Nowy album grupy Mastodon "Crack The Skye" trwa niecałe pięćdziesiąt minut i znajduje się na nim zaledwie siedem utworów, z których dwa rozciągają się na ponad jedenaście minut.
Mastodon stale przekracza granice muzyki rockowej, w której czuje się zresztą najlepiej. Brzmienie gitar i struktura kompozycji przypomina rock lat 70., którego mistrzami byli Pink Floyd, Deep Purple czy Genesis. Jedno jest pewne: nowe wydawnictwo na pewno nie ma nic wspólnego z
heavy metalem. Według krytyków to najlepszy album w dorobku zespołu, a stanowią o tym między innymi rozbudowane kompozycje i klasyczne solówki inspirowane dokonaniami takich gigantów gitary, jak choćby David Gilmour. Do tego album intryguje tajemniczymi tekstami o... podróżach astralnych czy rosyjskich sektach. Praca nad materiałem do płyty "
Crack The Skye" rozpoczęła się już w 2007 roku w okolicznościach, których nie można uznać za zbyt szczęśliwe.
Gitarzysta Brent Hinds został zaatakowany i uderzony w głowę. Napad miał miejsce 9 września 2007 roku. Muzyk doznał ciężkich obrażeń - miał złamany nos i wylew krwi do mózgu. Po wypadku Hinds spędził w domu kilka długich miesięcy, siedząc z gitarą na kanapie. Wtedy właśnie powstały utwory na nową płytę. "Crack The Skye" jest albumem bardziej łagodnym i lżejszym w odbiorze niż poprzednie wydawnictwa zespołu. Wciąż jednak obecna jest na nim tak charakterystyczna dla grupy dynamika. Z
Brentem Hindsem i
Billem Kelliherem rozmawiamy o procesie powstawania płyty "Crack The Skye"...
Kiedy i jak rozpoczął się proces pisania utworów na płytę?
Brent musiał leżeć po wypadku i w tym czasie napisał bardzo dużo materiału. Perkusista Brann Dailor, basista Troy Sanders i ja - też mieliśmy przygotowane różne rzeczy. Kiedy po przerwie weszliśmy razem do studia, próbowaliśmy ogarnąć i usystematyzować nasz materiał.
Pojechałem na Hawaje i spotkałem się z Kirkiem Hammettem. Potem wróciłem do domu, położyłem się na kanapie z gitarą akustyczną - i tak to się zaczęło. Kiedy spotkaliśmy się na pierwszej próbie, pokazałem kolegom moje wypociny, a oni pokazali mi swoje. W ogóle nie miałem ochoty grać ich materiału! Zostaliśmy więc przy tym, co ja napisałem.
Tak, tym razem stanęło na twoim. Ale u nas proces tworzenia wygląda bardzo różnie. Niekiedy każdy z nas pisze utwór oddzielnie, niekiedy ja zagram riff, Brent zagra swój, i musimy zrobić tak, żeby oba motywy do siebie pasowały. Czasami oczywiście wpadamy na jakiś pomysł zupełnie spontanicznie podczas próby.
Kiedy mieliście już wstępny materiał?
Najpierw trzeba było zająć się strojeniem. Kupiłem system Pro Tools i Brent przychodził do mnie, żeby grać. Nagraliśmy setki riffów na komputerze. Bez perkusji, tylko z klikiem. Chcieliśmy po prostu nagrać wszystkie riffy, które mieliśmy w głowie, zanim je zapomnimy!
Jak to jest możliwe, że udało wam się nagrać tyle riffów, które wymyśliliście wcześniej? Jak to można zapamiętać?
Jeśli nie możesz zapamiętać jakiegoś riffu, to oznacza to po prostu, że on nie jest wart zapamiętania. Nie nagrywam byle czego. Poza tym długo wtedy nie spaliśmy...
Jaki był wasz następny krok po nagraniu gitar?
Jak już nagraliśmy riffy, zajęliśmy się organizowaniem miejsca prób. Kupiliśmy kilka mikrofonów i zaczęliśmy nagrywać demówki na ośmiośladzie. Próbowaliśmy aranżować całość, żeby stworzyć z tych wszystkich kawałków coś spójnego. Na przykład do utworu "The Last Baron" było aż siedem riffów. Musieliśmy zdecydować, które zostaną użyte w zwrotkach, a które powinniśmy rozbudować lub po prostu skrócić. Cały czas mieliśmy na uwadze to, że kompozycja powinna się rozwijać naturalnie i płynnie.
Jak dużą rolę na etapie aranżacji odegrał producent Brendan O’Brien?
Przed wejściem do studia napisaliśmy i zaaranżowaliśmy całość. Brendan jeszcze obciął co nieco tu i tam.
W każdym kawałku chciał coś zmienić, no może oprócz "The Last Baron" - powiedział, że nie da się go skrócić do trzech i pół minuty. Ale był naprawdę bezwzględny - gdy jakiś riff nie był w stu procentach doskonały, to po prostu go wyrzucał. Moim zdaniem jest wspaniałym muzykiem i nikt tak jak on nie wie, jak nagrać świetną płytę.
Utwór "The Czar" trwa jedenaście minut. Czy zamierzone było stworzenie aż tak rozbudowanej kompozycji?
W pierwotnej wersji "The Czar" był jeszcze dłuższy...
Trwał piętnaście minut, ale skróciliśmy go do jedenastu.
Nie chcieliśmy dzielić tej kompozycji na dwa oddzielne utwory, ponieważ powtarzają się w niej te same elementy.
Myślę, że celowo powtarzam ciągle pewne partie, bo lubię długie utwory. Kiedy piszę utwór, po prostu nie wiem, kiedy przestać (śmiech).
Chyba nie mogłeś napisać wszystkich partii na gitarze akustycznej... Jak było z ostrym riffem w utworze tytułowym?
Wszystkie riffy wymyślam, grając na gitarze akustycznej. Tak naprawdę to nigdy nie napisałem żadnego kawałka przy użyciu gitary elektrycznej. Mówię tu o absolutnie wszystkich swoich utworach - czy to w Mastodon, czy The Blood Vessels, Fiend Without A Face lub Western Motel. Nie chcę budzić sąsiadów, grając głośno późno w nocy. Gitara akustyczna jest poza tym dużo wygodniejsza, bo można ją wziąć do ręki w każdej chwili. To wciąż ta sama gitara - też ma sześć strun!
W wielu utworach grałeś na gitarze dwunastostrunowej. Na elektrycznej i akustycznej...
Brendan ma kilka gitar dwunastostrunowych, a że ja po prostu uwielbiam na nich grać, to wiadomo, jak to się skończyło... Te instrumenty są raczej stare. Przede wszystkim grałem na gitarze Gibson ES-335 z podwójnym wcięciem (double cutaway) z 1963 roku.
W utworze "Oblivion" gram na gitarze, która miała chyba najmniejszy gryf, jaki kiedykolwiek widziałem. Ale za to brzmiała świetnie i przez cały czas idealnie trzymała strój. Próbowałem zagrać wszystkie partie, ale ciągle gubiłem jakieś nuty. Mam za duże ręce, przez co nie mogę trafić w niektóre struny (śmiech). Brendan mnie pocieszał, mówiąc, że to całkiem normalne, kiedy gra się na gitarze dwunastostrunowej.
Opowiedzcie nam o procesie aranżacji. Jak on przebiegał?
Wszyscy odgrywamy w tym procesie jakąś rolę. Przebiega on u nas raczej szybko.
Wiemy, co mamy robić, bo się dobrze znamy i na ogół zgadzamy się w większości kwestii. Brann zazwyczaj próbuje wstawić jakąś partię perkusji tu i tam, a ja próbuję dograć harmonie.
W zasadzie na tym etapie częściej ujmujemy riffów niż dodajemy, ponieważ na początku mamy zawsze nadmiar materiału. Napisaliśmy materiał na dwie i pół płyty, a nagraliśmy z tego tylko siedem piosenek, które naprawdę dobrze się komponują. Podczas składania materiału wszystkie sekwencje miałem już w głowie.
Narzuciliśmy sobie żelazną dyscyplinę. Codziennie od godziny dwunastej do siedemnastej mieliśmy próby z Brannem. Brann nucił mi riffy, a ja uczyłem się je zagrać na gitarze. Od zawsze pisaliśmy piosenki w ten sposób.
Wasz styl gry bardzo się różni. Bill bardziej skupia się na riffach, a Brent grał kiedyś na banjo i dobrze się czuje w stylu country. Czy trudno jest wam nauczyć się grać partii kolegi?
Nie ma dwóch gitarzystów, którzy graliby tak samo. Cieszę się, że nie jesteśmy swoimi kopiami. Dzięki temu nasza muzyka jest wyjątkowa.
Wiadomo, że trudniej jest się nauczyć cudzych partii, ale oczywiście staramy się zrobić to jak najlepiej. Nie chcę marnować czasu kolegów w studiu!
Czasami utwór ma tak skomplikowane partie gitarowe, że po prostu nie umiem ich zagrać. Moje palce ich nie czują. Tak było w przypadku kawałka "Capillarian Crest" z płyty "Blood Mountain", który zawiera bardzo zawiłą sekwencję dźwięków. Ostatecznie zagrał ją Brent, a ja zająłem się riffem w tle, który odpowiednio dopełnił całości. Zresztą, gdybyśmy grali to samo, byłoby to trochę łzawe. Moim i basisty zadaniem jest tworzenie solidnej bazy dla gitary Brenta.
No dobrze. Obiecuję, że już nigdy nie napiszę czegoś w tym stylu. To zwyczajnie było za ciężkie!
Klimat całego albumu jest zdecydowanie rockowy, i to zarówno pod względem brzmienia gitary, jak i struktury utworów...
Takie było nasze zamierzenie. Kochamy stary, klasyczny rock. Któż go nie kocha?
Wszystkie moje ulubione gitary pochodzą z okresu między 1976 i 1982 rokiem. Lubię oldskulowe wzmacniacze i efekty. Mają potężne brzmienie.
To też zasługa Brendana, który jest genialnym klawiszowcem. Wplótł wiele elementów klasycznego rocka.
Na waszej poprzedniej płycie nie było zbyt dużo partii prowadzących. Za to na ostatniej partie solowe odgrywają bardzo ważną rolę...
Jestem gitarzystą i moim głównym zadaniem jest granie solówek. Na płycie nie ma za dużo wymiatania, jest to bowiem klasyczny rock w czystej postaci. A ponieważ jest tu dużo przestrzeni na solówki, więc one tam po prostu pasują. To może zabrzmieć niewiarygodnie, ale wszystkie solówki na płycie zostały nagrane za pierwszym podejściem. Recepta? Znajdź genialne brzmienie, idź wypalić skręta, wróć i nagraj powalające solo (śmiech)!
Co piszecie najpierw - muzykę czy teksty?
Zawsze piszemy najpierw muzykę. Teksty tworzymy do muzyki, a nie odwrotnie, choć zdarzają się też wyjątki. Na przykład piosenka "Divinations" powstała tak, że najpierw wymyśliłem melodię wokalu, a dopiero później starałem się stworzyć wokół tego partię gitarową. Nie było łatwo. Granie na gitarze i jednoczesne śpiewanie nie należy do rzeczy najłatwiejszych.
Tak jak mówi Brent - najpierw zajmujemy się stworzeniem muzycznej bazy utworu, a później myślimy o tekstach. Ta baza to szkielet, na który później nakładamy treść, aby go wypełnić.
Piosenki są nagrane. Czy na etapie miksu dużo się w nich zmieni?
Brendan robi próbny miks, nad którym później dyskutujemy i podejmujemy decyzję, co dalej ma być. Na przykład możemy dojść do wniosku, że trzeba podbić wokal albo wstawić więcej gitary. Jest to ciekawy proces, chociaż zwykle wprowadzamy jedynie niewielkie poprawki. Przypuszczam, że Brendan nie miał nigdy do czynienia z tak dobrym perkusistą jak Brann, nie musiał więc poświęcać dużo uwagi kwestii ścieżek perkusyjnych.
Wszyscy wiedzą, że Brann jest najlepszym perkusistą na świecie, dlaczego miałby to udowadniać na kolejnym albumie? Powiedzieliśmy mu: "Brann, na tej płycie pozwól się popisać gitarzystom".
Crack The Tone, czyli jak osiągnąć właściwe brzmienie
Bill i Brent opowiadają o swoich najważniejszych momentach na płycie "Crack The Skye"...
"Oblivion"
Brent Hinds: Dużo eksperymentowaliśmy z gitarami i wzmacniaczami Fendera, żeby uzyskać brzmienie klasycznego rocka w stylu Davida Gilmoura. Chcieliśmy uzyskać ten sam klimat. Pierwsza część utworu inspirowana była muzyką Jerry’ego Cantrella.
"Divinations"
Bill Kelliher: W początkowej części utworu mamy ciekawy chicken- -picking. Nie można pominąć solówki w stylu surf jak w "High On Fire".
"The Czar"
Brent Hinds: Nagrałem tu potężne, przeplatane solo, stosując arpeggio. Solówka jest trochę w stylu Zappy, choć jest tu też coś ze stylu Jimmy’ego Page’a.
12 czy 10 strun?
Wyjaśniamy, jak nastroić gitarę dwunastostrunową w stylu Mastodon...
Standardowy strój gitary dwunastostrunowej niewiele różni się od typowego stroju gitary sześciostrunowej (EADGBE). Różnica sprowadza się do tego, że pary strun E6, A5, D4 i G3 strojone są w oktawie, natomiast struny B2 i E1 - unisono. Na płycie "Crack The Skye" Brent Hinds zastosował strój drop C (CC GG CC FF AA DD), przy czym usunął struny odpowiedzialne za górne oktawy w parach GG (G5) i CC (C4), otrzymując strój CC G C FF AA DD. Brent stwierdził, że usunięcie tych dwóch strun sprawiło, iż riffy zyskały na wyrazistości. Mimo to partie solowe grane na trzech najcieńszych strunach (parach strun) wciąż posiadają charakterystyczną dla "dwunastek" przestrzeń. Ale to nie jest jedyny zabieg stosowany przez Brenta, ponieważ czasem stosuje on jeszcze obniżenie górnego dźwięku z pary FF (F3) w celu utworzenia interwału kwinty (dźwięki f-c): CC G C FC AA DD.
TEKST: NICK CRACKNELL
ZDJĘCIA: JESSE WILD