Na ostatniej prostej - (sierpień 2009)

Wywiady
2009-08-03
Na ostatniej prostej - (sierpień 2009)

Przedstawiamy przegląd zwiastunów nadchodzących polskich premier płytowych z kręgu hard'n'heavy.

Moi Drodzy - nawet, jeśli w natłoku codziennych zdarzeń umknęło Wam najważniejsze wydarzenie ostatnich dni - nie martwcie się, już śpieszę przypomnieć Wam, "co się święci". I nie chodzi Mi tutaj wcale o wyeksploatowany przez Media do granic możliwości temat pt. "Pogrzeb Króla (Popu)", czy podejrzaną historię związku Różowej Królowej i Księcia Ciemności, o którym, nawiasem mówiąc, ostatnimi czasy podejrzanie ucichło (czyżby Nergal, Nasz tajny agent w służbie promocji "rogatej muzyki", wykazał się w oczach medialnych sępów niedostatecznie dużym komercyjnym potencjałem?), lecz o wydarzenie - że tak powiem, a raczej napiszę - o charakterze "bardziej globalnym". Zatem, w czym rzecz? Chodzi oczywiście o … (chwila niepewności) … WAKACJE!!! Tak, tak Kochani - to już ten czas: najmłodsi rozbijają się po ulicach sprezentowanymi przez Chrzestnych przy okazji I komunii świętej QUADAMI, nieco starsi "walą" zewsząd do Łodzi celem uzyskania możliwości dotknięcia nowego sportowego idola, wicemistrza NBA i naszego rodzynka w najlepszej (a już na pewno najbardziej widowiskowej) lidze koszykarskiej świata - Marcina Gortata, a Ci najstarsi - czyli po prostu "brać studencka" - odreagowują sesję i zbierają siły przed zbliżającą się "kampanią wrześniową" wylegując się w namiotach na Mazurach, popijając różnej maści trunki wysokoprocentowe, okazjonalnie płodząc przyszłe zastępy muzyków, polityków i innych oszołomów (zadając tym samym kłam twierdzeniu o "malejącym przyroście naturalnym"), względnie przygotowując się do obowiązkowej wizyty na kolejnym, piętnastym już Przystanku Woodstock. Pozostali - ciężko pracujący - mogą oczywiście zapomnieć o "wolnym" (chociaż przecież weekendowy wyjazd to nie grzech, ani tym bardziej coś zabronionego przez pracodawcę) - taki już nasz los, a z czegoś przecież żyć trzeba. Nie martwmy się jednak - świata przecież nie zmienimy - a na pocieszenie mogę tylko przypomnieć, że nasi ukochani, długowłosi idole również nie próżnują, nie obijają się i nie wygrzewają w pełnym słońcu, o czym dobitnie świadczyć może wysyp pojawiających niczym grzyby po deszczu na oficjalnych profilach MySpace i YouTube "zajawek", "trajlerów" i "sampli" zwiastujących nadchodzące premiery płytowe. Poniżej przedstawiamy przegląd najciekawszych zwiastunów nadchodzących premier płytowych znad Wisły.

1. Vader "We are the horde" (zwiastun płyty “Necropolis"; www.myspace.com/vader)

O tym, jak bardzo zasłużonym dla promocji polskiego metalu (czy w ogóle polskiego rocka) na całym ziemskim globie jest olsztyński Vader chyba nikomu nie trzeba przypominać - nazwa zespołu to dzisiaj uznana marka, która wywołuje ciarki na plecach fanów muzyki od Ameryki Pd. Aż po Azję (np. w takiej Japonii warmińscy metalowcy cieszą się niemalże "nabożnym" - chociaż w kontekście tematyki utworów i światopoglądu dowódcy pancernej dywizji, Petera sformułowanie to można uznać za co najmniej niefortunne - szacunkiem i statusem "gwiazd" jaśniejszych niż Justin, Britney czy inna Christina). Do niedawna (w okresie najwyższej formy zespołu przypadającej mniej więcej w momencie wydania albumu "Revelations",kiedy w niemal wszystkich polskich miastach - także tych mniejszych - zaobserwować można było całe zastępy młodocianych metali "szlajających się" po mieście w bluzach z logo grupy) również w Polsce chłopaki cieszyli się statusem absolutnego lidera metalowej sceny. Ostatnimi czasy jednak "kryształowy" wizerunek zespołu został nieco nadwątlony za sprawą kilku mniej chlubnych wydarzeń z życia grupy, że wspomnę tutaj tylko o kilku słabszych wydawnictwach, którym przewodzi kompletnie nieudana próba wyjścia poza sztywne ramy death-metalu pod postacią płyty "The Beast" czy też o bardzo częstych w ostatnim okresie roszadach w składzie (w zespole nie ma już nie tylko śp. Docenta, ale także Novego, Daraya oraz drugiego filaru grupy - Mausera), co w połączeniu ze zmasowanym atakiem grupy Behemoth "rosnącej w siłę" dzięki premierom kilku kolejnych, mistrzowskich albumów i spektakularnych tras po całym globie sprawiło, że olsztynianie musieli oddać dzierżoną przez kilka (a może nawet kilkanaście) ładnych lat palmę pierwszeństwa kapeli dowodzonej przez "addicted to Doda" Nergala. Niestrudzony Peter nie poddaje się jednak tak łatwo - po zebraniu zupełnie nowej ekipy (w tym doskonałego gitarzysty, Vogga, brata i kompana z Decapitated nieodżałowanego bębniarza Witka Kiełtyki) - wysmażył zupełnie nowe dzieło pod swojską brzmiącą nazwą "Necropolis", którego zwiastun pojawił się niedawno na oficjalnym profilu grupy na portalu myspace. Mowa oczywiście o intensywnym, trzyminutowym "We are the Horde", który na dzień dzisiejszy (to jest w momencie powstawania niniejszego tekstu) może poszczycić się blisko 26 600 odsłonami!!! Zatem jaki jest nowy Vader? No cóż, mogliśmy się tego spodziewać, mamy tutaj do czynienia ze 100% esencją stylu grupy - po nieudanej próbie odświeżenia stylu na "The Beast" Peter powrócił na jedyną słuszną ścieżkę, chociaż niektórych może nieco nużyć sztywne trzymanie się utartych schematów. Mamy tutaj zatem szybkie, intensywne tempa przecinane pojedynczymi, ciężkimi, niepokojącymi akordami, charakterystyczne peterowskie sola z obowiązkową, końską dawką pisków i wajchy oraz szczyptę blastów. Czy zatem warto sobie zawracać głowę nowym dziełem Vadera? Stanowczo "Tak" - a to za sprawą trzech zasadniczych czynników: 1) mistrzowskiego, selektywnego brzmienia, jakie udało się "ukręcić" kolektywowi Wiwczarek-Wiesławscy 2) całkiem przyjemnych riffów, które wcale nie nudzą i pozwalają stwierdzić, że Peter nie ma aż tak daleko posuniętych skłonności sadomasochistycznych i nie zamierza po raz kolejny zjeść swojego ogona 3) bardzo ciekawie brzmiących śladów bębnów autorstwa nowego objawienia sceny metalowej, fenomalnego Paula (wykradzionego, nawiasem mówiąc, od zaprzyjaźnionej grupy Rootwater), który nie nadużywa techniki "Szast-prast i BLAST", urozmaicając swoje partie o szczyptę punkowej energii i potężnego, technicznego, thrashowego łomotu, który wydaje się nieco bardziej "żywy" i mniej schematyczny i kwadratowy, niż bywało to w przypadku sławnych poprzedników. Reasumując - zaserwowany nam zwiastun jest nie tylko całkiem znośny, ale ma dużą szansę wzbudzić w słuchaczu ciekawość, jak to wszystko potoczy się dalej. Bardziej zainteresowanych tematem odsyłam również do obejrzenie materiału filmowego dokumentującego proces nagrywania płyty, dostępnego na oficjalnym kanale Vadera na portalu YouTube - na którym zaobserwować można, że wszystkie partie instrumentalne na "Necropolis" - oprócz perkusji oczywiście - odegrał Peter, nie dając dojść do głosu skądinąd bardzo dobrym muzykom, zwłaszcza charakteryzującemu się dosyć oryginalnym, indywidualnym stylem frazowania Voggowi. A szkoda.

2. Proletaryat "Prawda" / "Do dna" (zwiastun płyty: ???; www.proletaryat.com.pl)

Amerykanie mają Chucka Billy’ego, Philipa Anselmo, Roba Flynna i Davida Draimana, Brazylijczycy - Maxa Cavalerę, Ormianie - Serja Tankiana a Niemcy - Tilla Lindemanna. A Polacy? No cóż, nie jesteśmy może zbyt urodziwi (fakt, Polki to najpiękniejsze kobiety na świecie, ale z chłopakami jest już gorzej - spójrzcie na jakiekolwiek fotki promocyjne Behemotha z ostatnich lata - wymalowane na biało OLBRZYMIE czoło Adama Darskiego nie pozwala o sobie zapomnieć!!!), szczególnie bystrzy (fakt - mieliśmy Skłodowską i Kopernika, ale to, co ostatnimi czasy wyprawiają współczesne gwiazdy pokroju Joli "Kobiety-Konia" Rutowicz czy dumnie prezentującego za pośrednictwem autorskiegoserwisu www swoje przyrodzenie Gracjana Roztockiego woła o pomstę do nieba!!) czy bogaci (Kulczyk i Guzowaty to tylko wyjątki potwierdzające regułę - statystycznemu polskiemu "Ferdkowi" nie starcza podobno nawet na "browara", no chyba, że prawdą jest, że "media kłamią", a to co można zobaczyć w TV to manipulacja ), ale jednego nie można nam odmówić - krzykaczy o głosie potężnym niczym 10 tonowy dzwon "Ci u nas dostatek". Tytus i Litza (Acid Drinkers i masa innych projektów), Taff (Rootwater), Lipa (Illusion), Glaca (Sweet Noise), Kefir (Testor), Baryła (Horrorscope), Roguc (Coma) czy Gadzio z IRY (chociaż wydaje się, że akurat Ten Pan ostatnimi czasy nieco spuścił z tonu) - czego chcieć więcej? Grzechem było nie wspomnieć o jeszcze jednej postaci, której głos - niczym trąba jerychońska - posiada moc "burzenia murów", a serce i tzw."zmysł kompozytorski" już od przeszło 20 lat pozwalają mu na utrzymywanie się w ścisłej czołówce krajowego panteonu Rocka. Mowa oczywiście o Tomaszu "Oley’u" Olejniku, który wraz kolegami z nieśmiertelnego Proletaryatu przy okazji jubileuszu (dwie dekady na scenie) zespołu postanowił wysmażyć nam nowy, studyjny, jeszcze nienazwany album, którego kolejne "zajawki" sukcesywnie pojawiają się od jakiegoś czasu na oficjalnej stronie internetowej zespołu. Zespół po raz kolejny - wykorzystując doświadczenia nabyte przy okazji prac nad poprzednią płytą studyjną, "ReC" - przyjął oryginalny system nagrywania polegający na przygotowywaniu kolejnych utworów "w całości" podczas krótkich, kontynuowanych w pewnych odstępach czasowych sesji studyjnych, czego efektem są m.in. opublikowany jeszcze pod koniec 2008r. utwór "Do dna", czy też całkiem świeżutka "Prawda".

Proletaryat - podbnie jak np. legendarne TURBO, które grało już wszystko - od pop-rocka, aż po death-metal - nigdy nie trzymał się jednego konkretnego stylu, w przeciwieństwie jednak do ekipy Wojtka Hoffmanna, wykazywał się pewną - dosyć pokrętną co prawda -  konsekwencją w działaniu: po kilku stricte-punkowych albumach z początków działalności popełnił dwie płyty charakteryzujące się ostrzejszym brzmieniem, wyraźnie nawiązującym do thrashowej Metallicy, a następnie podkręcił moc jeszcze bardziej za sprawą krzyżówki hard core’a i nu-metalu na wydanej w 1996 roku płycie "Zuum". Żeby jednak nie było za różowo na kolejnym wydawnictwie ("Made in U.S.A.") zespół postanowił rozpocząć swoje muzyczne poszukiwania do nowa i cofnął się na moment w czasie, do znanych z debiutu brzmień punkowych, po czym znowu stopniowo zaczął intensyfikować i unowocześniać brzmienie, co znalazło swoje odzwierciedlenie pod postacią zgrabnej mieszanki ciężkiego rocka i industrialnej elektroniki na wydanej 3 lata temu płycie "ReC". Z naszych kalkulacji, uwzględniających towarzyszącą historii zespołu zasadę powtarzających się w periodycznych okresach cykli - wynika, że - wzorem skoku jaki nastąpił między płytami "IV" i "Zuum" - zespół powinien teraz po raz kolejny postawić przysłowiową kropkę nad "i", i uraczyć nas kawałkiem prawdziwego metalowego "mięsa", które zerwie czapki z głów i skruszy plomby w dziurawych zębach. Nasze przypuszczenie zdawał się potwierdzać także - były już niestety - gitarzysta grupy Konrad Jaremu, który w wywiadzie dla "Gitarzysty" (grudzień 2007) chwalił się, że koledzy z zespołu dosłownie "zmusili" go do zakupu gitary siedmiostrunowej, dzięki której zespół wzniesie się na wyżyny metalowego ciężaru (chociaż mówiąc o muzyce w kontekście wysokości dźwięku wydawanego przez siódmą strunę powinniśmy raczej mówić o brzmieniowych nizinach, czy nawet o "tonalnej depresji"). Okazuje się, że nasze przypuszczenie potwierdzają się w 100% - oba już zaprezentowane utwory wgniatają w fotel i po prostu miażdżą bezbronnego słuchacza, dokonując swoistej trepanacji czaszki i lobotomii w jednym. Nowy nabytek zespołu - znany z występów w zespole Rezerwat gitarzysta Wiktor "Diabeł" Daraszkiewicz doskonale odnajduje się w świecie ultra ciężkich dźwięków, dzięki czemu nowe kompozycje można uznać za swoistą kontynuację brzmień znanych z uznawanej nieoficjalnie za pierwszy nu-metalowy polski album płycie "Zuum". Jest naprawdę ciężko, ale jednocześnie klarownie i selektywnie. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście śpiew Oleya, który może nie jest już tym samym, smukłym, długowłosym młodzieńcem z czasów fenomenalnych "Czarnych Szeregów", a jego głos po latach jest wyraźnie niższy niż w czasach największej świetności zespołu, mimo to jego wokale (zwłaszcza partia "wchodząca" po spokojniejszym początku utworu "Prawda") robią naprawdę olbrzymie wrażenie, przez co można uznać, że chłopak jest "jak wino", im starszy, tym lepiej "smakuje". Całości dopełniają bębny Roberta Hajduka, które mają charakter bardziej punkowo-hard-core’owy niż stricte-metalowy i prostszą konstrukcję niż w przypadku występującego w przeszłości z zespołem Piotra Pniaka, przez co są bardziej konkretne i "osadzone" i dodają muzyce dodatkowej zadziorności i energii. Nowe utwory są dosyć zróżnicowane - dostępny już od dłuższego czasu "Do dna" jest bardziej rozpędzony (przy jednoczesnym zachowaniu odpowiedniej dawki ciężaru) i ma bardziej klasyczny (jak na Proletaryat) tekst, natomiast świeżo opublikowana "Prawda" jest jak potężny taran, który sunie przed siebie niszcząc wszystko na swojej drodze.

Pozostaje nam zatem już tylko czekać na premierę płyty i mieć nadzieję, że Panowie z Proletaryatu nie spuszczą z tonu i nagrają utwory co najmniej nie-gorsze niż te, które już zaprezentowano - jeśli tak się stanie, zapewniam, że efekt finalny przerośnie nasze najśmielsze oczekiwania.

3. Behemoth "Ov Fire and the Void" (zwiastun płyty: "Evangelion"; www.myspace.com/behemoth;)

Premiera nowego albumu Behemotha już "tuż tuż". Machina promocyjna ruszyła na całego i trudno oprzeć się wrażeniu, że rozdmuchana historia związku Nergala i Dody to "szczwana" autopromocyjna plotka rozpuszczona przez samych zainteresowanych - chociaż może "to właśnie jest miłość?" - faktem jednak jest, że także rodzima wytwórnia opiekująca się kapelą zintensyfikowała ostatnimi czasy swoje działania na rzecz promocji swojego nr 1 w katalogu, dzięki czemu reprezentacja "Gitarzysty" miała przyjemność uczestniczyć w przesłuchaniu nowej płyty - "Evangelion" - na długo przed jej premierą (zapowiadaną na dzień 07.08.2009r.). Prezentacja odbyła się na początku czerwca w warszawskm hotelu Rialto (ul.Wilcza). Od razu muszę się przyznać, że niewiele wyniosłem pozytywnych wrażeń z tej krótkiej sesji, co nie jest jednak w żadnym wypadku winą zaprezentowanej muzyki czy samego zespołu. Najzwyczajniej w świecie zawiodła technologia - płyta została odtworzona na malutkich, plastikowych głośniczkach przestrzennych, co w połączeniu z niemiłosierną intensywnością muzyki wykonywanej przez zespół dało nie do końca oczekiwany efekt. No dobra - nie było tak tragicznie, ale z uwagi na fakt, że było to przesłuchanie nowego albumu TEGO Behemotha, a nie jakichś podrzędnych lokalnych podlotków, spodziewałem się nieco więcej po organizatorach. Nieważne - płyta już nie długo w sklepach będzie, więc jeszcze okazja przekonać jaka naprawdę jest "Nowa Ewangelia" (to także tytuł trasy po Polsce, w którą lada moment ruszają chłopaki z Behemotha), tymczasem z dokładnym opisem poczekajmy do premiery, kiedy przyjdzie czas na recenzje. Jednak już teraz sugeruję wam niecierpliwe oczekiwanie na premierę "Evangelion" - chociażby po to, aby usłyszeć głos Maćka Maleńczuka recytującego tekst wiersza "Lucyfer" autorstwa Tadeusza Micińskiego (jak sam stwierdził Adam Darski podczas przesłuchania płyty: "Już wiem od kogo przez cały ten czas zrzynał Kostrzewski"). Myślę, że naprawdę warto, co potwierdzić może chociażby jeden z bohaterów polskiej sceny muzycznej w 2008 roku, Czesław Mozil (prywatnie podobno dobry znajomy Adama Darskiego), lider fenomenalnego - chociaż nie koniecznie stricte-gitarowego - projektu Czesław Śpiewa, który był obecny na sali przez cały czas trwania prezentacji "Evangelion" i z wyraźnym zaciekawieniem wsłuchiwał się w płynącą z "mikrych" głośników muzykę.

Tymczasem światło dzienne ujrzał już pierwszy utwór promujący album "Evangelion", czyli "Ov Fire and the Void", do którego zespół przygotowuje teledysk. Pierwsze wrażenia? Wyraźnie słychać, że Behemoth to pierwsze liga światowego metalu ekstremalnego. Słychać też, że sukces artystyczny w tym przypadku musi przekładać się także na sukces komercyjny - Behemoth współpracuje z tylko z najlepszymi, m.in. z muzykami Warrel’em Dane (wokalista Nevermore) oraz z polskim fenomenalnym pianistą Leszkiem Możdżerem, czy też z ekwilibrystami konsolety pokroju Colina Richardsona, a to na pewno kosztuje (ile? - podobno nawet sam Nergal tego nie wie, odpowiada jedynie enigmatycznie - "Spytajcie Wardzałę - czyli szefa wydającej płytę "Evangelion" wytwórni Mystic Production -, on się zajmuję TYMI sprawami") i byle kogo nie byłoby stać  na tak drobiazgowe dopieszczanie brzmienia nowej płyty oraz na udział tak "kosztownych" gości. Zatem, jak już wspomniałem, słychać, że ktoś nie poskąpił środków, aby płyta brzmiała jak należy - sound jest bardzo gęsty i selektywny, gitary brzmią tłusto i masywnie - ultra szybkie rwane partie przerywane ciężkimi akordami sprawiają wrażenie bardzo precyzyjnych i absolutnie nie ma tutaj mowy o jakimkolwiek "popiardywaniu", które może się przydarzyć każdemu, nawet królowej Metallice (niewtajemniczonym polecam dogłębną kontemplację partii gitar w koszmarnie nagranym utworze "The day that never comes" z płyty "Death Magnetic"). Wszystkie wspomniane partie instrumentów szarpanych uwydatnia ultra-szybki perkusyjny atak pałkera Inferno, którego - nie bez kozery - obwołano ostatnimi czasy absolutnym numerem "1" w świecie polskiej metalowej perkusji. "Ov Fire and the Void" może się naprawdę podobać - również mniej ortodoksyjnym miłośnikom gitarowej ekstremy, którzy za dopuszczalny szczyt dźwiękowego masochizmu uznają co najwyżej twórczość kapel pokroju Slipknot czy Soilwork - a to za sprawą bardzo umiejętnego wymierzenia proporcji w dawkowaniu dźwięków wydobywających się z poszczególnych instrumentów i wyjątkowego, niepokojącego klimatu budowanego przez rwane partie gitar, które wcale nie muszą bezmyślnie gonić przez cały czas za galopadą perkusyjną, co pokazuje właśnie omawiany utwór.

Wygląda na to, że szykuje się nam prawdziwa batalia o prawo do posługiwania się tytułem "króla polskiego death metalu". W szranki stają oczywiście ekipy Behemotha i Vadera, których płyty ukażą się w odstępie zaledwie dwóch tygodni. Oj będzie się działo…

4. Turbo "Szalony Ikar" (zwiastun płyty: "Strażnik Światła"; www.myspace.com/turboheavymetalband)

Powstała niemal 30 lat temu w Wielkopolsce grupa Turbo, mogąca się poszczycić dzisiaj mianem żywej legendy (chociaż może lepsze byłoby określenie "Dinozaury"?) krajowego rocka to niebywałe, unikalne zjawisko na polskiej scenie muzycznej. W końcu mowa tutaj o kapeli, która NA KAŻDEJ kolejnej płycie prezentowała zupełnie odmienne muzyczne oblicze; kapeli - która w swojej historii nagrała już dosłownie wszystko, zahaczając o każdą możliwą odmianę gitarowego grania: gitarowy pop; pop-rock; hard-rock spod znaku Deep Purple; inspirowany wpływami NWOBHM klasyczny heavy metal; naśladujący dokonania legend z BAY AREA  klasyczny thrash metal; nowoczesny, techniczny, thrash-speed metal ‘ala kanadyjski Annihilator; techniczny thrash/death metal spod znaku wczesnej Sepultury; rzeźnicki, bezkompromisowy death metal nasycony wpływem florydzkich tuzów "śmierć-metalu"; inspirowany płytą "Roots Bloody Roots" Sepultury nu-metal a nawet Black Metal (no dobra - z tym ostatnim może trochę przesadziłem, ale proszę posłuchajcie jakiegokolwiek utworu z płyt "Ostatni Wojownik" - to co wokalnie wyprawia tam Grzegorz Kupczyk to istna autoparodia, która woła o pomstę do nieba domagając się najwyższego możliwego wymiaru kary dla winowajcy).

Dzisiaj - po kolejnych rozstaniach i powrotach, powtarzających się końcach działalności i reaktywacjach oraz licznych roszadach personalnych - dowodzone od ponad ćwierć wieku przez niezmordowanego gitarowego shreddera, Wojciecha Hoffmanna Turbo jawi się jako zupełnie nowy twór muzyczny. W składzie nie ma już drugiego obok Hoffmana filaru grupy, uznawanego za jednego z najlepszych polskich wokalistów Grzegorza Kupczyka, który od zawsze swoją charakterystyczną barwą głosu i oryginalnym sposobem śpiewania wywierał olbrzymi wpływ na kształt serwowanej muzyki (wystarczy wspomnieć tutaj koszmarny album "Awatar", który bronił się tylko dzięki klasycznym partiom wokalnym maskującym ciągoty Hoffmana do pogoni za nu-metalowym trendami). Co więcej, oprócz znanego z występów w najlepszym okresie istnienia zespołu (pomiędzy "Smakiem Ciszy" a "Ostatnim Wojownikiem") basisty Bogusza Rutkiewicza, w składzie nie ma już żadnego z autorów największych sukcesów grupy (a było ich kilu - wystarczy wspomnieć nazwiska Andrzeja Łysowa czy wciąż współpracujących ze sobą - w ramach reaktywowanego nie dawno projektu Kazik na Żywo Roberta "Litzy" Fredricha i Tomasza Goehsa) - Hoffman postanowił tym razem otoczyć się mniej znanymi nazwiskami młodzieńców, którzy z powodzeniem mogliby widnieć w dowodzie wirtuoza gitary jako jego synowie. Największą niewiadomą w całym zestawieniu wydaje się najmłodszy stażem członek grupy, Tomasz Struszczyk, przed którym stoi najtrudniejsze zadanie - wypełnienie luki po legendarnym Kupczyku.

Premiera nowej płyty - która posiada już tytuł: "Strażnik Światła" i okładkę (którą można podziwiać na oficjalnej stronie zespołu) - przekładana był już wielokrotnie, wydaje się jednak, że prace w studio zaczynają już zmierzać ku końcowi, a wersja finalna powinna ujrzeć światło dzienne w okolicach pierwszego miesiąca 4 kwartału bieżącego roku. Na dzień 1 września zespół anonsuje premierę singla promującego wydawnictwo, jednakże dokładne szczegóły tego wydarzenia - włącznie z tytułem utworu - pozostają wciąż tajemnicą. Czego możemy się spodziewać? Zespół zapowiada kolejne po wydanej w 2005 roku "Tożsamości" klasyczne heavy-metalowe dzieło, jednakże mając w pamięci liczne, nie zawsze przemyślane zmiany stylu grupy z przeszłości możemy spodziewać się wszystkiego. W chwili obecnej jedynym przedsmakiem nadchodzącego wydawnictwa pozostaje dostępna od końca kwietnia 2008 roku za pośrednictwem oficjalnego profilu Turbo na portalu MySpace nowa wersja klasyka zespołu - pochodzącego z pierwszej płyty utworu "Szalony Ikar". I chociaż sam zespół w momencie publikacji kompozycji zarzekał się, że zaprezentowana muzyka w żadnym wypadku nie jest wyznacznikiem nadchodzącego albumu, nie da się ukryć, że wyszła ona spod ręki składu, który wkrótce zaprezentować ma nam swoje pierwsze, pełnometrażowe, wspólne dzieło i w pewnym sensie jest jego jedyną dostępną oficjalnie wizytówką. Dla słabiej obeznanych w temacie krótkie przypomnienie - najprościej oryginalną wersję utworu można opisać jako krzyżówkę klasycznego hard-rocka i NWOBHM na obrotach Slayera, albo inaczej - jako wczesne Iron Maiden, podrasowane zbyt dużą dawką amfetaminy. Jak w zestawieniu z oryginałem wypada nowa wersja? Zacznijmy od tego, że "Szalony Ikar’08" to praktycznie rzecz ujmując zupełnie inny utwór, aranżacja i stylistyka - umknęły gdzieś szaleńcze, melodyjne zagrywki i opętańczy galop basu, w miejsce których pojawiło się spokojniejsze tempo, partie czystych gitar i oszczędne, wyciszone harmonie gitarowe w tle. Również wokal Struszczyka ma nieco inny charakter niż w przypadku Kupczyka, w pewnych partiach słychać jednak, że chłopak wyraźnie stara się rozwijać w kierunku heavy-metalowym. Generalnie nowa, odmieniona wersja mogłaby się nawet podać, gdyby nie wstrząs, który zespół serwuje nam w refrenie, kiedy to zespół zupełnie "knoci" misternie zbudowany klimat partią wokalną chwilami przypominającą pseudo-rockowe dokonania bożyszcza nastolatek sprzed kilku lat - Gabriela Fleszara (czuję, że mogę się tu narazić fanom Turbo, którzy na forach wypowiadają się w superlatywach o nowym krzykaczu - nie dane mi było jednak usłyszeć go na żywo wykonującego inne, starsze utwory Turbo, natomiast w przypadku "Szalonego…" skojarzenia nasuwają mi się po prostu podświadomie). Dopiero teraz rozumiem, co zespół miał na myśli promują utwór jako wersję radiową. Brakuje również chociażby krótkiego sola - Hoffman to w końcu klasa światowa i jeden z najlepszych - obok Grzegorza Skawińskiego czy Marka Raduliego - polskich wymiataczy. Ogólnie rzecz ujmując nie jest aż tak źle - jak już wspomniałem- gdyby nie tragiczny refren- utwór można by ocenić pozytywnie, pewne moje wątpliwości wzbudza jeszcze tylko siła głosu Struszczyka - faktem jest, że Kupczyk nie nadawał się do thrash metalu a jego śpiew na "Ostatnim Wojowniku" to przykra porażka, niepotrzebne forsowanie głosu i marnowanie talentu, jednakże w kwestii mocnego, klasycznego heavy-metalu (kłania się "Kawaleria Szatana") nie miał sobie równych, czego nie mogę na 100% powiedzieć o nowym wokaliście - aczkolwiek moje odczucie być może wynika tylko i wyłącznie ze spokojnego charakteru nowej wersji "Szalonego…". Tak czy inaczej, pewne wątpliwości pozostają, mimo to chyba warto dać pewien kredyt zaufania zespołowi - poprzedni, klasycznie heavy-metalowy studyjny album Turbo "Tożsamość" wypadł więcej niż przyzwoicie, więc jeżeli po raz kolejny chłopaki nie "pogonią" za aktualnymi trendami (chociaż w sumie ostatnimi czasy pojawił się nowy, bardzo interesujący trend, zgodnie z którym dobra muzyka wraca do łask - stare kapele thrash metalowe reaktywują się na potęgę i wydają nowe płyty, więc czemu nie?) i wykorzystają drzemiący w ich głowach potencjał (cały czas wierzę, że Hoffman zagra jeszcze wszystkim oponentom na nosie - bo co do gitary, to akurat mam całkowitą pewność) - będzie dobrze.

---

Na zakończenie małe nawiązanie do wstępu niniejszego przeglądu, a konkretnie osoby naszego ambasadora ciężkiej muzyki. Czy wiecie, że wielce prawdopodobne jest, że "Evangelion" to ostatni album w dorobku Behemotha, a Nergal (o którym mowa, jeśli jeszcze się nie domyśliliście) już niedługo opuści nasze gitarowe kręgi, odłoży na stojak swoje wysłużone wiosło i zmyje z twarzy kredową maskę, aby bez reszty oddać się swojemu nowemu hobby - występom w parafialnej chórze, w otoczeniu młodych adeptów sztuki sakralnej i przyszłych członków (przepraszam - może trochę niefortunnie to zabrzmiało) moherowych legionów. Skąd taki pomysł? Otóż, cytując nasz "ulubiony" tygodnik nie-do-końca muzyczny Fakt- Nergalowi "już nie w głowie śpiew o rzeziach chrześcijan." bo "teraz śpiewają im (czarno-różowej parze, czyli Dorotce i Adasiowi- przyp. autora) chóry kupidynów" :))) No cóż - podobno "tylko krowa nie zmienia poglądów"…

Michał Czarnocki