Wywiady
Joe Satriani

Trzy dekady po wydaniu, album "Surfing With The Alien" nadal pozostaje znanym i cenionym kamieniem milowym muzyki gitarowej.

2017-06-08

Spotykamy się z Satchem, aby z tej okazji porozmawiać o powstaniu dzieła, którego popularność - poświadczona wielokrotną platyną - jest odwrotnie proporcjonalna do symbolicznych kosztów jego nagrania…

Jeśli grasz na gitarze, są duże szanse, że album "Surfing With The Alien" nie jest ci obcy chociażby ze słyszenia. Przez ostatnie 30 lat stał się on pozycją obowiązkową dla kilku pokoleń gitarzystów - lekcją mistrzowską łączenia techniki z melodią. Jednakże Joe Satriani jakiego moglibyśmy poznać na drodze prowadzącej do nagrania tej płyty, nie był jeszcze gitarową gwiazdą, jaką znamy obecnie. W połowie lat 80. Joe pracował w lokalnych sklepach muzycznych, dzieląc się swoją wiedzą z tymi, którzy chcieli się uczyć.

Dzięki wsparciu swoich uczniów, takich jak Steve Vai, Satriani zdobył kontrakt płytowy i nagrał płytę, która zwróciła na niego oczy branży muzycznej: "Not Of This Earth". Wszyscy czekali na jego drugie słowo. Niestety, nadzieje na nagranie drugiej płyty skurczyły się, kiedy podliczył posiadany budżet: 13 tysięcy dolarów. To duża kwota, ale w tamtych czasach profesjonalnie realizowane produkcje pochłaniały 100 tysięcy dolarów lub więcej. Z pomocą producenta Johna Cuniberti, Joe zaszył się jednak w studiu Hyde Street w San Francisco, aby wykorzystać każdego centa z dostępnego budżetu. Tak narodził się album, którego melodyjny shred w kawałkach takich jak "Always With Me, Always With You" czy "Satch Boogie" wstrząsnęły branżą gitarową.

PAMIĘTAJ O KORZENIACH


"Główną ideą tej płyty było pokazanie wszystkiego co lubiłem w gitarze elektrycznej, moich korzeni, a także gitarzystów, których cenię po dziś dzień. Przeszedłem od Chucka Berry’ego do Hendrixa, od Wesa Montgomery’ego do Allana Holdswortha, chciałem święcić każdego z nich. Dorastałem słuchając The Beatles i Rolling Stones, uczyłem się od Jimmy’ego Page’a, od Erica Claptona i Jeffa Becka, więc o tych wpływach także nie chciałem zapomnieć. Ale z drugiej strony duża część mnie to Tony Iommi i Billy Gibbons. Jestem sumą tych wszystkich muzyków, których uważałem za wielkich i chciałem, aby to było słychać na tej płycie. Tak przedstawiłem tę płytę Barry’emu Kobrinowi - prezesowi Relativity Records. Wówczas on spojrzał się na mnie z rozbawieniem, bo w tamtych czasach takie podejście nie było zbyt modne. Zapytał, czy album będzie w stylu kawałka ‘Satch Boogie’, który słyszał na żywo. Odpowiedziałem: ‘Yeah, coś w ten deseń, z kilkoma zakrętami tu i ówdzie.’"

WYKORZYSTUJ TO CO JEST


"Kiedy nagrywałem tę płytę miałem tylko dwie gitary Kramera, model Pacer. Jedna z nich była poskładana z części, które znalazłem w Guitar Center. Była całkiem niezła, jeśli twoim marzeniem było granie kompletnie rozstrojonych rzeczy. Ale z braku kasy nauczyłem się wykorzystywać wszystko co miałem pod ręką i na tym powstał mój pierwszy album. Potem dokupiłem drugiego Kramera, jakiś budżetowy model z trzema singlami. To było najcieńsze brzmienie jakie w życiu słyszałem - wykorzystałem go w ‘Ice 9’. To były beznadziejne gitary, ale wówczas byłem wdzięczny firmom takim jak Kramer, że ktoś taki jak ja, z ograniczonymi środkami finansowymi, mógł sobie kupić taki instrument i zrealizować swoje marzenia."

BĄDŹ ELASTYCZNY


"Miałem też gitarę, którą sobie sam zbudowałem z różnych części - klonowy korpus Strata Boogie i gryf ESP w stylu vintage z hebanową podstrunnicą i radiusem 7 ½ cala. Gdyby nie to, że potrzebowałem mostka tremolo, to wykorzystywałbym tę gitarę - prosta, jasna, funky. Nadal mam to wiosło i na każdej wydanej przeze mnie płycie symbolicznie pojawia się w którymś miejscu. Mój techniczny - Gary Brawer - zrobił mi gotowe płytki z różnymi konfiguracjami pickupów. Mocniejszy zestaw miał set JB plus ‘59, więc w tamtych czasach kiedy potrzebowałem czegoś w stylu single-coil, musiałem poprosić muzyków z zespołu o chwilę przerwy, zdjąć struny, odkręcić płytkę, wstawić nową, założyć struny, nastroić, itd. Dość upierdliwe, ale tak to jest jak się nie ma pieniędzy na instrumenty.

Miałem 3 gitary i mnóstwo pickguardów do nich, które wymieniałem w zależności od potrzeby. W latach 80. kiedy chciałeś mieć jakieś brzmienie na płycie, to musiałeś je dokładnie tak zagrać. Trzeba to było zrobić precyzyjnie i za pierwszym razem - nagrywaliśmy na dwucalową taśmę, a stać mnie było jedynie na dwie rolki tej taśmy. Nie było wtedy tej komputerowej edycji "wytnij-wklej", którą możesz się dziś bawić 24 godziny na dobę. Jeśli popełniłeś błąd, to edytowanie odbywało się za pomocą ostrego narzędzia - fizycznie cięło się i kleiło tę taśmę, której nie miałem wiele. Więc czasem, kiedy coś poszło nie tak, trzeba było podjąć decyzję: ‘OK, pieprzyć ten refren, nie potrzebujemy go.’ Braliśmy nożyczki i taśma lądowała w koszu na śmieci."

ŚWIEŻYM BĄDŹ


"Solówka w ‘Crusing Day’ była naprawdę długa, więc pomyślałem sobie, że lepiej będzie jak ją jakoś opracuję. I tego właśnie żałuję, bo układanie solówek to coś co cię wcześniej czy później zabije podczas grania koncertów. Komponowanie na sztywno i trzymanie się tego nuta w nutę to skuteczny zabójca solówek. Najlepsze jest wyważenie części układanej i improwizowanej tak, aby publiczność czuła zarówno znany sobie temat, jak i świeżość muzyki. Kawałki takie jak ‘Always With Me, Always With You’. ‘Satch Boogie’, ‘Echo’ czy ‘Surfing With The Alien’ mają zarówno rozpoznawalne części, jak i takie, gdzie można sobie poszaleć i rozwinąć kompozycję podczas występu na żywo."

PROSTOTA TO SEDNO


Miałem taki moment olśnienia, kiedy siedziałem w hotelu i komponowałem, że nie powinienem bać się zwykłych tonacji durowych i prostych progresji. Rok po roku obserwuję, jak ludzie eksplorują te wszystkie skomplikowane układy, zmiany metrum, tonacji, nieparzyste podziały, a wszystko to najlepiej w smutnych minorowych tonacjach. Serio? Kiedyś grałem koncert na dużym stadionie, było tam może ze 100 tysięcy ludzi. Uderzyło mnie jak reagują na prostą melodię - nagle cały stadion zaczął śpiewać, te sto tysięcy serc połączyło się w jeden organizm. Pomyślałem: ‘Wow. To jest właśnie człowieczeństwo. Ludzie, którzy zebrali się razem i połączyli razem dzięki kilku dźwiękom, które dotarły do samego sedna ich duszy. Nie zrobili tego dlatego, że ktoś wyciskał pasaże w metrum 17/9 w czterech różnych tonacjach jednocześnie.’

Uwielbiam prostotę i osiąganie celu dzięki trzem właściwym akordom. Uwielbiam powstrzymywać się przed dodaniem do czegoś co działa 17 nowych akordów, które są tam kompletnie niepotrzebne. Przykładem takiej prostoty jest podkład do ‘Circle’: to zaledwie trzy akordy popularnej progresji I-IV-V. A jednocześnie dzięki połączeniu wszystkich elementów tego utworu odczuwamy napięcie i jego rozwiązanie. Nauczyłem się tego od wielkich klasycznych kompozytorów - konfrontowanie ze sobą prostoty i złożoności to bardzo skuteczne narzędzie."

MYŚL DO PRZODU


"Kiedy nadszedł czas nagrywania ‘Always With Me, Always With You’, zagrałem Johnowi partię, w której pełno było chorusa i echa, ale on powiedział: ‘Nie będę nagrywał tego gówna, bo w życiu nie damy rady potem tego zmiksować. Może podepniemy cię bezpośrednio do recordera?’ Tak więc wpięliśmy tego czarnego Strata Boogie prosto w preamp mikrofonowy konsolety i nagraliśmy na taśmę te suche, pozbawione efektów arpeggia. Potem, kiedy przeszliśmy do miksowania i nakładania na siebie różnych warstw kawałka zrozumiałem, że John miał rację - on myślał do przodu. Mówił: ‘Kiedy dodasz instrumenty perkusyjne, a ta melodia znajdzie się na swoim miejscu, nie możesz mieć tych arpeggiów wpadających na siebie przez delay.’ Biorąc pod uwagę, że jestem gitarzystą marzycielem, wiecznie z głową w chmurach, który nie myśli o realiach, a tylko chce grać, grać i grać, musimy podziękować Johnowi, że przejął wówczas pałeczkę i zapanował nad sytuacją."

WYKORZYSTAJ NA NOWO


"Chciałem rozwinąć tapping na gitarze elektrycznej w rejony, w których jeszcze nikt nie był. Tak więc zanim nagrałem ‘Midgnight’, zastanawiałem się: ‘Co mógłbym zrobić, czego Eddie Van Halen jeszcze dotąd nie dokonał.’ Eddie jest absolutnym geniuszem - był wzorem dla mojego pokolenia, ale nie chciałem mu deptać po piętach. Wymyśliłem sobie, że dwie odróżniające mnie od niego rzeczy to moja teoria ‘Pitch Axis’ oraz pomysł na specyficzne ułożenie progresji akordów na gryfie na dwie ręce. Wziąłem więc znaną technikę - tapping - i zrobiłem za jej pomocą coś zupełnie nowego.

BĄDŹ SOBĄ


"Uwielbiam improwizować w studio i zawsze aranżuję sobie w nim przestrzeń tak, jakbym grał na żywo przed publicznością, którą w tym wypadku najczęściej jest John Cuniberti. On jest dość skuteczny w mówieniu mi: ‘Ojej, to było totalnie do dupy’ albo ‘Nie ma takiej siły, którą zmusiłbyś mnie do skasowania tego - to było genialne.’ Cenię to sobie, bo jako gitarzysta nie zawsze czuję podczas nagrywania co jest OK, a co nie jest. Myślę, że to jest właśnie rola producenta, a jeśli jeszcze jest to twój przyjaciel, który szczerze powie co powinieneś skasować, a czego nie - jesteś zwycięzcą. Pamiętam kiedy po przyszedł do mnie Steve Vai, a ja puściłem mu ‘Surfing...’ po raz pierwszy. Powiedział, że płyta brzmi naprawdę dobrze, ale zwrócił uwagę na solo w ‘Crusing Day’: ‘Chyba je trochę przekombinowałeś?’ Uśmiechnąłem się, bo Steve to ktoś kto zna mnie od podszewki, zna całą moją historię. Wystarczy, że rzuci uchem i od razu wie wszystko. Znamy się od dziecka i wie, że lubię improwizowane solówki, więc kiedy usłyszał coś co brzmiało na wcześniej skomponowane, uznał to za nienaturalne. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ten jego komentarz będzie mnie prześladował przez całe życie, przy wszystkich moich płytach."