główki. Trochę jakby partie gitary, które jednak nie brzmią jak gitara – coś bardzo psychodelicznego. Oprócz tego Robert gra też na lutni a ja przymierzam się do liry korbowej. To ciekawy instrument, którym zainteresowałam się niedawno – ma on nieco zawężone możliwości brzmieniowo-artykulacyjne, jednak nadaje ciekawego kolorytu. Podoba mi się, że w tym zespole od samego początku pracujemy z akustykiem – Bartkiem Olesiem, który stanowi integralną część naszej grupy, jest w zasadzie pełnoprawnym członkiem zespołu. To sprawia, że możemy dopracować kwestie brzmieniowe i mieć pewność, że na koncertach nagłaśniać nas będzie osoba, która doskonale zna tę muzykę. Jeżdżenie w trasy z własnym akustykiem to ogromny komfort.
Trochę powiało folklorem i naturą. Przypomniały mi się Jaworki, gdzie również zaznaczyłaś swoją obecność.
Od paru lat jeżdżę na Ogólnopolskie Warsztaty w Muzycznej Owczarni jako członek sekcji akompaniującej wokalistom. W tym roku pierwszy raz miałam okazję poprowadzić wykłady dla basistów. Uczę grać na basie od paru lat, ale nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z prowadzeniem zajęć dla całej grupy osób, które przecież różnią się umiejętnościami, zainteresowaniami, stylem gry. Trzeba wymyślić coś, co zainteresuje, spodoba się i będzie pożyteczne. Mam nadzieję, że w jakimś stopniu mi się to udało. To było bardzo ciekawe doświadczenie i duża nobilitacja. Znaleźć się w gronie wykładowców obok takich postaci jak Adrian Maruszczyk, Mietek Jurecki czy Wojtek Pilichowski to dla mnie zaszczyt. Zapraszam wszystkich na warsztaty do Jaworek – naprawdę warto.
Czas na sprawy sprzętowe – widzę, że jesteś wierna zielonej Medusie.
Bardzo przywiązałam się do swojej gitary. Nigdy mnie nie zawiodła i ma na tyle szerokie możliwości brzmieniowe, że nie czuję pilnej potrzeby zakupu innego sprzętu. Nie oznacza to oczywiście, że nie mam jakichś wymarzonych perełek, jak chociażby klasyczny Rickenbacker; mam na oku również parę modeli Nexusa. Wychodzę jednak z założenia, że jeżeli ma się dobrej klasy instrument, to do uzyskania różnorodnych brzmień wystarczy myślenie akustyczne, artykulacyjne. Zanim zdecydujemy się na dokupienie sprzętu warto pokombinować, przecież na tej samej gitarze można zagrać na różne sposoby, różnym dźwiękiem, techniką. Wbrew pozorom bas jest instrumentem o szerokim spektrum brzmieniowym, trzeba tylko poszukać sposobów, by to z niego wydobyć. Jestem przeciwniczką kręcenia gałkami, kupowania 15 gitar i 8 wzmacniaczy, bo każdy brzmi inaczej. A gdzie się podziało prawdziwe granie „z łapy”? Niektórzy tak bardzo wierzą w sprzęt, że gdyby zabrać im te zabawki zniknęłaby połowa muzyki. Ostatnio graliśmy na jednym z festiwali – w pełni profesjonalna próba akustyczna, techniczni wszystko spisują. Podchodzi gość i chce zanotować moje ustawienia a ja mówię, że nie trzeba, bo wszystko mam ustawione na środek a on na to: „Wiesz, że można tym kręcić?” (śmiech). Nie mógł zrozumieć, że ja właśnie nie chcę kręcić korekcją. Jak się ma dobry instrument, wie się co zagrać i wszystko się zgadza, to po co kręcić? Dla mnie wzmacniacz mógłby mieć tylko potencjometr „volume”. Wiem, że to nie jest popularny pogląd, ale ja tak mam. Od kilku lat mam dwie gitary i dwa wzmacniacze – dobry sprzęt, który sprawdza się w profesjonalnym graniu. Ten drugi bas to instrument akustyczny zaprojektowany i wykonany specjalnie dla mnie przez Mariana Pawlika – legendarnego lutnika i basistę z Krakowa, który kiedyś grał m.in. w zespole Dżamble. Uwielbiam przychodzić do jego pracowni, patrzeć co się dzieje, słuchać z nim muzyki.
Jakie masz plany na najbliższy czas?
Będziemy promować nową płytę Kingdom Waves. W ostatni weekend lutego zagramy w finale Festiwalu Emergenza w Warszawie. Jakiś czas temu graliśmy w Poznaniu i tym samym zakwalifikowaliśmy się do kolejnego etapu festiwalu. Nastawiamy się głównie na koncerty za granicą, mamy zagranicznego menedżera. Nasza muzyka nie jest w Polsce na topie – ma swoich fanów, ale nie jest puszczana w krajowych radiostacjach. Staramy się by wszystko co robimy było dopracowane muzycznie i kompletne, a będąc mało znanym w Polsce zespołem nie możemy liczyć na wiele. Taki projekt potrzebuje dobrej sceny, nagłośnienia, świateł – nie sprawdzi się w niewielkim klubie. Za granicą odbiór tej muzyki jest bardzo dobry. Jeszcze na dobre nie wystartowaliśmy a już mamy parę tysięcy fanów na FB, w większości z zagranicy.
Jaka płyta ostatnio Cię poruszyła?
Niedawno wróciłam do solowej płyty Geddy-ego Lee – fajne piosenki, świetny bas, bardzo miło się tego słucha. Z innej bajki, ostatnia płyta Nightwish – podoba mi się sposób, w jaki ten zespół przeszedł od grania stricte metalowego do muzyki filmowej z dominacją melodii i orkiestracją wykraczającą poza ramy gatunku. Podoba mi się to łamanie ograniczeń. Świetnie mi się tego słucha, mimo, że ta płyta pod względem komercyjnym nie odniosła spektakularnego sukcesu. Kolejny zespół, który ostatnio nie opuszcza mojego odtwarzacza to Frittata – krakowski skład poruszający się w rejonach jazz/World music. Kawał świetnej muzyki i melodii, a poza tym gratka dla basistów, ponieważ w tej kapeli usłyszymy zarówno kontrabas, jak i basówkę sześciostrunową oraz Warr Guitar.
Zaczęliśmy od kwestii edukacyjnych i nimi zakończmy. Czego według Ciebie należy unikać podczas ćwiczenia na basie.
Na pewno nie należy przykrywać swoich niedoskonałości gry efektami, albo tłumaczyć ich jakością sprzętu, tylko po prostu skupić się na ćwiczeniu na surowo – czyste brzmienie, metronom i słuchanie tego, co i jak się gra a nie jakie fajerwerki zrobił efekt. Druga rzecz to, że ludzie zaczynający grać starają się od razu robić to bardzo szybko i skupiają się na rzeczach widowiskowych. Oczywiście jak się zagra bardzo dużo dźwięków w wysokim tempie, to są one mało selektywne i na pierwszy rzut ucha nie słychać, czy jest to na pewno dobrze zagrane. Na osobie postronnej może to zrobić wrażenie, ale wystarczy z takim delikwentem wejść do studia i kazać zagrać równo, osadzonym dźwiękiem – wtedy okazuje się, że podstawy zostały pominięte, pełno jest niedociągnięć, nic się nie zgadza. To jest największy błąd, gdy nie przerobi się porządnie podstaw, tylko zabiera od razu za karkołomne wyczyny i gra szybko, ale niechlujnie. Co najczęściej radzisz swoim uczniom? Żeby słuchali jak najwięcej muzyki i niekoniecznie tylko basistów. Mnie na przykład inspirują perkusiści i wokaliści – basistów słucham chyba najmniej. Warto poszerzać horyzonty i nie zamykać się tylko w jednym stylu – szukać muzyki a nie konkretnej etykietki. [gallery link="file" ids="6765,6759" orderby="rand"] Rozmawiał Wojtek Wytrążek