Skład supergrupy Supersonic Blues Machine wygląda jak gitarowa odpowiedź na słynną Parszywą Dwunastkę. Pod czujnym okiem weterana ZZ Top Billy’ego Gibbonsa blues-rockowe silniki kapeli rozgrzewa do czerwoności Teksańczyk Lance Lopez. Jakby tego było mało, debiutancki album SBM - "West Of Flushing, South Of Frisco" - aż skrzy się od genialnych fraz serwowanych przez sławy takie jak Walter Trout, Eric Gales, Warren Haynes, Chris Duarte czy Robben Ford, a skład koncertowy zespołu zasilił gitarzysta Toto, Steve Lukather. Na ubitej ziemi spotykamy się z tym gangiem, by zapytać o brzmienie, technikę i transcendentalną, uzdrawiającą moc bluesa…
Historia rozpoczyna się od Lance’a Lopeza, urodzonego w Nowym Orleanie, a dorastającego w Teksasie gitarzysty, płynnie łączącego w swej grze obie szkoły bluesa. Lance od lat grywał przed BB Kingiem i ZZ Top, a wioślarz tego zespołu - Billy Gibbons - stał się jego przyjacielem i mentorem. Podczas trasy promującej solowy materiał Lopeza, wielu ludzi sugerowało mu, aby wybrał się do Los Angeles i spotkał z Fabrizio Grossim - basistą, także współpracującym ze słynnym brodaczem z ZZ Top. Z jakiegoś powodu wszyscy, począwszy od fanów, a na promotorach koncertowych skończywszy, uważali ich dwóch za idealny muzyczny tandem. W końcu Lance uległ i postanowił wybrać się do LA i spotkać z Fabrizio. Kiedy tam dotarł, w ciągu zaledwie jednego popołudnia stali się - jak sam to określił - braćmi.
Wtedy nastąpił kolejny, korzystny zbieg okoliczności: Billy Gibbons napisał utwór, który uznał za idealny start dla blues-rockowej grupy i zaoferował go świeżo zawiązanej spółce Lopez-Grossi. Było to jak efekt kuli śniegowej, a wywołanie lawiny znanych gości, jaka miała się pojawić na "West Of Flushing, South Of Frisco"| zdawało się już tylko czystą formalnością. Z Kalifornii dołączył do nich Steve Lukather i Robben Ford, a także bluesman Walter Trout, który dopiero co cudem wyszedł z ciężkiej choroby. Memphis wysłało reprezentanta bluesowej wagi ciężkiej w postaci Erica Galesa, a Teksas podzielił się swoim czołowym "pistolero", znanym jako Billy Gibbons.
Złapaliśmy zespół - który w zamierzeniu Lance’a i Fabrizio ma stać się koncertującym show skupiającym wokół siebie legendy bluesowej gitary - podczas ich występów w Norwegii na Notodden Blues Festival. Niestety Galesa nie było z nimi tym razem, ale pozostali muzycy z entuzjazmem przyjęli propozycję pogawędki na gitarowe tematy. Tak więc zapinajcie pasy i zaczynamy...
Zarówno ty jak i Lance Lopez, macie teksańskiego bluesa we krwi. Czym charakteryzuje się ten styl?
Pewnie moglibyśmy powołać się na wszystkie te inspirujące kawałki, które powstały między 1949 a 1959 rokiem. Blues ma jednak to do siebie, że co 10 lat na nowo zyskuje na popularności. Mimo, że muzyka wciąż się zmienia, ten gatunek nadal pozostaje w grze! Weźmy np. naszego kumpla: Dana Auerbacha z The Black Keys. To co robi z zespołem różni się od jego solowych dokonań, a mimo wszystko czuć w tym tę samą, bluesową szkołę. To samo Royal Blood, znasz tych kolesi? W Supersonic Blues Machine jesteśmy tradycjonalistami, ale wszystkich nas łączy ta sama nić porozumienia. Ktoś zapytałby: ‘Dlaczego tylu gitarzystów pochodzi z Teksasu?’ i też nie potrafiłbym tego rozgryźć. Być może nie ma tam nic innego do roboty, więc wszyscy chwytają za wiosła. Jeśli chcesz się nauczyć grać na perkusji: jedź na Kubę. Jeśli chodzi o gitarę, wybierz Teksas!
Twoje brzmienie w dużej mierze bazuje na Marshallach. Jak zaczęła się ta przygoda?
Pamiętam kiedy Jeff Beck przyjechał z zespołem do Houston. Grali z nim wtedy Rod Stewart, Ronnie Woods i Nicky Hopkins. Towarzyszył im Marshall 1968 Super Lead 100. Jeff grał wtedy na Les Paulu Sunburst, a Ronnie na basie Telecaster, który był wczesną wersją wznowionej produkcji Precision. Brzmienie Marshalla, które zapamiętałem z tego koncertu było niesamowite. To był czas, kiedy kończył karierę Moving Sidewalks, a zaczynało ZZ Top. Następnej nocy, Jeff nie miał jak wrócić z Teksasu do Dallas. Zaproponowałem, że zabierzemy jego sprzęt naszym autem. W ten sposób, na jedną noc zostałem managerem technicznym Jeffa (śmiech). Wspomniałem mu wtedy, jak bardzo podoba mi się brzmienie wzmacniaczy. Powiedział, że kupił to od Jima Marshalla i czy przypadkiem nie chciałbym kilku dla siebie. W ten sposób ZZ Top zostało pierwszym amerykańskim zespołem wyposażonym w sprzęt z logo Marshall. Jim był bardzo szczerym człowiekiem. Pamiętam jak mówił: ‘Nie robimy nic co wyróżniałoby nas na tle innych producentów. Po prostu korzystamy ze standardowych schematów z 1933 roku.’ Robił tak Fender i robił tak Marshall. Wydaje mi się jednak, że brytyjskie komponenty musiały się w jakiś sposób różnić. I to właśnie dzięki nim działa się ta magia…
Jakiś czas temu Joe Bonamassa zastanawiał się czy Eric Clapton na płycie z Beano korzystał z Dallas Rangemastera czy był to po prostu wzmacniacz rozkręcony na maksa. Jakie jest twoje zdanie?
Nie da się ukryć, że nazwa "Bluesbreaker" pochodzi właśnie z tej płyty. Trzeba jednak zaznaczyć, że album nagrywano na 18-watowym combo, a dopiero model 45-watowy otrzymał tę nazwę. Odstęp czasu między tymi dwoma wzmacniaczami był znaczny. Miałem szczęście, bo udało mi się znaleźć 18-stkę z dwoma 12-calowymi głośnikami. Większość 18- stek to 210. Znacznie trudniej trafić na 212. Ten, którego posiadam działa na napięciu 220 wolt a głośniki Celestion wyprodukowano w Silverdale Road, gdzie znajdowała się ich fabryka. Mam dwa oryginalne głośniki Silverdale Road i dają dokładnie takie brzmienie jak na "Beano". Pamiętam, że wybrałem się kiedyś do firmy, która dawno temu wydawała komiks The Beano (pojawił się on na okładce płyty - stąd potoczna nazwa albumu dop. red.). Sekretarka powiedziała mi, że tego numeru nie posiadają niestety na miejscu. Był dostępny jedynie w muzeum. Pozwolili nam wypożyczyć go na godzinę, dzięki czemu mogliśmy udać się do punktu ksero, żeby wykonać kopię okładki. Później poprosiłem Erica, żeby podpisał mi ten wydruk. Kiedy go zobaczył, powiedział, że chce go zatrzymać. Odpowiedziałem: "Nie ma problemu. Mam jeszcze kopię" (śmiech).
Brzmienie Plexi zainspirowało wielu inżynierów i pasjonatów konstruujących wzmacniacze. Czy wśród współczesnych konstrukcji tego typu udało ci się znaleźć coś dla siebie?
To bardzo interesujący temat. To co stworzył Marshall z pewnością było wyjątkowo inspirujące. Wiele firm podążyło tą drogą. Wydaje mi się, że nic nie zastąpi oryginalnego brzmienia, jednak mam też kilku innych faworytów. Dave Friedman ma swoje 18-watowe Pink Taco z potencjometrem MASTER VOLUME oraz pętlą efektów. Te dwa dodatki bardzo zmodernizowały ten sprzęt. Firma Magnatone miała kiedyś combo Super 59. Nie wiem czy taka wersja była kiedykolwiek dostępna w oficjalnej dystrybucji, ale podobną wykonał dla mnie Ted Kornblum. Świetna robota! Moim zdaniem najlepsze wzmacniacze tego typu to: 18-watowy Marshall 212 z 1965, 1966 i może 1967 roku. Dalej będzie Magnatone Super 59 i wspomniane Pink Taco. Kolejny model, który znalazłby się na mojej liście to Mojave Ampworks. Firma ta posiada zresztą bardzo interesujące zaplecze każdego rodzaju sprzętów. Na koniec nie mogę zapomnieć o Selmerze Zodiac 50.
Ten ostatni sprzęt, jeszcze do niedawna nie był trudno dostępny…
Spróbuj znaleźć go teraz! Selmer produkował jeszcze jeden model o mniejszej mocy. To było coś koło 20 wat. Myślę, że Peter Green grał kiedyś na tym wzmacniaczu.
Wracając do Supersonic Blues Machine. Słyszałem, że inspiracją do całego przedsięwzięcia był... rap.
Fabrizio i ja pracowaliśmy przy kilku projektach pisząc piosenki. W tamtym czasie powoli zamykaliśmy z ZZ Top płytę "La Futura". Współprodukowałem ten album z Rickiem Rubinem. Mieliśmy już 20 utworów. Na płytę miało wejść 10, ale Rick chciał, żebyśmy zrobili 21 numerów. Większość materiału nagrywałem w Teksasie, więc opuściłem Kalifornię i wróciłem do Houston. Realizator był zdziwiony, że chcę zrobić 21 kawałek. Z nieznanych mi powodów, zasugerowałem, że możemy nagrać rapowy kawałek sprzed 20 lat, zatytułowany "25 Lighters". Wykonywali go raperzy z Houston: Fat Pat i Lil’Keke. Realizatorem, który wówczas ze mną pracował był Joe Hardy. Nie do końca wiedzieliśmy jak się do tego zabrać. W studio siedział też Gary Moon, wpatrujący się w ekran komputera. Zapytałem co ogląda. Odpowiedział, że klipy z Lightin’ Hopkinsem. Dołączyłem do Garego i chwilę później wiedziałem, że musimy zrobić "25 Lighters" w wersji bluesowej.
Wyszło nam coś bardzo dziwnego, jednak bluesowy sznyt wpisywał się w ramy ZZ Top. Rick zadzwonił do mnie kiedy tylko odebrał kawałek. Powiedział, że bardzo mu się podoba i spytał co to znaczy "25 Lighters". Kazałem mu sprawdzić w Google i waszym czytelnikom również pozostawię to zadanie. Wytwórnia była zachwycona. Fat Pat i Lil’Keke odeszli jednak z tego świata, a powtórne wykorzystanie ich utworu wymagało odpowiedniej zgody. Nie mogliśmy znaleźć nikogo kto mógłby nam pomóc, więc odesłaliśmy ten utwór w niebyt.
Teraz zaczyna się najciekawsze. W tamtym czasie Jeremiah Weed, firma produkująca whiskey, zaproponowała ZZ Top współpracę. Chcieli, żebyśmy pomogli promować ich produkt. Co ciekawe, słyszeli o "25 Lighters", które znacie obecnie pod nazwą "I Gotsta Get Paid". Opowiedziałem im o naszym problemie z prawami do wydania tego kawałka. Stwierdziłem jednak, że spotkam się w Kalifornii z Fabrizio Grossim i napiszę coś dla Jeremiah Weed. Opowiedziałem Fabrizio o tym, że chcą "I Gotsta Get Paid" do którego nie mamy praw ale napisałem utwór zatytułowany "Running Whiskey". Fabrizio zapytał co to. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że mam hot-roda na którego mówię Whiskey Runner. Fabrizio nie do końca wiedział co to ma wspólnego z utworem. Otóż, w latach 30. bimbrownicy przewozili whiskey szybkimi samochodami, żeby w razie kłopotów, móc uciec policji. Fabrizio zrozumiał wtedy o co chodzi z moją rapową inspiracją. Nagraliśmy Running Whiskey i co ciekawe, tego samego dnia znaleźli się ludzie posiadający prawa autorskie do "25 Lighters", którym bardzo spodobała się nasza wersja. Fabrizio zapytał co w takim razie zrobimy z Running Whiskey. Zażartowałem, że do tego utworu, musimy nagrać jeszcze 9 kawałków. Wtedy usłyszałem, że Fabrizio pracuje z muzykiem z Teksasu, Lancem Lopezem. To jeden z moich ulubionych gitarzystów. Dalej już wiesz jak potoczyła się ta historia...