Marcin 'Novy' Nowak
Marcina ‘Novy’ego’ Nowaka wszyscy znają z grania w Vader, Behemoth, Dies Irae i Virgin Snatch, a w epoce jurajskiej, w Devilyn. Niewielu jednak wie, że ten ambitny basista eksperymentuje w ostatnim czasie nie tylko z metalem, ale także inną odmianą muzyki i już wkrótce zaskoczy nas zapewne kolejnymi projektami. Żeby nie trzymać was w niepewności zapraszamy do lektury wywiadu, w którym Novy udowadnia, że ludzie z „sekcji” wcale nie mają mało do powiedzenia, jak często się uważa. Rozmawia: Jacek Walewski Cześć Marcin! Powiedz, co jest takiego fascynującego w gitarze basowej, że kilkanaście lat temu sięgnąłeś po ten instrument? Przecież „zwykli” gitarzyści z pewnością mają większe „branie”, wokaliści są z reguły lepiej widoczni na plakatach…
(śmiech) No właśnie, to bardzo dobre pytanie! Moja przygoda z basem zaczęła się bardzo trywialnie, a zarazem zabawnie. Jako kilkunastoletni gówniarze, bez wyraźnych planów na przyszłość, ale z pasją do słuchania muzyki pewnego dnia postanowiliśmy założyć zespół. Nie mając oczywiście zielonego pojęcia o instrumentach, nie wspomnę o posiadaniu jakiegokolwiek. Role, jakie mieliśmy odegrać w tak zwanym zespole, przydzieliliśmy sobie sami. Ja zostałem gitarzystą. Jednak gdzieś wewnątrz mnie, była wielka chęć zostania wokalistą. Piosenkarzowi wypadałoby trzymać instrument, a że na ten czas jednym ze wzorców do naśladowania był Slayer, a Slayer to Tom Araya, a on grał na basie... No w każdym razie zamieniłem swoja rolę. I tak zostało, na szczęście. Nigdy od tamtej pory nie negowałem mojego wyboru, z czego jestem dumny i usatysfakcjonowany. Biorąc temat już bardziej poważnie, odkąd zacząłem wydobywać jakiekolwiek dźwięki na tym instrumencie, bas fascynował mnie coraz bardziej. Niemal od samego początku widziałem coś więcej, jak tylko trącenie grubej struny w rytm perkusji. No albo i nie w rytm – bywało i tak (śmiech). Doprowadziło mnie to pewnych wniosków, które z kolei pchnęły mnie na nowe tory odkrywania gitary basowej, jaką znalem głównie z muzyki metalowej (taką wówczas preferowałem). Zadawałem sobie pytanie: "dlaczego mam grać co gitarzysta mi każe, skoro to jest bierne, niekreatywne i zabija moją inwencje twórczą". Tak wypowiedziałem swoją krucjatę, która trwa nadal. Traktuję gitarę basową jako instrument niezbędny, oryginalny, twórczy, z wielkim potencjałem, instrument, który ma ogromne znaczenie w muzyce – jakakolwiek by niebyła. Gdy rozpocząłem odkrywanie innych gatunków, innych technik gry, zacząłem się poważnie rozwijać w tym temacie, co zresztą trwa nadal. Uważam, że bas jest bardzo wymagającym instrumentem, ale tylko dla tych, którzy traktują ten instrument poważnie i z szacunkiem. Masz rację, gitarzyści mają znacznie łatwiej. Nie problem zagrać coś "błyskotliwego" na gitarze, nie posiadając specjalnych umiejętności. Wystarczy jakiś bajerancki efekt. Na basie to znacznie trudniejsze. Jak chcesz się popisać, to musisz mieć czym (śmiech). Myślę, że przez te wszystkie lata, udało mi się wypracować coś, co mogę nazwać „moje”. Może nie najbardziej oryginalny, o taki trudno w dzisiejszych czasach, ale wypracowany i na pewno „mój”. I dlatego nie muszę zazdrościć gitarzystom, bo też jestem na plakatach i mam "branie". Nawet wywiady ze mną przeprowadzają (śmiech).
(Śmiech) No tak, do wywiadów jesteś świetny! Jesteś kojarzony głównie jako basista metalowy. Wiem, że pracujesz obecnie nad pewnym niemetalowym projektem, do tego przejdziemy jednak za chwilę… Odnoszę wrażenie, że w zespołach, w których dotychczas grałeś, byłeś bardzo ograniczany w kwestii techniki. Zarówno w Behemoth, Vader czy Virgin Snatch nie uświadczyliśmy Twoich solówek czy zbytnich popisów na basie.
Może na wstępie kilka sprostowań odnośnie pytania. W Behemoth miałem zawsze wolna rękę do partii basowych. Myślę, że nagrałem tam całkiem dobre partie. Ciężko jednak popisywać się w muzyce, w której nie ma na to miejsca. Wyobrażasz sobie Behemoth z funkowym basem i jazzowymi solówkami?! Vader to Vader, tam musiałem grać co mi każą, czyli najlepiej na jednej strunie, jednym palcem i koniecznie kostką na przesterze. Oczywiście nie zastosowałem się do żadnych z tych "zaleceń", jednak sama muzyka bazuje na schematach, w których naprawdę bardzo trudno zrobić coś, co by miało więcej polotu. Virgin Snatch był zupełnie gościnnym epizodem w mojej karierze, nie nagrywałem basu na żadnej płycie, bo zrobił to Jacek Hiro przed moim dojściem do zespołu. A teraz czas wspomnieć o zespołach, które pominąłeś, a które diametralnie odbiegają basowo od wyżej wymienionych. Po pierwsze Devilyn. To w tym zespole zapoczątkowałem na poważnie moje eksperymenty basowe, czasem nieudolnie, ale to był początek. Zresztą muszę stwierdzić, że to właśnie Devilyn miał duży wpływ na to jak gram teraz, to był mój zespół i mogłem robić z basem, co tylko chciałem. Za to nienawidzili mnie gitarzyści (śmiech). Dalej idąc, polecam albumy Dies Irae, zwłaszcza ostatni, na którym to właśnie gitarzyści (Jacek Hiro i Maurycy ‘Mauser’ Stefanowicz – przyp. jw.) podbijali mi bas na mixach. To było połączenie death metalu z techniką, melodią i mnóstwem miejsca na fajne linie basowe. Rzadko wracam do nagranych przeze mnie płyt, ale Dies Irae ciągle mi się podoba. Mogę jeszcze tu wymienić kilka sesyjnych projektów jak Condemnation, Orthodox, Spinal Cord i coś tam jeszcze. Zespoły i płyty, w których bas nie był po prostu linią ciągłą, przerywaną perkusją. Jeśli zaś chodzi o projekty… Tak, ciągle teraz nad czymś pracuję, z czego jestem bardzo zadowolony. Nagrywam od czasu do czasu sesyjnie basy dla kapel z różnych zakątków świata. Wspaniała przygoda i doświadczenie, uwielbiam nagrywać! Stworzyłem również swój metalowy – ale nie death metalowy! – projekt o kryptonimie Road's End. Współpracuję przy z nim z międzynarodową ekipą. Obecnie jesteśmy na etapie nagrywania płyty. A z ciekawostek odnośnie tego zespołu powiem, że jestem autorem 95% muzyki. Fajnie się pochwalić publicznie! (śmiech) Na razie nie będę więcej zdradzał szczegółów, gdyż nie pora na to. Pracuję również nad swoim projektem jazzowym. Choć to może za mocno powiedziane. Może inaczej… To pewien rodzaj muzyki, z elementami jazzu i... hmmm… ostatnio mi wpadło do głowy takie określenie: „soundtrack-jazz-story” (śmiech). Wracając do tematu, większość będzie zaaranżowane na gitarę basową, ale pojawi się wiele innych instrumentów. Jakich? Jeszcze nie wiem, gdyż jest to faza wstępna i mam około 3-4 kompozycji na dzień dzisiejszy. Zobaczymy, kiedy co i jak…
Dlaczego rozstałeś się z muzykami Virgin Snatch? Gdy rozmawiałem z Tobą w czasie, gdy byłeś „na świeżo” po dołączeniu do tego zespołu, byłeś bardzo podekscytowany całą sytuacją.
Z Virginami sytuacja była jasna od początku. Chłopaki poprosili mnie o pomoc po rozstaniu z Aniołem. Ja byłem świeżo po rozstaniu z Vader i dopiero kreowałem swoje plany na przyszłość. "Umowa" była taka, że gram z nimi do chwili kiedy będę musiał się zająć własnymi sprawami, a taka chwila nastąpiła. Nie ma tu żadnych niejasności, przyszedł czas, "pożegnaliśmy się” i poszliśmy w swoje strony. Inna sprawa, że spotykamy się czasem na piwku lub przy okazji różnych koncertów, mieszkamy w tym samym mieście (śmiech).
A jakie są losy super-grupy jaką miałeś stworzyć z Cezarem z Christ Agony, Polim z Gilotyny i Vódką z Unipolar Manic-Depressive Psychosis?
(Śmiech) No to mi przypomniałeś. Tak to jest przy piwku i wódeczce tworzyć plany. Tak, właśnie z Polim kiedyś mieliśmy plan coś takiego stworzyć i znając życie pewnie kiedyś to zrobimy. Co to będzie, sam nie wiem, na pewno będzie mnóstwo hałasu i szatana. Właśnie muszę do Poliego zadzwonić, a jutro będę się widział z Cezarem na koncercie. Kto wie, co, jaki projekt wyjdzie po kolejnej imprezie? (śmiech)
Powróćmy jeszcze na chwilę do jazzu. Pewnie zaskoczyłeś parę osób, tym, że lubisz taką muzykę…
Tak, jazz fascynuje mnie już od wielu lat. Może nie jestem melomanem i czasem nie kojarzę artystów z nazwisk, ale jazz zajmuje dużą część muzyki, której słucham obecnie. Wiesz, bylem wielokrotnie świadkiem, jak pewni "poważni znawcy jazzu" walili wytartymi tekstami o muzyce, informacje wbite na pamięć i słoma z butów wystawała. Ja muzykę chłonę, chłonę jej strukturę i harmonie (mówię o całej muzyce, jaką słucham), i czasem nie ma znaczenie dla mnie, kto to gra. Co do grania jazzu, to troszkę za mocno powiedziane. Wiesz, nie mam na tyle doświadczenia i wykształcenia muzycznego żebym mógł powiedzieć – „tak, gram jazz. Może za 20 lat (śmiech). Staram się wykorzystać pewne elementy, czy schematy funkcjonujące w tej muzyce i często idzie to w parze z innymi naleciałościami gatunkowymi, które mam z zespołów metalowych. Ogrom rożnej muzyki mnie fascynuje, to z kolei ma wpływ na to, jak gram, co gram, co komponuję. Na pewno nie chce nic udowadniać, są lepsi ode mnie, po co się wygłupiać. Nie chcę też mówić, że będzie to coś mega oryginalnego, bo właściwie co to znaczy w dzisiejszych czasach?! Po tych wszystkich przemyśleniach, stwierdziłem, że najbardziej szczere co mogę zrobić, to po prostu przelać swoje myśli, swoją wyobraźnie i uczucia na muzykę. I nie jest ważne, co z tego wyjdzie i jak to zostanie zakwalifikowane. Po prostu pasja do muzyki!
Doświadczyłeś tego, o czym marzą setki początkujących, nastoletnich muzyków – grałeś w dwóch największych polskich zespołach metalowych – Behemoth i Vader. Nie wspominałeś w wywiadach jednak tego kilkuletniego rozdziału w Twoim życiu zbyt miło…
Tysiące, a nawet setki tysięcy marzą (śmiech). Jednak muszę cię wyprowadzić z błędu, a na pewno wszystkich czytających ten wywiad po zadanym tu pytaniu. Nie wiem skąd informacje o moich złych wspomnieniach z tego okresu mojej kariery muzycznej?! Może padło kilka razy parę niezbyt miłych stwierdzeń z mojej strony, ale są one wyrwane z kontekstu. To właśnie granie z Behemoth, a później z Vader dało mi ogrom satysfakcji, doświadczenia, niesamowitych wspomnień. Długo bym mógł wymieniać. Wiesz, 15 lat spędzonych na trasach koncertowych, nie da się z niczym porównać. Wszystko ma oczywiście swoje blaski i cienie, jak to w życiu bywa. Czasem też trzeba podjąć pewne decyzje, żeby coś zmienić lub iść do przodu. Dzięki tym zespołom nabrałem doświadczenia, którego w żaden inny sposób nie zdobędziesz. Zwiedziłem niemal cały świat, poznałem tysiące ludzi, zespołów i grałem często ogromne koncerty. Mnóstwo przeżyć i historii, które może kiedyś w jakiejś książce opiszę, kto wie… A to wszystko doprowadziło mnie do miejsca, z którego zaczynam nowy rozdział w graniu, myślę ze jeszcze bardziej fascynujący, a na pewno inny. To dopiero początek!
W kontekście „nowych początków” - niedawno na scenę powróciło Decapitated. Czy Vogg nie proponował Ci dołączenia do jego kapeli?
Pytało mnie już o to parę osób. Właściwie to nie wiem jak to się stało, ale chyba dobrze, że tak wyszło. Z Wackiem rozmawialiśmy kilka razy na ten temat. Tak się jednak wtedy złożyło, że oboje ciągle byliśmy czymś, zajęci lub byliśmy w rozjazdach. Któregoś dnia dowiedziałem się, że Filip (Hałucha, znany także z Rootwater czy UnSun,- przyp.jw.) został nowym basistą i muszę przyznać, że bardzo się z tego cieszę. To świetny basista i doskonały muzyk, pasuje do tego zespołu, a ja dzięki temu zabrałem się za realizację swoich planów. Widocznie po prostu tak musiało być.
Utrzymujesz kontakt z muzykami, z którymi grałeś w poprzednich zespołach? Z kolegami z Devilyn chyba za sobą nie przepadacie, ale z Havockiem, Mauserem czy Darayem chyba byliście w dobrych relacjach.
Kolejna błędna informacja. Owszem, miałem pewnie epizod z gitarzystą Devilyn - razem założyliśmy ten zespół. Tak bywa w życiu, że czasem ludzie nie mogą się dogadać i popełniają błędy, których potem żałują. Jednak ostatecznie pogodziliśmy się, nie jesteśmy dziećmi, nawet pojawiła się propozycja reaktywacji starego składu (nieoryginalnego). Jednak ja już zamknąłem ten rozdział, czasem nie ma sensu wracać do przeszłości, trzeba się skupić nad tym, co jest przed tobą. Z resztą chłopaków z Devilyn, współpracujemy okazjonalnie przy okazji nagrywania nowego albumu Spinal Cord. Co do Maurycego i Darka czy chłopaków z Behemoth, to wciąż utrzymujemy ze sobą kontakt. Może niezbyt częsty, bo każdy jest w ciągłych rozjazdach. Jednak lata spędzone wspólnie na trasach tworzą pewne więzy, dlatego cieszę się, że nie zapominamy o sobie. Teraz okazją do spotkania się jest zazwyczaj jakiś koncert, na którym któryś z nas gra.
Jacek Walewski