Gitara i psychodelia
Ponad czterdzieści lat temu rock psychodeliczny osiągnął wyżyny popularności, a szaleństwo dziwacznych dźwięków na dobre zagościło w muzyce.
MANIFESTACJA UMYSŁU
W latach 60. termin "psychodelia" był na tyle osobliwy, że redaktor magazynu "Melody Maker" zajmujący się relacją ze wspomnianego koncertu Yardbirds uznał, iż artykuł powinien być uzupełniony o stosowne wyjaśnienie. Co więcej, uważał, że należy zdecydowanie odnieść się też do drażliwego tematu narkotyków, od którego nie było łatwej ucieczki. Najbliższa prawdy definicja terminu "psychodeliczny" została zaproponowana przez psychiatrę i badacza LSD Humphreya Osmonda, który pierwszą dawkę meskaliny podał biorącemu udział w badaniach Aldousowi Huxleyowi. Osmond określił psychodelię jako "manifestację umysłu" - stan charakteryzujący się intensywnymi zniekształconymi wizjami i halucynacjami, którym towarzyszy uczucie euforii, a czasem rozpaczy. Nie sposób uciec od wniosku, że rock psychodeliczny był gatunkiem muzycznym, który przywoływał podobne doświadczenia jak po zażyciu halucynogenów.
Oficjalne apogeum psychodelii przypada na połowę roku 1967 lub na tak zwane Lato Miłości. Wtedy wszystko to, co było związane z ruchem hipisowskim, weszło do kultury masowej. W czerwcu The Beatles i The Jimi Hendrix Experience oblegli listy przebojów, na których królowały ich płyty "Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club" i "Are You Experienced?". Teraz, gdy telewizja chce przywołać ów klimat muzyczny z lat 60., to wystarczy, że puści urywek koncertu pokazujący gitarzystę stojącego na skąpanej w kolorowym świetle scenie, grającego na gitarze z mocno rozkręconym fuzzem, phaserem i kaczką. W czasach rewolucji społecznej i ogromnych zmian gustów (nie tylko muzycznych) ta gitara stała się symbolem, metaforą upadającego systemu, skostniałych konwencji, które przechodziły kryzys. Jednocześnie wyrażała ekscytację związaną z nadchodzącymi zmianami.
No cóż, wszystko ma swoją przyczynę. Tak jak dziesięć lat później, czyli w 1977 roku, punk też wydawał się przychodzić znikąd - oczywiście dla tych, którzy nie dość uważnie śledzili zmiany w muzyce i nie dostrzegli punka w salach prób, a później także na ulicach. Tak samo sprawa miała się z rockiem psychodelicznym, ponieważ od jakiegoś już czasu - w podziemiach - konsekwentnie rozwijała się psychodelia.
WIĘCEJ GAINU
Pierwsze pokolenie gitarzystów elektrycznych, które podążało śladami Charliego Christiana i T-Bone Walkera, odkryło, że gitara elektryczna to coś więcej niż tylko głośniejsza wersja akustycznego instrumentu. Ci, którzy podkręcili swoje wzmacniacze do "10" czy "12" (w przypadku wczesnych modeli wzmacniaczy Fendera) zauważyli, że dźwięki gitary na mocno rozkręconym wzmacniaczu nie były tylko głośniejszą wersją czystego brzmienia. W 1952 roku Willie Johnson grał na niewyobrażalnie brudnej brzmieniowo, jak na owe czasy, gitarze w utworze Howlin’ Wolfa zatytułowanym "How Many More Times" - i choć minęło już ponad pół wieku dźwięki te znajdują się w pierwszej dziesiątce najbrudniejszych brzmień gitarowych wszech czasów.
Jak widać, próby wyjścia poza czyste brzmienie mają długą historię. Od późnych lat 40. sam Les Paul konstruował domowymi metodami urządzenia o nazwie Rube Goldberg, które umożliwiały mu odkrywanie magicznych krain muzycznych i kreślenie wizji nowych światów. Zresztą sama nazwa jest nawiązaniem do sylwetki Reubena Garreta Luciusa Goldberga, znanego amerykańskiego autora komiksów. W Chicago w połowie lat 50. afroamerykański muzyk Ellas Otha Bates McDaniel, znany jako Bo Diddley, który umiejętnie łączył mocne przestery z wieloma rewolucyjnymi w ówczesnych czasach technikami gry, sam mianował się ojcem chrzestnym gitary psychodelicznej. Innym pionierem pod względem brzmienia był Link Wray, który w bezkompromisowy sposób stosował efekt distortion. Według wielu historyków rocka pierwszym utworem, w którym zastosowano przester, był "Rocket 66" Jackie Brenstona. Jak do tego doszło?
Podobno podczas podróży do Sun Studios w Memphis wzmacniacz gitarzysty Brenstona, Williego Kizarta, zsunął się z dachu samochodu i wpadł do rowu. Po tym wydarzeniu urządzenie zaczęło samoczynnie wprowadzać przesterowanie, prawdopodobnie z powodu uszkodzenia lampy. Różnica jednak polegała na tym, że Wray osiągnął ten sam efekt, celowo rozkręcając swój wzmacniacz. Wiedział dokładnie, co robi. Miał nawet swoją własną metodę uzyskiwania przesteru. Brat Linka, Ray, który również grał w zespole, przyłapał go podczas procederu uszkadzania wzmacniacza. Zobaczył, jak Link dziurawi membrany głośników wzmacniacza Premier... ołówkiem (!). Ray usiłował powstrzymać brata, lecz ten tylko odpowiedział: "Dopóki wzmacniacz działa, wszystko jest w porządku. Co się przejmujesz?" Prawdziwe punkowe podejście! Wray stworzył prymitywnego fuzza, a jego eksperymenty z ołówkiem zainspirowały w latach późniejszych wiele zespołów. W ślady Wraya poszli muzycy The Kinks i The Who. Dave Davies, gitarzysta The Kinks, podziurawił swoje głośniki we wzmacniaczu Elpico, aby uzyskać przesterowany dźwięk przy nagrywaniu utworu "You Really Got Me". A jak odbierano gitarowego rewolucjonistę w czasach jego młodości? W latach 50., kiedy Wray rozpoczynał swoją karierę, budził spore kontrowersje. Niepokorne i drapieżne brzmienie gitary Wraya było dla wielu nie do przyjęcia, raziło bowiem delikatne ucho amerykańskiego odbiorcy, który był przyzwyczajony do słuchania jazzu i country. Muzyka Wraya była przeciwieństwem czystego i uładzonego brzmienia, jakie powstawało w studiach nagrań w Nashville i Los Angeles.
EKSPERYMENTY
Przenieśmy się jednak do Londynu do roku 1965. W tym czasie dokonywała się radykalna transformacja sztuki popularnej i społeczeństwa w ogóle. Wszystkie dziedziny - grafika, moda, kino, teatr, poezja i telewizja - otrzymały potężny zastrzyk energii i nowych pomysłów. Rock i pop stały na czele tych zmian. Muzycy z The Beatles staranowali drzwi, a reszta wdzierała się za nimi do środka...
Narodziny estetyki psychodelicznej były związane ze śmiałymi eksperymentami aranżacyjnymi oraz z niespotykanymi dotąd technikami produkcyjnymi. Choć mało osób zdaje sobie sprawę z tego, że ten ruch był rewolucją w większym stopniu niż wszystkie inne ruchy muzyczne wcześniej, i że swój wydatny udział w nim miał kontekst polityczny. Warto bowiem pamiętać, że na okres fascynacji stylistyką psychodeliczną przypadły głośne protesty muzyków przeciwko wojnie w Wietnamie.
Wiele czynników złożyło się na powstanie gitary psychodelicznej. Młodzi muzycy z różnorodną przeszłością muzyczną (nieważne, czy wywodzący się ze sceny rockowej, folkowej czy jazzowej) zebrali się, aby grać razem bluesa, wnosząc do wspólnej gry to, czego sami nauczyli się gdzie indziej. W Chicago tacy muzycy, jak Paul Butterfield i Mike Bloomfield grali bluesa, który był bardziej autentyczny. Na pewno bardziej prawdziwy niż blues wykonywany przez młodych przedstawicieli brytyjskiej klasy średniej. Okazało się jednak, że brytyjski blues poprzez swoje niedoskonałości ewoluował, tworząc dziwne mutacje - elementy muzyki indyjskiej, marokańskiej oraz free jazz i muzyka soul - to gatunki, które mieszały się, dzięki czemu powstały nowe odmiany bluesa, swoistego bluesa Delta znad Tamizy. W nocnych klubach i na koncertach królowały jedno- lub dwuakordowe piosenki, takie jak "Smokestack Lightnin’" czy "I’m A Man", przechodzące następnie w długie improwizacje, podczas których muzycy rzucali nowymi riffami jak z rękawa. Niejednokrotnie artyści oraz publiczność byli naćpani bądź pijani. Muzycy puszczali wodze fantazji, a rozentuzjazmowani fani dotrzymywali im kroku.
Każda muzyczna rewolucja dokonuje się za pomocą tych samych narzędzi, co poprzednia, na przykład rock z lat 60. tworzony był za pomocą instrumentów z lat 50. Gitarzyści nie ustawali w swoich poszukiwaniach - chcieli więcej, lepiej i głośniej, choć musieli korzystać z tego samego sprzętu co ich poprzednicy. Nawet w najmniejszych klubach wzmacniacze były zwyczajowo maksymalnie rozkręcone, osiągając granice swych możliwości, przez co się sprzęgały. Pete Townshend z Jeffem Beckiem stali się mistrzami kontrolowanych sprzężeń i potrafili je twórczo wykorzystać. Dzięki temu powstawały dźwięki, które w niczym nie przypominały dźwięków gitary.
Młodzi gitarzyści rzucili się w wir szaleństwa i eksperymentowania z brzmieniem, a inni muzycy starali się dotrzymać im kroku. Wszyscy oni postawili sobie za cel, że wycisną z instrumentów najbardziej osobliwe i niepokojące brzmienia. Eksperymentowali z gitarami, wzmacniaczami, a także z nowymi efektami, takimi jak echo taśmowe czy treble booster. Keith Richards w utworze "(I Can’t Get No) Satisfaction" użył jednego z pierwszych dostępnych na rynku fuzzów, co pozwoliło mu uzyskać rzężące, ostre brzmienie i nadało utworowi bardzo oryginalny charakter.
PSYCHOGITARA
Gitarę w psychodelii można rozpatrywać w trzech płaszczyznach: pierwsza to podstawowe techniki gry (jak trzyma się gitarę i w jaki sposób atakuje struny), druga to elektronika (użycie wzmacniaczy i efektów), a trzecia to produkcja (sposób, w jaki nagrane utwory zostają poddane obróbce w procesie postprodukcji z zastosowaniem takich efektów modulacyjnych, jak flanger czy phaser.
Gitara elektryczna w momencie, gdy stawała się narzędziem rockowym, przechodziła przez fazę mutacji: była istną hybrydą. Gitarzyści czerpali z wielu źródeł: bluesa, country czy jazzu. W latach 60. brzmienie zostało wzbogacone o rozmaite wpływy ze Wschodu, i choć większość tych egzotycznych elementów była zwykłym efekciarstwem, to nadały one muzyce świeżość, sprawiając wrażenie, że niejako stapiamy się z kulturą odległych krajów (przykładem tego był program telewizyjny "The Man From UNCLE"). Te orientalne dźwięki przyniosły powiew nowego świata, nowych smaków - a co najważniejsze - fascynowały młodych odbiorców, rozbudzając ich wyobraźnię.
W utworze "Norwegian Wood" grupy The Beatles muzycy zastosowali prawdziwy instrument, jakim był sitar. Takie kawałki, jak "See My Friends" (The Kinks), "Heart Full Of Soul" (The Yardbirds), "Taxman" (The Beatles) - pełne były hinduskich motywów, mistycznego pobrzdąkiwania, brakowało jedynie kadzidełek. "Taxman" zawiera najsłynniejszą pseudohinduską solówkę gitarową w historii zespołu, która została zagrana przez Paula McCartneya. Progresywni gitarzyści folkowi, jak choćby Davey Graham, czy poszukujący rockmani w stylu Jimmy’ego Page’a - prowadzili dogłębne studia nad azjatyckimi oraz afrykańskimi skalami. Większość muzyków jednak nie miała czasu na drobiazgowe badania kulturowe, więc wybierała drogę na skróty polegającą na zaimprowizowaniu kilku orientalnych współbrzmień. Jeff Beck podczas swojej kariery w The Yardbirds osiągał szczyty brzmień egzotycznych. Ten bluesowy zespół stał się grupą muzycznych globtroterów i podróżników w czasie. Każdy singiel zdawał się pochodzić z innego kontynentu, kultury, z innej epoki muzycznej, i tak: "Heart Full Of Soul" był pełen brzmień sitary, "Still I’m Sad" zawierał motywy z chórów gregoriańskich, zaś węgierski czardasz królował w "Over Under Sideways Down".
Dzielnica Haight-Ashbury stawała się siedzibą ruchu hipisowskiego w San Francisco. Niemal wszyscy początkujący muzycy z tamtych czasów poszli w ślady wielkich gwiazd. Obejrzeli film "Noc po ciężkim dniu", po czym pognali do sklepów, żeby zaopatrzyć się w odpowiednie instrumenty. Na fali psychodelii powstał zespół The Lovin’ Spoonful, później The Byrds (Roger McGuinn idealnie oddał atmosferę czasów w utworze "Eight Miles High", w którym czerpie z tradycji sitary Ravi Shankara). Nigdy wcześniej ani później dwunastostrunowa gitara nie wydała z siebie tak fascynującego, wręcz magicznego brzmienia...
Gitarzysta prowadzący Grateful Dead, Jerry Garcia, miał korzenie bluegrassowe, a jego ulubionymi instrumentami były gitara typu pedal steel oraz banjo. Podobnie Jorma Kaukonen z formacji Jefferson Airplane postawił sobie za cel wskrzeszenie bluegrassu i ragtime’u. Folk stał się inspiracją dla wielu do tego stopnia, że kiedy zespoły brytyjskie dotarły do Stanów Zjednoczonych, amerykańscy muzycy określili ich mianem "głośnych kapel folkowych". Tymczasem w Los Angeles gitarzysta Robbie Krieger, fascynujący się jazzem i flamenco, tworzył podwaliny pod muzyczny styl, który wkrótce miał zostać rozsławiony pod szyldem The Doors. Efekty jego pracy można podziwiać choćby w wielkim przeboju "Light My Fire".
TECHNIKI GRY
Kolejne muzyczne wpływy przyszły z zupełnie innej strony. Coraz częściej odbywały się koncerty muzyki awangardowej i eksperymentalnej, podczas których wielu nietuzinkowych instrumentalistów miało szansę zaprezentować swoje talenty, m.in. Derek Bailey oraz Brian Jones - propagator techniki slide. Wkrótce jednak technika slide przestała kogokolwiek dziwić, ponieważ muzycy sięgali po coraz to oryginalniejsze rozwiązania: najpierw Eddie Phillips, a później Jimmy Page zasłynęli z użycia smyczka do gry na gitarze. Wkrótce Syd Barrett udowodnił, że można grać z użyciem... łożyska kulkowego! Efekty jego eksperymentów można usłyszeć na debiutanckiej płycie zespołu Pink Floyd zatytułowanej "Piper At The Gates Of Dawn".
No i oczywiście był też Jimi Hendrix. W czasach, kiedy Fender Stratocaster nie był jeszcze w modzie, a muzycy rockowi utożsamiali go z Buddym Hollym i Hankiem Marvinem - Hendrix sięgnął właśnie po ten instrument. Sposób, w jaki używał on mostka tremolo, zniekształcając poszczególne dźwięki i całe akordy, przeniósł jego muzykę do czwartego wymiaru. Szedł śladami wcześniejszych mistrzów mostka tremolo: Ike’a Turnera czy Buddy’ego Guya. Mike Bloomfield, który widział koncert Hendriksa w Greenwich Village, zanim wyemigrował do Londynu, wspomina: "Wybuchały bomby wodorowe, świstały pociski zdalnie sterowane... nie wiem, jak inaczej można określić brzmienie, które on wydobywał ze swojego instrumentu. Wszystkie te osobliwe dźwięki wygrywał na swoim Stratocasterze podpiętym do Fendera Twina, z efektów posiadał jedynie fuzza firmy Maestro. I nic więcej! Takie niesamowite efekty uzyskiwał jedynie poprzez maksymalne rozkręcenie głośności".
No właśnie! Artysta psychodeliczny, dysponujący całym wachlarzem zagrywek i oryginalnych pomysłów zaczerpniętych z innych kontynentów, musiał zmierzyć się z całkiem zwyczajnym sprzętem, który był w jego czasie dostępny. A zatem od czego zaczynali ówcześni muzycy? Od maksymalnego rozkręcenia wzmacniacza i poznania, do czego służą wszystkie pokrętła we wzmacniaczu. Drugim krokiem podejmowanym przez muzyków było zdobycie małego pudełeczka, które można było umieścić pomiędzy gitarą i wzmacniaczem, poczynając od wczesnych przystawek fuzz, boosterów, a kończąc na cudownej nowej zabawce - kaczce - która pojawiła się latem 1967 roku.
PSYCHOKACZKA
Efekt ten kojarzony jest przede wszystkim z Hendriksem, choć ten wcale nie stosował go od początku swojej kariery. Zanim sięgnął po to magiczne pudełko, artysta miał już na koncie album "Are You Experienced?" i trzy single: "Hey Joe", "Purple Haze" oraz "The Wind Cries Mary". Hendrix po raz pierwszy usłyszał ten efekt w akcji, będąc na koncercie The Mothers Of Invention w Greenwich Village, gdzie Frank Zappa oczarował go swoją grą. Po koncercie Hendrix od razu poszedł do sklepu, żeby kupić sobie taką kaczkę. Zastosował ten efekt na swoim następnym singlu "The Burning Of The Midnight Lamp". Później praktycznie nie rozstawał się z wahem. Jego londyński kolega, Eric Clapton, nie był gorszy i już wkrótce w utworze "Tales Of Brave Ulysses" (na stronie B singla Cream, "Strange Brew") udowodnił, że potrafi używać kaczki z równą maestrią. Hendrix był pasjonatem kostek efektowych, co udowodnił, używając urządzeń Univibe oraz Octavia. W wyścigu o nazwie "Kto potrafi zagrać bardziej dziwacznie" Hendrix wkrótce położył na łopatki wszystkich swoich konkurentów. Choć trzeba przyznać, że Syd Barrett - używając na "See Emily Play" jedynie techniki slide i mocnego efektu echa - osiągnął równie niezwykłe rezultaty, które dały mu zasłużoną sławę.
POSTPRODUKCJA
Jednym z najpotężniejszych narzędzi w rękach artystów poszukujących nowych brzmień okazała się jednak postprodukcja. W końcu utwory zostały poddane obróbce w studiu, co - jak się szybko okazało - pozwoliło na znaczne urozmaicenie kompozycji. W tej dziedzinie zdecydowanymi liderami byli muzycy z grupy The Beatles. Sprzęt, który obecnie jest dostępny na wyciągnięcie ręki, znajdował się wtedy jedynie w studiach nagraniowych. Choć teraz może wydawać się to dość dziwne, to niegdyś jakiekolwiek zabiegi związane z ingerencją w materiał audio (jak choćby dodanie flangera, pogłosu, echa czy odwrócenie fazy) były czymś rewolucyjnym. Jednak wielu muzyków próbowało dodać do swoich utworów elementy wyróżniające ich nagrania spośród innych. Takie podejście wymusiło rozwój bardziej zaawansowanych technik realizacyjnych. Na przykład w utworze "Itchycoo Park" grupy Small Faces można usłyszeć, jak przetworzono ścieżkę perkusji, by osiągnąć intrygujący, dramatyczny efekt. Zespoły debiutujące w latach 60. mogły dopracować w studiu swoje utwory, tak aby cieszyły one ucho słuchacza swoją egzotyką. Tak powstało znakomite solo Hendriksa, które słychać w tle "Are You Experienced?", jak również świetna solówka The Beatles do "I’m Only Sleeping" czy efektowne dogrywki w solówce Cream "Sweet Wine".
SCHYŁEK
Pod koniec lat 60. psychodelia już spowszedniała i powoli zaczęła się wypalać. Wiele z jej charakterystycznych cech (fuzzy, kaczki, sprzężenia, pogłosy, efekty modulacyjne) weszły do głównego nurtu rocka i pozostały w nim po dziś dzień. Rozbudowane i bogate kompozycje pełne egzotycznych brzmień stały się teraz domeną bardziej pompatycznego odłamu rocka - rocka progresywnego. Jeśli początek ery psychodelicznej datuje się na lato 1965 roku, kiedy to Jeff Beck i Pete Townshend dali pierwsze próbki nowych brzmień na "Heart Full Of Soul" i "Anyway, Anyhow, Anywhere", to jego punkt kulminacyjny przypada na rok 1969. To właśnie wtedy królował styl fusion, free jazz i zespoły garażowe, a MC5 wydali swój pierwszy album koncertowy "Kick Out The Jams". Zresztą MC5 może pretendować do miana pierwszego zespołu punkowego na świecie, ale równie sensowne byłoby ochrzczenie go mianem... ostatniego zespołu psychodelicznego. Jedno jest pewne: psychodelia nie byłaby tym samym, gdyby nie gitara. Nigdy wcześniej gra na żadnym instrumencie nie została zrewolucjonizowana w takim stopniu i w tak krótkim czasie przez zaledwie kilku artystów.
KLASYKA PSYCHODELII
Psychodelia w pigułce, czyli sześć utworów z gitarą eksperymentalną w roli głównej...
Zespół: Pink Floyd
Utwór: "Interstellar Overdrive"
Kompozycja ta powstała we wczesnych latach istnienia formacji i znalazła się na debiutanckim albumie z 1967 roku "The Piper At The Gates Of Dawn". Była to jedna z pierwszych improwizowanych kompozycji psychodelicznych nagranych przez zespół rockowy. Wersje koncertowe utworu tak się rozrastały, że z czasem trwały one nawet dwadzieścia minut. Utwór zniknął z repertuaru zespołu już w 1970 roku.
Ciekawostka: Basista Roger Waters miał kiedyś powiedzieć Barrettowi, że główny riff z "Interstellar Overdrive" przypomina mu motyw przewodni z sitcomu "Steptoe And Son".
Zespół: Cream
Utwór: "Tales Of Brave Ulysses"
Progresja akordów z tego kawałka była inspirowana piosenką "Summer In The City" z repertuaru grupy The Lovin’ Spoonful. O oryginalności utworu stanowią pełne mitycznych motywów teksty i przede wszystkim mistrzowskie zastosowanie kaczki przez Erica Claptona.
Ciekawostka: Tekst do "Tales Of Brave Ulysses" został napisany przez Martina Sharpa, australijskiego artystę, na odwrocie podkładki pod piwo, którą dał Claptonowi przy okazji przypadkowego spotkania.
Zespół: The Yardbirds
Utwór: "Shapes Of Things"
The Yardbirds to zespół, którego historia najlepiej ilustruje zmiany muzycznych trendów: przejście od R&B do ambitnego rocka. Formacja miała w swoim składzie największe talenty tamtych czasów: Erica Claptona, Jimmy’ego Page’a i Jeffa Becka. Ten ostatni umiejętnie wplatał do muzyki zespołu elementy hinduskiej ragi szczególnie w epickich solówkach, czego wspaniałym przykładem jest "Shapes Of Things" z 1965 roku.
Ciekawostka: Kompozycja ta została nagrana w mekce bluesa w Chicago, Chess Studios. W tym samym roku The Rolling Stones nagrali tam swój album "12 X 5".
Wykonawca: Jimi Hendrix
Utwór: "Purple Haze"
Ta kompozycja, eksplodująca jak psychodeliczna podróż w inne wymiary, podobno została zainspirowana snem, w którym muzyk chodził pod wodą. Muzyk zaprzeczał, jakoby LSD miało cokolwiek z tym wspólnego. W każdym razie kompozycja jest wytworem jakiejś wizji i nieważne, czy na jawie, czy we śnie - od otwierającego riffu aż po solówkę zagrana z użyciem prototypowego efektu Octavia stworzonego przez Rogera Mayera.
Ciekawostka: Wytwórnia Warner Bros. umieściła na okładce płyty naklejkę: "Umyślny przester, nie regulować brzmienia".
Zespół: The Beatles
Utwór: "I’m Only Sleeping"
Utwór autorstwa Johna Lennona o wizjach, jakich doświadczał po paleniu marihuany. Zawiera solówkę, która została nagrana od tyłu. Harrison wiele czasu spędził, ucząc się grać w ten sposób. Po nagraniu partia została odwrócona, ale brzmiała inaczej, niż gdyby została nagrana w tradycyjny sposób. Stworzyło to wyjątkowy, senny charakter utworu. "I’m Only Sleeping" był perełką psychodelii na albumie "Revolver" i największym osiągnięciem czwórki z Liverpoolu, jeśli chodzi o ten nurt muzyczny.
Ciekawostka: Po drugiej minucie wyraźnie to słychać: Paul McCartney ziewa!
Zespół: The Byrds
Utwór: "Eight Miles High"
Według oficjalnej wersji utwór ten opowiada o podróży samolotem, a nie o doświadczeniach z narkotykami. Nie to jest jednak najważniejsze, bowiem Roger McGuinn dał tu popis swoich wyjątkowych umiejętności w tworzeniu zapadających w pamięć riffów.
Ciekawostka: Covery "Eight Miles High" nagrali między innymi takie zespoły i wykonawcy, jak: Emerson Lake And Palmer, Roxy Music, Leo Kottke i Hüsker Dü.
Kamil Ursynowicz