Okazją do rozmowy z Sylwestrem Zimonem, gitarzystą i wokalistą The Sabała Bacała jest 15-lecie działalności zespołu oraz niedawna premiera jego drugiej płyty "Urodzeni w PRLu".
Czy po 15 latach istnienia, taki zespół, jak Wasz ma się jeszcze przeciwko czemu buntować?
Inspiracje do sprzeciwu są wszędzie. Wystarczy włączyć wiadomości. Można czerpać garściami z tego, co tam się dzieje. Nasz bunt nie dotyczy jednak spraw czysto politycznych. W tekstach skupiamy się na bardziej uniwersalnych, społecznych tematach i zwykłych ludzkich sprawach. Gdybym miał uogólnić, to płyta "Urodzeni w PRLu" jest w dużej mierze o byciu w opozycji do współczesnych czasów. Nawet sam tytuł stawia nas w opozycji do pokolenia, które nastąpiło po nas. Z perspektywy czasu widzę, że różnice są spore. Kiedyś, jak byliśmy dzieciakami, nie było Internetu, tej płytkiej potrzeby lansu i życia na pokaz.
Czyli nie jest to album sentymentalny, nostalgiczny, powracający do czasów Waszego dzieciństwa.
W dużej mierze tak, chociaż kawałek "1985" ma w sobie trochę z tej nostalgii. Trochę tego sentymentu też jest. Do nagrań zaprosiliśmy gości, z którymi zaprzyjaźniliśmy się przez te 15 lat grania, a są to m.in. członkowie zespołów Warsaw Dolls, Mindfield, czy Diaboł Boruta. Jeżeli chodzi o sentymenty, wywodzimy się z czasów, kiedy nie siedziało się przed komputerem, a latało się za piłką, czy bawiło na trzepaku. Mamy sentyment do przeszłości, kiedy zaczynaliśmy grać. Mam wrażenie, że jedną nogą byliśmy w tych lekko PRLowskich klimatach, kiedy wszystkiego brakowało. Nie mieliśmy żadnego sensownego sprzętu. Znajomy z technikum zrobił nam pseudo wzmacniacz basowy o mocy 5W, a rozpadającą się perkusję Polmuz kupiliśmy za pieniądze zarobione na kolędowaniu. To były ciekawe czasy. Teraz dzieciaki mają łatwiejszy start, jeżeli chodzi o dostęp do sprzętu, czy miejsc do grania.
Takich zespołów, jak Wasz jest dość mało w Polsce. Stoicie trochę w opozycji do szeroko pojętego punkowego grania.
To prawda. Jak popatrzysz na Czechy, Słowację, czy kraje skandynawskie, to melodyjny punk rock w naszym stylu ma się dobrze. Nasza druga płyta jest nieco cięższa od debiutu, ale wciąż jest to melodyjne granie, czerpiące zarówno z polskiego, jak i z amerykańskiego punk rocka. Trzymamy się od lat zasady DIY, robimy swoją muzykę i nie oglądamy się zbytnio na scenowe trendy. Na pewno nie zaczniemy grać metalcore’a, bo byłoby to śmieszne.
Znajdujesz jakiś wspólny mianownik między pierwszą, a drugą płytą The Sabała Bacała?
Podstawowym wspólnym mianownikiem jest zespół. Gramy w niezmienionym składzie od 2003 roku. Jesteśmy mocno zżyci ze sobą. Jeżeli chodzi o brzmienie, to myślę, że nadal gramy w swoim charakterystycznym melodyjnym punk rockowym stylu. Mam jednak wrażenie, że tym razem postawiliśmy na bardziej różnorodne granie i lepszą realizację, niż na debiucie. Jest też więcej ostrzejszych momentów. Pojawiła się m.in. podwójna stopa, której nie było na poprzedniej płycie. Jest więcej chórków, których wcześniej praktycznie nie było. Dołożyliśmy w niektórych miejscach harmonie na trzy głosy, co było dość ciekawym doświadczeniem i w moim przekonaniu wyszło bardzo fajnie. Swój wkład dołożyli też goście. Generalnie, są podobieństwa i różnice. Myślę, że te różnice mogą być zaskakujące.
Odrzuciliście dużo materiału?
Wręcz przeciwnie. Pierwotnie zamierzaliśmy zrobić EPkę z czterema utworami. W międzyczasie pojawiły się nowe kawałki, więc postanowiliśmy też je nagrać. Nagraliśmy te, które lubimy i gramy na koncertach. Finalnie wyszła płyta krótsza zaledwie o kilka minut od debiutu. Mamy już szkice nowych kawałków, ale nasza trzecia płyta nie ukaże się wcześniej, niż w 2018 roku. Na spokojnie.
Co sprawiło, że jednym ze źródeł inspiracji do napisania utworu "Carpe Dzień (Fight Club)" był film "Fight Club"?
Dużo czytam i z tyłu głowy zawsze coś zostaje. Przeczytałem większość książek Chucka Palahniuka, a to pomysłowy gość z dość punk rockowym przekazem. Nie jest to jednak tekst będący wprost adaptacją jego książki. "Carpe dzień" to kawałek o ludziach, którzy pracują w korporacyjnym schemacie godzinowym, a po pracy zaczynają życie odmienne w stosunku do tego, co robią przez większość dnia. Mają swoje drugie oblicze i potrzebują dać odpór rzeczywistości. Jest w tym coś z tego rozdwojenia jaźni z "Fight Clubu" i jest coś z własnego doświadczenia związanego z pracą przy biurku (śmiech).
Nawiązując do tytułu utworu "Punkowa Legitymacja" - czy z punk rocka można kiedyś wyrosnąć?
Jeżeli ktoś zajmuje się punk rockiem nie dlatego, że kiedyś było to modne, to trudno z tego wyrosnąć. Punk rock to nie tylko muzyka. Dla mnie to zbiór wartości, którymi kieruję się w codziennym życiu. Sposób na bycie w porządku wobec siebie i innych, trzymanie się własnych zasad, nie uleganie konformizmowi i sztucznym podziałom. Punk to również otwarty umysł. Czy kiedyś z tego wyrosnę? Mam nadzieję, że nie!
Utwór "Punkowa Legitymacja", o którym mówisz, dotyka problemu zamykania się tego środowiska. Jest też nawiązaniem do jednego z komiksów Prosiaka. Kiedyś punk rock był bardziej otwarty, niż jest teraz. Ja zawsze punk rock rozumiałem jako otwartość i pewną wspólnotowość, a nie dzielenie się i tworzenie sztucznych podziałów. Przypomnij sobie pierwsze punk rockowe polskie kapele. Zespoły takie, jak Brygada Kryzys, Deuter, czy Tilt. W ich graniu czuć było tę otwartość. Obecna scena hardcore punkowa staje się hermetyczna. Czasem mam wrażenie, że mimo tego, że działamy na niej od lat, to tej tytułowej legitymacji nie mamy (śmiech). Trzeba mieć do tego zdrowy dystans. Dobrym przykładem jest The Analogs, który konsekwentnie robi swoje, trzymając się z dala od sztucznych podziałów.
Utwór "Punkowa Legitymacja", o którym mówisz, dotyka problemu zamykania się tego środowiska. Jest też nawiązaniem do jednego z komiksów Prosiaka. Kiedyś punk rock był bardziej otwarty, niż jest teraz. Ja zawsze punk rock rozumiałem jako otwartość i pewną wspólnotowość, a nie dzielenie się i tworzenie sztucznych podziałów. Przypomnij sobie pierwsze punk rockowe polskie kapele. Zespoły takie, jak Brygada Kryzys, Deuter, czy Tilt. W ich graniu czuć było tę otwartość. Obecna scena hardcore punkowa staje się hermetyczna. Czasem mam wrażenie, że mimo tego, że działamy na niej od lat, to tej tytułowej legitymacji nie mamy (śmiech). Trzeba mieć do tego zdrowy dystans. Dobrym przykładem jest The Analogs, który konsekwentnie robi swoje, trzymając się z dala od sztucznych podziałów.
Dojrzeliście muzycznie na drugim albumie?
Zdecydowanie tak. Płyta jest bardziej przemyślana i konkretna. Kiedyś nasz przekaz był bardziej rozrywkowy, a teraz staramy się mówić o ważniejszych sprawach i robić to w bardziej dojrzały sposób.
Podstawą Twojego brzmienia jest Fender Stratocaster i Gretsch.
Dokładnie. Po budżetowym Mayonesie, na którym rozpoczynałem przygodę z gitarą, przesiadłem się na meksykańskiego strata z 2003 roku i jest to jedna z najlepszych gitar, z jakimi miałem do czynienia. Moja druga koncertowa gitara to Gretsch Electromatic. Szukałem alternatywy brzmieniowej dla strata, a Gretsch taki jest. Nie jest to gitara z brzmieniem typowego Les Paula. Gra wręcz bluesowo, co pasuje do mojego nie "przegainowanego" stylu. No i na pewno dobrze wygląda na zdjęciach (śmiech).
Która z gitar jest Ci bliższa?
W studio wolę Fendera. Natomiast na koncerty Les Paulowy kształt Gretscha jest wygodniejszy. Nie jestem w stanie tego racjonalnie wytłumaczyć. Pewnie zawiera jakiś magiczny składnik uwalniający ducha rock’n’rolla.
Twój pedalboard jest dość spory, jak na punk rockową stylistykę.
Tak, mimo tego, że w punk rocku nie wykorzystuje się wielu efektów, moja decha faktycznie jest duża i często fascynuje ludzi na koncertach. Głównie facetów, więc duży pedalboard nie jest sposobem na zaimponowanie dziewczynom (śmiech). U mnie w dużej mierze wynika to z tego, że gram na headzie Orange Dual Terror z dwoma kanałami i niewielkimi możliwościami korekcji brzmienia. W pedalboardzie mam equalizer MXR, reverb Marshalla, delay DD-5 Bossa, a do dopalania brzmienia używam Tube Screamer Ibaneza w nowej miniaturowej wersji. Świetny efekt za rozsądne pieniądze. Gdybym miał we wzmacniaczu pokładowy boost, czy pogłos, pewnie nie korzystałbym z tych efektów. Jednak wielką przewagą Dual Terrora jest jego niewielki rozmiar i brzmienie. Małe kluby, czy duże sceny — wszędzie sprawdza się doskonale. Mam w pedalboardzie też trochę oldschoolowego sprzętu, jak choćby mini bramka szumów Guyatone z lat 90-tych, czy świetny, niszowy efekt Radar Phase od Hexe. Moim postanowieniem noworocznym jest jednak odchudzenie swojego boardu. Co finalnie się w nim znajdzie? Zobaczymy.
Jak kształtuje się Wasza przyszłość koncertowa na ten rok?
Obecnie potwierdzamy szczegóły. Pierwsze koncerty planujemy w lutym. Najlepiej śledzić naszą stronę internetową: www.thesabalabacala.com i Facebooka. Tam znajdziecie wszystkie aktualne informacje dotyczące naszej płyty i koncertów. Widzimy się!
Rozmawiał: Wojciech Margula
Zdjęcia: Rafał Nowak