Czy można tworzyć zespół rockowy będąc jego jedynym członkiem? Można i Torre Florim jest tego najlepszym przykładem! Właśnie z nim rozmawiamy o jego skromnych początkach, rozwoju De Staat i planach na przyszłość.
De Staat został założony przez ciebie jako jednoosobowa formacja. Powiedz, jak w twoim odczuciu obecna idea całego projektu różni się dziś od tego, czym miała być w swych pierwotnych założeniach?
No cóż, kiedy zaczynałem projekt pod nazwą De Staat chciałem po prostu nagrać swój album. Prace nad nim dostarczały mi dużo radości, ale w pewnym momencie stało się dla mnie jasne, że samemu może być mi dość trudno go dokończyć. W tamtym czasie znałem paru muzyków z innych kapel i postanowiłem pokazać im dotychczasowo nagrany materiał, który zachęcił ich do współpracy ze mną - myślę, że od tamtego czasu mogliśmy już uważać się za zespół. W dalszym ciągu lubię pierwszy album, gdyż dobrze oddaje moją osobowość, jednak w miarę jak wspólnie z chłopakami zaczęliśmy grać na żywo i tworzyliśmy kolejne utwory, efekty okazywały się znacznie lepsze. Drugi album można uważać za oficjalny początek naszej pełnej współpracy. Razem go nagrywaliśmy, razem jeździliśmy grać na koncertach i choć często dalej pisałem piosenki sam, to wspólna działalność była tu najważniejsza stając się zalążkiem obecnej koncepcji zespołu De Staat. Dziś każdy z nas odgrywa ogromną rolę w procesie produkcji nowych nagrań i razem dążymy do wyznaczonych sobie celów.
Zadałem to pytanie, bo ciekawi mnie jak wygląda wasza współpraca dzisiaj. Ty przecież w dalszym ciągu masz najwięcej do powiedzenia w temacie pisania piosenek i produkcji, wiec trzymasz de facto kontrolę nad wszystkim, co robicie.
Jeśli mam być szczery, to tak, kocham mieć nad wszystkim kontrolę (śmiech). Myślę jednak, że w przypadku naszej formacji nie jest to tak istotne, bo każdy z nas wie, z czym radzi sobie najlepiej. W moim przypadku jest to właśnie kwestia trzymania pieczy nad ogółem naszej działalności, poszukiwania potencjalnych dróg rozwoju dla naszej twórczości. Chłopaki są z kolei znakomitymi profesjonalistami w zakresie granej przez siebie muzyki, tak więc każdy z nas wnosi równie duży wkład w istnienie zespołu. Jesteśmy też po prostu przyjaciółmi, których dobre relacje są przecież niezwykle ważne przy jakiejkolwiek wspólnej pracy, zwłaszcza jeśli gramy razem praktycznie już od dziesięciu lat. Dużo zespołów rozwiązuje się nie z powodu braku wspólnego pomysłu na sferę muzyczną czy braku inspiracji, ale właśnie z racji tego, że cholernie ciężko jest wytrzymać w grupie z tymi samymi ludźmi przez długi czas. My możemy uważać się więc za szczęściarzy, gdyż nasze relacje pozytywnie nakręcają muzyczną kreatywność i pozwalają rozładować napięcie w trakcie trudnych i długich tras koncertowych.
Utwory "Firestarter" oraz "Down Town" zostały wykorzystane w ścieżkach dźwiękowych do gier wideo. Jak to się stało i czy sam uważasz się za gracza?
Jestem nim teraz, choć nie byłem graczem w momencie, kiedy tworzyłem te utwory. Z grami więcej wspólnego miałem oczywiście w młodości - grałem wtedy na komputerze, który gdy miałem kilkanaście lat zaczął mi służyć także do tworzenia muzyki. Co tego wykorzystania naszej muzyki w grach - to dość złożony proces, na który składa się współpraca z wydawcą danej gry, polegająca na dogadywaniu wielu rozmaitych kwestii. W przypadku Down Town wyglądało to tak, że EA szukało kapel, które chciałyby stworzyć piosenkę do soundtracku w FIFA 14. Przebrnęliśmy przez kolejne etapy weryfikacji i po pewnym czasie otrzymaliśmy wiadomość, że nasz utwór znajdzie się grze. W przypadku Firestartera była trochę odmienna sytuacja, ponieważ piosenka ta powstała z myślą umieszczenia jej na albumie z coverami utworów wielu znanych artystów. Po nagraniu muzyki i stworzeniu teledysku byliśmy z siebie zadowoleni, tym bardziej że samo The Prodigy podeszło do tego covera bardzo entuzjastycznie. Potem jednak skontaktował się z nami wydawca gry Just Cause 3, wyrażając chęć wykorzystania Firestartera w ścieżce dźwiękowej. Dalej poszło jak zwykle, czyli wymiana mnóstwa maili i doprowadzenie tematu do jego finalizacji.
Wspomniałeś o teledysku do "Firestartera". Chciałbym dowiedzieć się jednak nieco więcej o teledysku do utworu "Witch Doctor". W klipie tym było mnóstwo komputerowych efektów, zaś jego zrobienie pewnie kosztowało sporo czasu i pieniędzy. Jak duże znaczenie jako medium towarzyszące waszej muzyce mają dla was teledyski w dobie YouTube?
Spore, ale w dzisiejszych czasach trzeba mieć na uwadze, że decydując się na tworzenie jakiegoś klipu z zamiarem przyciągnięcia jak największej grupy odbiorców nie można oszczędzać na jego jakości. Jeśli będzie on wyłącznie "fajny" i "spoko", to kasa wydana na jego tworzenie jest wyrzucona w błoto. Osobiście uważam, że teledysk jest też częścią całego procesu artystycznego. Bycie w zespole nie jest równoznaczne wyłącznie z produkcją muzyki, gdyż oprócz tego trzeba również dbać o formę przekazu tworzonych treści i między innymi dlatego lubię tworzyć i przykładam dużą wagę do kwestii teledysków.
Wracając do De Staat. Do tej pory wydaliście cztery EP-ki i dwie produkcje live, z których jedna jest zapisem DVD z koncertu w Lowlands, druga poświęcona jest zaś zeszłorocznemu występowi w Utrechcie. Zastanawiam się, dlaczego w połowie przypadków decydujecie się na wydawanie albumów live? Czy uważacie, że najlepszy odbiór wśród fanów macie podczas występów na żywo?
Trudne pytanie, ale z pewnością mogę powiedzieć, że nagrania live są dla nas bardzo ważne. Myślę też, że dla słuchaczy opcja słuchania utworu wykonanego na żywo podczas określonego wydarzenia w danym miejscu i czasie jest nieco innym, być może bardziej utrwalającym się pamięci sposobem kontaktu z muzyką niż odsłuch nagrania studyjnego, które puszczane w radiu brzmi zawsze tak samo. Nagrania live są też niezłą okazję do śledzenia przez fanów, jak zmieniał się sposób gry danego zespołu na przestrzeni wielu lat jego działalności. Nie zapominajmy też, że występy na żywo dają masę radości również nam, artystom.
Jasne. Wiele zespołów żyje wręcz swymi koncertami, bo dają im one zastrzyk adrenaliny i siłę do dalszej pracy. A skoro jesteśmy już przy występach - niedługo zawitacie do Polski. Czy jesteście podekscytowani perspektywą występu w naszym kraju? (zespół wystąpi 29 stycznia w warszawskiej Stodole - przyp. red.)
Oczywiście! Byliśmy już tu przecież wcześniej i bardzo nam się podobało. Mówiąc szczerze nie wiemy jeszcze zbyt wiele o Polsce, ale przy okazji poprzednich podróży przekonaliśmy się, że jest tu naprawdę fajnie. Sama świadomość tego, że przyjeżdżasz do mało znanego sobie kraju, a na koncercie widzisz mnóstwo ludzi znających na pamięć słowa wszystkich twoich utworów, jest niesamowitym uczuciem.
Gdzieniegdzie pojawia się informacja, że napisałeś swój pierwszy album jako projekt zaliczeniowy na szkolnych zajęciach z muzyki. Czy to prawda?
To była pewnego rodzaju wymówka. Zawsze chciałem zajmować się produkcją muzyki, więc ów projekt był pokrętną drogą na znalezienie uzasadnienia, że poświęcam tyle czasu na prace nad albumem. Mój nauczyciel wspierał mnie w tym co robię, a ja przy okazji miałem czas i warunki do tego, aby uczyć się tworzenia muzyki. Tak więc można powiedzieć, że było to połączenie przyjemnego z pożytecznym - pracowałem nad zaliczeniem do szkoły i jednocześnie poświęcałem czas muzyce.
Kto by pomyślał, że da radę w taki sposób upiec przysłowiowe dwie pieczenie na jednym ogniu. De Staat przekształcił się z jednoosobowego projektu w prężnie działający zespół, który supportuje na festiwalach wiele gwiazd sceny muzycznej pokroju Muse. Jaki jest twój kolejny cel w kontekście działalności muzycznej? Gdzie widzisz siebie i zespół za jakieś pięć, dziesięć lat?
A wiesz, że często o tym myślę? Jeśli jesteś w zespole i brakuje ci ostrożności, to z czasem do twego życia może wkraść się rutyna, przez którą łatwo paść ofiarą utartych schematów wpływających na kreatywność oraz wiele innych kwestii. W ciągu kolejnych kilku lat będziemy starać się być jak najbardziej oryginalni, zachowywać twórczą świeżość i starać się jak najlepiej łączyć ze sobą różne aspekty rzemiosła artystycznego. Przykładem może być tu większe przyłożenie wagi do kwestii teledysków czy wystąpień na żywo, będącymi bardzo ważnym elementem naszej działalności.
Miło to słyszeć, bo duża część artystów nawet jeśli gra niezłą muzykę, to dalej tkwi w pewnym kreatywnym zawieszeniu i nie myśli o tym, co mogą jeszcze osiągnąć na dalszym etapie kariery.
Nikt nie mówi, że to jest takie proste. Warto jednak pamiętać o rozwoju artystycznym, bo wpadnięcie w rutynę to bardzo szybka droga ku porażce i znudzeniu fanów oczekujących jakiegoś powiewu twórczej świeżości.
Rozmawiał: Michał Lis