Gitarzysta, którego muzykę wzbogaca jazz, a której korzenie wychodzą z bluesa. Mieliśmy okazję porozmawiać o Supersonic Blues Machine, wzmacniaczu Dumble Overdrive Special, przystawkach w Telecasterze oraz dobrych solówkach…
Jak to się stało, że znalazłeś się w jednej ekipie z tyloma bluesowymi tuzami?
Poznałem Fabrizio jakieś 3 lata temu. Skontaktował mnie z Mascot Records, gdzie podpisałem później kontrakt, co było bardzo miłe z jego strony. Zapytał mnie zupełnie od czapy, czy chciałbym zaangażować się w ten nowy projekt. Ja i Steve Lukather znamy się z czasów kiedy miał może z 19 lat. Nie pamiętam nawet gdzie się poznaliśmy. Co ciekawe, tylko raz zdarzyło nam się razem zagrać i było to dobrych kilka lat temu. Byliśmy wtedy w Japonii. Towarzyszyli nam: Bill Evans, Randy Brecker i Soul Bop. Nigdy więcej nie zdarzyło nam się razem grać. Billy’ego Gibbonsa spotkałem tylko raz. Pojawił się kiedyś na jednym z moich koncertów. Wszedł za kulisy i powiedział: "Nie wiem czy wiesz, ale między naszymi datami urodzin jest tylko 3,5 godziny różnicy!".
Serio?
Tak, urodziliśmy się tego samego dnia. Tego samego roku. Billy twierdzi, że w jego przypadku, była to 8 rano. Ja urodziłem się 30 minut przed południem. (Co ciekawe Wikipedia podaje różne daty urodzin obu panów - przyp. red.)
Jesteś znany z tego, że stoisz gdzieś pośrodku między jazzem a bluesem. Myślisz, że jest jakaś znacząca granica między tymi dwoma gatunkami?
Prawdę mówiąc duża. Gitara jazzowa jest znacznie mniej wyrazista od innych instrumentów w tym gatunku, jeśli wziąć pod uwagę duże korpusy i pickupy stworzone do grania partii rytmicznych. Kiedy ludzie zaczęli grać na nich solówki, do świata jazzu wkradła się monotonia, z powodu której w ogóle nie słuchałem tych rzeczy. No, może poza kilkoma wyjątkami. Jedyna jazzowa gitara, która nigdy mi się nie znudzi pojawia się w utworze "A Day In The Life" Wesa Montgomery’ego. Na pewno znasz to niesamowite nagranie. Co ciekawe, wersja, którą wykonał przed Riverside i Organ Trio jest zupełnie inna. Ale nawet Wes, w swoich innych kompozycjach, nie potrafił na dłużej zatrzymać mojej uwagi. Co innego z saksofonem - instrumenty dęte w jazzie nie nudzą mnie aż tak jak gitara.
Trudno jest pomyśleć o gitarze bluesowej bez podciągania strun. Może to być banalne, ale prawidłowo wykonane potrafi świetnie zastąpić wokal…
Tak, to prawda. To jest właśnie ta wspaniała rzecz, która pojawiła się w gitarze elektrycznej, a której nie miała wcześniej bebopowa gitara jazzowa - ekspresja wreszcie powróciła do tego instrumentu.
Jedną z pułapek, które czekają na gitarzystów grających bluesa jest zapętlenie się w świecie solówek, co często prowadzi donikąd. Jak się przed tym ustrzec?
Trzeba grać krótsze solówki. Serio. Gram tylko do tego momentu, w którym czuję, że zaczynam przesadzać. Czasami wydaje się, że jest moment, w którym można dać ponieść się emocjom, ale to często tylko takie wrażenie… Jeśli chodzi o mnie, nie skupiam się na typowo bluesowych zagrywkach. Bardziej interesuję się harmonią i akordami. To mnie najbardziej ekscytuje.
Kogo wskazałbyś jako swoją największą inspirację?
Gdybym miał wskazać jednego artystę, który miał największy wpływ na to jak gram, wybrałbym chyba Milesa Davisa. Oczywiście w żadnym razie nie mam na myśli tego, że jakkolwiek dorównuję jego geniuszowi. Chodzi mi o to, że jego muzyka była dla mnie cenną lekcją. Nie grał może wybitnie muzyki bebop, ale miał unikalne brzmienie i wspaniałe harmonie. To dzięki niemu wiemy, że niektóre dźwięki idealnie pasują do pewnych akordów. Było mi bardzo po drodze z jego muzyką. Wspaniale jest poznawać ludzi, którzy pokazują, że nie trzeba grać wszystkiego. Gdzieś w środku czuję, że pewne rzeczy po prostu trzeba omijać. Wolę słuchać Milesa niż wielu innych, poniekąd wspaniałych artystów. Uwielbiam dobrze napisanie piosenki. Lubię grać nuty podkreślające składniki akordów. Mój przyjaciel, Bob Malach, grający na saksofonie tenorowym, występował kiedyś z jednym z współczesnych gitarzystów jazz-fusion. Ten powiedział mu: ‘Grasz melodię, a dopiero później zaczynasz solo. Pod koniec solówki widzisz Boga.’ Jednak gdyby było tak w każdej piosence, wszystko brzmiałyby tak samo. Dobry utwór to podstawa. Wiele rzeczy może też przykuć uwagę słuchacza w tekście. Piosenka to mała podróż; doświadczenie, które jest kompletne samo w sobie. Granie może przynosić satysfakcję niezależnie od tego czy będzie tam solówka, czy nie. Improwizujesz czując czy to co robisz jest dobre, czy nie.
Blues wciąż ewoluuje. Co sprawia, że twoja muzyka wciąż pozostaje świeża?
Przede wszystkim akordy! To dzięki nim wszystko się zgadza. Dużo pracowałem, żeby zostać dobrym songwriterem. Zawsze staram się stworzyć środowisko, w którym gitara może zrobić coś czego nie robiła nigdy wcześniej. Inna atmosfera, inne uczucia… Innymi słowy, staram się pisać oryginalne piosenki. Koncerty z takimi artystami jak Jimmy Witherspoon czy Charlie Musselwhite nauczyły mnie, że już po kilku pierwszych utworach, robota gitarzysty jest skończona. Nawet BB King przez większość swoich koncertów śpiewał. Tylko 10% jego występów to gitara. Blues to muzyka wokalowa.
Myślisz, że gitarzyści bluesowi, którzy śpiewają mają pewną przewagę? Można robić "zawołanie i odpowiedź" z samym sobą…
To ciężka praca. Wolę gdy ktoś śpiewa, a ja w pełni mogę skupić się na graniu. Prawdziwe "zawołanie i odpowiedź" odbywa się kiedy robią to dwie różne osoby, prawda? W SBM w ogóle tego nie robimy, ale nie jesteśmy tak naprawdę typowym bluesowym zespołem. Kiedy ktoś pyta jaką muzykę gramy, odpowiadam: "Blues oraz R&B". Ten drugi gatunek nieco bardziej nas otwiera. Jest bardziej zorientowany na piosenki. W rhythm & blues to one są najważniejsze, nie solówki. Nie gramy czystego bluesa. Gramy piosenki, których silnym fundamentem jest R&B.
Porozmawiajmy o brzmieniach. Niektórzy bluesowi gitarzyści najbardziej cenią sobie czyste brzmienie, które przebija się przez miks. Inni wolą dodać trochę gainu albo dodatkowej kompresji. Jakie są twoje preferencje?
Moim faworytem jest Dumble Overdrive Special. To bardzo wyjątkowy wzmacniacz. Często wydaje mi się, że nie potrafię opisać słowami jego możliwości. To naprawdę niesamowity sprzęt. Zasadniczo, słychać na nim oryginalne brzmienie gitary. Bardzo to lubię - wszystkie pasma: dół, środek i górę - wszystkie brzmią niezwykle czysto. Później odpalam boost, który działa w zasadzie w środku. Dźwięk nie robi się ani zbyt zamulony w dole, ani zbyt kłujący w górnym paśmie. To wszystko czego potrzebuję; żadnego dodatkowego przesteru, żadnego kompresora. Jedyne dodatki z jakich korzystam to reverb i delay. Lubię krótki delay ponieważ otwiera on dźwięk. Sprawia, że jest nieco większy, jakby podwojony. Dłuższy delay wykorzystuję kiedy gram ciszej. Pozwala on dodać nieco przestrzeni.
Grasz na zmianę na Telecasterze i SG. Czujesz, że te dwa instrumenty są dla ciebie wystarczające?
Szczerze mówiąc, gdybym mógł, wybrałbym Les Paula. Ten instrument byłby moim pierwszym wyborem, gdybym miał wskazać jedną gitarę na której miałbym zagrać cały koncert. Niestety, jest za ciężka. Jeśli chodzi o mojego Telecastera, to model z lat 60. Pickup rytmiczny i środkowe ustawienie przełącznika - to coś czego w tej chwili nie znajdziecie nigdzie! Dużo partii rytmicznych gram jednak na przystawce pod mostkiem, co jest chyba dość nietypowe.
Pickup przy mostku w tej gitarze ma wyjątkowo pełne brzmienie.
Tak. Kocham tę barwę. Jest bezczelna niczym klakson starego auta! Miles Davis sprawił, że częściej zacząłem korzystać z tej przystawki. Dorastałem marząc o tym, że będę jak John Coltrane. Pickup pod mostkiem - dzięki mocniejszemu sygnałowi - łatwiej się przesterowywał, a brzmienie przesterowane przypominało mi saksofon tenorowy. Im więcej słuchałem Miles’a, tym częściej decydowałem się na grę na tej przystawce… To brzmienie sprawdza się także w partiach rytmicznych. Opowiem ci pewną historię, która coś mi uświadomiła. Znasz Buzza Feitena? Grał na gitarze z Paul Butterfield Blues Band. Słyszałeś ich płytę "Keep On Moving"? Widziałem ich pierwszy koncert z Buzzem i wiele kolejnych. Kiedy dołączył do zespołu miał dopiero 18 lat. Ich wspólny występ jest zarejestrowany na materiałach wideo z Woodstocku. Wracając jednak do meritum. Buzz grał partie rytmiczne na przystawce pod mostkiem. Zwróciło to moją uwagę. Grał na Gibsonie ES-335 podpiętym do Fendera Twin. Nie zdawałem sobie sprawy jak dobrze to brzmi, dopóki sam nie zacząłem grać na takiej konfiguracji. Po latach zrozumiałem, że grając w ten sposób brzmię jak Buzz! Taka sytuacja przytrafiła mi się kilka razy w życiu. Wpływ kogoś innego objawiał mi się z opóźnieniem dopiero po kilku latach!
A to "coś" drzemało w tobie w ukryciu przez cały czas?
Dokładnie. Po prostu czekało na swój dzień, aby wyjść z cienia (śmiech).