Neurothing
Wywiady
2009-07-21
Zespół Neurothing po dwóch latach tworzenia albumu "Murder Book" jest gotowy na pokazanie go fanom metalu. To prawdziwie mordercza podróż przez zakamarki ludzkiego umysłu.
Początki zespołu datuje się na rok 2004. Dlaczego postanowiliście złapać wtedy za instrumenty i zacząć grać?
W sumie to był przypadek. Spotkałem Roba gdzieś na mieście i zaczęliśmy rozmawiać o tym, co robimy, a co chcielibyśmy robić. Każdy z nas grał wtedy w jakichś projektach, ale nie dawały nam one pełnej satysfakcji. I tak od słowa do słowa stwierdziliśmy, że może coś razem pogramy. Obaj lubiliśmy zawsze surowe i brutalne klimaty, niekoniecznie przewidywalne czy łatwe w odbiorze i tak w sumie zaczął powstawać zespół.
To było zdaje się jakoś na początku 2004 roku. Później na kilka miesięcy stałem się naturalnym celem tego wtedy jeszcze duetu (śmiech), a Roba w szczególności - naturalnym, bo przeszłość już krzyżowała drogi naszej trójki wielokrotnie w różnych projektach, a z Robem znamy się już ponad 30 lat. No i tak dołączyłem do nich, ale że mi jakoś nie było z początku z tym po drodze, to pierwsza próba odbyła się dopiero latem. Przez następne pół roku wszystko dość mocno ewoluowało, a na początku 2005 roku podczas rozmowy telefonicznej padła po raz pierwszy nazwa Neurothing. Tak to się zaczęło.
W roku 2006, już podczas tworzenia materiału na płytę, doszło do zmiany wokalisty. Jak fakt ten wpłynął na proces powstawania "Murder Book"?
Pozytywnie! Ponownie bardzo ożywił w nas chęć dokończenia tej płyty, chociaż były momenty, gdy było bardzo pod górkę. Można by też bez zastanowienia powiedzieć, że ta zmiana po prostu znacznie wydłużyła okres między VCB a Murder Book, ale to też nie tak. Szczerze mówiąc bez tej zmiany płyta najprawdopodobniej by w ogóle nie powstała albo jeśli by powstała, to byłaby naszym zdaniem dużo mniej czytelna i jeszcze bardziej polirytmiczna. Materiał przygotowywaliśmy już od roku, jednak kompletnie różniliśmy się pod względem koncepcji na wokale. My chcieliśmy iść dokładnie w kierunku stylu, którego możesz ostatecznie posłuchać na płycie, natomiast poprzedni wokalista chciał koniecznie zrobić z tego wszystkiego piosenki, czyli po prostu na tę muzykę narzucić klasyczny podział "zwrotka-refren-zwrotka" itd., nie zwracając zbytnio uwagi na to, co my gramy pod spodem. Spróbuj sobie wyobrazić, jak to wychodziło, albo wyobraź sobie nasze miny, kiedy na próbie padała kwestia "dobra, to gramy od refrenu" - a teraz wrzuć sobie płytę do odtwarzacza i znajdź tam refren (śmiech).
I wtedy właśnie udało nam się namówić do współpracy Fajfera, który - co ciekawe - już kiedyś miał śpiewać w Neurothing, bo namawialiśmy go do wspólnego grania już przed nagraniem VCB, ale w tamtym momencie z racji natłoku innych obowiązków odmówił. Kiedy wreszcie dołączył na początku 2007 roku musiał wdrożyć się w nasz sposób myślenia i na starcie zmierzyć się od razu z pełnym materiałem na płytę, który w warstwie instrumentalnej był w tym momencie praktycznie gotowy. W tym miejscu chcemy podkreślić, że Fajfer to był brakujący tryb do tej maszyny.
Waszej twórczości przypina się różne etykiety... metalcore, mathcore, experimental lub industrial metal. Jak Wy widzicie swoją muzykę?
Zgadza się. Padały też określenia takie jak cyber thrash, schizo czy different metal, a nawet "dobre, bo polskie", czyli w tym miejscu stanęliśmy praktycznie na równi ze słoikiem dżemu z Łowicza (śmiech). A poważnie, to staramy się nie przypinać sobie jakiejkolwiek etykiety, chociaż wiem, że nie wszystkim z nas jest zupełnie obojętne, co im się przypina (śmiech). Wolelibyśmy raczej, żeby każdy ze słuchaczy osobiście przekonał się czy znajdzie w tej muzyce coś dla siebie niż mielibyśmy z góry określać się jakąś etykietą i tym samym ograniczać audytorium do konkretnej, wąskiej publiczności. Jest to z pewnością muzyka niezbyt łatwa w odbiorze, nie da się jej poznać w całości za pierwszym podejściem, ale za to z każdym kolejnym możesz odnaleźć w niej coś nowego. Myślę, że jeśli ktoś lubi właśnie takie podejście do słuchania muzyki, to będzie to płyta dla niego.
Jak sami twierdzicie, na "Murder Book" zabieracie słuchaczy na wędrówkę po zakamarkach ludzkiego umysłu. W tekstach znajdziemy wiele wątków dotyczących morderców. Gdzie odnajdowaliście inspiracje do tworzenia?
Dokładnie tam, w tych zakamarkach. Historie morderców to tylko punkt wyjścia. Okazuje się, że w każdym z nas siedzi coś krwawego i brutalnego. I tak od raportów policyjnych począwszy przez życiorys Raskolnikowa i moją głowę na końcu - słowa trafiły na papier a potem na Murder Book.
Ostateczny szlif płyty wyszedł spod ręki Boba Katza, uznanego w świecie obróbki audio. Sami zabiegaliście o współpracę ze znanym nazwiskiem zza granicy? Czy efekt finalny Was zadowala?
Pomysł na współpracę z Bobem Katzem chodził mi po głowie od dawna, a ukazanie się w 2004 roku na rynku drugiego albumu Necrophagist tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie może być inaczej. Jak wiesz, rejestracją materiału na płytę oraz miksem z różnych względów zajmowaliśmy się sami, więc miło było dowiedzieć się, co na temat naszej pracy sądzi inżynier masteringu tego formatu, co Bob Katz. Od początku również zakładaliśmy, że masteringiem całości powinien zająć się doświadczony realizator z zewnątrz. W czasie, gdy ja intensywnie pracowałem nad tym, aby zespół dokonał właściwego wyboru (śmiech) wysłaliśmy też zapytania w kilka miejsc. Ale oferta Boba Katza przebiła wszystkie inne, bo polegała nie tylko na usłudze masteringu i akceptowaniu w ciemno tego, co w jego wyniku powstanie, ale na fachowej ocenie i pomocy już na etapie miksu poszczególnych utworów. I to było to, o co nam chodziło.
Z pracy z Bobem jesteśmy w pełni zadowoleni. Chcieliśmy też uniknąć pojawiającego się od kilku lat trendu w produkcji muzyki polegającego na końcowym zgraniu z jak najwyższym poziomem średnim nagrania. Chcieliśmy przejrzystości i czytelności w warstwie instrumentalnej, tak aby każdy jej element był słyszalny i to udało się nam wspólnie osiągnąć. Myślę też, że nasza muzyka w jakimś stopniu go zaintrygowała, bo nie trzeba było go zbyt długo namawiać do współpracy. Wszystko odbyło się bardzo sprawnie i zawodowo - profesjonalista w każdym calu, nic dodać niż ująć - normalnie Bob Katz (śmiech).
Riffy na "Murder Book" są bardziej połamane, niż na Waszym EP z roku 2005. Dlaczego poszliście w stronę technicznego grania?
Zdecydowanie z zamiłowania. Wszyscy lubimy, gdy dużo się dzieje w naszych utworach, a biorąc pod uwagę, że skład zespołu patrząc pod kątem pojemności pamięci u poszczególnych osób jest obecnie w miarę wyrównany (śmiech), to czymś naturalnym było pójście akurat w tę stronę, bo nic nas obecnie nie ogranicza, a sprawia nam to dużo radości. Może gdzieś tam podświadomie jest to też jakaś forma oderwania się od codzienności, bo tutaj nie sposób podczas grania pomyśleć np. o tym, na jaki kolor pomalować szafkę w kuchni (śmiech), ale ja bym pozostał zdecydowanie przy wersji, że taką muzykę po prostu lubimy grać i nie ma w tym jakiegoś wielkiego planu.
Czy zaawansowana gra na instrumentach wymagała jakiś dodatkowych przygotowań, ćwiczeń?
Tak, jakieś 20 lat ćwiczeń wciąż nieprzerwanie w każdej wolnej chwili (śmiech)
Nie, jest kilka zagrywek, do których warto przysiąść, ale poza tym wystarczają regularne próby 2-3 razy w tygodniu.
W magazynie dla gitarzystów nie możemy pominąć tematu sprzętu - jakiego użyliście do nagrania płyty, a jaki stosujecie na scenie podczas koncertów?
Jakiegoś wielkiego wyboru w doborze instrumentów do nagrywania czy na koncert nie mamy, więc do nagrania większości partii gitar użyliśmy naszych podstawowych instrumentów, czyli siedmiostrunowych gitar Schecter Jeff Loomis FR w zestawieniu z przetwornikami EMG707 oraz SD Blackouts AHB-1. Kilka partii zarejestrowanych zostało również przy użyciu posiadanego przez nas przez jakiś czas Jacksona COW7 oraz Yamahy RGX-420 S D6, czyli modelu z lekko wydłużoną menzurą. Wszystkie partie basu zarejestrowaliśmy również przy użyciu gitary marki Schecter, a był to sześciostrunowy instrument - Schecter Stiletto Studio 6. Brzmienie tych instrumentów na płycie "kręciliśmy" przy użyciu posiadanych wzmacniaczy Line 6 Vetta II HD, basowego PODa w wersji LiveXT oraz paczek Mesa Boogie 4x12 Rectifier Standard oraz Line 6 412S-B w różnistych konfiguracjach. Podobnego backline'u można spodziewać się również na koncertach.
Czy macie swoich ulubionych gitarzystów lub takich, których najbardziej cenicie?
Osobiście nie mam, jest wielu znakomitych gości, mniej lub bardziej sławnych. Staram się być otwarty, ale zawsze bardziej zwracam uwagę na fajne zagrywki, niż na fajne nazwiska.
Długo by wymieniać, ale instrumentalistą którego chyba najbardziej cenię jest Ralf Hubert z grupy Mekong Delta. W sumie to oficjalnie basista, jednak jak wiadomo - w tym przypadku to mózg całego zespołu i kompozytor zdecydowanej większości ich utworów. Bardzo się cieszę, że wkrótce zagrają po raz pierwszy w Polsce. Następny na mojej liście jest z pewnością nieodżałowany Denis 'Piggy' D'Amour.
Czy wraz z premierą płyty plan podboju zagranicznego rynku muzycznego staje się bardziej realny?
Mamy w rękach płytę, z której jesteśmy dumni i chcemy ją zaprezentować gdzie tylko się da. Myślę, że nasze plany są jak najbardziej realne. Poszukujemy oczywiście wszelkiej pomocy w promocji, jednak mam nadzieję, że z naszą morderczą rozrywką dotrzemy do wielu odbiorców zarówno w Polsce, jak i na świecie.
Na koniec spróbujcie doradzić młodym muzykom, jak należy kierować swoje kroki, aby zaistnieć na rynku muzycznym.
Nie wiem, czy jesteśmy obecnie w takim miejscu, z którego moglibyśmy doradzać innym, co należy robić. Z pewnością warto być szczerym, nie robić niczego wbrew sobie z nadzieją, że właśnie to przyniesie jakiś sukces oraz zdecydowanie zwrócić uwagę na możliwości, jakie niesie dzisiaj ze sobą internet. No i grać koncerty, dużo koncertów - my z różnych względów dotychczas nie mieliśmy wielu okazji do zaprezentowania się na żywo, ale zamierzamy to wkrótce nadrobić.
Rozmawiał Marcin Kamiński