Olivia Anna Livki

Wywiady
2011-03-31
Olivia Anna Livki

Kora Jackowska, podsumowując jej występ w programie „Tylko muzyka. Must be the music”, nazwała ją objawieniem. Olivia Anna Livki zachwyciła nie tylko całe jury, ale i szybko zdobyła wiele tysięcy fanów w Polsce. Poniżej wywiad ze wschodzącą gwiazdą muzyki alternatywnej... Rozmawia: Kuba Chmiel Na początku może podziel się swoimi wrażeniami z występu w programie "Tylko muzyka. Must be the music".

To było na pewno bardzo duże i stresujące przeżycie. Jeszcze nigdy nie brałam w czymś podobnym udziału. Nigdy jeszcze nie byłam w sytuacji „castingowej”, ani w telewizji. Ponieważ jestem artystą alternatywnym, czułam się bardzo niepewna, gdy zobaczyłam innych uczestników, którzy zajmują się muzyką tak zupełnie inną niż ja. Pomyślałam, czemu w ogóle dopuścili mnie do tego programu (bo przed castingiem był jeszcze pre-casting i jestem im bardzo wdzięczna, że jednak dali mi tę szansę), co ja tu robię? Ludzie pomyślą: "Co to za stwór, co to za dziwna muzyka?". Poza tym przerażała mnie myśl, że miliony ludzi będą przed telewizorami oglądały i słuchały występu, na który mam tylko jedną szansę. Gdy padła decyzja ledwo oddychałam. Gdy zeszłam ze sceny, nagle wszyscy, którzy tam byli i uczestnicy w poczekalni, nawet pani garderobiana (którą pozdrawiam serdecznie) mi gratulowali i podchodzili do mnie ze lśniącymi oczami, wszyscy byli przemili. Dziewczyna z programu pytała się mnie, jak się czuję, a mnie brakowało słów, bo to wszystko było surrealistyczne, wręcz nierealne. Pomyślałam, że w porównaniu do Berlina (gdzie liczy się tylko konkurencja) inni muzycy i uczestnicy byli życzliwi. Nie spotkałam się z czymś podobnym dotąd. W życiu się tego nie spodziewałam.

Jakie masz oczekiwania w stosunku do programu?

Nie mam żadnych. Nauczyłam się, ze fajniej jest mieć jak najskromniejsze oczekiwania, być realistą i zostać mile zaskoczonym. Chcę dać z siebie wszystko i pokazać swoją muzykę z jak najlepszej strony. Dostałam wspaniałą szansę na zaprezentowanie muzyki i opowiedzenia swojej historii przed milionami ludzi. Ten program już zrobił dla mnie więcej, niż się mogłam spodziewać, bo znalazłam w ciągu paru dni swoją publiczność! Przesympatyczną, inteligentną, pełną niesamowitej pasji i wręcz „miłości”, taką która właściwie nie interesuje się za bardzo programem i telewizją, a raczej piosenkami, tekstami, znaczeniem, sztuka, płytą – i jest bardzo wierna. Dostaję codziennie ok. stu wiadomości tylko na facebooku. Moje video na youtube, które były tam już od dwóch lat, nagle są oglądane, a ciężka praca w końcu niesamowicie doceniona. To także jest dziwne, nowe i niewiarygodne, w końcu pracuję nad tą „twórczością” już dosyć długo i nie spodziewałam się tego. Jestem bardzo wzruszona. Więc na dziś dzień mam tylko cichą nadzieję, że dostanę się do półfinału i będę mogła jeszcze raz pokazać swoja muzykę z jeszcze innej strony. Jeśli tak się stanie, to zagram dla moich „fanów” (to takie dziwne i nowe określenie, jeszcze się do niego nie przyzwyczaiłam) piosenkę, której jeszcze nie znają. Nie spodziewam się nic więcej. Gram i będę grała dla nich, póki mam na to szansę. Taki program to też wyzwanie, wszystko, co dotąd robiłam muszę zrobić jeszcze trzy razy lepiej, za każdym razem na jeszcze wyższym poziomie, poddaję się sama dużej presji. A to bardzo cenne doświadczenie, które rusza artystyczne możliwości do przodu.

Mówisz świetnie po polsku, choć jesteś z Berlina. Powiedz proszę, od kiedy mieszkasz w Polsce? Co Cię do nas sprowadziło?

O, dziękuję bardzo. Co do tego przytrafiły mi się już różne opinie. Niektórzy mówią „ze słychać lekki akcent” albo nie rozumieją, że czasami brakuje mi pewnych niby tak „normalnych” określeń, czasem nie potrafię się wysłowić. Ale ogólnie trzeba to trochę skorygować. Urodziłam się w Opolu, spędziłam tam pierwsze 6 lat życia. Więc można powiedzieć, że jestem z Opola. Do polskiej szkoły chodziłam tylko jeden rok, do pierwszej klasy. Wychowywałam się w Schwarzwaldzie i pojechałam do Berlina na studia. Tam mieszkam dopiero od 5 lat. Ciągnie mnie do ciszy, zwierząt i lasu (wychowałam się w górach z wiewiórkami) i ciężko mi się pracuje w molochu miasta. Rodzice pomogli mi urządzić własne studio w domu, który wybudowali przy lesie pod Warszawą. To jest moje miejsce pracy kreatywnej, spokoju, medytacji i koncentracji. A ponieważ od pół roku pracuję nad płytą i powoli rozbudowuję studio, spędzam dużo czasu tutaj (prawie nie wyjeżdżając). Do Berlina jeżdżę tylko w konkretnych sprawach (odebrać pocztę i czasem zagrać koncert, ostatnio brałam udział w zdjęciach do filmu).

Grasz głównie na instrumentach rytmicznych. Co jest w nich takiego urzekającego?

To dobre pytanie. Nie jestem w stanie tego do końca wytłumaczyć. Grałam jako dziecko 6 lat na pianinie i nienawidziłam tego. Dzisiaj, rozwijając się jako artysta, sięgam po nie, gdy dobieram harmonię i aranżuję, ale nie lubię na nim grać. Gdy miałam 16 lat, dużo słuchałam „Abbey Road” Beatlesów. I to chyba wtedy, słuchając „Come Together”, uzmysłowiłam sobie, że po prostu kocham brzmienie basu. Jest w nim coś, czego nie ma w gitarze (która mnie w ogóle nie interesuje za bardzo (śmiech), coś specyficznego w barwie basu elektrycznego, gdzieś w paśmie środkowym, co mnie fascynuje. To chyba mój ulubiony dźwięk. Poza tym od razu zaczęłam śpiewać, gdy grałam na basie i coś dziwnego, szczególnego działo się, gdy mój głos łączył się z tym niskim, ciepłym dźwiękiem. Wtedy zaczęłam eksperymentować i aranżować wokół tego brzmienia bez harmonii, interesować się jeszcze innymi instrumentami rytmicznymi. To chyba coś fizycznego, że niektórzy ludzie reagują bardziej na harmonię, a niektórzy na rytm i puls. Większość muzyki, którą kocham to muzyka pulsu, fizyczności, minimalizmu, prostych, powtarzających się mantr. Blues, muzyka afrykańska, wszystko od tego pochodzi, na tym się zaczyna. Dla mnie to sedno rzeczy w muzyce, gdy się wyrzuci wszystko, co niepotrzebne, ornamenty i myślenie, rytm to najłatwiejsza forma komunikacji. A ja lubię to, co „basic” i bezpośredniość. Gdy zaczęłam pracę nad płytą chciałam więc zastąpić niektóre elementy, które na demo były elektroniczne (bo nie miałam innych możliwości) żywym, prawdziwym instrumentem. Wtedy zaczęłam brać lekcje gry na afrykańskich bębnach. Dowiedziałam się, że to, co normalne jest w muzyce afrykańskiej (bassdrum podaje basic groove, a na tym gra djembe solo, zmieniając w pewnym momencie rytm lub „matrix”) już wcześniej instynktownie robiłam w swoich aranżach. To chyba świadczy o tym że pewne rzeczy po prostu fizycznie leżą nam w naturze.

Jak komponujesz utwory? Co jest ich bazą: rytm, a może melodia? Po jaki instrument (lub urządzenie) sięgasz na początku, gdy masz zamiar skomponować utwór.

Muszę zacząć od tego: nigdy nie potrafię komponować, mając taki zamiar. Zwykle pomysły przychodzą do mnie w pewnych niespodziewanych sytuacjach, albo (tak się zdarza często) gdy jestem bardzo zła i emocjonalnie rozchwiana (śmiech). Wtedy przychodzi do mnie początek piosenki, śpiewany tekst, którego harmonię i często aranż mam już w głowie. Śpiewam to do siebie, póki nie mam przy sobie basu. W pewnym momencie coś odciąga uwagę i gdy parę godzin później hook wraca do mnie, to znaczy że jest na tyle „hooky” że warto się nim zająć. Tak zawsze trzymam. Jeśli nie, to zapomnę i tyle. Wtedy siadam do basu i śpiewam (na większość harmonii te dwa dźwięki starczą aby obrysować funkcje etc), do tego piszę tekst do drugiej zwrotki. Dotąd tylko jedną piosenkę napisałam na pianinie, czyli od razu z całą harmonią, a potem dobierałam bas. Zwykle jest odwrotnie. Mam też parę piosenek, które zawierają tylko głos i bas. Podoba mi się, jak bezpośrednio i archaicznie melodia i harmonia oraz emocje piosenki mogą być komunikowane. Jeśli piosenka i szczerość intencji potrafią się tak obronić, to mogą to też zrobić w większym aranżu. W końcu bluesmani, jak John Lee Hooker właśnie w taki oszczędny sposób opowiadali swoje historie.

Opowiedz o swoich inspiracjach muzycznych.

Największą i pierwszą inspiracją zdecydowanie był minimalny blues. Pierwszy raz słyszałam Hookera, gdy miałam może 12 lat, potem kupiłam „Electric Mud” i „Hard Again” Muddy Watersa. Uwielbiam Bessie Smith i Big Mame Thornton. To ich repertuar najchętniej „gram w swojej interpretacji”, gdy mam na to ochotę. Mam obsesję na punkcie „Gris-Gris” (szczególnie „I Walk On Gilded Splinters”) Dr’a Johna, który jest dla mnie także wielką inspiracją. Od czasu, gdy byłam mała kocham całym sercem Arethę Franklin (najbardziej we własnych kompozycjach), uwielbiam Mahalie Jackson, Tine Turner (z czasów z Ik’em), w ogóle gospel (który ma duży wpływ na to jak pracuję wokalami), no i Betty Davis. Inspiruję się także tym, w jaki sposób na trudne tematy potrafili robić „muzykę pop” Stevie Wonder, James Brown i Public Enemy. Że potrafią tak porwać publiczność i sformułować myśli i emocje na socjalnie i politycznie ważne tematy. Kocham kawałki Wondera z czasów, jako „Little Stevie Wonder” i jego niesamowitą imaginację muzyczną. Nie mam sama na pewno takiej jak on, ale uczę się od niego wielu rzeczy. W aranżu i produkcji zawsze kieruję się moją biblią Brian’em Eno (no i jak chyba najbardziej po mnie słychać, jego współpracą z Davidem Byrne’em i Talking Heads, Fear of Music i Remain In Light), i także Quincey’m Jonesem w latach 70. Dzisiaj w czasach „szybko i tanio” tak zwani producenci chętnie idą na łatwiznę, ale mnie fascynują płyty, na których po stu razach słuchania zauważa się nowe detale, miłość do detalu. Tego uczę się od produkcji Jonesa (i oczywiście kocham Roots). Gdy miałam 14 lat odkryłam dla siebie muzykę nowojorską i stąd też chyba wpływ New York Punk. Chyba milion razy słuchałam „Loaded” Velvet Underground, no i oczywiście „Velvet Underground and Nico” i „White Light/White Heat”. Wtedy kupiłam także „Horses” Patti Smith (od Kimberly chyba zaczęła się moja piosenka „No Memory”) i poznałam Sonic Youth. Może tego nie słychać, ale Kim Gordon miała wielki wpływ na mój wokal, jej ekspresja i inteligencja interpretacyjna są niepowtarzalne. Słucham Petera Gabriel i jego albumu „So”, gdy produkuję swoją płytę. Wiele nauczyła mnie o produkcji, staram się uzyskać podobne reverby i atmosferę brzmienia. To wielkie wyzwanie dla jednej, młodej osoby (wiele przeczytałam o delay’ach i reverbach, keyboardach i całej produkcji tej płyty, wiem ile każdy dźwięk wymagał detali i pracy). Na pewno bardzo mi pomaga kierowanie się tym, bo muzycznie nie jesteśmy od siebie tak oddaleni, w pewnym sensie usiłuję uzyskać podobny „gatunek” brzmienia, muzykę zachodnią pełną różnorodnych globalnych wpływów. Duże brzmienie, zwierciadło dużej przestrzeni. A czasami chyba niechcący trochę śpiewam podobnie do niego. Ale chyba nikt nie nauczył mnie tak wielkiej odwagi i otwartości jak Kate Bush. Przeczytałam o niej kiedyś w gazecie, gdzie wypowiadała się na jej temat (i o miłości do „Hounds of Love”) Tori Amos i posłuchałam tej płyty. Zakochałam się, odnalazłam w niej własne sny i koszmary, cały „universe” wyobraźni, własną estetykę niepowtarzalną i radykalną, zdemoralizowaną. Bardzo kontrowersyjna, ale to świadczy tym bardziej o jej radykalności, że potrafi tak prowokować konwencje estetyczne. Bush jest nadal niedoceniona jak na to, że właściwie była i nadal jest jednym z najbardziej kreatywnych, najodważniejszych ludzi historii pop. Jej „Hounds of Love” słuchałam jak wariatka, gdy byłam nastolatką, chyba przez nią w ogóle w końcu chciałam zająć się muzyką. Potem kupiłam „The Dreaming”. Ale „Hounds” zawsze będzie dla mnie miarką na wszystko, co robię fonograficznie. Jest fonograficznym arcydziełem (szczególnie druga strona). Podobnie jak „Remain in Light”. Poza tym Joni Mitchell i Mary Margaret O’Hara (stąd Olivia Anna Livki) miały na mnie wielki wpływ. Mitchell jednym dźwiękiem potrafi doprowadzić mnie do łez (a to ogólnie nie takie łatwe), jest chyba najgenialniejszym songwriterem i jeśli kiedykolwiek fascynowała mnie harmonia to u niej. Miałam w szkole przyjaciółkę i obydwie słuchałyśmy razem Blue. Ktoś kiedyś powiedział, że ona śpiewa jakby była z Tobą w pomieszczeniu i śpiewała tylko dla Ciebie. To prawda. Z dzisiejszej muzyki najbardziej identyfikuję się z Worldbeat’em, interesującym Hip Hopem, lubię Diplo, Roba Sonica, M I A i Radioclit. To ma duży związek z moją miłością do rytmu i dźwięku, no i do Afrobeatu, Fela Kuti etc. Poza tym także aranżuję w piosenkach orkiestralnie i wtedy zwykle kieruje sie Bernardem Hermannem.

Co Cię skłoniło do sięgnięcia po bas? Czy masz jakiś ulubionych basistów?

Jak już wspominałam, nie było konkretnego powodu, po prostu to czułam. No i pewnie „Come Together”, troszeczkę. Chyba mój ulubiony basista to John Entwistle. Ale ostatnio usłyszałam Jack Bruce’a i zauważyłam że on gra podobnie „dziwnie” jak ja. Poznałam to od razu po dźwięku jaki produkuje i zobaczyłam, że tak samo uderza (w wersji pre-punkowej oczywiście (śmiech), czyli nieco mniej „agresywnie” i paranoicznie, znacznie luźniej). Lubię jego styl, choć nie słuchałam nigdy Cream. Poza tym uwielbiam oczywiście basy u Talking Heads, te cudownie, paranoiczne, zdemoralizowane, poprzestawiane rifffy, Moje ulubione, najcudniejsze riffy bassowe grała zdecydowanie Tina.

Kiedy możemy spodziewać się Twojej debiutanckiej płyty?

Na pewno latem! Kończę ją akurat, a zaczęłam wiosną 2010. Ale ponieważ po programie dostałam wiele ofert i fani bardzo chcą płytę jak najszybciej, muszę jeszcze dobrze przemyśleć jak to dobrze zorganizować, aby wydać ją jak najlepiej (i najmądrzej). A więc cierpliwości!

Czy masz zamiar nagrać swój album samodzielnie od początku do końca?

Mam zamiar wydać tę płytę, którą chcą i „żądają” sercem fani: produkt oryginalny, szczery, autentyczny, pełen miłości do detalu i wyrażający moja estetykę i mój styl. Pracowałam już z pewnym nawet znanym producentem, ale w końcu okazało się, że lepiej będzie, jeśli wyprodukuję ją sama ucząc się i rozwijając się na niej. Wiec produkuję i edytuję, chcę aby była taka idealna, jak aktualnie jestem w stanie to zrobić. Uczę się i jest coraz lepiej. Ale jest to dosyć duże przedsięwzięcie, bo będą na niej, jak już wspominałam, prawdziwe bębny i perkusja (na której częściowo sama grałam), elektroniczne beaty, orkiestralne aranże etc. To dosyć skomplikowana produkcja, ale myślę, że poradzę sobie, w końcu dobrnęłam już tak daleko.

O czym będą mówić teksty na debiutanckiej płycie?

Myślę, że koncept krąży wokół życia mojego pokolenia, ludzi w dzisiejszym świecie. Chodzi o nasze ambicje i strach przed niesprostaniem tym ambicjom, o wielki świat i wielkie możliwości, a zarazem poczucie że jest się w tym świecie bardzo małym stworkiem. O samotności w codziennej walce o pracę, prestiż, socjalne „ustatkowanie”, o tym że często mamy już więcej kontaktów na facebooku niż w rzeczywistości, że nasz styl życia jest uzależniony od technologii i sztuczny, że media zastępują nam przyjaciół, że życie w mieście wydaje się bogate, a jest puste i pełne cichej desperacji wypełnionej konsumowaniem. O mądrych dzieciakach, które chcą zmienić swój świat, a nie wiedzą jak, albo są przed nimi zamykane drzwi, o dziewczynach, które czują się nieswojo w przeseksualizowanym „wonderlandzie”, w którym niby wszystko jest dostępne. O tym jak to jest być kulturowo obcym i nie mieć przynależności nacjonalnej i nigdzie nie być w domu. I o poczuciu, które czasami mnie dopada, kiedy wydaje mi się że stoimy na jakiejś krawędzi. Czuję czasami taką utratę kontroli. Te kataklizmy, rewolucje, katastrofy rozbijają wszystko, co wydawało się niezmienne i stabilne, pod kontrolą (nawet, jeśli złe). Do płyty także inspirowała mnie Akira. Myśl o tym, że globalizacja i nasza kultura rosną i rosną i nic nie może ich powstrzymać. Ale gdy coś może rozprzestrzeniać się w nieskończoność, to kiedyś musi dojść do eksplozji.. Co się wtedy stanie? Odnowa czy zagłada? To z dzisiejszego punktu widzenia smutne, ale wtedy dużo myślałam o wizji miasta walącego się i znikającego. Nie miałam pojęcia, że to także nas dopadnie. Chciałam tego użyć w artworku. Ale teraz nie wiem czy to zrobię…. W każdym bądź razie trzeba wiedzieć, że te wszystkie tematy zapakowane są raczej w czarny humor i myśl o możliwej nadziei. O poczucie „nie jesteś w tym sam”. To chciałabym przekazać słuchaczom tą płytą.

Wiem, że tworzysz też filmy. Czy dzisiaj sprowadza się to tylko to nagrywania teledysków, czy kontynuujesz swoją pasję niezależnie, w oderwaniu od muzyki.

Mój plan wygląda tak, że gdy będę już ustatkowana w produkcji muzyki i będę miała na to pieniądze i nazwisko, to wyprodukuję wreszcie swój debiutancki film. Właśnie zagrałam w artfilmie (w stylu Warhola) No Future/No Past dla Boudry/Lorenz (art-duo z Berlina), który będzie leciał w tym roku na Biennale w Wenecji. Będę w nim także grała piosenkę. Ale więcej na razie nie zdradzam, bo dziewczyny będą złe (śmiech).

Czy od zawsze tworzysz muzykę samodzielnie? Czy grałaś w jakiś zespołach, a jeśli tak, to na czym?

Próbowałam już zbierać zespoły, ale ponieważ nie zarabiałam na koncertach nie udawało mi się utrzymać ludzi. Dzisiaj już młodzi ludzie w dużych miastach nie lubią angażować się w jedną rzecz sercem. Wielka szkoda i niezbyt dobry fenomen, ale też może zrozumiały. Dlatego między innymi poszłam do Must Be The Music. Aby wreszcie móc stworzyć i utrzymać zespól. Chce grać koncerty z żywym perkusistą, i Livkettes, które będą grały na instrumentach perkusyjnych i ze mną tańczyły.

Czy można Cię usłyszeć gdzieś na żywo? Czy koncertujesz regularnie?

9 kwietnia gram na QueerEye Festival w Pradze. Na maj zaplanowany jest koncert w Warszawie. Potem muszę dokończyć sprawę płyty i złożyć zespól. Gdy się latem ukaże, na pewno będę więcej koncertowała w Polsce, w Poznaniu, Krakowie, na Festiwalach etc.

Czy słuchasz polskiej muzyki, a jeśli tak, to czy masz jakiś ulubionych wykonawców?

Oh jej, to podchwytliwe pytanie. Przykro mi, po prostu nie znam ich za bardzo. Gdy się nie mieszka w Polsce nie słyszy się zbyt wiele (a telewizja także niezbyt w tym pomaga), chociaż to wielka szkoda. Ale podoba mi się Niemen i głos Anny German, którą kiedyś słyszałam w radiu.