Łukasz Adamczyk
Z Łukaszem Adamczykiem - wybitnym, młodym basistą rodem z Krakowa rozmawiamy o fascynacjach, sprzęcie i tajemnicach gry z gigantami. Na co dzień współpracuje on bowiem i nagrywa z czołówką polskiej sceny muzycznej, między innymi z Grzegorzem Turnauem, Jackiem Królikiem, Que Passa i formacją Rock Loves Chopin... Rozmawia: Kuba Kardaś Jak rozpoczęła się Twoja basowa podróż? Co przyciągnęło Cię do niskich częstotliwości?
Edukację muzyczną zacząłem od skrzypiec, trochę później zainteresowałem się muzyką metalową. Wciągnęła mnie na tyle, że pisałem własne solówki skrzypcowe, które mogłem później wykorzystać w swoim zespole. Szukałem jednak instrumentu, który byłby odpowiedniejszy dla tychże brzmień i początkowo padło na bębny, na których grałem przez jakieś 2-3 lata. Następnie przeszedłem na kontrabas. Czułem, że w przyszłości to właśnie basówka będzie najlepszym wyborem. Pozwalała mi bowiem na wykorzystanie umiejętności manualnych, które nabyłem podczas gry na skrzypcach.
Jesteś szalenie eklektycznym muzykiem, zaś stylistyka projektów, w których się udzielasz jest potwornie rozstrzelona. Skąd czerpiesz swoje najważniejsze muzyczne inspiracje?
Jest ich bardzo wiele, jednak zdecydowanie najważniejszą rolę odgrywają inspiracje rockowe i metalowe, które przynoszą mi bardzo wiele pomysłów i potężny ładunek życiowej energii. Jestem również wielkim fanem jazzu akustycznego i muzyki klasycznej.
Jacy muzycy mieli lub nadal mają największy wpływ na rozwój Twojego stylu?
W dużej mierze są to gitarzyści, a nie basiści, jak można by pomyśleć. Moją pierwszą inspiracją w czasach licealnych stał się Marty Friedman, ex gitarzysta Megadeth. Został jednym z moich pierwszych idoli i kiedy odkryłem jego muzykę, to po prostu oszalałem na punkcie fraz, które ten gość grał. Nie były to licki stricte metalowe, lecz bardziej etniczne, z dziwnymi podziałami rytmicznymi. Pamiętam, że to właśnie jego solówki kopiowałem, grając na skrzypcach. Później zaczęła się fascynacja takimi muzykami, jak Bill Frisell, John Petrucci, Al di Meola, Anthony Jackson, Vicente Amigo, Paco de Lucia czy Jeff Beck.
Jakich instrumentalistów darzysz szczególnym szacunkiem?
Mówiąc o basistach, na szczycie z pewnością stawiam Victora Wooten’a, którego podziwiam nie tylko jako muzyka, ale również bardzo inspirującą, uduchowioną postać. Bardzo cenię Marcusa Millera – wsłuchiwałem się w jego płyty i spędziłem długie godziny z basówką, rozpracowując wszystkie partie. Kiedy studiowałem w Katowicach, co pół roku w ramach zaliczenia musiałem przygotować solówkę – zawsze wybierałem kawałki Marcusa, gdyż jego styl frazowania najbardziej mi odpowiada. Jeśli chodzi o rockowych basmanów, to muszę wymienić takich zawodników, jak Billy Sheehan czy John Muyng, który jest moją wielką inspiracją w temacie techniki prawej ręki. Ważne dla mnie postać to również Alain Caron i Christopher Wolstenholmez, którego koncepcja gry i brzmienia mocno mnie inspiruje.
A jaką muzykę znajdziemy teraz na iPodzie Łukasza Adamczyka?
Między innymi płyty artystów, takich jak Jean Michel Jarre, Metallica, Muse, Al di Meola, Dream Theater, Jordan Rudess, Jay Z, Jagga Jazzist, Massive Attack, Rammstein, Victor Wooten, Kat, Grzegorz Turnau, Reni Jusis... Mam też hinduskie mantry, których słucham dosyć często.
Od ładnych paru lat współpracujesz z Grzegorzem Turnauem, w którego repertuarze jest wiele bardzo trudnej do zagrania muzyki. Czego wymaga od basisty praca z tymże wokalistą?
Na pewno dyscypliny, ponieważ jego utwory bardzo często mają nieregularne metra i należy z wielką precyzją realizować wszystkie basowe pochody, które Grzesiek zapisuje dokładnie według swojej wizji. Trzeba dbać o to by nie zachwiał się puls numeru. Oczywiście istotnym elementem jest feeling, bo gramy muzykę często akustyczną, mocno przestrzenną, ażurową, przez co nie można jej beznamiętnie odtwarzać. Jest bardzo ściśle zaaranżowana, ale nie mechaniczna. Myślę, że obie te cechy to klucz do sukcesu.
Od około dwóch lat jesteś również jednym ze „snajperów” bandu Jacka Królika. Z dobrych źródeł wiem, że prace nad płytą zbliżają się ku końcowi. Jak wymagająca jest gra tej bądź, co bądź trudnej technicznie muzyki i jakie są Twoje odczucia względem stworzonego materiału?
Jest to oczywiście zespół Jacka, to on tutaj wiedzie prym i ma decydujący wpływ na ostateczną formę kompozycji. Jednak na etapie ich tworzenia panuje dosyć duża dowolność i swojego rodzaju demokracja. Swoboda w pracy nad materiałem, tworzeniem aranży stanowi dla nas bardzo istotny element. Rzeczywiście materiał jest wymagający pod względem technicznym i artystycznym, w związku z czym potrzeba swojego rodzaju elokwencji i szerokiego spojrzenia na muzykę. Każdego z nas inspirują inne rzeczy. Wojtek fascynuje się brzmieniami drums&bass, Michał natomiast mocno siedzi w jazzie. Jacka nie będę próbował klasyfikować, gdyż jak wiadomo jest niezwykle wszechstronnym artystą. Wypadkowa naszych inspiracji pozwala nam na stworzenie ciekawej mieszanki stylistycznej. Jako basista staram się rzetelnie realizować swoje partie, a także czasem wyjść naprzód z dobrą solówką.
W swej karierze brałeś udział w wielu nagraniach jako muzyk sesyjny. Które projekty tego typu uznajesz za swoje najważniejsze?
Z pewnością mogę wymienić tutaj kilka projektów, takich jak „Śrubki” Michała Jurkiewicza czy Que Pasa – zespół oscylujący w klimatach flamenco-fusion, z którym nagrałem płytę i zagrałem ogromną ilość koncertów w prawie wszystkich krajach Europy. Oczywiście oprócz nich jest właśnie zespół Królika, który cenię z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że mogłem nawiązać tak bliską współpracę z Jackiem, który zawsze był moim wielkim idolem. Jeszcze kilka lat temu nie wyobrażałem sobie, że będziemy działać w aż tylu zespołach i grać takie wiele wspólnych tras koncertowych. Każdy kolejny projekt, w którym bierzemy udział, jest dla mnie muzycznie szalenie rozwijający. Od niedawna gram także w formacji Rock Loves Chopin. Jest to ważny zespół chociażby ze względu na zasięg przedsięwzięcia. Graliśmy w kilku egzotycznych stolicach, jak Szanghaj czy Kair. W projekcie tym udzielają się naprawdę wybitni polscy gitarzyści – Jacek Królik, Marek Raduli i Ryszard Sygitowicz. Właśnie dlatego jest to również jeden z kluczowych projektów w mojej karierze.
Twoim wielkim atutem jest umiejętność improwizacji. Jakie są Twoim zdaniem najlepsze metody na rozwijanie tej umiejętności?
Słuchając muzyki bardzo często wyobrażam sobie alternatywne frazy dla tych, które słyszę. W większości przypadków jestem wtedy perkusistą i tworzę własne partie bębnów, znacznie różniące się od tych już nagranych. Zawieram w nich wtedy przeróżne przejścia i nieregularne, zmieniające się metra. Myślę, że metoda ta bardzo pomaga w późniejszej improwizacji. Wyobrażanie sobie tego, co chcemy zagrać, jest tu kluczem. Bez tego nie mamy tak naprawdę pojęcia, co chcemy swoją muzyką powiedzieć i przekazać słuchaczom. Drugim sposobem jest spontaniczna gra na instrumencie – wprawienie w życie wszystkich aktualnie siedzących nam w głowie pomysłów, bez żadnych rozgrzewek lub rozgrywania się. Kiedy zaczynamy się rozgrzewać, to odpalamy jakieś znane już patenty i zatracamy pewną swobodę i świeżość. Często biorę po prostu do ręki basówkę i zaczynam grać. Mogę śmiało powiedzieć, że większość moich riffów i zagrywek, z których zrobiłem jakieś numery, powstało właśnie podczas takich spontanicznych sesji z instrumentem. Bardzo często wpadam na ciekawe pomysły rano po śniadaniu, kiedy moim zdaniem umysł jest najbardziej kreatywny i wypoczęty. Ważna jest oczywiście wiedza teoretyczna i odpowiednia technika, ale wyobraźnia odgrywa tutaj według mnie rolę najistotniejszą. Kiedy mamy już w głowie pomysł na to, co chcemy wyrazić swoją grą, zaczynamy szukać odpowiednich technik, przy pomocy których idee te możemy wcielić w życie. Nie powinno być odwrotnie. Sytuacją idealną jest symbioza i równowaga pomiędzy techniką a wyobraźnią – wtedy powstają najlepsze utwory i solówki.
Od kilku lat najczęściej można Cię spotkać z wiosłem Fodery. Czy mógłbyś bliżej opisać ten instrument? Jakie inne gitary przewinęły Ci się przez ręce na przestrzeni lat?
Jest to model Anthony Jackson, jednak dosyć mocno zmodyfikowany. Oryginalny AJ ma 6 strun i pojedynczy cutaway, natomiast mój egzemplarz to 5-tka z podwójnym wycięciem. Jest to gitara pozwalająca ukręcić wiele skutecznych brzmień, ma również mocny rockowy pazur, który lubię. Swoje ciemne brzmienie zawdzięcza użytym materiałom, takim jak heban. Większość Foder brzmi mocno jazzowo, ta jednak ma fajnie podbity górny środek, co pozwala na przebicie się przez elektryczne gitary, które, jak wiemy, wytwarzają ścianę dźwięku. Dość długo grałem na Music Manie StingRay z piezo i jednym humbuckerze. Jest to bardzo dobra i rozpoznawalna brzmieniowo basówka. Przez chwilę miałem również 6-strunowe Bongo. Jedną z moich ulubionych gitar była kiedyś Yamaha RBX6JM, sygnatura Johna Myung’a z Dream Theater. Był to świetny instrument, jednak ukierunkowany do brzmień rockowych, wręcz metalowych, co niestety wykluczało użycie go w stylach jazzowych bądź funkowych. Była to perełka w moim arsenale. Planowałem nawet zatrzymać ją i wymienić elektronikę, aby możliwa była gra również lżejszych rzeczy. Poza tym, używałem też modeli Yamaha TRB oraz BB.
Jesteś fanem wzmacniaczy Ampega. Jakie cechy tych pieców lubisz najbardziej?
Tak naprawdę jestem zwolennikiem wyłącznie jednego modelu z serii Classic. Być może nie odkrywam Ameryki, bo jest to jedna z najpopularniejszych konstrukcji w ich ofercie. Jej całkowicie lampowa konstrukcja, zarówno preampu jak i sekcji mocy, daje taki sound, że żaden wzmacniacz hybrydowy, a tym bardziej tranzystorowy, nie może się z nim równać. Na jego brzmienie oraz siłę uderzenia ogromny wpływ ma odpowiedni dobór paczek. Piece nielampowe odpadają, szczególnie w głośnej muzyce, gdzie praktycznie gubią gdzieś dolne i górne pasma. Ampeg zawsze gra pięknym dźwiękiem. Jedynym minusem Classica jest jego waga: 34 kg. Kiedy nie posiada się ekipy technicznej jest to koszmar. Właśnie w takich sytuacjach sięgam po świetny, bardzo lekki i skuteczny piecyk TecAmp Puma 500.
Jakie kostki znajdziemy w Twoim koncertowym pedalboardzie?
Znajdziemy kilka efektów, między innymi preamp Radial ToneBone, którego jednak używam coraz rzadziej. Mam kostki T-Rex Bass Juice, EBS Octa Bass, przester MXR, Ibanez Phat-Hed, kaczkę Boss PW-10 i tuner tej samej marki. Przez pewien czas używałem również kompresora optycznego firmy Demeter, jednak teraz wróciłem do zwykłego Bossa LMB-3.
Więcej informacji: www.myspace.com/lukaszadamczyk