Średnio 200 koncertów rocznie przez ostatnie 40 lat - Sco z pewnością zasłużył na miano "weterana sceny". Z mistrzem rozmawiamy o zamieszkach i o tym, jak szczoteczka do zębów może uratować życie…
Kiedy zagrałeś swój pierwszy koncert?
Swój pierwszy występ zaliczyłem w szóstej klasie - miałem wtedy 12 lat. Zagrałem z Timmym Cunninghamem aranżację utworu "Greensleeves" - on śpiewał, a ja akompaniowałem. Sześć miesięcy później mieliśmy już zespół: gitara, dwa akordeony i perkusja. Zagraliśmy w kościele, zarabiając 5 dolarów do podziału na cały zespół. Pamiętam, że nie byłem w stanie nastroić gitary.
Co aktualnie wozisz ze sobą na koncerty?
To zależy od kontekstu, bo mam różne zespoły. Jeśli chodzi o klasyczny jazz to zestaw jest prosty - dwie gitary Ibanez AS200 z lat 80. oraz wzmacniacze Fender Deluxe. Jeśli gram coś, co wymaga ode mnie nieco więcej barw, zabieram mały pedalboard, w którym mam tylko przester, tremolo i tuner. Kiedy gram ze swoim Überjam Band lub Medeski, Martin and Wood, albo w sytuacjach takich jak ostatnia trasa z Bradem Mehldau po Europie - wtedy zabieram duży pedalboard. Jeśli muzyka opiera się na dużych głośnościach, wymieniam Deluxe’y na Voxy AC30. I to w zasadzie wszystko.
Jakie dziwne sytuacje z trasy przychodzą Ci do głowy?
Człowieku, przez te wszystkie lata nazbierała się ich cała masa. W 1976 grałem z Billym Cobhamem jedną z moich pierwszych tras po Europie. Koncert był we Włoszech, przed nami występowało Weather Report z Jaco Pastoriusem na basie. Nigdy tego nie zapomnę. Wchodzimy tam, a Jaco gra kawałek chowając się za wzmacniaczem, ponieważ od frontu trwają jakieś zamieszki. Była tam demonstracja polityczna, która z czasem przerodziła się w uliczną burdę. Kiedy przyszła nasza kolej na scenę leciały już butelki i kawałki chodnika. Weather Report uciekło do garderoby, a my zaraz za nimi. I tam zostaliśmy uwięzieni, aż do przyjazdu policji, która miała zrobić porządek. Menadżer wybił szybę w oknie, żebyśmy mogli uciec od tyłu.
Bez jakiego przedmiotu niezwiązanego z muzyką nie mógłbyś żyć w trasie?
Pierwsza rzecz, która mi przychodzi do głowy to szczoteczka do zębów, a potem paszport. Te dwie rzeczy są niezbędne, a bez pozostałych można się lepiej lub gorzej obejść. Straciłem swój bagaż tak wiele razy, ale paszportu nigdy. Teraz, kiedy jestem starszym panem, potrzebuję też lekarstw, które biorę codziennie. Lubię też mieć przy sobie czytnik Kindle, który zastąpił mi książki. Te rzeczy zwykle trzymam przy sobie - całą resztę linie lotnicze mogą sobie gubić.
Co masz w swoim riderze?
Głównie przekąski. Pozostałe rzeczy to formalna nuda - upomnienie, że ma być czysto, wskazówki jak ma wyglądać przyjazny pokój hotelowy, takie rzeczy. Oczywiście przywykliśmy, jako muzycy jazzowi, do ustępstw i kompromisów - ale nie mówcie o tym organizatorom koncertów.
Jaka była najlepsza sala w jakiej grałeś?
Jestem szczęściarzem - mam już 64 lata, a przez ostatnich 40 lat mojego życia gram po 200 koncertów rocznie. Grałem w wielu fantastycznych miejscach. Jeśli miałbym wybierać to byłoby to któreś z tych miejsc we Włoszech, jak Cremona, Perugia, Teatro del Pavone. Bardzo lubię niewielkie sale koncertowe, szczególnie te europejskie. Pomimo mniejszych rozmiarów nadal można zmieścić w nich kilkaset osób.
Jaka była Twoja najgorsza podróż?
Wybieraliśmy się z Nowego Jorku do Dżakarty. Nasz agent powiedział, że wyjeżdżamy w niedzielę. Pomyślałem: "Koncert jest we wtorek, wyjeżdżamy w niedzielę - pewnie będziemy na miejscu w poniedziałek." Nic z tych rzeczy. Wylecieliśmy w niedzielę o 11:00, a na miejsce przybyliśmy we wtorek około południa, zatrzymując się po drodze w Los Angeles, Singapurze i Tajwanie. Musieliśmy gnać na próbę prosto z samolotu - to była ostra jazda.
Jakie masz sposoby zyskania przychylności publiczności?
Trzeba być po prostu sobą - ludzie to lubią. Gramy jazz bez wokalu, więc jest nam nieco trudniej zakomunikować słuchaczowi, co nam w duszy gra. Niemniej jeśli pogawędzisz z publiką pomiędzy kawałkami, pokażesz ludzką twarz, wszystko będzie dobrze.
Jak się rozgrzewasz przed koncertem?
Zwyczajnie: gram na gitarze i nic poza tym. Pobrzdąkam parę minut, przypomnę sobie harmonię do pierwszego numeru, żeby wejść w rolę, a potem mam nadzieję, że całość pójdzie po mojej myśli.
Jaki jest Twój ulubiony album koncertowy?
Sięgnę pamięcią daleko w przeszłość, do czasów kiedy byłem małym chłopcem, który miał płytę BB King "Live At The Regal". Większość płyt jazzowych, których słucham, jest "koncertowa" w tym sensie, że nawet jeśli muzycy grali w studio, to przecież na tak zwaną "setkę", nie poprawiając nic potem, ani nie dogrywając śladów. Jeśli chcę posłuchać muzyki robię to co wszyscy inni ludzie - włączam YouTube i przekopuję sterty dostępnej tam muzyki.