Radek Bednarz (Miloopa, Digit All Love, Fat Burning Step)

Wywiady
2010-09-20
Radek Bednarz (Miloopa, Digit All Love, Fat Burning Step)

Dla większości gitarzystów i basistów świat muzyki elektronicznej wciąż pozostaje niezbadany. Radek "Bond" Bednarz należy do grupy instrumentalistów, którzy z powodzeniem penetrują te obszary, umiejętnie łącząc grę na żywo z elektroniką... Rozmawia: Bartłomiej Frank Kiedy zacząłeś grać na basie?

Dosyć późno, bo dopiero w pierwszej klasie szkoły średniej, czyli parę lat temu (śmiech). Od razu byłem zdecydowany na gitarę basową. Chyba zazwyczaj wygląda to tak, że basiści to przekwalifikowani gitarzyści...

Czyli ci, którym nie wyszło z gitarą? (śmiech)

Tak, a w moim przypadku kumpel z klasy grał na basie w zespole i to mi się strasznie spodobało - jego gra i samo brzmienie basu. Przeżyłem wielką fascynację tym instrumentem, która pozostała mi do dzisiaj. Bas bardzo mocno mnie inspiruje, muzyki często słucham właśnie pod kątem niskich częstotliwości.

To chyba normalne, że instrumentalista skupia się podczas słuchania muzyki na paśmie, w którym porusza się jego instrument?

Jasne, w pierwszej kolejności analizuje się partie "swojego" instrumentu. Chociaż powiem ci, że jest wiele genialnych projektów, w których nie ma absolutnie żadnego instrumentu grającego w niskich rejestrach. Najważniejsze, by nie zamykać się w obrębie jednego instrumentarium czy stylistyki, ponieważ muzyka jest jedna i warto mieć uszy szeroko otwarte.

Pierwszy instrument?

To był Hohner, którego kupiłem na targach Intermedia we Wrocławiu. Właściwie zainteresowałem się nim dlatego, że był czarny! (śmiech). Nie miałem żadnego rozeznania w tym temacie i nie zdając sobie sprawy z tego, co czynię, kupiłem gitarę o krótszej menzurze.

Przypomina to kawał o młodych smutnych metalowcach, którzy przychodzą do sklepu po gitarę. Sprzedawca pyta, jaką chcą gitarę. Na to młodzi - czarną!

Nie, nie (śmiech), ten kolor akurat podszedł mi z niemetalowych powodów. W tamtym okresie interesowałem się brzmieniami typu Santana, The Doors, Led Zeppelin czy Deep Purple. Pamiętam, że Faith No More to był band, który mieliłem na okrągło, zresztą do dzisiaj jestem jego fanem. Tak na marginesie - to zabawne, bo obecnie, nagrywając drugą płytę Miloopy "Unicode", miałem okazję współpracować z Rolim Mosimannem, producentem płyty Faith No More "Album Of The Year". Ale, wracając do tematu, kupiłem wtedy swój drugi wzmacniacz Tonsil z 15-calowym głośnikiem. Pamiętam, że strasznie często mi się psuł, więc co rusz oddawałem go do naprawy. Pierwszy piec, jaki miałem, to był wzmacniacz, który posiadał chyba każdy basista z Wrocławia - mała Laboga LB1.

Dobre to było?

Na pewno praktyczne dla początkującego gitarzysty basowego - tak do domu, żeby poćwiczyć. Później był okres, kiedy miałem podróbkę Fendera marki Legend. To był nawet niezły bas, chociaż oczywiście dużo tańszy niż oryginał, no i - co tu kryć - dużo gorszy. W końcu wszedłem w posiadanie pierwszego poważnego instrumentu, a był to lutniczy, 5-strunowy bas. Kupiłem go przez pośrednika od lutnika z Nowego Jorku i nigdy się go nie pozbędę. Jest to piękny, również wizualnie, instrument z korpusem z jesionu bagiennego z nakładką z klonu wzorzystego. Brzmi ciepło, ma bardzo naturalne, mocne brzmienie oparte na dwóch aktywnych pickupach. To jest sound, który może się kojarzyć z Hubertem Eavesem IV, basistą wokalistki Erykah Badu i płytą "Baduizm".

Na czym grasz teraz?

Od dwóch lat moim głównym instrumentem jest Fender Jazz Bass z 1976 roku, a to ze względu na jego prostą, solidną konstrukcję, niezawodne brzmienie i wiadomo... to już jest klasyk zapisany w historii. Udało mi się nabyć naprawdę świetny egzemplarz.

Ale w nim są single o dosyć słabym sygnale. Jak radzisz sobie z elektroniką, grasz przecież z bardzo zaawansowanym pedalboardem?

Fendera sprowadziłem ze Stanów od pierwszego właściciela. Zaraz po otrzymaniu rozłożyłem go na części pierwsze; siedziałem z podręcznikiem i sprawdzałem, czy wszystko się zgadza - numery itd. O dziwo, wszystko było OK, więc byłem wniebowzięty i absolutnie szczęśliwy, że nie zostałem oszukany, bo różnie się przecież zdarza. Pasywny sygnał Fendera, owszem, nie jest zbyt mocny, ale ma dość akuratne środkowe pasmo, na co bardzo fajnie reagują efekty, których używam.

Kupowałeś na eBayu?

Tak. Zdawałem sobie sprawę, że to całkiem ryzykowne posunięcie. Dziś już bym tak chyba nie zrobił, ponieważ zostałem już raz oszukany na amerykańskim eBayu. Wracając do mojego Fendera Jazz Bass, dość długo śledziłem oferty. Kiedy pojawił się egzemplarz, który kupiłem, jakoś nikt się nim nie zainteresował. Zastanawiałem się, dlaczego tak jest - może ludzie nie biorą udziału w aukcji, bo wiedzą coś o tej gitarze, czego ja nie wiem? Do tematu podchodziłem więc jak do jeża, ale skontaktowałem się ze sprzedającym, zacząłem z nim rozmawiać i wszystko wyglądało jak najbardziej w porządku. Postanowiłem więc - jak to w życiu bywa - zaryzykować. Kupiłem gitarę na amerykańskim eBayu i wysłałem statkiem do Polski, odczekałem prawie dwa miesiące i doczekałem się. Przyjechała z case’em, wszystko było w niej oryginalne poza mostkiem. To akurat mnie nie dziwiło, bo mostek w starych Fenderach po pewnym czasie jest do wymiany. Umierały też pickupy, więc założyłem przystawki Seymour Duncan Basslines SJB-2. To są bardzo dobre zamienniki do tego basu.

Wzmacniasz sygnał z singli, zanim wchodzi on do pedalboardu?

Można tak powiedzieć - wzmacniam i trochę przesterowuję. Niektóre efekty fajnie reagują na sygnał, który jest trochę mocniejszy, bardziej nasycony. Często zmieniam ustawienia efektów, a w tej chwili akurat zmieniłem pedalboard na większy, zakupiłem również kilka nowych urządzeń, więc musiałem wszystko rozbebeszyć i złożyć ponownie, a to zajęło mi sporo czasu. A tak pokrótce: wchodzę do tunera chromatycznego Boss TU-2, który się zawsze przydaje, tym bardziej że w piecu nie mam funkcji mute, więc mogę użyć tunera, aby wyciszyć sygnał. Potem wchodzę do oktawera Boss OC-2 i biegnę dalej przez przestery.

Używasz, jak widziałem, Bossa?

Tak, Bossa i EBS-a, bo to są dwa całkowicie różnie brzmiące oktawery. W moim przypadku przewaga Bossa nad EBS-em jest taka, że brzmi syntetycznie, dość plastikowo, co dla purystów może być dużym minusem, ale to się w mojej muzyce akurat bardzo fajnie sprawdza. Jednocześnie, jeśli chcę uzyskać bardziej naturalne brzmienia, używam EBS-a, ponieważ kostka ta oferuje taką neutralną charakterystykę. Potem biegnę przez preamp/ przester Tech 21 SansAmp Bass Drive oraz ZVEX Woolly Mammoth i Electro-Harmonix Bass Micro Synthesizer. Po drodze jest jeszcze Line 6 FM4 Filter Modeler. Z niego wychodzę z kolei na phaser oraz filtr dolnopasmowy Moogerfooger. Wcześniej miksuję sygnał analogowy z sygnałem MIDI. Do tego celu używam przystawki Roland GK3-B. Po zmiksowaniu sygnałów sterowanych MIDI (źródłem brzmień jest MicroKORG bądź laptop) oraz sygnału analogowego wychodzę jednym sygnałem na wzmacniacz. Aha, byłbym zapomniał: tam gdzieś jest jeszcze DigiTech Whammy (śmiech).

Nie sądzisz, że to dosyć zaawansowana "podłoga" jak na basistę?

Taki jest mój pomysł. Kilka lat temu byłem bardzo zafascynowany przeróżnymi technikami gry na basie. Dużo ćwiczyłem, ściągałem kciuki Marcusa Millera, tappingi Victora Wootena, powykręcane groovy Lesa Claypoola itd., oczywiście z różnym skutkiem (śmiech). Nadszedł okres, kiedy zainteresowała mnie elektronika, zwłaszcza ta grana na żywo, i tacy producenci, jak na przykład Squarepusher. Zobaczyłem wtedy filmik promocyjny nowojorskiej imprezy Prohibited Beatz perkusisty JoJo Mayera, gdzie na basie grał Tim Lefebvre. To był punkt zwrotny. Parę miesięcy później pojechałem na warsztaty JoJo Mayera i Nerve do Berlina, gdzie podczas wieczornego koncertu w jednym z klubów skorzystałem z okazji i zapoznałem się z nimi. Już rok później organizowałem im pierwszą trasę po Polsce, zresztą robię to od tamtej pory co roku. Wiesz, ja jestem przede wszystkim fanem muzyki żywej, granej przez zespół złożony przynajmniej z basisty oraz perkusisty. Ale wtedy zadałem sobie pytanie - może to jest właśnie moja droga? I zacząłem zgłębiać temat muzyki o korzeniach elektronicznych granej na żywo. Stąd pomysł na mój setup.

Gdyby ktoś chciał zacząć grać drum and bass na gitarze basowej i chciał kupić pierwsze dwie kostki do tego celu, co byś polecał?

Trudno to jednoznacznie określić, ale gdybyśmy mieli wybór tylko jednej kostki, to poleciłbym oktawera. Przy odpowiednich ustawieniach można zmodyfikować brzmienie basu na bardziej syntetyczne, ewentualnie bardziej mięsiste. Ale wiesz, do drum and bassu można też użyć naturalnego brzmienia, tutaj nie ma reguły...

Za sprawą dosyć otwartej formuły tej muzyki?

Tak, na dodatek użycie naturalnego brzmienia przez producentów muzyki elektronicznej wygląda naprawdę bardzo zabawnie, bo to tak, jakby uciekli się oni do niebywale ekscentrycznego pomysłu, decydując się w ogóle nie modyfikować naturalnego brzmienia instrumentu (śmiech). Zazwyczaj modyfikują te brzmienia bardzo mocno albo syntetyzują od podstaw. Naturalne brzmienie instrumentu staje się tutaj efekciarskie w kontrze do syntetycznej całości. Przykładem jest akustyczny kontrabas, który w drum and bassie brzmi świetnie. Wystarczy posłuchać nagrań "Brown Paper Bag" Roniego Size’a albo Photeka, który bardzo często stosuje takie zabiegi.

Nie kusiło cię, żeby grać na kontrabasie?

Zawsze kusiło, dlatego gram trochę na kontrabasie. Właśnie nagrałem partię do jednego z utworów, który znalazł się na drugiej płycie Milloopy - "Unicode". Czysty sound bez modulacji. Nie mam niestety swojego instrumentu, więc pożyczyłem go tym razem od znajomego, jednak w przypływie gotówki na pewno pomyślę o zakupie. Ostatnio grałem trochę na instrumencie Messenger Bass, kontrabasie elektrycznym, który jest bardzo praktycznym urządzeniem, zwłaszcza jeśli chodzi o transport - po złożeniu zajmuje praktycznie tyle miejsca co zwykła basówka. Fizyki jednak nie oszukasz (śmiech). Messenger, owszem, ma swój charakter i ciekawy sound - coś między kontrabasem a fretlessem - ale jeśli ktoś szuka naturalnego, akustycznego brzmienia, to powinien oczywiście poszukać akustycznego kontrabasu.

Twój piec?

Eden Roadrunner 600 z kolumną Eden 4×10" XLT.

Wydawało mi się, że do drum and bassu będziesz potrzebował porządnego dołu, a więc jeszcze głośnika 15-calowego...

Ta kolumna ma wystarczająco dużo dołu. Lubię Edena, bo nie koloryzuje, jest bardzo transparentny. Na koncertach mój sprzęt służy bardziej jako odsłuch, bo wiadomo, że bas idzie dalej na przody, gdzie są subbasy dające dźwięk, który dociera do publiki. Ostatnio grałem na festiwalu w Austrii i była wystawiona ciekawa kombinacja - zazwyczaj, kiedy spotykałem się z kolumnami marki Ampeg, była to "lodówka" 8×10" zapięta na SVT, a tam stała "lodówka" 4×10" + 1×15" zapięta do wzmacniacza z serii Eden World Tour i grała naprawdę potężnie. Ale wiadomo, gabaryty grają rolę, ciężko to transportować. Mój rig na szczęście mieści się jeszcze do mojego samochodu, a mam forda mondeo kombi, który polecam, bo w swojej klasie ma chyba najwięcej miejsca. To dobry samochód dla kapeli (śmiech).

Wychodziłeś z rocka, bluesa. Drum and bass gra się na basie zdecydowanie inaczej?

Można powiedzieć, że moje korzenie sięgają stylistyki fusion, z czasem pojawiało się zainteresowanie elektroniką razem z poznawaniem nowych ludzi, bo wiadomo, otoczenie wywiera na ciebie największy wpływ - to oczywiste. Myślę, że mój stosunek do muzyki i gitary basowej uległ diametralnej zmianie na przestrzeni kilku lat. Teraz zwracam znacznie większą uwagę na samo brzmienie. Mogą być to dwie, trzy nuty odpowiednio umiejscowione w utworze o odpowiednim brzmieniu, i to wystarczy. Spełniają swoją funkcję, ponieważ rola basu polega przede wszystkim na supportowaniu tego, co się dzieje dookoła - to przysłowiowy kręgosłup organizmu. Wedle zasady: im mniej, tym lepiej? Dokładnie! Wystarczy zwrócić uwagę na producentów muzyki elektronicznej, którzy, rozpoczynając pracę nad utworem, nigdy nie zastanawiają się nad jego budową. Oczywiście na pewnym etapie muszą pomyśleć o jego formie, ale co jest najważniejsze na początku? Brzmienie. Mogą być to dwa "plumkające" motywy, ale one muszą być ciekawe brzmieniowo, to jest podstawa, dopiero później przychodzi czas na myślenie o reszcie elementów utworu.

Na scenie używasz mikrofonów do zbierania basu z paczki?

Nie. Jedynie w studiu, gdzie nagrywamy zwykle na wiele sposobów, po różnych efektach, z linii, z mikrofonu... Ze względu na dość rozbudowany setup Miloopy i związaną z tym problematyczność zespołu w klubach i na festiwalach staramy się raczej upraszczać sprawę. Bywa tak, że przyjeżdżasz na koncert, a akustyk ma dwa DI-boxy. My potrzebujemy więcej i wtedy zaczyna się prawdziwa improwizacja. Nie zapomnę jednej sytuacji, mimo że było to kilka lat temu: Przyjeżdżamy, wchodzimy do klubu, a w nim człowiek. Stawia jakieś dwie marne kolumienki na statywy, krząta się, chociaż w zasadzie nie wiadomo przy czym, bo nie ma tam za bardzo sprzętu, żeby zagrać koncert. W końcu zapytaliśmy się go, gdzie jest akustyk, o on na to: "Ej panowie, jeśli tak podchodzimy do sprawy, to możemy w ogóle odpuścić sobie dzisiejszy koncert" (śmiech). No i zagraliśmy zdaje się na dwóch DI-boxach, co wydawało się w momencie wejścia do klubu absolutnie niemożliwe. O dziwo, daliśmy świetny koncert. Cały czas trochę walczymy. Po to są ridery techniczne, aby organizator oraz akustyk mieli wiedzę na temat, jakie są wymagania zespołu, i mieli czas na przygotowanie się pod tym kątem. Rider techniczny ma ułatwiać sytuację, a nie ją komplikować. Tymczasem bywa tak, że akustyk, otrzymując rider, samodzielnie podejmuje decyzję i stwierdza, że dany zespół wcale nie potrzebuje tego, co jest w nim napisane. Oczywiście dzisiaj kontrolujemy sytuację, jesteśmy zabezpieczeni odpowiednimi umowami i jeśli warunki techniczne na to nie zezwalają, musimy niestety odmówić organizatorowi. Dużo koncertujemy z Miloopą poza Polską i tam sytuacja ma się trochę inaczej, to znaczy: zwraca się większą uwagę na wymagania techniczne stawiane przez zespół.

Uczestniczysz w BassDay UK. Przybliżysz nam tę imprezę?

Jest to impreza o charakterze edukacyjno--pokazowym, skupiona przede wszystkim wokół środowiska gitarzystów basowych. Na przebieg imprezy składają się różnego rodzaju warsztaty, showcase’y, wykłady typu Master Class i koncerty. Z roku na rok impreza się rozrasta. W 2006 roku brałem udział jako widz (przy okazji koncertu z Miloopą w Londynie i miałem czas, żeby się tam wybrać). Spotkałem kilku znajomych, między innymi nowojorskiego basistę o izraelskich korzeniach - Yossiego Fine’a. Miałem okazję zobaczyć świetnych muzyków, poznać sympatycznych ludzi z branży. Wystąpiło wtedy w sumie ośmiu basistów, a polskim akcentem był Wojtek Pilichowski. Jakiś czas temu dostałem zaproszenie do wzięcia udziału w kolejnej edycji tej imprezy, która odbyła się 11 listopada zeszłego roku. Wystąpili na niej między innymi: Reggie Washington, Jeff Berlin i Hadrian Ferraud. Cieszę się, że zostałem zauważony przez środowisko basowe Bass Day UK i miałem szansę zaprezentować się w takim gronie, a także nawiązać ciekawe znajomości. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się tak dobrego przyjęcia i przez chwilę pomyślałem sobie nawet, iż może to te moje pięć minut? (śmiech). Atmosfera Bas Day UK była naprawdę szczególna. Przeprowadziłem pokaz technik, które stosuję, czyli analogowej i cyfrowej modulacji brzmienia gitary basowej. Pokaz ten spotkał się z bardzo dużym zainteresowaniem, zwłaszcza wśród młodszej części publiczności. Wystąpiłem w towarzystwie Michała Muszyńskiego - perkusisty, z którym gram razem w Miloopie oraz w zespole Digit All Love - zagraliśmy więc sekcyjnie. Chcemy z Michałem robić częściej takie prezentacje, gdzie zagadnieniem będą pomysły i rozwiązania w połączeniu z różnymi gatunkami muzyki elektronicznej granej na żywo. Zdecydowanie za dużo jest już basowych szkółek na kciuk (śmiech). Rozwijamy także pomysł grania w duecie w klubach. To porcja jakby "gimnastyki częstotliwości" o nazwie "Fat Burning Step", gdzie występ ma formę didżejskiego seta, podczas którego zanurzamy się nieco w dubstepie, czyli w bardziej połamanych rytmach...